12. Niedziela zwykła (C)

publikacja 16.06.2016 21:27

Pięć homilii

W poszukiwaniu tożsamości

ks. Leszek Smoliński

Kim jest Jezus? To pytanie nurtowało współczesnych Mistrzowi z Nazaretu. Również całe pokolenia ludzi, żyjące aż do naszych czasów, wciąż próbują odpowiedzieć na to jakże interesujące pytanie. Oto jedno ze świadectw, które może stanowić odpowiedź na to pytanie: „Moi rodzice życzyli sobie, bym była ochrzczona, jak tylko się urodziłam. Chodziłam na lekcje religii aż do bierzmowania. A później zwątpiłam, czy Bóg naprawdę istnieje. Minęły lata, chodziłam tylko na mszę niedzielną i raz do roku przystępowałam tylko do Komunii św., bo to było obowiązkowe, żeby nie być w stanie grzechu. Aż do chwili, gdy odkryłam Chrystusa, który umarł i zmartwychwstał. To było prawdziwe spotkanie z Chrystusem żyjącym dzisiaj. Serce moje płonęło jak serce apostołów, którzy szli obok Niego, nie rozpoznając Go. Nastąpiło prawdziwe nawrócenie, które odmieniło całe moje życie; bo teraz żyję z nim i niosę go innym”.

Wśród wielu odpowiedzi – opinii o Jezusie, Piotr wyraził tę prawdziwą i właściwą mówiąc, że Jezus jest „Mesjaszem Bożym”. Wtedy Jezus wskazuje, jaki jest prawdziwy charakter Jego misji mesjańskiej: „Syn człowieczy musi wycierpieć”; przypomina, że towarzyszenie Mu, to współdziałanie w misji mesjańskiej, której znakiem będzie cierpienie, krzyż, wyrzeczenie, a nie doczesne nasycenie i doczesne wyzwolenie. Być może i w nas jest tęsknota, by jedynie widzieć znaki, cieszyć się rozmnożonym cudownie chlebem, może i nadawać Jezusowemu działaniu polityczne znaczenie. Takie chrześcijaństwo byłoby zapewne o wiele łatwiejsze w odbiorze i akceptacji, dające o wiele bardziej namacalne korzyści. Chrześcijaństwo jest jednak wyznawaniem Chrystusa, który „ogołocił samego siebie”, jak również „przeszedł przez życie, dobrze czyniąc”.

Aby pójść za Chrystusem trzeba najpierw „zaprzeć się siebie”. A więc powiedzieć „nie” naszemu egoizmowi, robieniu z siebie centrum życia. Jest to możliwe, ponieważ nasze głębokie pragnienie nie chce pogrążać się w śmierci i samotności. Tutaj otwiera się droga do mówienia „tak” Temu, który nas kocha, który jest naszym życiem. Tutaj zaczyna się mówienie „tak” zwycięstwu Jego miłości. Podjęcie decyzji, która łączy się z mówieniem „tak”, wymaga wysiłku z naszej strony i wywołuje cierpienia. Każdy ma wziąć „krzyż swój”. Powołanie chrześcijańskie to naśladowanie Pana, a więc także w podejmowaniu krzyża przez Jego naśladowców.

Krzyż nam przypomina, że w nim jest cierpienie, zbawienie, ale i nauka miłości. Dźwiganie krzyża w łączności z Jezusem sprawia, że przestajemy bać się cierpienia i śmierci, a zaczynamy uznawać je za środki upodobnienia się do Chrystusa. Zaczynamy wierzyć, że cierpienie jest owocne, że tracąc życie – zyskujemy je. Nie koncentrujemy się już dłużej ani na cierpieniu, ani na umieraniu, ale na odczytywaniu Bożych zamiarów i realizowaniu ich. Wiara powinna przemieniać całe nasze życie, kształtować naszą tożsamość ucznia Jezusa. W ten sposób będzie miała ona wpływ na nasze myślenie i życiowe wybory.

Brać swój krzyż?

Piotr Blachowski

Słysząc takie zdanie, większość ludzi wzdraga się, wręcz boi. Bowiem każdy z nas swój własny krzyż nosi w sobie, w swoim sercu, borykając się ze zdrowiem, czasami rodziną, pracą, środowiskiem. Tymczasem chodzi o to, by pomóc Jezusowi w drodze krzyżowej i, niosąc swój własny krzyż, być bliżej Niego. 

Słowa Jezusa, gdyby je rozważać pojedynczo, są często niezrozumiałe, czasami nie do przyjęcia. Ale nasza wiara domaga się posłuszeństwa, a także brania wzoru z Najdoskonalszego, Jednorodzonego. Wiemy o tym, iż wyrazem wiary jest uczestniczenie w mszach, modlitwa, ale już mniej akceptujemy cierpienie, problemy. No i jak to, mamy to znosić? A gdzie nasze życie, rodziny? A tak w ogóle, to o co jeszcze chodzi?

No to zacznijmy od początku. Prorok Zachariasz, jeden ze starszych pokoleniowo, w swoich wizjach na pierwszym miejscu wypominał ludowi wybranemu brak pobożności, tej, która jest podstawą naszego poznania Boga. Ten sam Bóg, mówiąc ustami tegoż Zachariasza, zapowiada zesłanie Ducha pobożności, by lud mógł przeżywać to, co nastąpi: „Będą patrzeć na tego, którego przebili, i boleć będą nad nim, jak się boleje nad jedynakiem, i płakać będą nad nim, jak się płacze nad pierworodnym.” (Za 12,10b). To zapowiedź odkupienia, zapowiedź tego, co do dzisiaj czujemy, mimo upływu czasu. Ale czy czujemy?

Śmierć, a następnie zmartwychwstanie Jezusa, to dla nas mimo wszystko zdarzenie prowadzące ku dobru, ku wzajemnemu rozumieniu i miłości – i tak trzymać. O tym właśnie mówi św. Paweł w Liście do Galatów, tłumacząc nam, że dzięki temu, co uzyskaliśmy osobiście i wspólnie „nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie.” (Ga 3,28).

Dlatego też słowa Jezusa Chrystusa „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje!” (Łk 9,23b) są dla nas najważniejszym wezwaniem, nie tylko do brania krzyża, ale wezwaniem do jedności, a także do pobożności i wyznawania prawd wiary w każdym możliwym momencie.

Szczególnie ważne jest to właśnie teraz. Już wkrótce wybierzemy się z rodziną, z grupą znajomych czy indywidualnie na szlaki turystyczne, wycieczki, urlopy, wakacje. Nie zapominajmy w tym czasie, kim, dzięki komu, w jaki sposób jesteśmy, a także, co nas czeka, jeśli zawsze i w każdym miejscu przyznamy się do Chrystusa.

Jezu Chryste, dzięki Tobie jesteśmy w Kościele i jesteśmy Kościołem. Pomóż nam wzrastać w wierze i żyć wiarą w każdym czasie i w każdej sytuacji. Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie. Amen.

Jezus nie dba o reklamę

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Za kogo uważają Mnie tłumy? Za kogo Mnie uważacie? Za Mesjasza Bożego. Nikomu o tym nie mówcie. Wydaje się, że Jezus unika prawdy o sobie, nie chce szczerze ujawnić siebie tłumom, a z największą trudnością odsłania prawdę o sobie tym kilku czy kilkunastu mężczyznom.

Dzisiaj ludzie bardzo chętnie mówią o sobie, nawet o najintymniejszych sekretach, o seksie, rozpaczy, zdradach, nienawiści, skrajnych poglądach czy orientacjach, fizjologii, i to często dość wulgarnie, ekscentrycznie, demonstracyjnie. Nie istnieją już żadne granice dyskrecji. Mówi się o sobie i o innych. Wystarczy zajrzeć do internetu, aby nasza wrażliwość została znokautowana. Podejrzewam, że ten rodzaj
szczerości jest raczej wyrazem usilnego pragnienia zaistnienia, rozpaczliwym zmaganiem z dojmującym odczuciem uczuciowej pustki oraz doświadczaniem czegoś w rodzaju korozji istnienia. Ktoś, kto JEST, nie musi tego krzykliwie udowadniać, a nawet jeśli jego JESTEM jest ekskluzywne, wyjątkowe, boskie, będzie się starał jak najbardziej skromnie je ukryć. Bóg jest absconditus, ponieważ jego istnienie jest absolutnie niezachwiane. Wśród ludzi ci pragną zaistnieć, którzy przeczuwają, że są niczym. Są tacy, którzy fotografują się z wielkimi ludźmi, inni występują w talk-show.

Jezus nie tylko nie dba o reklamę, ale nawet jej zakazuje. To wbrew temu światu. Gdy chociaż trochę ujawni się w nas dobra, trąbimy o tym przez wiele miesięcy. Gdy komuś uda się ze ściskiem serca pożyczyć kilka tysięcy złotych i po wielu miesiącach daruje dług, jest w stanie o tym opowiadać przy każdym piwie do emerytury. Gdy wyręczymy koleżankę i odbierzemy jej córeczkę z przedszkola, bo akurat ona na czas nie dojechała, możemy nawet stworzyć mit o niedobrej matce i szlachetnej przyjaciółce. Jezus był prawdziwy, nie tworzył mitu JEZUSA. Nigdy nie napisał własnej autobiografii ani nawet nie zadbał o to, by inni mieli o Nim dobre zdanie. Zależało Mu na uczniach.

Zależało Mu tylko na prawdziwym rozpoznaniu Go przez tych, których wybrał. Jest dobrze, gdy zależy mi nie na tym, by wszyscy dobrze o mnie myśleli, ale bardziej na tym, by prawdziwi przyjaciele znali o mnie prawdę. Nie wszystkim mówi się prawdę, bo nie wszyscy do niej dorośli. Nie wszystkim mówi się prawdę o sobie, bo nie wszyscy są prawdziwymi przyjaciółmi. To wcale nie oznacza kłamstwa. Nie mówić prawdy wszystkim, to znaczy być dyskretnym i skromnym. Zresztą bywa tak, że powiedzenie komuś prawdy w oczy służy tylko do tego, by nad kimś zatriumfować albo kogoś zranić. Niekiedy też powiedzenie prawdy o sobie, czyli zwierzenie się, może doprowadzić do tego, że ktoś tę prawdę zohydzi, wyszydzi, że użyje jej przeciw nam. Prawdę mówi się prawdziwym przyjaciołom. Innym mówi się w przypowieściach.

Ciężar wiary

 

ks. Artur Stopka

Jak się nazywasz? Kim jesteś? Gdzie mieszkasz? Kim są twoi bliscy? Co lubisz? Co ci sprawia przyjemność? Jaki masz samochód? Jakie są twoje marzenia? Co jest twoim największym zmartwieniem? To pytania, na które łatwo odpowiedzieć. Nie trzeba się długo zastanawiać. Odpowiedzi nie pociągają za sobą jakichś szczególnych konsekwencji. Nie niosą żadnych zobowiązań.

Są jednak także inne pytania. Nie można na nie odpowiadać bezmyślnie. Trzeba się zastanowić, zajrzeć nie tylko do swego umysłu, ale także do serca. Na przykład pytanie: kogo kochasz najbardziej? Odpowiedź na takie pytanie nie jest sprawą obojętną. Pociąga za sobą skutki. Jeszcze trudniejsze jest pytanie: czy mnie kochasz? Odpowiedź jest albo zobowiązaniem, albo odrzuceniem. Zawsze wiąże się z podejmowaniem decyzji, z wyborem, z odpowiedzialnością.

Jezus zwykle zadawał trudne pytania. Dotykał tego, co istotne. Oczekiwał od rozmówcy opowiedzenia się za lub przeciw, zajęcia stanowiska. Kiedy stawiał uczniom pytanie ”Za kogo uważają Mnie tłumy?”, można się było domyślić, jakie będzie następne. I to pytanie padło. Od tej chwili wraca wciąż na nowo do każdego człowieka, który spotyka Jezusa. Obok Niego nie można przejść obojętnie.

Dziś wielu ludzi wolałoby, żeby pytanie brzmiało jak w teleturnieju ”Kto to jest Jezus Chrystus?”. Można by wtedy odpowiedzieć jakąś formułką wyczytaną w encyklopedii albo w gazecie, usłyszaną w radiu lub w telewizji, znalezioną w Internecie. Ale nie. Ono brzmi inaczej. To jest pytanie osobiste. Chrystus pyta wprost: ”Kim jestem dla ciebie?”.

Trzeba bardzo się zastanowić nad odpowiedzią. Jej skutki dotyczą nie tylko najbliższych dni, miesięcy, lat. Sięgają w wieczność.

Można Jezusowi odpowiedzieć, że jest dla mnie nikim, najwyżej jakimś nadzwyczajnym człowiekiem, który żył dwa tysiące lat temu gdzieś daleko stąd, i żyć tak, jakby Boga nie było, jakby nie posłał swojego Syna, aby przyniósł ludziom Dobrą Nowinę i ich zbawił. Taka odpowiedź na krótko, tylko na czas ziemskiego życia, daje poczucie niezależności od przykazań i głosu sumienia, możliwość robienia wszystkiego, co mi przyjdzie do głowy, swobodę dokonania każdego draństwa, bez potrzeby poczuwania się do grzechu.

Jest też inna odpowiedź. Taka, jakiej udzielił św. Piotr. ”Jesteś dla mnie Mesjaszem, Synem Bożym”. Udzielenie takiej odpowiedzi jest wyznaniem wiary. Przyjęciem Chrystusa do swego życia. Uznaniem Go za swego Pana. Zgodą, że odtąd będę żyć według Jego Ewangelii, że pójdę za Nim.

Według ziemskich kryteriów Chrystus nie jest człowiekiem sukcesu, a pójście za Nim nie gwarantuje wygodnego, łatwego życia. ”Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie swój krzyż i niech mnie naśladuje” - mówi Jezus tym, którzy wybrali wiarę.

Wiara ma swój ciężar. To ciężar krzyża. Kto wybiera wiarę w Jezusa Chrystusa, wybiera wąską drogę, pełną trudnych decyzji, cierpień, odrzucenia - czasami nawet przez najbliższych. Chrystus nikomu nie obiecuje, że będzie łatwo. Domaga się od chrześcijanina rezygnacji z dotychczasowego życia. Mówi bardzo stanowczo: ”Kto chce zachować swoje życie, straci je”. I zaraz dodaje: ”A kto straci swe życie z Mego powodu, ten je zachowa”. To znaczy, że otrzyma szczęście wieczne.

Pytanie zostało postawione. I nie da się uniknąć na nie odpowiedzi. Nie można jej też odwlekać w nieskończoność. Więc jak? Bierzesz swój krzyż?

 

 

Wyleję Ducha Pobożności

ks. Jan Waliczek


„Darów Twych siedem liczymy” – śpiewamy w hymnie ku czci Ducha Świętego. Siedem darów wymieniają opracowania katechizmowe, a także teksty liturgii bierzmowania. Za pierwsze ich zestawienie, chociaż wymieniające tylko sześć darów, uchodzi tekst z Księgi Izajasza 11,2. Prorok nie wymienia tam daru pobożności. Liczba siedmiu darów pojawia się dopiero w II wieku, m.in. u Ireneusza. Tekst Zachariasza czytany w dzisiejszej liturgii jakby uzupełnia listę Izajaszową. Czytamy bowiem: „Na dom Dawida i na mieszkańców Jeruzalem wyleję Ducha pobożności...”. Ostatecznie w refleksji teologicznej dar pobożności znalazł swoje miejsce między darami Ducha Świętego.

Dary Ducha Świętego to nadprzyrodzone uzdolnienia udzielane człowiekowi, wspomagające go na drodze zbawienia. Ich rozróżnianie nie oznacza, że bywają udzielane jako każdy z osobna, ale uzupełniają się wzajemnie, sprawiając w człowieku nowe życie w Duchu Świętym. Ich osobne wymienianie daje możliwość ujrzenia ogromu bogactwa każdego z nich, a także odkrycia ich duchowych skutków w życiu człowieka.

Można przyjąć, że Chrystus, zwracając się do uczniów: „A wy, za kogo Mnie uważacie?”, pytał nie tylko o potwierdzenie swojej tożsamości. W głębi tego pytania prowokował określenie wewnętrznego stosunku uczniów do swojej osoby. Pytał zatem o ich pobożność i od razu wskazał na sposób jej praktycznego realizowania. Pobożność to dar uzdalniający do intymnej zażyłości z Bogiem. Kształtuje on relację człowieka do Boga na podobieństwo relacji dziecka do najukochańszego ojca. Chrystus wielokrotnie zalecał przyjmowanie postawy dziecka. Dziecięca prostota, otwartość i zaufanie to usposobienie człowieka gotowego przeżywać głęboką więź z Bogiem Ojcem. Ku takiemu doświadczeniu prowadzi Duch Święty. Pisze o tym św. Paweł: „Albowiem wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi” (Rz 8,14).

Najpełniej swoje synostwo wobec Boga przeżywał Jezus z Nazaretu. Apostoł Piotr w przytoczonym dialogu wyznał, że Jezus jest Mesjaszem Bożym. Nawiązując do wypowiedzi św. Teresy, mówiącej o Bogu jako o Tatusiu, można by Jezusa nazwać Braciszkiem, wkładając w to określenie pojęcie najściślejszej i najgłębszej miłości braterskiej. Owo braterstwo jest również dziełem Ducha Świętego. W fakcie posiadania Ducha Świętego tkwi nasze podobieństwo do Syna Bożego. Udzielany przez Ducha Świętego dar pobożności pozwala więc człowiekowi na głęboką, duchową intymność w odniesieniu do każdej z Osób Trójcy Przenajświętszej.

Cześć wobec najlepszego Ojca, braterstwo z Jezusem Chrystusem, spełniane dzięki działaniu Ducha Ojca i Syna, znajduje swój wyraz w modlitwie, w rozważaniu Słowa Bożego i wypełnianiu go, w życiu sakramentalnym, a także w zachowaniu czci i szacunku wobec wszystkiego, co dotyczy religii, osób świętych i rzeczy poświęconych. Jednym słowem człowiek pobożny świadomie przeżywa atmosferę i rzeczywistość sacrum. W niej najlepiej się czuje i w niej siebie realizuje. Niepodobna, aby taka pobożność nie znajdowała odbicia w stosunku do człowieka. W praktyce przekłada się ona na język miłości bliźniego. Bez tej miłości pobożność byłaby próżnością.

Błaganie Ducha Świętego o ustawiczne wylewanie daru pobożności ma obecnie szczególne znaczenie. Ojciec Święty niejednokrotnie wypomina, że niektórzy żyją tak, jakby Boga nie było. Ich życie toczy się poza Bogiem, poza sacrum. Trzeba więc konsekwentnie i jednoznacznie określić je jako życie bezbożne. Codzienność pełna jest przykładów nieliczenia się z Bogiem, a nawet Świadomego działania wbrew Bogu. Wbrew Jego miłości, Jego woli i Jego planom. W zdającej się rozrastać w świecie przestrzeni bezbożności, wołanie o wylanie daru pobożności i pielęgnowanie tegoż daru staje w czołówce naszych chrześcijańskich obowiązków.