25. Niedziela zwykła (C)

publikacja 18.09.2013 09:16

Sześć homilii

Wolność od mamony

ks. Leszek Smoliński

Jezus Chrystus wskazuje uczniom w Ewangelii: „Nie możecie służyć Bogu i Mamonie!”. Wydaje się, że ta przestroga odnosi się najpierw do pierwotnego znaczenia tego słowa, które oznaczało zabezpieczenie, oparcie, pewność. Z czasem słowo „mamona” zaczęło bożka pieniędzy i bogactwa. Słowo Boże daje nam jednak także i inną przestrogę. Chodzi o to, że nad pieniądzem trzeba panować. W innym wypadku on zapanuje nad człowiekiem. I wtedy stanie się ów człowiek konsumentem rozrywek, przyjemności zmysłowych, hazardu, a nawet sławy czy kariery. A bożek będzie domagał się wciąż nowych ofiar, wynikających z coraz większego nienasycenia.

W zachowaniu ludzkim możemy dostrzec dziwną zależność: człowiek podejmuje logiczne, refleksyjne, a i uczciwe działanie dopiero wtedy, gdy zostaje postawiony w jednoznacznych sytuacjach z których wynika, że wcześniej zachowywał się nieuczciwie. Podobnie jak w przypowieści o nieuczciwym zarządcy, który ma świadomość, że jego zwolnienie jest nieuniknione. Dopiero wtedy tak naprawdę otwiera oczy i dostrzega dramat swojego położenia. W świetle pytania właściciela widzi nieuczciwość w swoim zachowaniu. Dotychczas korzystał bowiem ze swojego stanowiska, aby trwonić dla własnych celów majątek swojego pana. Teraz wie, że stracił zaufanie i posiadane stanowisko.

Jezus chwali jednak nieuczciwego zarządcę. Ale wcale nie za to, że przywłaszcza sobie bezprawnie dobra innych i pozyskuje sobie przyjaciół kosztem właściciela. Nie chwali jednak sama postawa zarządcy, ale tylko jego przezorność; pomysłowość, z jaką rozwiązał trudną sytuację i nie poddał się zwątpieniu. Zarządca wybiera sposób wyjścia z trudnej sytuacji. Dotąd prawie nie zauważał istnienia innych, myślał tylko o sobie i o swoich interesach. Teraz odkrywa wartość przyjaźni. Ocalenie siebie dokonuje się przez otwarcie na innych. I właśnie ta jego zapobiegliwość, otwartość na drugiego człowieka, zostaje pochwalona, a nie sposoby, których używa, aby zapewnić sobie przyszłość.

Ważnym środkiem do panowania nad sobą, nad pragnieniami woli i poruszeniami serca, jest asceza, której przejawem staje wewnętrzna samodyscyplina. Pomaga ona realizować życie duchowe, zdobywać świętość. Dyscyplina pomaga też zmniejszyć stawianie siebie w centrum, by skoncentrować się na Jezusie i życiu zgodnym z Jego duchem oraz na miłości bliźniego, która chroni przed samolubstwem.

Jako uczniowie Jezusa powinniśmy działać z taką samą przezornością, zręcznością i otwarciem na drugiego człowieka, jak tego dokonał ewangeliczny zarządca. Często zdarza się jednak, że kiedy w naszym życiu chodzi o wzniosłe sprawy naszego zbawienia, to wówczas my, „synowie światłości”, nie podejmujemy radykalnych i zdecydowanych decyzji. Stajemy się wówczas opieszali, leniwi i zrezygnowani. Nie ma w nas odpowiedniej energii i motywacji do odważnych zmian. Zaufajmy dziś na nowo Bożej opatrzności. Pamiętajmy, że w jeżeli w naszym życiu za cel wybieramy wieczność – musimy nauczyć się traktować doczesność wyłącznie w kategoriach przygotowania, próby, drogi czy środka, ale nigdy – celu.

Ewangelia pracy

Piotr Blachowski

Pewne przemówienie 30 lat temu zyskało sobie nazwę »Ewangelia pracy«. Ktoś zapyta, czy praca może być ewangelizowana? Widocznie tak, skoro sam Papież Jan Paweł II Błogosławiony kilkakrotnie użył tego określenia w swoim przemówieniu do dwumilionowej rzeszy mieszkańców Górnego Śląska zgromadzonej na katowickim lotnisku w  dniu 20 czerwca 1983 r.

I tak sobie myślę, że w dzisiejszych czytaniach znajdujemy teksty kwalifikujące się do  Ewangelii pracy. Przecież niejednokrotnie spotykamy osoby, które bezskutecznie poszukują pracy zarówno w kraju, jak i za granicą, błąkają się od zakładu do zakładu, nie mogą się zrealizować w pracy, nawet, jeśli mają właściwe wykształcenie. Istnieją zakłady, w których otrzymanie pracy wiąże się z wyrzeczeniami, rezygnacją z życia rodzinnego lub rozłąką z rodziną.

I w tym momencie Amos, jakby pisząc do nas, mówi: „Słuchajcie tego wy, którzy gnębicie ubogiego i bezrolnego pozostawiacie bez pracy,” (Am 8,4). Z jednej strony wymaga się ślepego wykonywania zadań zleconych pracownikowi, a z drugiej strony nie daje się mu wolności, nie respektuje się świąt i niedziel, poniża się go. I znowu pasuje tu cytat z tej księgi: „Będziemy kupować biednego za srebro, a ubogiego za parę sandałów i plewy pszeniczne będziemy sprzedawać.” (Am 8,6).

Nieustannie aktualne są słowa świętego Pawła do Tymoteusza. Paweł prosi, wręcz zaleca, by „prośby, modlitwy, wspólne błagania, dziękczynienia odprawiane były za wszystkich ludzi: za królów i za wszystkich sprawujących władzę, abyśmy mogli prowadzić życie ciche i spokojne z całą pobożnością i godnością.” (1Tm 2,1b-2).

Kulminacją dzisiejszych czytań jest Ewangelia, która wzbudza w nas pytanie: dlaczego pan chwali nieuczciwego rządcę, który trwonił jego dobra i uciekał się do nieuczciwych podstępów? Czego ta przypowieść ma nas uczyć? Dbamy o pieniądze, a nie dbamy o życie duchowe. Można komuś oddać połowę długu, np. połowę korca, jak w przypowieści, ale nie można dać Panu Bogu tylko połowy duszy, bo nie można tylko w połowie służyć Bogu, a w połowie należeć do świata. Tak jak rządca trwonił dobra swego pana, tak my trwonimy dobra Pana Jezusa. Trwonimy czas – wielki Boży majątek dany nam do zarządzania. Ograniczamy naszą zdolność kochania, łamiąc przykazania miłości. Natomiast nie naśladujemy rządcy w najważniejszym: nie liczymy się z tym, co będzie potem.

„Zdaj sprawę z twego zarządu”. Co wtedy odpowiemy? Postępowanie zarządcy przełożone na język nam współczesny to pokazanie zasady, którą i dzisiaj kierują się mali ludzie, gdy dochodzą do władzy. Nieuczciwymi środkami chcą zabezpieczyć sobie przyszłość, jak rządca z przypowieści. Posługując się bogactwami powinniśmy mieć na uwadze swój cel – wieczność. Jeśli pokładamy naszą nadzieję w dobrach doczesnych, znieczulamy nasze serca i oddalamy się od Boga – naszego Ojca w niebie.

MATKO BOŻA i nasza MATKO, prosimy, jednocz nas z Jezusem, abyśmy nie ulegali pokusom tego świata i służyli Bogu, a nie mamonie.

Majątek do rozdania

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Życie jest frustrujące, gdy nie jest życiem dla innych, a życiem tylko dla siebie. Rządca, który naraził się swemu panu, jest w sytuacji beznadziejnej. Złe administrowanie majątkiem doprowadziło właściciela do decyzji o usunięciu go z zarządzania. Przerażony zastanawia się, co uczynić. Wpada na genialny pomysł. Przywołuje dłużników swego pana i zmienia wysokość długów z korzyścią dla nich. Zapewne, by ukryć ten postępek i nie wzbudzać podejrzeń swego pana, eliminuje każdemu tylko część długu. Darowanie całości mogłoby się wydać. Ale pan i tak się o wszystkim dowiedział i, ku zaskoczeniu ordynata, pochwalił go!

Wszyscy na początku jesteśmy w sytuacji owego rządcy, który żyje tylko dla siebie. W języku greckim ów majątek to HYPARCHONTA, i słowo to ma związek etymologiczny z rdzeniem HYPARCHO, który może oznaczać także bytowanie, egzystencję, czyli istnienie w sensie filozoficznym. Moje życie jest prawdziwym majątkiem, który łatwo przychodzi mi marnować. Zmarnować życie to nie tyle uczynić coś złego. Marnowanie zaczyna się już wtedy, gdy nie czynię nic dobrego dla kogoś drugiego. Ów starożytny menedżer dopiero w ostatnim dniu pracy zdobył się na uczynienie czegoś dobrego dla innych. Życie jest frustrujące, gdy nie jest życiem dla innych, a życiem tylko dla siebie. Takie życie czyni mnie kimś pustym, kurczącym się jedynie do biologii, ograniczonym do chemicznych procesów organizmu. By zbliżyć się do niezwykłości Boga, trzeba przekroczyć granice tego, co zwykłe.

Zawsze można uczynić coś dobrego dla kogoś obok nas, nawet używając „niegodziwej mamony”. Jeśli angażowanie się w czyjeś problemy i doprowadzenie do ulgi tych, którzy mają ciężko, potrafi pomnożyć w nas majątek bytu, czyli spowodować, że jeszcze intensywniej odczuwamy w sobie istnienie, to jak bardzo pomnoży się ono w nas, gdy czynić to będziemy z miłością Chrystusa, której pozwolimy przez nas działać! W słynnym Hymnie o miłości św. Paweł pisze, że tylko wtedy jałmużna jest cenna w oczach Boga, gdy jest czynem z miłości. Życie jest majątkiem, ale tylko wtedy procentuje, gdy je rozdajemy z miłością tym, którzy są wokół nas.

Dzięki Chrystusowi mamy łaskę poznania Boga i zostaliśmy obdarowani, niczym fortuną, drogocennymi obietnicami, wprowadzającymi nas w uczestnictwo w Boskim życiu. Ale ten majątek, jak pisze św. Piotr, trzeba pilnie pomnażać, dokładając nieustannie wiary, cnoty, poznania, powściągliwości, cierpliwości, pobożności, przyjaźni braterskiej i miłości. Istnienie, jakie dał nam Bóg, i dary łaski są największymi skarbami, które domagają się pomnażania. O dziwo, mnoży się je wtedy, gdy się je dzieli z innymi. Nasz majątek wzrasta, gdy go rozdajemy. Im więcej z siebie dajemy, tym więcej posiadamy. Kiedy o tym wszystkim myślę, odczuwam pragnienie, by tak czynić. A jak mówi św. Teresa z Lisieux: „Bóg zaś nigdy nie wzbudza pragnień, których nie jest w stanie spełnić”.

 

Pieniądze jako test sumienia

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Pieniądze są poważnym sprawdzianem naszych sumień. Potrafią wydobyć z serca ludzkiego takie prawdy, jakich byśmy się nawet nie domyślali. To dzięki nim człowiek może stać się hojny, pomagający, troszczący się o czyjeś kłopoty, ale też dzięki nim ktoś inny staje się rozrzutny, skąpy, chciwy albo złodziejem.

Nie pieniądz jest brudny, tylko ręce, które go trzymają, ale gdyby nie pieniądz, może nigdy ich brud nie wyszedłby na jaw. Jeśli wobec pieniędzy nie potrafimy zachować wolności, to prawdziwe dobra któż nam powierzy? W jaki sposób szafujemy pieniędzmi, w taki również duchowymi wartościami. Ciekawe, że Jezus zanim obdarował apostołów charyzmatami uwalniania od demonów, uzdrawiania z chorób i prorokowania oraz głoszenia Dobrej Nowiny, kazał im zostawić osobiste torby, podwójne szaty, sandały, a nawet kije. Wolny od chciwości ma bogactwo darów duchowych.

Wspomnę przy okazji o doświadczeniu mojego przyjaciela. Pewnej zimy, na samym początku jego studiów seminaryjnych, przyjechał na ferie do rodzinnej parafii. Po Mszy świętej ksiądz proboszcz wezwał go i wręczając torbę ze składką pieniężną, kazał mu iść na pocztę, by wysłał ją na KUL. Jeszcze trzymając skórzaną torbę w dłoniach, wymienił dokładnie kwotę pieniężną, która znajdowała się wewnątrz. Mój przyjaciel zaniósł ją do pocztowego okienka i razem z miłą panią przeliczyli każdy grosz. Okazało się, że jest to o wiele większa suma niż wymieniona przez księdza. Wysłał więc tylko tyle, ile mu kazał, a resztę przyniósł na plebanię. Gdy mu wręczał torbę, mówiąc, że pieniędzy było za dużo i reszta jest wewnątrz, proboszcz uśmiechnął się. Okazało się, że chciał być pewien uczciwości kandydata, zanim namaszczą mu ręce sakramentalnym olejem. To była jedna próba, ale starczyła mu na całe życie. Zdolność do niezawłaszczania czyichś pieniędzy jest tą samą wolnością, która nie zagarnia dla siebie żadnego człowieka.

Kapłan w sakwie swojej modlitwy musi nosić wiele dusz do okienka zbawienia. Oddać każdego człowieka Bogu. Każdego, którego się otrzymało, aby go nieść, znosić, zanieść i donieść do nieba. Nie tylko nikogo nie zawłaszczyć, ale też nikomu nie dać się posiąść. Piotr dlatego zasłużył na to, by stać się rybakiem ludzkich serc, łowiąc je w sieci swych modlitw, bo był taki czas, kiedy dla Jezusa zostawił sieć pełną ryb i żadnej nie schował za pazuchą.

W opisie szat arcykapłana z Księgi Wyjścia, z 28 rozdziału, natrafiamy na taki szczegół jego ubioru nazywany pektorałem. Były na nim umieszczone szlachetne kamienie z wypisanymi imionami synów Izraela. Arcykapłan nosił te kamienie na piersi, na sercu. To jest właśnie przepiękny obraz troski kapłana, który na własnym sercu nosi tych, którzy są jego skarbem, jego „niebieską walutą”. Czasem może dość ciężką, jak kamień na sercu, ale tych, którym chcemy zapewnić zbawienie, musimy nosić w miłości, która nie zawłaszcza.

 

Granice człowieczeństwa

 

ks. Tomasz Horak

Spotkałem proboszcza z... Nieważne skąd. Opowiadał o swojej parafii. Sklep, taki ze wszystkim. Zwódką dostępną o każdej porze dnia i nocy. Właściciel – bardzo pobożny człowiek. Baldachim na procesji nosił, do Różańca należał, nieszporów nie opuścił. Ale ludzi rozpijał, nawet dzieciakom wódkę sprzedawał. Kiedyś proboszcz zaszedł do niego w nocy, że to niby po pół litra. Poznał księdza, gdy światło zapalił. Ksiądz przekonywał, że jest współwinny grzechu iludzkiej krzywdy. Postawił też ultimatum: albo ograniczysz sprzedaż alkoholu, albo nie pozwolę ci nosić baldachimu. W dniu odpustu baldachim niósł kto inny. Ale w sklepie nie zmieniło się nic. Moralna schizofrenia. Jeden z tysięcy przypadków. I choć dla owej wioski był to problem duży – to nie brak stokroć większych. Na moralną schizofrenię, czyli rozdwojenie osobowości, cierpią politycy stołeczni i gminni. Cierpią biznesmeni i lekarze. Cierpią kierowcy i nauczyciele. Cierpią księża i wojskowi... Nie mam prawa oskarżać – jestem jednym z nich. Ale widzę, że minione dziesięciolecia doprowadziły do niesamowitego spustoszenia ludzkich sumień w naszym kraju, do rozregulowania delikatnej dziedziny moralności.

O co chodzi, gdy mówimy „moralność”? Chodzi o cechę właściwą na ziemi jedynie człowiekowi. Sam jeno człowiek potrafi wartościować sprawy nie tylko jako korzystne iszkodliwe, miłe i przykre, wesołe i smutne..., ale przede wszystkim jako dobre i złe. Złe nie dlatego, że szkodliwe, przykre, smutne... Często nawet wręcz odwrotnie: korzystne (łapówka), miłe (noc z sąsiadką), wesołe (ubaw z cudzego nieszczęścia) – a jednak złe. Mówimy: moralnie złe.

Problem rozsypywania się moralnej struktury i brak wrażliwości sumień ludzkich, problem rozdwojenia wiary i moralności nie jest niczym nowym. Czytamy dziś proroka Amosa: „Będziemy kupować biednego za srebro, a ubogiego za parę sandałów i plewy pszenicy będziemy sprzedawać...” Bardzo ostro prorok rysuje obraz swoich czasów (połowa VIII w. przed Chr.). I w imieniu Boga osądza: „Nie zapomnę nigdy wszystkich ich uczynków!” Każde takie zdanie zapisane w Biblii ma wartość ponadczasową. Jest przeto oceną i osądem każdego człowieka, także naszych czasów. Problem jest wciąż żywy, a zaczyna się tam, gdzie zaciera się granica moralnego wartościowania. Dokładnie w tym samym miejscu zaciera się także granica człowieczeństwa. Bo czy ktoś „kupujący biednego za srebro, a ubogiego za parę sandałów” zasługuje na miano człowieka? A ów sklepikarz to co?

Podobną ocenę wypowiada Jezus – podobną, ale idącą dalej. Mówi On, że są dobra prawdziwe. Czyżby dobra materialne były pozorne? Jezus mówi dalej: „Nie możecie służyć Bogu i mamonie”. Mamy służyć Bogu i dobrom prawdziwym. Pieniądz i wszystkie wartości materialne mają służyć nam i być narzędziem naszej służby Bogu. Jeśli wypierając się Boga igłęboko rozumianego dobra, człowiek służy mamonie – przekroczył granicę świata przestępczego. Nie sposób inaczej. A jeśli usiłuje służyć i Bogu, i mamonie? Nie można. Nie da się. Te dwa rodzaje służby są jak woda i ogień – nie mogą współistnieć ze sobą. A ów rządca, o którym Jezus mówi? Na płaszczyźnie dóbr pozornych postąpił roztropnie – ocenia Jezus. Ale tylko na tej płaszczyźnie. Dlatego nie jest wart, by powierzyć mu dobra prawdziwe.

Zachłysnęliśmy się w Polsce dobrami, które jeszcze dziesięć lat temu, były niedostępne. Najpierw wolnością – ale chcielibyśmy wolności dla niej samej, dla poczucia nieskrępowania, które tak urzeka i fascynuje. Jednak wolność nie skierowana ku prawdziwym dobrom prędzej czy później niszczy moralne poczucie człowieka, a zacierając granice dobra i zła, zaciera granice człowieczeństwa. Świat staje się nieludzki... Zachłysnęliśmy się też dobrami materialnymi. Bo mimo całego narzekania, mimo ogromnej biedy wielu rodzin, mamy więcej i inne niż kiedyś oczekiwania materialne rządzą większością społeczeństwa. Pieniądz i co można na pieniądz przeliczyć łatwo staje się celem samym w sobie: mieć! Więcej mieć! Dlatego tak wielu spośród nas chciałoby służyć i Bogu, i mamonie. Jak ów sklepikarz, jak tylu innych. W Polsce musi zmienić się wszystko – nie granice województw, ale granice wartości, dóbr prawdziwych i dóbr pozornych. Każdy musi rewidować swoje postawy, każdy musi reformować samego siebie – bo inaczej nas zaczną „kupować za srebro” i nam będą „sprzedawać plewy pszenicy”.

 

Aktualny Prorok

 

Ks. Marek Łuczak

Od kilkunastu lat w Polsce mamy nowy ustrój. Wraz z kapitalizmem do życia publicznego wkradły się nieuczciwość i wyzysk. Niektórzy uważają, że ta sytuacja jest nowa. Tymczasem już prorok Amos udał się do stolicy królestwa izraelskiego - Samarii, gdzie krytykował przepych pałaców i wystawność życia bogatych mieszkańców. Mimo że głosił swe proroctwa w VIII w. przed Chrystusem, piętnował krzywdy wyrządzone biedakom, brak sprawiedliwości w sądach i nadużycia w transakcjach handlowych wśród sprzedawców zboża.

Ziemia, na której żył i pracował, była na pograniczu pustyni judzkiej. Uboga roślinność stepowa miała wystarczyć za pokarm dla owiec prowadzonych tam przez pasterzy. Nieliczna trawa wyrastała tylko w okresie pory deszczowej. Prostota życia i ubóstwo uczyniły go wrażliwym na przepych i lekkomyślność bogaczy oraz na krzywdę biedaków. Co ciekawe, sam nie należał do najbiedniejszych. Miał status hodowcy i właściciela owiec, a nie najemnika.

Szczególnie znajomo brzmią jego słowa z dzisiejszego czytania: ”Słuchajcie tego wy, którzy gnębicie ubogiego i bezrolnego pozostawiacie bez pracy” (Am 8, 4). Ostrzeżenia proroka Amosa korespondują z wcześniejszą tradycją Starego Testamentu: ”Nie będziesz krzywdził żadnej wdowy i sieroty. Jeślibyś ich skrzywdził i będą Mi się skarżyli, usłyszę ich skargę, zapali się gniew mój, i wygubię was mieczem i żony wasze będą wdowami, a dzieci wasze sierotami. Jeśli pożyczysz pieniądze ubogiemu z mojego ludu, żyjącemu obok ciebie, to nie będziesz postępował wobec niego jak lichwiarz i nie karzesz mu płacić odsetek” (Wj 22, 21-24).

W katechizmie podobne postępowanie jest nazwane grzechami wołającymi o pomstę do nieba. Wśród nich jest krzywdzenie ubogich, wdów i sierot oraz zatrzymywanie zapłaty pracownikom. W Piśmie Świętym ta ostatnia sprawa jest postawiona na ostrzu noża: ”Zabija bliźniego, kto mu zabiera środki do życia, i krew wylewa, kto pozbawia zapłaty robotnika” (Syr 34, 22). Święty Jakub Apostoł doda w swoim liście: ”Oto woła zapłata robotników, żniwiarzy pól waszych, którą zatrzymaliście, a krzyk ich doszedł do uszu Pana Zastępów” (Jk 5, 4).

Amos nie znalazł posłuchu wśród tych, do których się zwracał, choć nie potępiał bogactwa jako takiego. Jedynie krytykował nieuczciwość i krzywdę, które służą jego zdobywaniu. Widać wielu było nieuczciwych, skoro doznał tak wielu przykrości z powodu swego nawoływania. Znawcy historii narodu wybranego mają dziś pewność co do jednego: przepowiednia Proroka się sprawdziła. Ostrzegał swych słuchaczy, że nastąpi upadek królestwa, jeśli nie odstąpią od swych grzechów przeciwko biednym i ciemiężonym.

Kościół w dzisiejszych czasach często powraca w swym nauczaniu do jego intuicji. Okazji dostarcza codzienność, w której szybki zysk oznacza pogardę dla ludzkiej godności. Tak się dzieje w związku z bezrobociem, nieuczciwą płacą czy niewolniczym traktowaniem pracowników w supermarketach.
Przypominają się słowa Jana Pawła II z sanktuarium miłosierdzia w Łagiewnikach: ”Kościół odczytuje na nowo orędzie miłosierdzia, aby skutecznie nieść pokoleniu końca drugiego tysiąclecia i przyszłym generacjom światło nadziei. Nieprzerwanie też prosi Boga o miłosierdzie dla wszystkich ludzi. W żadnym czasie, w żadnym okresie dziejów - a zwłaszcza w okresie tak przełomowym jak nasz - Kościół nie może zapomnieć o modlitwie, która jest wołaniem o miłosierdzie Boga wobec wielorakiego zła, jakie ciąży nad ludzkością i jakie jej zagraża. (...) Im bardziej świadomość ludzka, ulegając sekularyzacji, traci poczucie sensu samego słowa ”miłosierdzie” - im bardziej, oddalając się od Boga, oddala się od tajemnicy miłosierdzia - tym bardziej Kościół ma prawo i obowiązek odwoływać się do Boga miłosierdzia”.