6. Niedziela zwykła C

publikacja 13.02.2004 08:52

Cztery homilie

Szczęście w nieszczęściu


Augustyn Pelanowski OSPPE

Najszczęśliwszy w życiu Abrahama był dzień, gdy został „załatwiony” przez kuzyna Lota, utracił piękny kawał ziemi wokół Sodomy wyglądający jak raj, a pozostała mu dąbrowa Mamre (hebr. gorycz). Zasmucony brakiem potomka i opuszczony przez kochanego Lota, pełen gorzkich uczuć, Abraham właśnie wtedy spotkał trzech aniołów, którzy zapowiedzieli mu narodziny Izaaka.

Najszczęśliwszy w życiu Izaaka był dzień, gdy cierpiał z powodu utraty ukochanej matki przy studni Lachaj Roj. Wtedy zobaczył po raz pierwszy Rebekę, swoją przyszłą żonę!

Najszczęśliwszy w życiu Jakuba był dzień, kiedy anioł go okulawił! Wtedy Bóg mu pobłogosławił.
Granica między szczęściem i nieszczęściem jest bardzo wąska. Największym nieszczęściem jest zastygnąć w powodzeniu jak w skorupie. Kiedy nam się powodzi, stajemy się przelęknionymi więźniami tego powodzenia. W społeczeństwach o wysokim stopniu rozwoju ekonomicznego jest więcej ludzi chorych psychicznie. Czy bogaci naprawdę są szczęśliwi? Czy doznają pokoju, nie mogąc zasnąć z powodu lęku, by nie utracić tego, co zdobyli? Czy zawsze mają czyste sumienie? Czy nie są zazdrośni i pełni pożądań, uwikłani w niebezpieczne układy i chorobliwe ambicje? Czy ich życie rodzinne jest udane? Czy ich dzieci na pewno dobrze są wychowywane? Czy nie są rozpieszczone i narcystyczne, albo pomijane i zaniedbane?

Szczęście zaczyna się wtedy, gdy umiesz dostrzec w tym, co masz, dobro i rękę Boga! Jego opiekę i miłość. Nie dlatego czujesz się nieszczęśliwy, że czegoś nie masz, ale dlatego, że nie umiesz w tym, co masz, dostrzec dobra, które jest ci potrzebne, by być blisko Boga. Większą biedą jest być pysznym niż ubogim, chciwym niż płaczącym, nieuczciwym niż wyśmianym. Szczęśliwy ten, kto żyje bogactwem Ducha, a nie bogactwem materialnym. Jezus mówi, że nagroda za doczesne utrapienia związane z wiernością Bogu spotka nas dopiero w niebie. Tak późno? Dlaczego nie teraz? Ponieważ jest tak wielka, że ten świat by jej nie pomieścił.

„Zapłata wasza jest w niebie!”. Jest tak ogromna, że tylko niebo ją pomieści. Popatrz na niebo, na gwiazdy, na planety, na księżyc, na tę nieprzeniknioną głębię czerni, i pomyśl, że to, co widzisz, to jeszcze nie jest prawdziwe niebo, tylko jego miniaturka. Nie ma na tym świecie takiego szczęścia i takiego wynagrodzenia, które byłoby właściwe za wierność Jezusowi i jego słowom. Nie każde cierpienie będzie tak obficie wynagrodzone, ale to, które zniosłeś z powodu Jezusa Chrystusa. W Biblii użyto słowa ZAPŁATA. To dwuznaczne słowo. Może oznaczać zarówno nagrodę, jak i karę. Każdy cios i upokorzenie, każde odtrącenie i niesprawiedliwość z tego powodu, że byłeś chrześcijaninem i doznawałeś bólu z powodu swej wierności Jezusowi, będą miały swoją zapłatę. Każdy czyn, każde słowo, każda myśl i każdy gest, każde cierpienie, i powodzenie, każda radość i smutek, mają swoje konsekwencje w wiecznym niebie. Nie ma straty na tym świecie, która nie byłaby wynagrodzona na tamtym. Nie ma też takiej nieuczciwości, która zostałaby pominięta przez odpłatę.

Jezus Chrystus jest moją nadzieją


ks. Tadeusz Czakański

Jezu, chcę ufać tylko Tobie. Wszystko inne to ślepe drogi, zaułki bez wyjścia. Plewy, które wiatr rozmiata. Wszystko bowiem, co doczesne, przemija. „Przeklęty mąż, który pokłada nadzieję w człowieku i który w ciele upatruje swą siłę”.

Jedno z największych napięć, jakie występują w Biblii – to napięcie między przekleństwem a błogosławieństwem. Błogosławieństwo jest tajemnicą wybrania, podczas gdy przekleństwo – to misterium odrzucenia. Chrystus jednak „wykupił nas z przekleństwa Prawa” (Ga 3,13), a przekazał we władanie błogosławieństwa i Ducha Świętego.

Pokonane przez Chrystusa przekleństwo pozostaje mimo to bolesną rzeczywistością. Atak przekleństwa następuje tam, gdzie rodzi się dobro. Zadaje nieraz straszne rany, może nawet zabić – ale nie na wieki. Dlatego „jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania” . Dopiero w świetle tajemnicy Zmartwychwstania „ucieszyło się moje serce i rozradował się mój język, także i moje ciało spoczywać będzie w nadziei” (por. Dz 2,26).

Bóg chce ratować każdego człowieka. W każdym pokłada nadzieję, bo przecież miłość „we wszystkim pokłada nadzieję” (1 Kor 13,7). Dla Boga nikt nie jest przegrany. Bóg, który nam wszystko przebaczył w swoim Synu, uczy nas, jak należy zwyciężać przekleństwo przebaczeniem i miłością. Chrześcijanin nie może już więcej złorzeczyć, lecz na wzór Jezusa błogosławić tym, którzy go oczerniają. Cóż za nagrodę mieć będziecie, jeśli „miłujecie tych, którzy was miłują”? (por. Mt 5,46). Ewangelia wprowadza nas na szczyty świętości właśnie dzięki miłości nieprzyjaciół. Błogosławcie, a nie złorzeczcie... Pokładajcie we wszystkim nadzieję. Szukajcie we wszystkim Światła...

„Nasza dusza, po długich doświadczeniach materializmu, dopiero budzi się i dotąd nosi w sobie zarodki zwątpienia, niewiary, dezorientacji oraz poczucie zagubienia sensu” – tak pisał na początku naszego stulecia Wasyl Kandyński snując refleksję nad współczesną kulturą. – „Nie uwolniliśmy się jeszcze spod przygniatającego nas ku ziemi wpływu materialistycznego poglądu na świat, który życie kosmiczne zamienił na ponurą grę przypadku. Przebudzona dopiero świadomość ciągle jęczy pod tym ciężkim brzemieniem. Powszechnie panujące ciemności rozjaśnia jedynie słabiuteńki brzask, świeci tylko jeden malutki punkcik. Jest to zaledwie przeczucie, zapowiedź, a duch prawie nie ma odwagi uwierzyć, w obawie, że może to światło jest omamem, rzeczywistością zaś czarna noc”. Słowa te, wypowiedziane jeszcze przed straszliwymi wojnami XX wieku, nie straciły na swej aktualności.

Aby nie zwątpić w Światło, człowiek potrzebuje wychowania duszy. Lepszej lekcji niż w Kazaniu na Górze nie znajdzie. Tak wielu wokół nas nieszczęśliwych ludzi, przygniecionych różnoraką troską. Przeklętych w oczach świata. Jakże często sami się za takich uważamy... Nie możemy jednak patrzeć na życie przez pryzmat nieszczęścia. Wówczas stajemy się pesymistami, malkontentami. Szukamy wokoło winnych. Czasem mamy nawet pretensje do samego Boga. I czasem od Niego odchodzimy.

A mogę spojrzeć inaczej na swoje nieszczęście: przez pryzmat błogosławieństw. Mogę odkryć, że moja nędza i mój ból przyciąga wzrok miłosiernego Boga. W moim cierpieniu jest dla mnie szansa: błogosławieństwo Boga. Tak więc samotność może okazać się szczęściem, podobnie jak ubóstwo czy choroba, a także bezdomność. Uczy mnie tego Papież – człowiek ośmiu błogosławieństw. Schorowany, tak często samotny i w jakiś sposób bezdomny – i może dzięki temu cały świat staje się jego domem? Zatroskany, a ileż w nim pokoju, radości i mocy. Szczęścia. Ufność swą i nadzieję złożył bowiem w Panu. Idźmy w jego ślady.

Czy bogacz może się zbawić?


Ks. Roman Bogusław Sieroń

W jednym z dzieł Klemensa z Aleksandrii można znaleźć tytuł: Quis dives salvetur - który człowiek bogaty może być zbawiony? Problem ubóstwa i bogactwa widziany w świetle wiary dotyczy każdego z nas.

W dzisiejszej Ewangelii Łukaszowej (6,17.20-26) Jezus wyprowadza uczniów na równinę, schodzi z góry, aby być bliżej człowieka, który nie dostrzega przychodzącego Boga - jego szczęście (Jr 17,6). Zstępuje z góry jak nowy Mojżesz, ogłaszając Nowe Prawo miłości. Sobór Watykański II nazwie je ,,opcją preferencyjną na rzecz ubogich”. Dociera nie tylko do wybranych Dwunastu, ale również do Żydów z Jerozolimy, Judei; ludu okolic Tyru i Sydonu. Ten, kto słucha Jezusa, jest Jego uczniem. Kto propaguje Jego naukę, jest apostołem. Pan Jezus objawia tu tajemnicę łaski i dobroci: misterium królestwa Bożego ofiarowanego człowiekowi. Ubodzy, głodujący, ci, którzy płaczą, mają już życie Boże i są szczęśliwi. Odkrywają szczęście nie w samym sobie - przez fakt, że są biedni i zapomniani, ale ponieważ dostrzegają, że Bóg wzbogaca ich przez Jezusa Chrystusa. Ubogi nie jest bogaty w swoim ubóstwie materialnym, ale staje się bogaty, gdyż przez jego u-bóstwo Pan Bóg ofiaruje mu swoje królestwo. Ubogi to niekoniecznie pozbawiony środków do życia, ale całkowicie zależny od Pana Boga. Ten wielki paradoks objawia Jezus Chrystus, Syn Boży i Syn Człowieczy.

Życie ludzkie ma swoją stronę ukrytą, która w żaden sposób nie może być dostrzeżona oczyma ziemskimi. Człowiek, mający nawet wiele ziemskich dóbr, musi je właściwie wykorzystywać, nie może z nich robić swojego bożka i musi być jeszcze bardziej otwarty na Boże wezwanie pomocy innym. Poprzez ,,biada” Pan Jezus przypomina także, że źle wykorzystane bogactwa ziemskie, ogarnięcie pychą i egoizmem mogą stać się przyczyną klęski. Każdy, kto medytuje nad tym fragmentem Ewangelii, dostrzeże, iż w świecie, w którym biedni cierpią głód, niedostatek, nędzę, każde bogactwo ziemskie zamknięte w sobie samym przemieni się w przekleństwo skierowane przeciwko swemu właścicielowi.

Jezus przychodzi również do współczesnego człowieka, do każdego z nas, który używając Jeremiaszowych słów,,pokłada nadzieję w człowieku i który w ciele upatruje swej siły, a od Pana odwraca swe serce” (Jr 17,5). Oto postać Łukaszowego Jezusa - Dobroczyńcy i Lekarza. Oto obraz społeczności chrześcijańskiej w jej hierarchicznym zróżnicowaniu, z różnymi potrzebami i z Panem jako życiodajnym źródłem owych sił, które zaspokajają potrzeby wiernych.

Bliskość Jezusa Chrystusa, Tego, który przezwyciężył śmierć i zmartwychwstał (1 Kor 15, 12n), i Jego naśladowanie - tak podkreślane w tym roku kościelnym - to recepta na Jeremiaszowy,,upał pustyni, ziemię suchą i bezludną”, synonimy grzechu, rozpaczy i beznadziei. Biblijne obrazy: wody, strumienia, świeżej zieleni, owoców są znakami pełnego życia. Znakami obecnego w sakramentach Chrystusa, nauczającego swój lud Słowem i karmiącego go swym ciałem.

Czy więc człowiek bogaty w dobra tego świata może być zbawiony, czy może odnaleźć prawdziwe szczęście i pokój? Może, jeśli będzie naśladował Boga - jak pisze w swoim kolejnym dziele ,,Kobierce” Klemens Aleksandryjski - który jest twórcą postawy radosnego dawania. Rozdając innym nasz czas, współczucie, wszechstronną pomoc, wreszcie miłość, naśladujemy samego Boga i stajemy się do Niego podobni. Nasze bogactwo może stać się „narzędziem zbawienia”, jeśli wprzęgniemy je w służbę miłości bliźniego. Uświadomienie sobie tego faktu rodzi radość. Błogosławioną pewność wielkiej nagrody odłożonej w niebie.

Podniósł oczy


Augustyn Pelanowski OSPPE

Zszedł na dół i podniósł oczy tylko na swych uczniów, choć były tysiące innych ludzi. Nie dlatego, że innych nie dostrzegał, tylko chciał, by tysiące dostrzegły to, na kogo On patrzy, wypowiadając swoje błogosławieństwa. Człowiek, który nie w Bogu, ale w drugim człowieku pokłada swą nadzieję na szczęście, jest skazany na fatalny bieg swego losu. Zapatrzony w człowieka, nie dostrzega prawdziwie uszczęśliwiającego spojrzenia Boga. Większość ludzi w chwili, gdy dopada ich nieszczęście, rozgląda się za ludzkim spojrzeniem. Są i tacy, którzy w takich samych okolicznościach jeszcze usilniej wpatrują się w oczy Chrystusa. Ekstremalne sytuacje są najlepszymi lekcjami szczęścia, które łaskawie ofiaruje Bóg.

Bardzo mnie porusza wewnętrznie, gdy czytam dziś, jak Jezus podniósł oczy na swoich uczniów. Mocą tego spojrzenia można wszystko uczynić naczyniem szczęścia, nawet głód, smutek, nienawiść i płacz. Greckie HEPAIRO oznacza właśnie to PODNIESIENIE oczu Jezusa, i zostało użyte również w miejscu, w którym jest mowa o podniesieniu oczu apostołów na Jezusa, gdy byli na Górze Przemienienia. Wersja Mateusza, opisując przemienienie, opowiada, jak uczniowie po tym ekstatycznym wydarzeniu podnieśli oczy i już nie widzieli nikogo poza Nim. Jak się domyślam, Jezus tak samo spoglądał na swych uczniów – jakby poza nimi nie było już nic godnego dostrzeżenia na świecie.

Celnik nie śmiał podnieść oczu ku Bogu, gdy stał z tyłu świątyni, bo wstydził się swoich grzechów i uderzał się w piersi. Podnieść oczy, w tym wypadku, to być ponad zawstydzeniem, czyli nie odczuwać żadnej niepewności co do swej wartości. Bogaty człowiek, który dzień w dzień świetnie się bawił i nigdy nie dostrzegał trędowatego Łazarza u bram swego pałacu, dopiero w otchłani podniósł oczy na tego żebraka, który spędzał już wieczność na łonie Abrahama. Podnieść oczy oznacza więc również dostrzegać to, co niedostrzegane, wyróżnić pominięte. To także rozumieć swoje zagubienie w grzechu, na co zwraca uwagę Księga Daniela, mówiąc o nawróceniu Nabuchodonozora na pustkowiu. Zanim zaczął się modlić,
wyznając swoją pychę, podniósł oczy ku niebu.

Niewątpliwie Jezus, podnosząc oczy na swych uczniów, wyróżnia ich. W Ewangelii Jana, zaraz po nawróceniu Samarytanki, Jezus zwraca się ku uczniom: „podnieście oczy i popatrzcie na pola dojrzałe do żniwa, które potrzebują robotników”. Podniesienie oczu oznacza więc także zdolność do głębszego dostrzegania rzeczywistości, umiejętność odczytywania znaków. Oczami podniesionymi, czyli zdolnymi dostrzec najgłębsze treści, możemy odkryć swoją misję i zmobilizować się do działania. Gdy więc Jezus podnosi oczy, to nie możemy widzieć w tym zwykłego spojrzenia, ale powinniśmy sami podnieść oczy i pojąć, że Jego spojrzenie było więcej niż wymowne.