2. Niedziela zwykła (C)

publikacja 15.01.2016 00:15

Sześć homilii

W trosce o szczęście

ks. Leszek Smoliński

Każdego dnia jesteśmy bombardowani cudownymi receptami na szczęście. Wystarczy kupić jakiś produkt, skorzystać z wyjątkowej promocji czy udać się po poradę do eksperta. Wydaje się, że kupno poradnika za kilkanaście złotych to niebyt wielki wysiłek. W tym miejscu pojawiają się jednak ważne pytania: skoro tak łatwo jest zdobyć w życiu szczęście, to czemu tylu ludzi wokół nas czuje się samotnych, opuszczonych, pozbawionych miłości? Czym jest prawdziwe szczęście i kto tak naprawdę się o nie troszczy? Czy jest ktoś, komu tak naprawdę zależy na naszym szczęściu? W czym możemy odnaleźć prawdziwe szczęście?

Jezus, który jest gościem na weselu w Kanie Galilejskiej, dokonuje uświęcenia miłości ludzkiej i ziemskiej. Ten, który jest Miłością, czyni pierwszy cud, czyli pouczający znak dla uczniów, a potem dla całego Kościoła. Chrystus pokazuje w ten sposób, że jeżeli człowiek nie chce, aby jego szczęście trwało tylko przez chwilę, musi zacząć budować go od mocnych fundamentów. Jezus przypomina, że miłość nie ogranicza się do sentymentu, uczuć, emocjonalnej bliskości, ale wyraża się w konkretnym czynie. Pokazuje, że chrześcijanin w dążeniu do szczęścia nie może pominąć miłości, która poszukując dobra ukochanej osoby staje się wyrzeczeniem i jest gotowa do poświęceń.

Wydarzenie z Kany Galilejskiej ma mieć swoje odbicie w życiu chrześcijańskiej rodziny. Jezus pokazuje, że rodzina jest czymś pełnym, jeśli w niej jest obecny Bóg. Nigdzie Bóg nie chce tak mieszkać, jak w rodzinie, w sercach każdego z jej członków. Nieobecność Boga w rodzinie oznacza jej klęskę, zatracenie jej istotnego celu. Dramaty wielu współczesnych rodzin są tego wymownym przykładem. Ojciec i matka są pierwszymi znakami samego Boga na ziemi. Bóg wybrał te znaki, by przez nie objawiać człowiekowi swoją miłość. Ilu klęsk uniknęłyby rodziny, gdyby żyły według tej Bożej myśli. „W moim domu rządził tylko pieniądz. Wszyscy żyli w nim dla pieniędzy. Ja popełniłem zbrodnię” – pisze w swoim pamiętniku jeden z więźniów na krótko przed egzekucją. „Nie daliśmy nic naszym dzieciom, jeśli nie nauczyliśmy ich wartości, dla których trzeba żyć – mówi w dyskusji pewien wspaniały ojciec. Czyż pod tymi słowami nie powinien się podpisać każdy ojciec rodziny i każda matka?

Dla „sprowokowania” cudu potrzebne jest posłuszeństwo Jezusowi, który jest autentycznie zatroskany o szczęście człowieka, o moje szczęście. Słudzy weselni wykonali absurdalne polecenie napełnienia stągwi wodą, choć pewnie w ich mniemaniu nie przybliżało to ani o krok rozwiązania problemu. Ze strony Jezusa możemy spodziewać się nakazów równie absurdalnych: „kochaj nieprzyjaciół”, „przebacz krzywdzicielowi”, „wspomóż ubogiego”, „szanuj wrednych rodziców”, „zachowaj czystość przedmałżeńską”, „bądź uczciwy wśród skorumpowanych”, „nie kłam tym, którzy ciebie okłamują”, „pójdź za Mną”. Takie wezwania zawsze wydają się „nie na czasie”. Usłyszysz je w momencie, kiedy wolałbyś zapomnieć o Dekalogu i Ewangelii. A może dziś Jezus zwraca twoje oczy na cud, który w czasie Eucharystii dokonuje się na ołtarzu. Jaki wpływ będzie miał on na życie twoje i twoich bliskich?

Wielu dano

Piotr Blachowski

Kimkolwiek byś nie był, czegokolwiek byś nie robił, jakiego byś nie miał powołania, jeśli będziesz z Bogiem, to otrzymasz błogosławieństwo i łaskę. Tak można by dzisiaj streścić jedno z czytań.  

Przez całe swoje życie szukamy prawdy o sobie, szukamy swojego miejsca na ziemi. Czy to w pracy, czy uczestnicząc w różnych przedsięwzięciach, zawsze zastanawiamy się, czy to, co robimy, jest słuszne, czy godne nas i naszej postawy. A przecież wystarczy się wsłuchać w to, co nam przekazuje Bóg poprzez nas samych, poprzez bliźnich, poprzez czynności, które wykonujemy, by zorientować się, co powinniśmy robić.

Jedynie Chrystus – Bóg Wcielony – znał swoje posłannictwo i swoje zadania. W Ewangelicznym przekazie, nierzadko do dzisiaj w niektórych kręgach wykpiwanym i traktowanym jako anegdota, przekazał tak wiele treści, które są nadal ważne dla nas wszystkich. Słowa Chrystusa powinny nam zapaść głęboko w serce. Matka Jezusa, zarazem Matka Kościoła Chrystusowego, mówi do nas: «Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie» (J 2,5). Ten pierwszy znak uczyniony przez Chrystusa podbudował wiarę uczniów, ale równocześnie buduje i będzie budował w nas wiarę i gotowość do wykonania zadań, które nam wskazuje sam Bóg.

Pamiętać musimy, iż otrzymujemy różne dary, które inni nazywają talentami lub umiejętnościami, ale – niezależnie od nazwy – o to samo przecież chodzi. Trzeba umieć wsłuchać się w siebie i w bliźnich, bo i w nas, i w bliźnich przemawia do nas Bóg. Tak, wiem, że się powtarzam, ale powiem to jeszcze i trzykroć, bym sam mógł to zrozumieć.

W jednym musimy być silni: w rozumieniu tego, Kto do nas mówi i co nam chce przekazać. Jeśli w tym będziemy silni, zwarci i gotowi, to na pewno nam się uda, przecież Bóg w swej dobroci każdego z nas czymś obdarzy. Bo „Jednemu dany jest przez Ducha dar mądrości słowa, drugiemu umiejętność poznawania według tego samego Ducha, innemu jeszcze dar wiary w tymże Duchu, innemu łaska uzdrawiania w jednym Duchu, innemu dar czynienia cudów, innemu proroctwo, innemu rozpoznawanie duchów, innemu dar języków i wreszcie innemu łaska tłumaczenia języków. Wszystko zaś sprawia jeden i ten sam Duch, udzielając każdemu tak, jak chce.” (1 Kor 2,8-11). A dlaczego? Bo wszyscy jesteśmy dziećmi Boga.

BOŻE, który posłałeś na świat Swego Syna, Światłość Prawdziwą, prosimy, obdarz nas duchem wytrwałości, abyśmy żyjąc prawdą i miłością dali odpowiedź wiary.

Puste stągwie, puste serca


Augustyn Pelanowski OSPPE

Bóg jest Bogiem wesela, a nie smutku, tyle że nasza tęsknota za radością od wczesnego dzieciństwa jest narażona na okaleczenie. Te okaleczenia sprawiają, że zamykamy się w sobie, odcinamy się od prawdziwych pragnień, zabraniamy sobie uczuć, przestajemy wierzyć w szczęście, podejrzewamy każdą radość o podstęp cierpienia.

Wielu ludzi boi się w piątek przeżyć najskromniejsze rozweselenie, gdyż są przekonani, że niedziela będzie pełna łez. Coraz mniej ludzi wierzy w udane małżeństwa, coraz częściej słowo „rodzina” kojarzy się z torturami psychicznymi. Ludzie zamykają się na doznawanie radości, szukają rozweselenia w uzależnieniach chemicznych, w pracoholizmie, w zajęciach pochłaniających uwagę, w obsesyjnej aktywności nawet o pozorach charytatywnych. W masturbacji i obżarstwie, w seksie i Internecie, upijaniu się piwem i wirtualnych grach, w których mszczą się na wygenerowanych potworach. I wszystko dlatego, że stłumiona tęsknota za prawdziwym weselem została zablokowana. Im bardziej nie wierzą w radość życia, tym usilniej oddają się hedonistycznym imitacjom.

Substytuty miłości, czułości, radości, sukcesu, przyjaźni są na wyciągnięcie drżącej ręki. Ale to wszystko tylko depresyjnie pogłębia smutek. Wiele matek daje swym dzieciom jedzenie zamiast czułości, wielu ojców daje dzieciom pieniądze zamiast rozmowy. Wielu ludzi młodych nie ma nic do zaofiarowania partnerom prócz seksu. Wielu ludzi woli oglądać godzinami ekranowe dramaty, niż zaryzykować uświadomienie sobie na minutę własnej tragedii. Odcinamy się od uczuć. Nie chcemy odczuwać głodu serca i zapychamy go czymkolwiek, co nas oszuka na chwilę, a nie zaspokoi na zawsze.

Czego naprawdę pragniesz? Szczęścia, czułości, miłości, rozmowy, rozweselenia, które nie jest pustym śmiechem. Kto ci może to dać? Tylko Jezus zaradził pustce kamiennych stągwi. Było ich sześć. To szóstego dnia stworzono człowieka. Żeby poczuć smak prawdziwego szczęścia, trzeba uczynić to, co mówi Jezus – zgodnie z zachętą Maryi: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. Wesele w Kanie jest nie tylko wydarzeniem rozpoczynającym szereg cudów Jezusa, ale też symbolem powołania człowieka do przeżywania nieskończonego i niewyczerpalnego wesela. Był trzeci dzień i zabrakło wina, za godzinę lub dwie wesele mogło się skończyć niemiłym zgrzytem. Starosta weselny udawał, że wszystko jest w porządku. Zachowywał pozory panowania nad sytuacją. Jest mnóstwo ludzi, którzy już w połowie życia skazani są na sztuczny uśmiech, skrywający bankructwo uczuć i ducha. Ich radość z życia albo powiedzmy inaczej: ich wesele, stało się kurtyną zasłaniającą rozpacz i beznadzieję, deficyt i rozczarowanie. Im więcej imprez, tym większy lęk przed samotnością, im więcej zmysłowego zaspokojenia i upojenia, tym bardziej okradziony duch. Szczęście nie leży poza nami, lecz jest w naszym wnętrzu – w odkryciu w samotności pełni obecności Ducha Świętego. Któż jednak w to uwierzy? Kto jest owym wiecznym weselem i niegasnącym rozradowaniem dla człowieka? „Jezus rozradował się w Duchu Świętym…” (Łk 10,21)

Boża i ludzka radość


ks. Tomasz Horak

Wracałem z kilkudniowej wyprawy z dziećmi. Dzień był szary. Dzieciaki kupiły gdzieś kilka baloników. Wystarczy balonik nadmuchać i... puścić! Zabawa w jadącym samochodzie była wspaniała. Oczy dzieciom popuchły od śmiechu. Czy to zasługa latającego balonika? Nie. Czyste dziecięce dusze, przyjaźń, serdeczna atmosfera. Głęboko w sercach dzieci była radość. Zabawa pomogła ją wyzwolić. Kiedyś znowu przyszły do mnie dwie panienki z szóstej klasy. Panienki, bo w swej trzynastoletniej powadze nieomal sztywne. Wziąłem je na lody, a potem poszliśmy do sadu. To był dzień Bożego Ciała. Ranek wypełniony Mszą, modlitwą, procesją. Popołudnie wypełniła radość. W dzieciach coś pękło. Zapomniały o powadze, na jaką zwykle się siliły. Zaczęły biegać, baraszkować, skakać na kopki suszącego się siana. Zwariowana, roześmiana, roziskrzona radość. Nie tylko dzieci. Starego proboszcza też.

Czy dzieci zawsze są takie? Nie. Wróciłem ze szkoły. „Sylwek, gdzie jesteś?” Bo oczy Sylwka błądzą gdzieś po ścianie, a buzia wyraźnie smutna. Kiedy indziej Iwonka – stoi na Mszy blisko ołtarza, patrzy w płyty posadzki nie widzącym spojrzeniem, nagle wybiega za filar, płacze. Dlaczego? Nie zdradziła sekretu. I tak już w życiu bywa: raz radość, raz smutek. Rzecz w tym, by radości było więcej. A to bywa trudne, nawet bardzo. Jeśli by była w nas prawdziwa radość, czy przemysł rozrywkowy cieszyłby się takim powodzeniem? Rozrywka – od tradycyjnych form zaczynając: kino, cyrk, estrada. Po kosztowne i perfekcyjne koncerty supergwiazd. A przynoszący krocie handel narkotykami (ialkoholem...) z jakiej potrzeby wyrasta? Czyż nie ze smutku człowieka, który bez radości żyć nie może, a cieszyć się już nie potrafi?

Człowiek i radość. A czy można postawić tezę: Bóg i radość? Można! Twój Bóg rozraduje się tobą! A jakiego porównania użył prorok! RadośćBoga to jak radość młodego człowieka poślubiającego swą wybrankę. Czy można piękniej i więcej powiedzieć o radości Boga? Nie jest to radość „wiecznego Samotnika”. On cieszy się nami, ludźmi... Niepojęte, prawda? Jesteśmy Mu więc potrzebni? Widocznie tak...

I zszedł Bóg pomiędzy ludzi. I umiał po ludzku się cieszyć. Św. Jan był tego świadkiem. I opowiada, na co patrzył własnymi oczyma. Opowiada o pierwszym znaku, jakiego wśród ludzi dokonał Boży Syn, gdy stał się człowiekiem. A znakiem w Kanie Galilejskiej było nie tylko przemienienie wody w wino. Znakiem była radość Bożego Syna przeżywana wśród ludzi i po ludzku. Nie wyobrażam sobie Jezusa na weselu poważnego idostojnego jak na obrazku. Widzę Jego radość, widzę, jak ze wszystkimi się cieszy, jak radością promieniuje i urzeka weselnych gości. A woda zamieniona w wino? No właśnie! Wino – symbol radości. Że człowiek potrafi nadużyć wina? Niestety tak. Człowiek najpierw nadużył swej wolności. I od tej pory jest zdolny nadużyć wszystkiego. Nadużywając staje się smutny. Dlatego smutek zapisał się w postaci Adama i Ewy. Jako przeraźliwie smutnego maluje Biblia bratobójcę Kaina: „Dlaczego jesteś smutny? Gdybyś postępował dobrze, miałbyś twarz pogodną” (Rdz 4,6n). Smutek zaowocował rozpaczą w Judaszu. ABóg nie jest smutny i smutku nie nakazuje. Przeciwnie, Apostoł woła: „Radujcie się zawsze w Panu! Jeszcze raz powtarzam: radujcie się!” (Flp 4,4).

Niełatwo dziś o radość? Wiem, o co chodzi. Wiele jest okoliczności życia, które radość gaszą. Trudności ekonomiczne, kłopoty ze zdrowiem, brutalność i przemoc panoszące się wokół, kłamstwo, niepewność jutra... Czy jednak powodów do radości nie ma? Ależ są! A przede wszystkim jest ten jeden: z nami jest Bóg. Bóg i Jego radość. A radośćto jeden z darów Ducha Bożego. Znowu Apostoł Paweł, drugie czytanie – właśnie odarach Ducha. Co prawda w tym miejscu o radości nie wspomniał, ale w tylu innych miejscach jego listów o niej czytamy (Flp 5,22). A gdy patrzę na ludzi otwartych na dary Ducha Świętego – czy to będą członkowie grup Odnowy w Duchu Świętym, czy to będą moi ministranci przy ołtarzu, w górach lub na kolędzie... Widzę, czuję i przeżywam z nimi radość. Taką, którą człowiek niosąc głęboko w duszy, rozświetla serca wszystkich wokół siebie. Ta radość nie musi karmić się namiastkami. Nie potrzebuje produktów „przemysłu rozweselającego”. Nawet karnawału nie potrzebuje.

A karnawał trwa! Skoro Jezus bawił się na weselu zostawiając ludziom znak radości, niechże i radość karnawałowej zabawy będzie naszym udziałem. Ale zawsze i wszędzie tak, by Jezus mógł być z tobą. I będzie. On i radość.

Z wody - wino, z wina - krew


Michał Góra

Wydarzenie w Kanie Galilejskiej należy do najbardziej niewygodnych dla komentatorów tekstów ewangelicznych. Opis wesela następuje zaraz po spotkaniu Jezusa z Janem Chrzcicielem. Oto młody Rabbi, który właśnie wrócił z pustyni, bierze udział w zabawie. Dla współczesnych to może dziwne, bo pustynia jest przecież w Biblii symbolem starcia się ze złem, a więc doświadczenia, oczyszczenia i ascezy.

Matka Jezusa przejmuje inicjatywę, zachęcając Syna do zaradzenia sytuacji, która nie powinna specjalnie Go obchodzić. Pamiętajmy, że wszystko dzieje się w orientalnych realiach, w czasach, gdy kobiety publicznie nie zabierały nawet głosu. Oto Jezus, który jeszcze nie dał poznać swojej mocy, udziela niejasnej odpowiedzi. Zaprzeczenie? Wykręt? Przypuszczenie? I co oznacza wyrażenie „godzina moja”? Może chodzić w nim zarówno o Mesjasza rozpoczynającego działalność, jak i o pełne objawienie planu Boga przez pójście Jego Syna na mękę i śmierć.

Ewangelia łamie stereotypy. Po niej nic już nie będzie takie jak wcześniej. Sens drogi sprawiedliwego tkwić będzie już nie we włosiennicy, rozdzieraniu szat i siedzeniu w popiele. Krocząc nią, można łączyć aktywność z kontemplacją, a radość z pokutą. Dobra Nowina, a za nią praktyka Kościoła od czasów apostolskich radykalnie zmieniają miejsce kobiet we wspólnocie. Są one odtąd jej pełnoprawnymi uczestnikami. To, co dziś jest oczywiste, wcale nie było takie w starożytnym Izraelu (jak traktowali niewiasty ówcześni sąsiedzi narodu wybranego, lepiej nie wspominać).

Od pamiętnego wesela Jezus Chrystus przestaje być osobą prywatną. Przestaje być także tylko jednym z wędrownych nauczycieli, których wielu było w Palestynie pod rzymską okupacją. Objawia swoją władzę nad stworzeniem. Ujawnia - na razie nielicznym - że jest Mu ono posłuszne. Jego cud spostrzegają jedynie uczniowie i garstka sług, którzy przygotowali stągwie. Objawia się więc, lecz wciąż pozostaje Bogiem „ukrytym”. Owa „godzina” jest zatem dopiero początkiem wypełniania się czasu, zapowiedzią finału, jaki dokona się w Wieczerniku, na Golgocie i... „Trzeciego dnia”.

Co tak naprawdę Jezus uczynił w Kanie? Na pierwszy rzut oka pomógł nowożeńcom uniknąć wstydu. Rozumiemy to, bo również w naszych realiach wesela wzbudzają ogromne emocje. Wybawił więc ich z dużej opresji, która mogła skończyć się towarzyskim skandalem. W warunkach śródziemnomorskich wino, zaprawione zwykle wodą, jest podstawowym napojem. Gdyby zabrakło go na takiej uroczystości, świadczyłoby to fatalnie o jej organizatorach. Przy tej okazji Pan Jezus dokonał rzeczy niezwykłej. Czynem sformułował zapowiedź, której sens zrozumiemy dopiero po Wieczerzy Paschalnej, gdy pójdzie krok dalej, dokonując przemiany wina i wody w swoją krew. A że na przedmiot działania cudu Chrystusa została wybrana tak bardzo prozaiczna materia jak woda? O ileż bardziej prozaiczne w porównaniu z ogromem Bożego daru Ciała i Krwi pozostają chleb i wino, najbardziej typowe produkty żywnościowe tamtych czasów.

Czego Jezus na pewno nie dokonał na tym weselu? Jezus nie usankcjonował zamiłowania do pijaństwa. Choć chcieliby wykorzystać tak wydarzenie w Kanie Galilejskiej ci, którzy lubią promować ludzkie słabości. Cóż, dla usprawiedliwienia miernoty nasza epoka skłonna jest nawet otrzeć się o bluźnierstwo. I zatracać sens przełomowych wydarzeń. A takim bez wątpienia było wesele w Kanie, choć nic na to wcześniej nie wskazywało.

 

 

 

 

Puste stągwie, puste serca (2)


Augustyn Pelanowski OSPPE

Pierwsze chwile ludzkiego życia zwykle zaspokaja uczuciowo nasza matka, ale w miarę upływu lat następuje rozstanie. Może jednak być i tak, że matka nie ma czasu dla dziecka albo je po prostu ignoruje i odpycha. Wtedy w sercu dziecka rodzi się głód. Tak może być wiele lat, w końcu człowiek nie wytrzymuje i zaczyna szukać kogoś, kto zastąpiłby matkę. Możemy jej szukać wśród rówieśniczek, przyjaciółek, nauczycielek, autorytetów, ale zawsze będzie tak samo. Łaknienie budzi silną potrzebę zaspokojenia, stajemy się nienasyceni, chcemy więcej i więcej. Ciepła, bliskości, deklaracji, przytulenia, afirmacji, akceptacji, zrozumienia, spełnienia wszystkich marzeń. W końcu wkradają się zazdrość, lęk przed opuszczeniem i próby zniewolenia kogoś, podejrzliwość, czułość, w końcu złość, nienawiść, odrzucenie, ból.

Kto zastąpi ci matkę? Cud w Kanie Galilejskiej jest też cudem odzyskania matczynej miłości! Kiedy zabrakło wina, kiedy zabrakło upojenia miłością, pojawiła się Maryja. Czy naprawdę Ona może cudownie zaspokoić? Pomyślmy o tych sześciu stągwiach. Stały za drzwiami, jak odrzucone dzieci za drzwiami serca matek i ojców. Skamieniałe jak kamienne są losy niekochanych córek, zimne jak nieogrzane serca, puste jak głód miłości we wnętrzu tylu dziewczyn i chłopców. Za drzwiami, poza domem, poza miłością. Służyły do obmyć, czyli nie używano ich do spożywczych celów. Każdy przy nich tylko mył ręce, każdy zostawiał przy nich brud. Z takich naczyń każdy by się brzydził wypić nie tylko wino, ale cokolwiek.

Czasem najbliżsi nami się brzydzą. Zostawiają na nas tylko swoje brudy, wylewają nienawiść i niezadowolenie, rozpacz i beznadzieję, złość i wściekłość. To jest takie bezsensowne życie, dopóki nie pojawi się Maryja. Jej imię można przetłumaczyć jako kropla – MIRIAM. Kropla tak mała jak małe jest ziarenko drewniane na różańcu. Wystarczy jedna łza, jedna kropla z Jej policzka i wszystko jest inne. Trzeba jednak chwytać w swe ręce Jej łzy, zaklęte w różańcowy sznur. Wystarczy jedną kroplę, jedną łzę wylać przed Jej obliczem i Ona przytuli bardziej bezpiecznie niż matka.

Nie wyrzuci z kaplicy, z domu, z kościoła, z pracy, ze szczęścia, nie zgorszy się, nie usunie z królestwa niebieskiego, choćbyś nie wiem jak źle o sobie myślał lub myślała. Ona myśli zawsze o Tobie więcej niż dobrze. Nawet sam Bóg wybrał Ją sobie za MATKĘ LUDZKĄ. Czyż i my nie powinniśmy? Jak to uczynić? Każda miłość potrzebuje dwóch rzeczy: zapatrzenia i słów. Kontemplowania ikony i choćby jednego różańca każdego dnia, który będzie zwierzaniem się i powierzaniem się Matce. Potrzebujesz tego i dlatego podsuwam ci właściwą Osobę. Wystarczy, że zaczniesz, reszty Ona dokona. Pusta stągiew twojego serca wypełni się nie brudem, ale winem miłości Jezusa. Potrzebujemy miłości, która jest w Matce Miłości.