23. Niedziela zwykła (C)

publikacja 02.09.2016 12:31

Sześć homilii

Naśladować Jezusa

ks. Leszek Smoliński

Jezus Chrystus jasno formułuje w Ewangelii wymagania, które stawia wszystkim swoim uczniom, a nie tylko Dwunastu. To bardzo konkretny argument, byśmy dłużej nie odkładali na bliżej nieznaną przyszłość robienia porządku z tym, co jawnie stoi w naszym życiu w opozycji wobec wiary i Bożego wezwania. Spójrzmy więc pokrótce na przedstawione wymagania.

Pierwszym z nich jest gotowość do rezygnacji ze wszystkiego. „Nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem”. Te twarde i radykalne słowa Jezusa odnoszą się do wszystkich, którzy przez chrzest zostali włączeni do grona chrystusowych uczniów. Bóg po to daje nam rodziców – ojca i matkę – byśmy ich kochali. Po to daje życie, byśmy się nim cieszyli. Pragnie jedynie, abyśmy ponad to wszystko cenili sobie kontakt z Nim. Św. Paweł powie: „Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa”. Tak było w życiu św. Franciszka z Asyżu, który dosłownie przyjął wezwanie do pójścia za Chrystusem. Zostawił bogactwa swojego domu rodzinnego, a towarzyszką swojego życia uczynił „Panią Biedę”.

Drugi warunek to twórcze wykorzystanie życia. Każdy człowiek do czegoś dąży, chce coś w życiu osiągnąć, czegoś ważnego dokonać. Najczęściej tym dziełem jest wychowanie dzieci, zabezpieczenie warunków życia, budowanie kochającej się rodziny. Czasem ten wysiłek twórczy dotyczy dobra ojczyzny, innego człowieka, Kościoła.

„Czy nie traci Matka odwagi, widząc ogrom ubóstwa i zdając sobie sprawę, jak niewiele w rzeczywistości może zrobić?” – zapytał kiedyś założycielkę misjonarek miłości św. Teresę z Kalkuty pewien amerykańskie senator. „Bóg nie powołał mnie, bym odnosiła sukcesy, lecz bym Mu była wierna” – odpowiedziała zakonnica. Podobne pytanie zadał jej kiedyś jakiś dziennikarz: „Czy nie uważa Matka, że to, co robicie to kropla w morzu potrzeb? Tak – odparła – ale gdyby nie było kropli, nie byłoby oceanów”.

Trzeci warunek charakteryzujący ucznia Jezusa, obok gotowości na rezygnację z wszystkiego dla Mistrza i twórczej pasji wykorzystania życia to wielka roztropność. Jest ona szczególnie potrzebna w walce ze złem. To jest najtrudniejszy punkt naszego życia. Zło rośnie obok nas, trzeba codziennie się z nim mocować, ale jeśli się człowiek do tego zabierze nieroztropnie, zginie.

Naśladowanie Jezusa nie jest wcale łatwe. Potrzeba tu powagi, rozumienia i zdolności do długofalowego planowania. Potrzeba chęci podjęcia wysiłku, zdecydowania, aby wytrwać do końca. Niejednokrotnie będziemy musieli dokonać generalnych porządków w naszej życiowej hierarchii wartości, zrezygnować z wszelkich półśrodków, kompromisów czy ustępstw na rzecz jedynie wygodnego i przyjemnego życia. Warto już dziś złożyć na ołtarzu ofiarnym to, co nam przeszkadza w głębszym oddaniu dla Chrystusa. Może jest to przeszkoda, która znajduje się na naszej drodze już od wielu lat. Jezus taki dar przyjmie, bo to może stać się momentem świadomego i wolnego opowiedzenia się za Nim. Jemu na tym zależy, abyśmy szli przez życie szczęśliwi i dobrze czyniąc.

Weź krzyż

Piotr Blachowski

Mamy swoje problemy, z którymi borykając się, dzielimy się ze swoimi bliskimi, lub sami próbujemy je jakoś rozwiązać. To nasze krzyże, które nosimy, czasami krótko, czasami przez całe życie. Ale też musimy sami sobie uświadomić, że owe krzyże to nasza łączność z Chrystusem. Dzieląc się swoimi problemami – krzyżami, mamy możliwość łączności z Panem, by z jednej strony prosić o rozwiązanie, zaś z drugiej strony ulżyć Chrystusowi w ciągłym noszeniu przez Niego naszych krzyży.

To właśnie otwartość na miłość i obecność Chrystusa w naszym życiu. Bo być dobrym chrześcijaninem to znaczy być uczniem Jezusa, który stawia swojego Mistrza na pierwszym miejscu i otwiera się na przyjęcie krzyża, nie wymyślonego przez siebie, ale krzyża, który spada niezależnie od człowieka. Właśnie w dzisiejszej Ewangelii, Jezus Chrystus wskazuje nam drogę, która prowadzi do „osiągnięcia mądrości serca”, pokoju oraz zbawienia.

On sam mówi nam, że jest to droga krzyża. Jego słowa są tu jasne; „kto nie dźwiga swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem” (Łk14,27). „Dźwigać krzyż idąc za Jezusem” oznacza być gotowym do wszelkich poświęceń z miłości do Niego. Oznacza także nie przekładanie niczego ponad Niego, nawet osób najdroższych, nawet własnego życia. To zrozumiale, że przylgnięcie do Chrystusa to trudny wybór. Jednakże warto bo wprawdzie droga Chrystusowa nie jest łatwa, ale w konsekwencji opłacalna.

Jezus kierując do nas słowa o krzyżu, dodaje; „za Mną”, to znaczy, że nie my sami niesiemy krzyż. Idziemy Jego śladem, zaś Chrystus idąc oświeca nam drogę swoim przykładem i mocą swojej miłości. Musimy pamiętać, że On nam wskazuje na konieczność niesienia krzyża, jak On, z miłością i wytrwałością. Nie wolno stawiać na pierwszym miejscu własnego powodzenia, własnych korzyści lub zadowolenia.

Mamy dzisiaj do rozważania kilka cytatów z czytań niedzielnych, które mogą nam ułożyć się w spójną całość: „Któż bowiem z ludzi rozezna zamysł Boży albo któż pojmie wolę Pana?” (Mdr 9,13). Wołanie Świętego Pawła o przyjęcie można odnieść jako wołanie do Boga o przyjęcie nas do Jego Chwały: „Może bowiem po to oddalił się od ciebie na krótki czas, abyś go odebrał na zawsze, 16 już nie jako niewolnika, lecz więcej niż niewolnika, jako brata umiłowanego.” (Flm 15-16). Na końcu dwie Ewangeliczne przypowieści, dają nam sposobność rozważenia, że naśladowanie Chrystusa to sprawa bardzo doniosła i zobowiązująca, nie można, więc podejmować jej lekkomyślnie. Tutaj, tylko własne chęci, własne obliczenia nie pomogą. Trzeba otworzyć się na łaskę Bożą, jakiej obficie Bóg udziela temu, kto chce być wierny Chrystusowi „Przypatrzmy się powołaniu naszemu” – czy potrafimy iść za Chrystusem obciążeni naszymi doczesnymi ciężarami, naszą grzesznością, naszą codziennością? Pan Jezus mówi, że trzeba nam podjąć ten trud, bo droga do królestwa Bożego, to droga wewnętrzna, a krzyż niesiony za Nim niszczy wszelką przeszkodę i otwiera drogę szeroką.

PANIE JEZU – naucz nas miłości braterskiej, która skłania do dzielenia się z wszystkimi tym, co posiadamy, czym Ty nas każdego dnia hojnie obdarzasz.

A cóż to za armia nadciąga?

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Kiedy żyjesz z Chrystusem w pokoju, żadne doświadczenie nie będzie twoim wrogiem

Podobnie jak nie każda miłość jest cnotą, tak nie każda nienawiść jest grzechem. Chrystus nie miał na myśli nienawiści, która jest wstrętem, odrazą, samopotępieniem siebie czy złorzeczeniem innym. Głosi On nienawiść, która jest uwolnieniem od zawłaszczania, która strzeże od pokładania w drugim człowieku takiego zaufania, jakie należy się tylko Bogu. Jakże łatwo najbliżsi ludzie stają się bogami i jakże łatwo rzeczy, które posiadamy, stają się idolami, sprowadzając nas do roli zaślepionych wyznawców, a nasze uczucia przeobrażając w bałwochwalczy kult. Miłość do drugiego człowieka jest możliwa jedynie wtedy, gdy odnosi się do niego z taką wolnością, jakby się go nienawidziło. Wielokrotnie słyszałem od tych,
którzy pokochali Chrystusa, jak narażali się na złośliwość i szyderstwo przede wszystkim ze strony członków własnej rodziny. Gdyby więzy rodzinne były dla nich najważniejsze, zapewne zrezygnowaliby z przywiązania do Chrystusa, nie chcąc tracić więzów z najbliższymi i narażać się na ich kpiny.

Jezus podaje dwa niełatwe do zrozumienia przykłady: budowa wieży i wojna z silniejszym przeciwnikiem. Rozpoczynając budowę, trzeba być gotowym wydawać, a nie oszczędzać. Budując dom, muszę się liczyć z tym, że będzie mnie to drogo kosztowało, ale inicjatywa warta jest wydatków, bo nie chodzi o zwykły dom, tylko o wieżę, czyli miejsce warowne. Niekiedy mówimy, że komuś się „życie zawaliło”, albo ma je „przegrane”, jakby stoczył bitwę. Latami wznosi się perfekcyjnie uporządkowany światek i w jednej godzinie można się dowiedzieć, że osoba, na której wszystko to się wznosiło, pokochała kogoś innego i od kilku lat skrycie zdradzała. Co wtedy? Ruina! Jeśli się buduje swoje szczęście jedynie na miłości do innych, to gdy pewnego dnia zaczną oni pakować walizki powtarzając, że już nas nie kochają, wszystko się zawali i pozostaną zgliszcza. Wszystko mogę stracić i wszystkich, jeśli jestem zbudowany na miłości z Jezusem. Totalne zaufanie można mieć jedynie do Boga i nikt poza Nim nie może być fundamentem mojego istnienia.

Co to za armia, która nadciąga z dwukrotnie potężniejszą siłą? Armią jest to wszystko, co spotka cię jeszcze w życiu, mnóstwo nieprzewidywalnych sytuacji, doświadczeń, które cię przerastają. Armia dni, armia okoliczności, armia uczuć, armia ludzi, armia słów i armia zdarzeń. Jeśli dobrze się zastanowisz nad swą przyszłością, to ogarnie cię przerażenie, gdyż wszystko może się wydarzyć i byłoby naiwnością nie zawrzeć trwałego pokoju z królem wszechświata Chrystusem. Kiedy żyjesz z Nim w pokoju, żadne doświadczenie nie będzie twoim wrogiem. Jeśli z Nim nie wszedłeś w przymierze, wszystko będzie ci się sprzeciwiało. Bez oddania Mu swego serca nawet z miłości do najbliższych możemy być niezadowoleni i nawet ich miłość może okazać się w końcu wojną.

Bóg chce być pierwszy

Augustyn Pelanowski OSPPE

Miłość jest cudownym uczuciem, ale to wcale nie znaczy, że pozbawionym wynaturzeń. Ona również jest narażona na deformacje, zwyrodnienia albo przecenienie jej wartości. Jezus mówi, że nie tylko trzeba odżegnać się od ojca, matki, sióstr i braci, ale nawet od samego siebie, własnego życia. Kochać siebie może oznaczać akceptowanie siebie, ale także egocentryczne zapatrzenie się w siebie. Narcyz postrzega siebie w sposób idealny i z zaślepionym podziwem. Komuś takiemu trudno byłoby zrobić nawet krok za Jezusem.

Można kochać matkę, ale też być od niej uzależnionym i podporządkowanym jej. Kochać ojca to często zadowalać go lub panicznie się go obawiać. Kochać braci to nie zawsze dobrze im życzyć, ale często zazdrościć lub rywalizować z nimi. Podobnie kochać siostrę może oznaczać wykorzystywać ją lub dać się przez nią manipulować. Ludzie miłością nazywają wiele toksycznych więzi, ale to wcale nie znaczy, że wszystko jest naprawdę godne tego słowa. Jezus, mówiąc o nienawiści do najbliższych, miał na myśli nie tylko zdeformowane układy, które koniecznie trzeba zerwać, by pojawiły się zdrowe odniesienia. On naprawdę mówi o oderwaniu od rodziny z taką siłą, jakby się ją nienawidziło. Czasem dla Jego miłości my sami stajemy się obiektami nienawiści rodziny. Znam wiele osób, które po nawróceniu były w domu po prostu prześladowane przez rodziców albo rodzeństwo.

Istotnym dopowiedzeniem jest wiersz, w którym Jezus wyjaśnia, iż każdy, kto nie żegna się ze wszystkimi, to znaczy nie wyrzeka się wszystkich, nie stanie się Jego uczniem. Nienawiść, o której mówi Jezus, jest raczej rodzajem rozstania się niż nienawiścią w pełnym tego słowa znaczeniu. Dlaczego więc to oderwanie się od więzi rodzinnych nazywa nienawiścią? Nienawiść jest, jak wiemy, niezwykle silnym uczuciem, które angażuje całego człowieka do odrzucenia czegoś lub kogoś. Chodzi raczej o odżegnanie się od kogoś z mocą porównywalną do nienawiści niż o samą nienawiść, bo wtedy tekst byłby w dużej sprzeczności z przykazaniem miłości. Niekiedy Jezus używał przesady dla podkreślenia ważności i konieczności przyjęcia pewnych postaw. Na przykład mówił, że jeśli oko jest nam powodem do grzechu, trzeba je sobie wyłupać, albo jeśli ręka jest powodem do grzechu, to trzeba ją sobie odciąć. Nie jest to zachęta do samookaleczeń, lecz do zdecydowanego zerwania z przyczyną grzechu, jego źródłem albo z samym grzechem, bez którego, jak nam się wydaje, nie potrafilibyśmy już funkcjonować normalnie.

Jezus sam nigdy nie przestał kochać swojej Matki, ale przecież Ją opuścił i nawet na krótki urlop nie przyjeżdżał do Nazaretu. Dla wielu ludzi, którzy żyją w nienormalnych więzach rodzinnych, takie wymagania Jezusa wydają się nienormalne. Ale to nie Bóg ma chore serce, tylko my!

Nieść krzyż, stawiać czy odstawiać?

 

ks. Antoni Dunajski

Ten, który przyszedł rozpalić w ludziach ogień Bożej miłości zaskakuje nas wezwaniem: „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem”. O jaką nienawiść tu chodzi? Gdyby Pan Jezus wypowiedział te słowa w naszym języku i w naszym kraju, czy ktokolwiek byłby w stanie uwierzyć w Jego Bóstwo? Jak wyglądałaby wspólnota Jego uczniów, zrodzona w imię po polsku rozumianej nienawiści?

Aby dobrze zrozumieć intencje i właściwy sens twardych słów Chrystusa, trzeba koniecznie uwzględnić znaczenie wypowiedzi Zbawiciela w oryginalnym, aramejskim języku. W języku polskim bowiem nienawiść zawsze oznacza zaprzeczenie miłości, a nasz stosunek do innych osób (zarówno pozytywny, jak i negatywny) możemy wyrazić wieloma innymi słowami, dającymi się „cieniować”. Kogoś na przykład kochamy lub miłujemy, z innymi wiąże nas przyjaźń lub zwykła sympatia. I odwrotnie: kogoś nie lubimy, czujemy do niego niechęć lub antypatię. Możemy mieć nawet racjonalne powody po temu i nie od razu musi to być grzechem. Nienawiść natomiast, jako pragnienie zła dla drugiej osoby i robienie jej czegoś na złość, zawsze jest grzechem. Nie tylko ciężkim, ale i głupim.

Jest rzeczą oczywistą, że nie o takiej nienawiści myślał Chrystus, gdy mówił o niej jako o koniecznym warunku pójścia za Nim. W ojczystym języku Pana Jezusa naszą relację do innych osób opisują w zasadzie tylko dwa słowa: „kochać” i „nienawidzić”, przy czym „nienawidzić” nie znaczy życzyć źle, lecz kochać mniej, odczuwać większy dystans. Gdy na przykład Pismo święte mówi, że Pan Bóg kochał Jakuba, a Ezawa „miał w nienawiści” (Ml 1,1–3), to stwierdza, że jednego ukochał bardziej niż drugiego, że w definitywny sposób go wybrał i właśnie z nim związał swoje plany.

W tym kontekście staje się jasne, że Chrystus od tych, którzy chcą iść za Nim – a więc dokonują definitywnego wyboru Jezusa jako swojego Pana i Zbawiciela – domaga się „nienawiści” czyli zweryfikowania dotychczasowych relacji w stosunku do wszystkich osób lub wartości, które z naturalnych względów mogłyby aspirować do zajęcia centralnego miejsca w duszy (i życiu) chrześcijanina (np. rodzice, małżonek, dzieci, ziemska ojczyzna).

Znamienne, że wśród tych aspirantów Chrystus wymienia także „siebie samego”. Bo jak długo na tronie naszego serca siedzieć będzie nasze „Ja”, a nie Chrystus, nie będzie w nas prawdziwego chrześcijaństwa. Przyjąć Chrystusa, to znaczy także przyjąć Jego Krzyż. A przyjąć Krzyż, to znaczy wziąć swój krzyż: nie jako tani emblemat, ale jako zadanie wyzwalania się z własnego egoizmu w imię miłości Boga i bliźnich. Krótko mówiąc, pod Krzyżem Chrystusa powinniśmy się uczyć żyć dla innych i myśleć w kategoriach innych ludzi, a nie czynić z krzyża emblematu podkreślającego wyłącznie nasz punkt widzenia. Warto w tym miejscu przypomnieć smutną diagnozę Alberta Camusa: „Zbyt wielu ludzi wdrapuje się teraz na krzyż tylko po to, żeby ich można było widzieć z większej odległości, nawet jeśli w tym celu trzeba trochę podeptać Tego, który znajduje się na krzyżu od tak dawna...”. Krótko mówiąc, najwyżej podnosimy krzyż wtedy, gdy konsekwentnie dźwigamy z nim ciężar wszystkich ewangelicznych zobowiązań.

 

Być uczniem Jezusa

 

ks. Jan Kochel

Być chrześcijaninem to znaczy być uczniem Jezusa Chrystusa. Ale czy to oznacza coś podobnego do bycia uczniem Platona, Konfucjusza czy Dalajlamy?

Ewangelia w dwóch krótkich przypowieściach wyjaśnia, kto może być uczniem Jezusa. Posługuje się przy tym formą i językiem, które lubują się w obrazach, porównaniach, metaforach. Specyficzną cechą języka semickiego jest zamiana zwykłych porównań na przeciwstawienia, które czasem bulwersują i gorszą słuchaczy. Św. Paweł, np. cytując proroka Malachiasza (1,2-3) pisze, że Bóg tak powiedział: Jakuba umiłowałem, a Ezawa miałem w nienawiści (Rz 9,13). Apostoł chciał przez to powiedzieć: ”Dałem pierwszeństwo Jakubowi” - chociaż Ezaw był starszy. Podobnej konstrukcji użył Jezus wobec tłumów: Jeśli ktoś przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr... (Łk 14,26) oznacza to po prostu, że kto pragnie iść za Jezusem, powinien miłować Go więcej niż najbliższych członków rodziny, więcej niż samego siebie. Jezus Nauczyciel nieraz łamał konwenanse, denerwował i irytował tym, co mówił, i tym, co robił. To był jeden z elementów Jego pedagogii.

W wyborze drogi życiowej jako wzór stawia swoim uczniom - na zasadzie przeciwstawienia - fachowego budowniczego wieży w swojej winnicy oraz rozsądnego króla, który planuje kampanię wojenną z o wiele liczniejszym przeciwnikiem. Jeden i drugi potrzebuje czasu i refleksji, by podjąć odpowiednią decyzję i nie ośmieszyć się przed innymi. Ewangelicznego ucznia powinna więc cechować mądrość, cierpliwość i rozwaga.

Pięknie uzupełnia te obrazy autor Księgi Mądrości, który przytacza starotestamentalną modlitwę o dar mądrości, którą można by włożyć w usta każdego, kto pragnie ”rozeznać zamysł Boży”. Każdy, kto prosi o mądrość, otrzymuje ”z wysoka Świętego Ducha” i poznaje, ”co [Bogu] miłe”.

Wzruszający jest też opis relacji, które łączyły apostoła Pawła ze swoim uczniem (dawnym niewolnikiem) Onezymem. W liście do współpracownika Filemona Paweł nazywa go: dzieckiem, którego ”zrodził w kajdanach”, sercem swoim i bratem umiłowanym. Pisze o nim językiem, którego używają rodzice opisujący cechy swoich dzieci lub zakochani wychwalający zalety swoich partnerów.
Mistrz z Nazaretu, powołując uczniów, nie tylko uczył ich mądrości i miłości, ale przede wszystkim proponował im wspólnotę życia - ”bycie z Nim”. Uczeń Jezusa ma niejako wejść w Jego ślady, iść za Nim, towarzyszyć Mu w drodze (aż po krzyż); ma być - tak jak On - ”znakiem sprzeciwu” dla świata. Ale to też jeszcze nie wszystko! Uczeń Jezusa ma też wyrzec się ”wszystkiego, co posiada”, niejako zapomnieć o sobie, o swoich planach, upodobaniach.

Czy jesteśmy w stanie spełnić tak wzniosłe wymagania?

Na szczęście pozytywne odczytanie Ewangelii pozwala wierzyć, że każdy, kto miłuje ojca i matkę, żonę i dzieci, braci i siostry - jest uczniem Jezusa. Kto solidnie i uczciwie wykonuje swoją codzienną pracę, np. jako inżynier czy murarz - jest uczniem Jezusa. Polityk czy generał, który lekkomyślnie nie naraża życia swoich podwładnych, ale wytrwale dąży do zachowania pokoju w świecie - jest uczniem Jezusa. Każdy, kto niesie swój codzienny krzyż obowiązków, zadań i powinności, kierując się rozwagą, mądrością i przykazaniem miłości - jest uczniem Jezusa. Bo ileż w tym wszystkim potrzeba wyrzeczenia, ofiary i zaparcia się siebie!

Kto zmierza ku wzniosłym ideałom, kroczy po stopniach. Nie możemy wymagać, aby pokonywał strome schody szturmem i przeskakiwał stopnie, które w danej chwili są dla niego zbyt wysokie. Uczeń Jezusa ma ”co dnia” brać swój krzyż (Łk 9,23), stopniowo dojrzewać do swoich zadań. Warto przywołać tutaj wzruszający tekst, który napisał mały chłopiec, wezwany przez katechetę, aby ułożyć ”list do Pana Boga”. Był to list nader zwięzły: ”Panie Boże, robię co mogę. Franta”.

Czyż Pan wymaga od nas czegoś więcej?