4. Niedziela Adwentu (C)

publikacja 16.12.2015 20:50

Sześć homilii

Moc milczenia

ks. Leszek Smoliński

1. Kardynał Robert Sarah, prefekt Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów i autor książki pt. Moc milczenia (2017) nie ukrywa swej fascynacji Bogiem przemawiającym do człowieka w ciszy. W celu poznania Go, duchowny regularnie, co dwa miesiące udaje się na trzy dni skupienia w absolutnej ciszy, w trakcie których nic nie je i nie pije. Liczy się wówczas jedynie obecność Boga i Eucharystia. Jak sam wyznaje, ciszy nauczył się przy łóżku chorego przyjaciela, którego śmiertelna choroba pozbawiła możliwości mówienia i słyszenia. Od tego czasu docenia wartość ciszy i promuje ją w całym Kościele. Wbrew kulturze hałasu, który tworzą ludzie, media, telefony. Kardynał Sarah uważa, iż spotkania z Bogiem w ciszy nie można zdefiniować, a jedynie doświadczyć: „potrzebujemy doświadczenia ciszy, oderwania od tego, co nas zajmuje, od naszych problemów i różnych sytuacji w życiu. Uczymy się tej ciszy, będąc z Bogiem. Dlatego stale trzeba walczyć o ciszę z sobą samym. Ta cisza potrzebna jest, by prawdziwie stać się człowiekiem”. Według duchownego „trudno jest znaleźć kogoś, kto jest prawdziwie pobożny, a jednocześnie jest gadułą”.

2. Właśnie teraz, kiedy jesteśmy u szczytu naszych przygotowań do świąt – w czwartą niedzielę Adwentu – Kościół ukazuje nam św. Józefa. Znany to, a jednocześnie tajemniczy święty. Biblia nie podaje ani jednego wypowiedzianego przez niego słowa. Trochę informacji znajdujemy o nim w ewangelicznych historiach dzieciństwa Jezusa. Podają one m.in., że św. Józefowi kilkakrotnie ukazał się anioł. Za pierwszym razem objawił mu we śnie fakt cudownego poczęcia Dziecięcia przez Maryję za sprawą Ducha Świętego, a za drugim kazał mu uciekać z rodziną do Egiptu przed prześladowaniem Heroda. Dzisiejsza Ewangelia dotyczy tego pierwszego objawienia.

Nie wiemy dokładnie, ile lat miał św. Józef, gdy Jezus narodził się w Betlejem. Biorąc pod uwagę ówczesne zwyczaje, mógł mieć co najwyżej dwadzieścia kilka lat. Przeczytany fragment Ewangelii określa go jako człowieka prawego. W perspektywie biblijnej człowiek prawy to ten, który realizuje wolę Bożą, zwłaszcza jeśli wymaga to szczególnej pokory, prostoty i zaufania. Św. Józef nie rozumiał pewnych rzeczy. Wiedział, że nie jest ojcem Dziecka, które się poczęło, a za takiego będzie uchodził w społeczności. Jako człowiek prawy był jednak przekonany, że w życiu duchowym nie można wszystkiego zrozumieć, bo Bóg przewyższa zdecydowanie możliwości naszego rozumu.

3. Św. Józef nie prosił Boga o szczególne znaki dla siebie. Wydaje się, że z natury swojej był refleksyjny. Poświęcał ponadto wiele czasu na modlitwę, przez którą pogłębiał kontakt z Bogiem; dlatego nawet mało znaczące, wydawałoby się, przeżycia stawały się dla niego wyraźnymi znakami. Ponadto był przekonany, że niekiedy brak znaku o jaki prosimy, może być bardzo wyraźnym znakiem Bożej obecności. A cóż powiedzieć, jeśli ukazuje mu się we śnie wysłannik Boga i bardzo wyraźnie mówi do niego: „Nie bój się”.

Pomocą w przezwyciężaniu lęków jest żywa obecność Jezusa, którego [Bóg] posłał” (J 6,29). Jest On obecny w Eucharystii, która stanowi zaproszenie do codziennego wzrastania w świętości. A jednym ze sposobów, w jaki odpowiadamy na obecność Boga, jest również milczenie, zwłaszcza to liturgiczne. Stanowi ono postawę pełną czci i jest wyznaniem wiary w Bożą wielkość i wszechmoc. Dlatego „święta cisza” należy do uprzywilejowanych form języka liturgicznego i świadczy o aktywności i dynamizmie modlitwy w czasie liturgii. Nie tylko słowa, nie tylko śpiew i gra na instrumentach, ale także milczenie jest koniecznym elementem liturgicznej akcji, jest integralną częścią każdej liturgii. „Godne pochwały jest zachowanie milczenia w kościele, w zakrystii i w przylegających do niej pomieszczeniach już przed rozpoczęciem celebracji, aby wszyscy pobożnie i godnie przygotowali się do sprawowania świętych czynności” (OWMR 45). Z pewnością potrzebna jest chwila milczenia, wyciszenia się przed każda nasza modlitwą, chociażby przed porannym i wieczornym pacierzem.

Św. Józef, człowiek głębokiej modlitwy i nauczyciel milczenia z Jezusem, zaufał Bogu i uczynił tak, jak mu polecił Anioł Pański. Zapatrzeni w jego postać, oczekujemy Bożego Narodzenia. Świąt, w czasie których imię Jezus wybrzmi z ubogiej stajenki, by na nowo obudzić w świecie pokój i dobro, by napełnić ludzkie serca radością i nadzieją. Dlatego wspólnie z psalmistą tęsknie wołamy dziś z wiarą: „Przybądź, o Panie, Tyś jest Królem chwały”. Warto powtarzać te słowa w swoim sercu.

W duchu wiary

ks. Leszek Smoliński

Nasze życie można przedstawić jako pielgrzymkę, która – jak zauważa papież Franciszek – jest obrazem drogi. Tę drogę każda osoba pokonuje w czasie swojego życia, aż do osiągnięcia właściwego celu. Wymaga to poświęcenia i zaangażowania, byśmy byli miłosierni dla innych (por. MV 14).

Patrząc z tej perspektywy na dzisiejszą Ewangelię uświadamiamy sobie, w jakim kluczu należy odczytać pielgrzymkę Maryi do domu Zachariasza i Elżbiety w Ain-Karim. Nie jest to zwykłe spotkanie towarzyskie dwóch kobiet, krewnych, które zobaczyły się ze sobą po długim czasie niewidzenia. Między Maryją i Elżbietą odbywa się dialog, który daleko wykracza poza ramy rodzinne. Przenosi się na płaszczyznę duchową.

Oto Elżbieta, kiedy usłyszała pozdrowienie Maryi, doznała zachwytu – „poruszyło się dzieciątko w jej łonie”. To Duch Święty sprawił, że Jan Chrzciciel poruszył się w bliskości oczekiwanego Zbawiciela. Maryja wniosła więc do domu Elżbiety Ducha Świętego i radość oraz przyszła z konkretną pomocą, z posługą miłosierdzia. Elżbieta natomiast oddała Maryi cześć, pozdrawiając Ją jako Matkę Pana i nazywając „błogosławioną”.

W czwartą niedzielę Adwentu odkrywamy obecność błogosławionej Maryi, przewodniczki na drogach adwentowej tęsknoty i oczekiwania na spotkanie z Panem. Staramy się spojrzeć w duchu wiary na naszą tegoroczną drogę adwentową i dostrzec sens naszego pielgrzymowania wiary, które odbywa się we wspólnocie Kościoła. Pomocą w tym są: tegoroczne roraty, słuchanie słowa Bożego, rekolekcyjne ćwiczenia duchowe czy spotkanie z Bogiem miłosierdzia w sakramencie pokuty i pojednania. Adwentowy rachunek sumienia pomógł nam odświeżyć spojrzenie na Boga, otaczający nas świat i własne życie. Otworzył nasze oczy wiary na jakość naszej relacji z Panem, jak i na głębokie pokłady dobra w naszym sercu. Adwentowy kalendarz zachęcał, aby nie ustawać w drodze, a kolejne świece na wieńcu adwentowym przypominały o zbliżającej się wielkimi krokami rocznicy urodzin wyjątkowego obywatela ubogiej mieściny Betlejem.

Dzisiejsze słowo Boże uświadamia nam, że znajdujemy się w bliskości Świąt Bożego Narodzenia. Ten czas staje się okazją do tego, aby przez pryzmat bajkowych ozdób, kolorowych reklam, suto zastawionego stołu spojrzeć na swoje życie w kategoriach Bożej radości. Mimo iż Bóg przychodzi w sposób bardzo delikatny, to i tak może naruszyć nasz domowy spokój, bo zjawi się akurat nie w porę. Łatwo wtedy zagłuszyć Bożą radość przez smutek, który rodzi się w chciwym sercu człowieka, przyzwyczajonego do wygody i egoizmu.

Narodziny Jezusa Chrystusa są również okazją do spotkań, szczególnie w gronie najbliższych i rodziny. Przypominają nam, ze nasz relacje mają być kształtowane w duchu wiary i przepełnione miłości. Może zasiądziemy do wspólnego stołu z kimś nieznajomym, nie tylko dlatego, że taka jest tradycja. Może uda nam się spotkać z kimś, z kim dawno już nie rozmawialiśmy albo zasypać przepaści nienawiści, zazdrości czy patrzenia na siebie z daleka. Wszystko w duchu chrześcijańskiego miłosierdzia, którego nauczycielką jest dla nas Maryja.

Tylko miłość prowadzi do wiary

Piotr Blachowski

Mówiąc szczerze, w naszym całym życiu najważniejsza jest miłość. To ona prowadzi do zrozumienia, zgody, jedności i nadaje sens życiu. Jesteśmy jeszcze w okresie oczekiwania, czyli Adwentu. Ale już niedługo zdarzy się to, na co czekamy – dlatego niech nasze oczekiwanie staje się coraz silniejsze, gorętsze, bardziej niecierpliwe.

Już za kilka godzin nastąpi dzień, kiedy Pan przyjdzie jako malutkie, bezbronne dziecko. Pamiętajmy, że to dziecko ma na swoich barkach udźwignąć ciężar grzechów całego świata. A więc narodzi się Zbawiciel, by nas wybawić od ciemności, uchronić od wiecznego potępienia, utorować nam drogę, która, zaplanowana przez Boga Ojca, ma jeden kierunek – niebo.

Jak słyszymy w czytaniach: przyjdzie „Ten, który będzie władał w Izraelu, a pochodzenie Jego od początku, od dni wieczności.” (Mi 5,1a). Nadchodzi Ten, który nie tylko władać będzie Izraelem, ale całym Wszechświatem, mocarz, który uwolni nas od  płaczu, od udręki, od niewoli, a „Na mocy tej woli uświęceni jesteśmy przez ofiarę ciała Jezusa Chrystusa raz na zawsze” (Hbr 10,10). Czy to możliwe, by jednostka była w stanie uwolnić nas od brzemienia grzechu?

Spróbujmy, chociaż przez chwilę, zastanowić się nad faktem naszego Zbawienia, nad naszym uczestnictwem w tym wielkim Błogosławieństwie, którego doświadcza Maryja, stając się Matką Boga i Człowieka, stając się zarazem Matką nas wszystkich. W tę czwartą Niedzielę Adwentu przejdźmy z fazy oczekiwania do dnia, na który czekaliśmy, a który jest  wstępem do właściwego finału, czyli ostatecznego przyjścia Pana Jezusa Chrystusa, i powtórzmy za świętą Elżbietą: „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana." (Łk 1,45).

Matko Boża, Twoimi ramionami nas otocz. Przez Twe wstawiennictwo dopraszamy się łask u Twojego Nadchodzącego Syna, który przynosi nam Zbawienie. Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie.

Pospiesznym do Jezusa


Augustyn Pelanowski OSPPE

Zanim Jezus nauczył się chodzić, zanim powiedział pierwsze słowo, zanim uczynił pierwszy cud, mógł już udać się do drugiego człowieka w Niej – w Maryi. Ona umożliwiła Mu dotarcie do człowieka, zanim On urodził się jako człowiek. Ona stała się pierwszym apostołem. Tak zostało na zawsze. Również i dziś Maryja przybliża Jezusa najszybciej. Łukasz mó-wi, że Jej droga odbywała się w pośpiechu. Możemy to tak rozumieć, że Jej droga przybliżania nam Jezusa jest szybsza niż zwykła droga dochodzenia do Niego.

Kiedy czytamy, że Maryja weszła do domu Elżbiety i ją pozdrowiła, nie możemy oprzeć się skojarzeniu ze zwiastowaniem. Zachowała się dokładnie tak jak anioł Gabriel. Jej osobiste spotkanie z Gabrielem sprawiło, że tak samo zaczęła zachowywać się wobec tych, którym przynosiła Jezusa i przynosi.
Być może i ty, jak Elżbieta, oczekujesz kogoś, kto by przyniósł ci odmianę życia. Elżbieta wyraźnie zmieniła się po ujrzeniu Maryi, poczuła napełnienie Duchem Świętym. Być napełnionym, to nie czuć w sobie pustki. Czujemy ją zawsze, dopóki szukamy spełnienia we wszystkim oprócz Boga. Począwszy od chipsów, a skończywszy na filmach, nic nie da człowiekowi poczucia pełni i satysfakcji z istnienia, oprócz Ducha Świętego.

Każdy człowiek wybiera najszybszą drogę do osiągnięcia jakiegokolwiek celu. Denerwujemy się na opóźnienie pociągu. Odczuwamy wstyd, gdy sami się spóźniamy. Bóg się nie spóźnia. Dał nam nawet szansę spotkania z Nim szybciej, niż gdybyśmy tego oczekiwali. Tą szansą jest Maryja. Wystarczy jeden Różaniec, który zadziała jak telefon interwencyjny, i jesteśmy w ramionach Ducha Świętego. Przestrzeń, którą Syn Boży choćby raz dotknął swoją obecnością, na zawsze staje się przestrzenią dotykającą Jego Obecnością. Jej łono, Jej wnętrze, Jej serce zostało wypełnione obecnością Ducha Świętego i obecnością Jezusa, i tak już zawsze będzie. Spotykając Ją, nie sposób uniknąć spotkania Jezusa. Ci, którzy zastanawiają się, czy modlić się do Jezusa, czy do Maryi, nie wiedzą, że takie rozdzielenie jest niemożliwe. Jeden z moich przyjaciół prowadził dyskusję z pastorem zboru zielonoświątkowego. W pewnej chwili zapytał go o to, do kogo ludzie z jego wspólnoty przychodzą prosić o modlitwę wstawienniczą. Odpowiedział, że do niego. Wtedy zapytał go, dlaczego. Na co zdziwiony pastor odrzekł, że ludzie uważają modlitwę pasterza za skuteczniejszą, ponieważ sądzą, że pasterz wspólnoty ma bliższy kontakt z Jezusem. Mój przyjaciel dalej pytał, czy gdyby istniała osoba na ziemi, która znałaby Jezusa najbliżej, to czy pozwoliłby swoim owieczkom do niej się udawać? Odpowiedział, że tak. Tym razem już wyraźnie zapytał, czy zna kogoś na świecie, kto miałby bliższy kontakt z Jezusem niż Jego Matka. Oczywiście ów pastor nie dał się przekonać, ale my pozwólmy sobie na pospieszny kontakt z Jezusem, czyli na przyjęcie Maryi choćby dziś, kiedy Jego przyjście jest tak bliskie.

Błogosławiona, która uwierzyła


Ks. Roman Kempny

W okresie Adwentu liturgia przemawia do nas i poucza nas odwołując się do trzech wielkich przewodników: Izajasza, Jana Chrzciciela i Maryi: proroka, prekursora i matki. Każdy z nich miał swoje miejsce i zadanie, które wyznaczył sam Bóg w odpowiedzi na potrzeby, biedę i zagubienie Narodu Wybranego. Ostateczną odpowiedzią Boga zatroskanego o człowieka jest Jezus Chrystus.

Dziś liturgia przybliża nam Matkę. Ona pomaga nam wzmóc i nasilić nasze oczekiwanie. Maryja jest uosobieniem adwentowego oczekiwania. Oczekiwanie nabrało dla Niej sensu bardzo realnego i delikatnego, który ma dla każdej kobiety fakt oczekiwania narodzenia dziecka.

Dzięki Niej Bóg zaczął żyć życiem człowieka. Stanął wśród nas. Nie trzeba sądzić że moment ten zaznaczył się czymś niezwykłym w małej mieścinie Betlejem. Sprawdziła się przepowiednia proroka Micheasza: „A ty, Betlejem Efrata, najmniejsze jesteś wśród plemion judzkich. Z ciebie wyjdzie Ten, który będzie władał w Izraelu”.

W tym czasie ludzie pracowali jak zwykle i jak zwykle załatwiali swoje własne sprawy. W dalekim Rzymie panował wielki Oktawian August, w małej Galilei zależny od niego Herod Antypas, a w całym imperium rzymskim wyjątkowy spokój, jakiego dawno nie było a i później długo nie będzie. Żaden tron nie zadrżał, gdy Bóg wkraczał w historię ludzką i nikt nie odrywał się od pracy.

I słusznie.

Bóg nie przychodzi bowiem odbierać komukolwiek jakąś władzę, ale ją uszlachetnić, nie odrywać od pracy ale ją odkupić, tzn. zdjąć z niej znamię przekleństwa i nadawać jej perspektywy, wymiary i wartości wieczne.

Ona, jako Matka, stoi na straży pełnej prawdy o Jezusie Chrystusie i Jego misji. Nie pozwala zapomnieć, że On był Bogiem, ale także człowiekiem. Że obok wielkich dni cudów istniały w Jego życiu piękne dni dzieciństwa, kiedy był bezradny, malutki, głodny. I potem, kiedy wzrastał i z młodzieńczą ciekawością dziwił się światu i ludziom. Wtedy z Nim była Jego Matka. Fakt, że była Matka, przybliża nam również tajemnicę Wcielenia.

Zamyślenie się nad treścią życia Syna, wnikliwe przypatrywanie się temu, co czynił, czego nauczał i co sam mówił o sobie, nakazuje powracać do Matki i odkrywać w Niej nowe, nie przewidywane przedtem treści. Jej jedyną w swoim rodzaju rolę w dziele zbawienia świata. Ale to już są sprawy, do których dotrzeć można tylko w klimacie wiary. Tego piękna i tej wielkości nie zdradza żaden szczegół codziennego życia Jezusowej Matki. Potwierdza on jedynie tę prawdę, że w życiu bardzo szarym i zwykłym dokonują się wielkie sprawy Boże. To o Niej jako „mającej porodzić” prorokował Micheasz. To Ona ukrywa się w słowach Chrystusa mówiącego do Ojca: „Ofiary ani daru nie chciałeś, aleś mi utworzył ciało. Wtedy rzekłem: Oto idę, abym spełniał Twoją wolę”.

Dostrzegamy ścisły związek Matki i Syna w odwiecznych planach Boga, planach dotyczących nieśmiertelnych przeznaczeń człowieka. W wielkiej i nigdy do końca nie odgadnionej tajemnicy Wcielenia, Maryja reprezentuje nas wszystkich, bo w Niej dokonało się niejako spokrewnienie Boga – Człowieka z nami wszystkimi.

Wszystko jednak kim jest Maryja, jest z Boga! Z Jego nieskończonej łaskawości. Jeśli mówimy o Niej iż jest Matką „Pięknej Miłości”, to dlatego, że czerpie z nieskończonego źródła, czerpie z Boga, który jest Miłością! Sprawcą zaś tego otwarcia się na Boga i Jego łaskawość jest Duch Święty. Maryja słyszy o tym w chwili zwiastowania: „Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc najwyższego Cię osłoni” (Łk 1,35).

Niech więc Duch Święty uczyni nasze serca otwartymi na Tajemnicę Boga, który nieustannie przychodzi do mnie, jak przyszedł do Nazaretu. Niech umocni w wierności wypowiedzianym słowom aż po Tajemnicę stawania pod Krzyżem. Niech uczyni serca otwartymi na potrzeby bliźnich, by przychodzić z pomocą jak Maryja śpiesząca z pomocą do Elżbiety w Ain–Karim i w Kanie Galilejskiej. Niech przychodzi nam z pomocą gdy nie potrafimy się modlić, by nasza modlitwa i życie było naszym dziękczynnym „Magnificat”, za wielkie rzeczy które nieustannie czyni dla nas Bóg! Niech uczyni serce otwarte na Słowo Boże, by i do nas odnosiło się słowo: „Błogosławiona, która uwierzyła”.

Zanim do końca spełnią się słowa


Ks. Antoni Dunajski

Kończy się Adwent. Czas się wypełnił. Maleńkie Betlejem Efrata jeszcze o tym nie wie. Wszystko ujawni się za kilka miesięcy. Stanie się tak, jak się stać miało, jak zapowiadał prorok Micheasz: „Z ciebie mi wyjdzie...”. Aby stąd „wyjść”, mały Jezus będzie tu musiał najpierw przyjść, a właściwie zostać „przyniesiony” przez Maryję na ten mały skrawek ziemskiego globu, wyznaczony na miejsce narodzin Zbawiciela. Dopiero tu, wraz z Jego narodzeniem, ogłoszony zostanie „Pokój ludziom dobrej woli” i tu zostanie wyśpiewana „Chwała na wysokości Bogu”. Na razie w Betlejem Efrata panuje głęboka cisza.

Kończy się Adwent. Czas się wypełnia. Norwid powiedziałby: „czasów odłogi westchnęły kwiatem”. Nawiane proroczymi skrzydłami ziarno Boskiego słowa w chwili Zwiastowania „stało się ciałem”. Choć jeszcze ukryte pod sercem Matki, zupełnie po cichu i jakby anonimowo już „zamieszkało między nami”. Przed narodzeniem Syna Bożego niewielu ludzi zostało „wciągniętych” w przeżywanie tej tajemnicy. Do tych nielicznych wybranych szczęśliwców należała kuzynka Matki Bożej - Elżbieta.

Odczytywana w tym kontekście biblijna relacja o Maryi nawiedzającej Elżbietę prowokuje do spojrzenia na Adwent nie tylko w perspektywie oczekiwania, ale także tajemnicy spełnienia. Owszem, świat jeszcze czeka, ale garstka wtajemniczonych już wie, że czas się wypełnił, że przybliżyło się królestwo Boże, że Bóg już jest pośród nas. Jeszcze Go nie widać, a już zaczyna działać. Napełniona Duchem Świętym Elżbieta wyczuwa to doskonale: „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana”. Mowa oczywiście o Maryi, która przyniosła Zbawiciela do domu Elżbiety.
Matka Najświętsza jawi się w tym wydarzeniu jako pierwsza prawdziwa ewangelizatorka. Jeśli ewangelizowanie polega na głoszeniu Chrystusa jako jedynego Pana i Zbawiciela, to jest rzeczą oczywistą, że głosić Go może tylko ten, kto już sam Jezusa zna, przyjął Go do swego serca i w związku z Nim zaczął zmieniać swoje życie. Na tamtym etapie historii zbawienia taką osobą była jeszcze tylko Maryja (być może także św. Józef, ale tego możemy się tylko domyślać). Tylko Ona - niosąca pod sercem Chrystusa.

O Chrystusie nie wystarczy tego i owego wiedzieć. Nawet nie wystarczy wiedzieć, że On rzeczywiście był Synem Bożym. Trzeba Go jeszcze jako takiego przyjąć i w sobie mieć. A ponieważ nie może dawać czegoś ten, kto w sobie tego czegoś nie ma, ewangelizować mogą tylko ludzie już w jakimś sensie zewangelizowani, napełnieni Chrystusem.

Prawdziwy chrześcijanin to theoforos - człowiek niosący Boga. Niosący nie tylko dla siebie, ale także dla innych. Ta świadomość musi się stać podstawą wszelkiej owocnej ewangelizacji. Krótko mówiąc - musi być widać, kogo noszę w moim sercu. Tradycyjnie mówimy o „świeceniu przykładem” godnego, chrześcijańskiego życia. A więc najpierw to Chrystusowe światło przyjąć, potem nim być, aby móc się nim z innymi dzielić.

Przypominają się słowa, które - w nawiązaniu do tradycji adwentowego wieńca - napisał Wili Hoffsummer: „Bardziej świadomie niż kiedykolwiek zapalam pierwszą świeczkę i akceptuję siebie, swoje światło życia, swoje zdolności, upośledzenia. Zapalając drugą świeczkę, akceptuję ciebie takim, jakim jesteś. Nawet jeśli czasami na siebie »nakopcę«. Trzecia świeczka wyraża moją radość z naszej wspólnoty tutaj. Chciałbym też powiedzieć wszystkim wspólnotom, w których jestem, że oczekuję od nich tyle samo, ile sam jestem w stanie z siebie dać. Do czwartej świeczki mówię »tak«, ponieważ w Jezusie wzeszło dla nas światło, które może nawiedzić nas wszystkich. Tak w ciszy Adwentu rodzi się i wzrasta rzeczywistość Kościoła”.

TAGI: