15. Niedziela zwykła (C)

publikacja 07.07.2016 09:04

Sześć homilii

Być z bliźnim

ks. Leszek Smoliński

Znamy dobrze powiedzenie, że pieniądze szczęścia nie dają. Czy tak jest rzeczywiście? Nieraz bywa, że pieniądze służą pomnażaniu naszego dobra. Ale zdarza się, że to my służymy pieniądzom, a nie bliźnim, tworząc z pieniędzy bożka, klękając przed nagromadzonymi złotówkami, dolarami czy euro. Można w tym miejscu postawić pytanie: jaki jest związek pieniędzy z dzisiejszym słowem Bożym?

Samarytanin udzielił tylko doraźnej pomocy poszkodowanemu podróżnemu. Trzeba było opatrzyć jego rany, przetransportować do gospody. Jednak obowiązki wzywały Samarytanina do wyruszenia w dalszą drogę. Nie mógł się więc dłużej zająć chorym. Jego wrażliwość nie pozwalała jednak zostawić podróżnego bez opieki. Samarytanin dobrze wiedział, że na ludzką bezinteresowność nie ma co liczyć. A skoro brakuje ludzi o dobrym sercu, to na pewno znajdą się tacy, którzy zajmą się nim za pieniądze, nie z miłości, lecz z obowiązku.

Pieniądze chrześcijanina winny zawsze służyć dobru. Ich wykorzystanie świadczy o mądrości właściciela. Nie każdego przecież stać na to, by wziąć udział w akcji charytatywnej, choćby pielęgnowaniu chorego. Do tego często potrzebne jest odpowiednie przygotowanie. Każdy jednak może, pracując w swoim zawodzie, zdobyć pieniądze i przekazać je innym, którzy potrafią zająć się kalekimi, niedorozwiniętymi, chorymi, ludźmi w podeszłym wieku, biednymi. Takie przeznaczenie uczciwie zarobionych pieniędzy dla dobra innych stanowi autentyczny gest miłości bliźniego.

Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie skłania nas także do refleksji nad tym, w jaki sposób wygląda nasza miłość bliźniego, także w odniesieniu do korzystania z pieniędzy. Na co warto byłoby zwrócić naszą uwagę?

O posiadaniu każdej naszej złotówki winny decydować mądrość i roztropność w gromadzeniu i wydawaniu. Nasz wzrok często zatrzymuje się na portfelu i nie pozwala zobaczyć człowieka przez pryzmat miłości, ale posiadanej przez niego gotówki. Stąd człowiek pozbawiony niezbędnych do godnego życia dóbr bywa postrzegany jako ktoś gorszy, a nawet nieszczęśliwy.

Ważna jest również umiejętność dostrzeżenia potrzeb innych i podzielenia się. Szczęśliwym nie jest wcale ten, kto dużo posiada, ale ten, kto potrafi się podzielić z innymi. Jedna z emerytek, która – pomimo bardzo niskich świadczeń – dwa razy do roku wysyła ofiarę do sanktuarium maryjnego. Kiedyś powiedziała do swojego dorosłego już syna: pamiętaj, jak ja umrę, to żebyś nie zapomniał o wysyłaniu.

Zdarza się, że ktoś przetrzymuje sprawiedliwą zapłatę za pracę, a ktoś inny cierpi z tego powodu głód. Jest to zresztą jeden z grzechów wołających o pomstę do nieba. Można robić też nieuczciwe zakupy. W jednej z rodzin – ojciec dość dobrze zarabiał – matka udawała się ze swoimi małymi dziećmi do dużego sklepu, gdzie dzieci wybierały, co lepsze rzeczy z półek, dokonując konsumpcji na miejscu i bez płacenia. Potem jak gdyby nigdy nic – po sutym obiedzie – rodzinka wychodziła ze sklepu.

Ewangelia wzywa nas, abyśmy naśladowali postawę miłosiernego Samarytanina, a więc do dobrego wykorzystywania posiadanych przez nas środków. Nie tylko dla siebie, ale również w służbie innym.

Rób jak Jezus

Piotr Blachowski

Słowo to zarówno słowa ludzkie, te zwykłe w kolejce, na przystanku, w pracy czy w szkole, jak i to, którego słuchamy w Kościele, to ważniejsze, od Boga, poprzez Ducha Świętego wypowiadane przez Jezusa Chrystusa, a wcześniej przez Proroków. To właśnie takie Słowo słyszymy co niedzielę, a niektórzy nawet codziennie. To Słowo otuchy,  nadziei, ale także przestrogi.

Księga Powtórzonego Prawa na samym wstępie podpowiada nam, jak wykorzystać Słowo, które jest dla nas przeznaczone: „jeśli będziesz słuchał głosu Pana, Boga swego, przestrzegając jego poleceń i postanowień zapisanych w księdze tego Prawa; jeśli wrócisz do Pana, Boga swego, z całego swego serca i z całej swej duszy. Polecenie to bowiem, które ja ci dzisiaj daję, nie przekracza twych możliwości i nie jest poza twoim zasięgiem.” (Pwt 30,10-11). To słowa dające nam nadzieję, a zarazem wskazujące nam kierunek naszej drogi. Czy postąpimy zgodnie z nimi, czy będziemy działać po swojemu, to nasz wybór.

Ale pamiętać musimy, że wszystko, co nas otacza, z czym się spotykamy, z czym mamy do czynienia, to dar Pana Stworzenia dany nam w dzierżawę, byśmy tym darem dobrze gospodarowali. Pamiętać też powinniśmy o tym, że dzięki Chrystusowi zyskaliśmy coś, co nas wiąże, gromadzi we wspólnocie – to Kościół, którego On jest Głową, „bo w Nim zostało wszystko stworzone: i to, co w niebiosach, i to, co na ziemi, byty widzialne i niewidzialne, czy Trony, czy Panowania, czy Zwierzchności, czy Władze. Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone.” (Kol 1,16).

Rozpoznanie tego, kto jest naszym bliźnim jest znacznie prostsze, aniżeli nam się wydaje, jednakże musimy pamiętać o jednym głównym przykazaniu, które dało nam Prawo i Bóg, a które przypomina nam Jezus w tej Ewangelii, podczas rozmowy z uczonym w Prawie : „Jezus mu odpowiedział: «Co jest napisane w Prawie? Jak czytasz?» On rzekł: Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego. Jezus rzekł do niego: «Dobrześ odpowiedział. To czyń, a będziesz żył». Lecz on, chcąc się usprawiedliwić, zapytał Jezusa: «A kto jest moim bliźnim?».” (Łk 10, 26-29).

Boże, daj nam zdolność rozpoznawania Twego Słowa, byśmy potrafili zobaczyć w drugim swego bliźniego, byśmy zdołali zagospodarować dobro, które przekazujesz wszystkim oczekującym tego dobra.

Kto tu kogo leczy?

Augustyn Pelanowski OSPPE

Niebo jest na wyciągnięcie dłoni. Wyciągnięcie dłoni do kogoś, do kogo już nikt jej nie wyciąga. Skoro miłować bliźniego powinno się tak jak siebie, to każdy gest uczyniony w stronę bliźniego jest szansą daną sobie na pokochanie siebie samego. Za co bowiem możemy siebie tak naprawdę pokochać? Za to, co uczyniliśmy innym. Samarytanin, który wzruszył się głęboko na widok zranionego człowieka, wzbogacił się o nowe wyjątkowe uczucie: wzruszenie. Być może był człowiekiem niewrażliwym i oto jak bardzo pomogło mu to, że spotkał kogoś na wpół umarłego. Czyż nie zbliżył się do samego siebie jak nigdy dotąd, podchodząc do zakrwawionego wędrowcy? Można sądzić, że zmarnował czas, ale pewne jest to, że zdobył nową umiejętność: opatrywanie ran. Jakże cenne ubogacenie siebie: opatrywać rany, a nie zadawać je!

Zaczynam się zastanawiać, kto tu kogo uzdrawia: Samarytanin zranionego z krwawych ran, czy zraniony Samarytanina z niewrażliwości i obojętności? Wylewając oliwę na rany, Samarytanin zapewne wiedział, co czyni, gdyż oliwę wykorzystywano do leczenia ran, ale dodawać do tego wino? Nie słyszałem o takiej praktyce. Mogę to tylko wytłumaczyć hojnością. Kiedy ludzie nie wiedzą, jak pomóc komuś drugiemu, pomagają tym, co mają, i uruchamia się w nich hojność. A hojność jest bezcennym nabytkiem, i znowu myślę, że i tym razem więcej otrzymał Samarytanin niż ten cierpiący fizycznie. Otrzymać ulgę fizyczną to o wiele uboższe doświadczenie, niż zdobyć się na hojność. Gdy chociaż raz okażesz się szczodrym, poczujesz, jakie daje to szczęście. Smak hojności jest bogatszy od wina czy oliwy!

Samarytanin wsadził rannego na swoje bydlę. Słowo „bydlę” wydaje mi się zbyt ordynarne. A jednak przestajemy być jedynie dwunożnymi ssakami, gdy po ludzku pomagamy drugiemu człowiekowi. I wreszcie owe pielęgnowanie w gospodzie jest zajęciem się kimś z największą ostrożnością i troską. Troskę udowadnia się czynem. Cnoty ujawniają się w bezpośrednim działaniu. Udzielenie dwóch denarów to zapłacenie za dwa dni pobytu. Widocznie miał zamiar trzeciego dnia wrócić po chorego i wynagrodzić gospodarzowi, jeśliby co więcej wydał.

A ten był do tego skłonny, widząc piękno serca Samarytanina. Wydaje mi się to dziwne, że gospodarz bez oporów wpuścił do żydowskiej gospody Samarytanina, i to jeszcze z kłopotliwym pacjentem. Musiał istnieć jakiś powód i chyba było nim miłosierdzie, które emanowało z tego anonimowego dobroczyńcy. Łatwiej naśladować dobro niż zło, wbrew temu, co myślimy o jednym i drugim. Samarytanin stracił czas, stracił wino i oliwę, stracił denary, ale zyskał przejrzysty kolor swego istnienia, który uczynił go wartym wieczności. Maurice Nedoncelle powiedziałby: „przejście od stanu posiadania do bycia jest jedyną wielką prawdą chrześcijaństwa – nie znam innej”.

Dwa denary

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Następnego dnia wyjął dwa denary (Łk 10,35). Tobie i mnie dał Jezus w tych dwóch denarach zarówno Stary, jak i Nowy Testament, ale i dwa nierozdzielne ze sobą przykazania, dzięki którym masz kredyt do miłowania. Bo gdy trudno ci kochać drugiego człowieka, czyli gdy brakuje ci już pierwszego denara, sięgasz jak ręką do sakiewki i wyjmujesz drugi denar miłości Boga – przypominasz sobie, jak bardzo Bóg cię pokochał mimo twoich grzechów. Ta pamięć daje moc do kochania tych, których już nie mamy sił kochać. Jezus też znosił jarzmo grzechów moich i twoich, a przecież nie porzucił w połowie drogi krzyżowej krzyża i nie powiedział: „Dość, już nie mam siły! Mam już dość waszych grzechów, nie znoszę was i nie będę was dalej znosił!”. My też nie powinniśmy „nie znosić kogoś” tylko „nieść dalej”, bo i Jezus nas niesie. Kiedy więc brakuje ci cierpliwości i za grosz nie masz już miłości dla kogoś, sięgaj po drugi denar, przypominaj sobie, że Bóg ciebie kocha mimo twoich grzechów.

Nie potrafi siebie nienawidzić ktoś, kto choć raz w życiu przebaczył. Jest taki tekst w Apokalipsie, który pogłębia zrozumienie dwóch tajemniczych denarów, dwóch pieniążków, które wrzuciła do skarbony w świątyni uboga wdowa. „A gdy otworzył pieczęć trzecią, usłyszałem trzecie Zwierzę mówiące: Przyjdź! I ujrzałem: a oto czarny koń, a siedzący na nim miał w ręce wagę. I usłyszałem jakby głos w pośrodku czterech Zwierząt, mówiący: Kwarta pszenicy za denara i trzy kwarty jęczmienia za denara, a nie krzywdź oliwy i wina!” (Ap 6,5–6). Dwa denary tym razem oznaczają inną prawdę: nie czyń różnicy, nie porównuj twojego urażonego serca z sercem, które cię uraziło, bo nie wiesz naprawdę, co jest cięższe. Jeśli ktoś cię zranił, to wiedz, że wcześniej sam był zraniony. I ty otrzymałeś tylko kwartę pszenicy. Ten zaś, który cię zranił, trzy kwarty jęczmienia z ciemnego klepiska, na którym spotkały go uderzenia cięższe, niż możesz sobie wyobrazić. Nie porównuj się z osobą, która cię dotknęła, bo nie wiesz, jak jej jest ciężko. Może być tak, że twój ból to tylko „kwarta”, a jej większy od twojego o „trzy kwarty”. Zobacz, że ten anioł wołał, że za jedno jak i drugie jest jedna cena: denar! Wobec Boga każde cierpienie jest warte jednego cierpienia odkupieńczego, które wypłacił za nas Jezus! Nie wolno nam krzywdzić oliwy i wina i nie wypłacać miłości miłosiernej, i być chciwym na cierpliwą łagodność. Gospodarzem twojego serca jest Ojciec niebieski, stąd w Koronce do Miłosierdzia Bożego mówimy: „Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci ciało i krew (awers i rewers pierwszego denara), duszę i bóstwo (drugi denar) Najmilszego Syna Twojego”. Potrzeba ofiarować Bogu Ojcu Jezusa odnalezionego w tych wszystkich, którzy są zagubieni. Znasz tę osobę, znasz ją bardzo dobrze, tę, której możesz ofiarować oliwę i wino i zapłacić za nią dwa denary!.

 

Idź, i ty czyń podobnie

 

ks. Tadeusz Czakański

Przykład pociąga. I dobry, i zły. Fala przemocy pochłania stale nowe ofiary. Ofiary to nie tylko osoby poszkodowane; to również ci, którzy są przyczyną zła, dramatu, tragedii. Fala nienawiści i okrucieństwa porywa, wciąga i niszczy charaktery kolejnych, często młodych osób. Walka ze złem staje się coraz trudniejsza.

Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie nie mówi nic o liczbie zbójców ani też o ich dalszym losie. Zło nie jest tu nagłaśniane. Natomiast jako przykład podany jest czyn Samarytanina. To jego postawie Jezus poświęcił najwięcej uwagi. Owszem, byli też i lewita, i kapłan. Ich postawa jednak szczególnie boli. Wydaje się, że byli dobrze przygotowani i uformowani, przeszli zapewne niejeden egzamin, ale to nie oni zdali egzamin z życia. Ich postawa bulwersuje bardziej nawet niż zachowanie złoczyńców. Pomocy udzielił napadniętemu człowiekowi Samarytanin, którego każdy Żyd uważał za wroga. Pomoc jest udzielona natychmiast i obejmuje cały czas leczenia i rekonwalescencji. Samarytanin mówi do gospodarza: „Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał”.

Powódź roku 1997 i tragedia tysięcy powodzian wywołała w społeczeństwie odruch indywidualnej i społecznie zorganizowanej solidarności. Wśród wielu inicjatyw zrodziła się akcja „Rodzina rodzinie”. W wielu wypadkach nie skończyło się tylko na pomocy materialnej. Sporo osób dotkniętych skutkami powodzi mówiło, że jeszcze większe znaczenie niż pomoc materialna miało dla nich wsparcie duchowe, pomoc moralna. Największym zaskoczeniem było to, że pomagali obcy ludzie. Powstały nowe przyjaźnie... Młode małżeństwo z Raciborza wychowujące dwójkę dzieci dzięki natychmiastowej pomocy szybko otrząsnęło się z apatii i przygnębienia. Prawdziwa tragedia nadeszła jednak kilka miesięcy po powodzi, kiedy wydawało się już, że największe szkody zostały naprawione. Otóż ojciec rodziny pewnego dnia nie wrócił z pracy do domu. Młoda żona została zawiadomiona, że stracił życie w nieszczęśliwym wypadku, jaki miał miejsce w zakładzie pracy. Został przygnieciony ciężarem, który urwał się z suwnicy. Żona była w stanie błogosławionym. Oczekiwali trzeciego dziecka. Ufali, że narodziny wniosą nową nadzieję i radość życia, że pomogą zapomnieć o ranach i lękach, jakie przyniosła powódź. Przyszła próba jeszcze trudniejsza. – Gdyby nie obecność „obcych” osób, które nam pomogły w czasie powodzi, nie wiem, jakbym to wytrzymała – mówi tragicznie doświadczona matka. – Teraz oni są jak rodzina. Przyjeżdżają do nas bardzo często i nigdy z pustymi rękami.

W maju przyszedł na świat chłopiec. Na matkę chrzestną poproszono osobę, która pierwsza dotarła po powodzi do ich domu i razem ze swoją siostrą do tej pory tej rodzinie pomaga. Obie zrezygnowały z wielu weekendów, a teraz planują zaprosić do siebie całą osieroconą rodzinę na wakacje. Podobnych sytuacji niesienia bliźnim bezinteresownej pomocy jest wiele i za każdym razem chciałoby się powiedzieć: „Idź, i ty czyń podobnie”.

Czasem trzeba trochę więcej dobrej woli, czasem poczucia humoru czy fantazji, aby wywołać falę dobra. Czasopismo «Glamour» zamieściło w grudniowym numerze zdjęcie kobiety w czerwonym samochodzie. Otóż przejeżdżając przez płatny most Bay Bridge dała kasjerowi należność za siedem biletów i powiedziała: „Płacę za sześć kolejnych samochodów”. Jakież było zdziwienie kierowców tych pojazdów! Obcy człowiek... Jednym z obdarowanych był dziennikarz. Zapytał o przyczynę. – Ja też pytałem – powiedział kasjer. – Otrzymałem odpowiedź: Czyń podobnie...

 

Wyobraźnia miłosierdzia

 

Ks. Jan Dzielny

Św. Łukasz jest autorem Nowego Testamentu najczęściej kojarzonym z miłosierdziem. Był przecież lekarzem, więc ludzkie niedole towarzyszyły mu niemal każdego dnia. W Jego Ewangelii bardzo częsty jest motyw cierpienia. Znajdujemy w niej opisy uzdrowień niemego (Łk 11, 14), kobiety z krzywym kręgosłupem (Łk 13, 10-16) i teściowej Szymona Piotra (Łk 4, 38-39). Ewangelista opisuje też wypędzenie złych duchów z opętanego (Łk 4, 33-35).

Jednak do najpiękniejszych kart jego Ewangelii należą przypowieści ukazujące Bożą dobroć. Wśród nich między innymi: o zagubionej owcy (Łk 15, 3-7); o drachmie (Łk 15, 8-10); zwłaszcza zaś o synu marnotrawnym (Łk 15, 11-32). Jego Ewangelię zamykają dwa szczególne fragmenty: modlitwa Chrystusa na krzyżu za prześladowców (Łk 23, 34) oraz obietnica zbawienia dana łotrowi umierającemu na Golgocie (Łk 23, 39-43).

Wspólnym mianownikiem tych wszystkich fragmentów jest tajemnica miłosierdzia. Bóg za sprawą Łukasza jest przedstawiony jako Ojciec nie tylko zdolny do przebaczenia, ale nawet wykazujący inicjatywę. To On czeka na nawrócenie swoich dzieci. Jego miłość nie tyle jest konsekwencją ludzkiej skruchy, ile ją uprzedza.

Św. Łukasz napisał swe dzieło dla wyznawców Chrystusa, pochodzących spoza kręgu judaistycznego. Dlatego tak bardzo akcentuje uniwersalizm zbawienia, na które każdy ma szansę, jeśli tylko nawróci się na drogę prawa.

Dzisiejsza perykopa ewangeliczna wpisuje się w Dobrą Nowinę o Miłosierdziu. Oto spotykamy Samarytanina, który pochylił się nad człowiekiem napadniętym. Jednak we fragmencie Ewangelii z dzisiejszej niedzieli odkrywa się przed słuchaczami zupełnie inna perspektywa. Miłosierdzie staje się nie tylko przymiotem Bożym, ale także obowiązkiem każdego chrześcijanina.

Chrystus łamie kolejny stereotyp: w przykazaniu miłości bliźniego wiara zaczyna nabierać społecznego wymiaru. Już nikt nie może powiedzieć, że jednocześnie kocha Boga i nienawidzi swoich sąsiadów. To by oznaczało fatalną interpretację chrześcijaństwa.

Bardzo znamienne jest, że Jan Paweł II podczas swojej ostatniej pielgrzymki do Polski przekazał rodakom orędzie miłosierdzia. Swojego przesłania nie przekazał na początku pontyfikatu, ale na końcu. Tak jakby trzeba było większej dojrzałości - z jednej i drugiej strony - do tego, by móc zrozumieć i przyjąć tę prawdę o chrześcijaństwie.

Matka Teresa z Kalkuty spotykała się z niezrozumieniem wśród tych, którym służyła. Kiedy pochylała się nad ludźmi trędowatymi, ze strony wyznawców hinduizmu padały nieme pytania: jak to możliwe, że człowiek może bezinteresownie służyć innym? Wśród wielu zarzutów kierowanych pod adresem chrześcijaństwa można spotkać także i ten, że jeśli nawet stać nas na jakiś heroizm, to zawsze u jego podstaw jest właśnie interesowność. Przecież nagrodą za czynione dobro ma być zbawienie. A jednak byli wielcy święci, którzy zapewniali, że gdyby Bóg nie istniał - i tak nie zmieniliby swego postępowania, bo w służbie innym kryje się szczęście.

Ta prawda znów odkłamuje kolejny stereotyp, że realizowanie przykazania miłości jest ciężarem nie do uniesienia. Jeśli ktokolwiek zasługuje na litość, to jedynie ludzie niezdolni do miłości. Nieżyczliwość i zawiść są największymi burzycielami ludzkiego spokoju. Tylko zdolność do przebaczenia i otrząśnięcia się z własnego egoizmu czyni człowieka wolnym i radosnym.