2. Niedziela Adwentu (A)

publikacja 29.11.2016 20:53

Pięć homilii

Przygotować drogę Panu

ks. Leszek Smoliński

Św. Jan Chrzciciel, prorok znad Jordanu, woła do wszystkich, którzy oczekują Mesjasza: „Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego; wszyscy ludzie ujrzą zbawienie Boże”. Mamy więc robić to, co możliwe, aby porzucić marazm, bierność i samowystarczalność. Wszystko po to, aby spotkać się z przychodzącym Jezusem, nie przespać czasu Jego przyjścia. Wielu ludzi odczytuje wezwanie do nawrócenia dopiero w trudnych i bolesnych momentach swojego życia, jak choroba czy śmierć najbliższych. Jednak Bóg nawet z trudnej po ludzku sytuacji może wyprowadzić duchowe dobro. Trwa to tym dłużej, im dłużej człowiek próbuje tylko o własnych siłach pokonywać życiowe trudności.

Św. Jan Chrzciciel swoim życiem i słowem wskazuje nam, w jaki to sposób należy przygotować się na przyjście Pana: przez pokutę, zerwanie z grzechem, odrzucenie ciemności a wejście w pełnię blasku zbawczej łaski Chrystusa. Bóg, podobnie jak w Starym i Nowym Testamencie, także i dziś posyła swoich proroków. Jednym z nich jest papież Franciszek. Swoim życiem i nauczaniem pokazuje Boga, który nieustannie wychodzi do człowieka, by go obdarować Sobą. Wystarczy wspomnieć, jak w czasie Jubileuszowego Roku Miłosierdzia Papież przekazał nam wiele czytelnych znaków i gestów służących nawróceniu. Mamy całą listę papieskich spotkań w ramach tzw. piątków miłosierdzia. Zaczęło się od niespodziewanej wizyty we Wspólnocie św. Karola, która liczy 55 osób przechodzących terapię odwykową. To spotkanie stało się niewątpliwie mocnym wsparcie w walce z uzależnieniem. Potem był dom Arki (tworzony przez osoby niepełnosprawne intelektualnie oraz ich asystentów), pogotowie ratunkowe i oddział neonatologii, wreszcie wioska SOS. Jubileusz zakończyło spotkanie z dwiema grupami: więźniów i bezdomnych.

Adwent jest czasem, który sprzyja naszym duchowym poszukiwaniom. Papież Franciszek zachęca, aby porzucić wygodną kanapę lenistwa, obojętności i bylejakości. A założyć buty aktywnego wędrowca, pielgrzyma. I wyruszyć w drogę, która wiedzie przez pustynię nawrócenia do nieba. Warto więc podejmować ciągły wysiłek w nawracaniu się. Nie wystarczy usłyszeć głos proroka, trzeba jeszcze na niego świadomie odpowiedzieć, wyznając za Psalmistą: „Będę słuchał tego, co mówi Pan Bóg”. I dostrzegać wokół siebie również innych, którzy czekają na nasze zainteresowanie, przyjaźń, czy konkretny dar serca.

Zwykle najtrudniej rozstać się z błędnymi wyobrażeniami religijnymi. Wyznawanie religii dzieciństwa jest dla nich czymś znacznie wygodniejszym niż odważenie się na głębszy wzrost w wierze i w ufności do Boga. Łatwiej odmówić „paciorek”, „litanijkę”, „pomodlić się do Bozi”, niż sięgnąć po Pismo św., by w świetle słowa Bożego solidnie przeanalizować swoje życie, przygotować się na spotkanie z Bogiem w niedzielnej Eucharystii.

Jeśli chcesz przygotować drogę Panu, musisz prawdziwie uwierzyć w Bożą moc! A prawdziwie uwierzyć, to powierzyć siebie Bogu wraz ze wszystkim, co stanowi moją codzienność, powołanie, świat, w którym żyję i pracuję. Jeśli chcemy autentycznie wierzyć, a nie tylko od czasu do czasu „oddychać powietrzem religijnym”, mamy scalać prawdziwą wiarę w Chrystusa z naszym życiem. Już dziś.

Korzenie zła

Augustyn Pelanowski OSPPE

Sąd w przepowiadaniu Jana jest nieuniknioną koniecznością zbliżającą się do Izraela. Ogień Boga wypali wszystko – tak brzmi przesłanie Jana! Pochodzenie od Abrahama oraz przynależność do narodu wybranego nie mają już znaczenia. Bóg niczym drwal przed ostatnim ciosem siekiery odsłania korzenie zła i jeśli od nich ludzie nie pozwolą się odciąć, wszyscy runą jak drzewo uderzone ostrzem. Jakieś 40 lat po wygłoszeniu tych słów jerozolimskie bramy były rozbijane siekierami legionistów Tytusa, a pożary niszczyły domostwa. Józef Flawiusz opisywał masowe ukrzyżowania za murami Jerozolimy. Słowa Jana o sądzie Bożym, spadającym jak siekiera na drzewo ludzkości, ciągle są aktualne.

W każdej epoce, w każdej generacji z czasem coś wyrodnieje i nie ma już innego wyjścia, jak tylko amputować objęte gangreną grzechu części ludzkości. Tak dzieje się z ludzką wspólnotą, ale też z każdym z nas. Ileż to końców świata przeżywaliśmy już w ciągu życia? Ile razy zawalał nam się świat jak drzewo ścięte siekierą? Pytaliśmy Boga setki razy: dlaczego? Dlaczego odszedł mąż, umarło dziecko, żona poważnie rozchorowała się albo nieustannie popadaliśmy w coraz większe tarapaty. Dlaczego stwardnienie rozsiane, depresja, pijaństwo, nienawiść? Dlaczego nie potrafimy zaakceptować się takimi, jakimi jesteśmy, i ciągle gramy rolę kogoś innego, tłumiąc w sobie rozpacz? Dlaczego nie potrafimy powstrzymać chciwości, dopuszczając się krzywd, albo ciągle ktoś nas opuszcza? Dlaczego prześladuje nas pech, a Bóg zdaje się w ogóle nas nie słuchać?

Jan podaje nam odpowiedź: drwal zanim po raz ostatni uderzy w pień, wcześniej pochyla się i odsłania korzenie, próbując od nich odciąć drzewo. Odsłonić korzenie! Jak wiele to mówi! Żadne zło i żadne nieszczęście nie pojawia się bez przyczyn, a są one najczęściej głęboko ukryte w naszej pamięci, wyparte i zatajone przez nas samych, zakorzenione w przeszłości, zapomniane, zbanalizowane. W pewnej rodzinie dziecko zachorowało na tajemniczą chorobę. Żaden lekarz nie mógł jej wyleczyć, ani jednoznacznie zdefiniować. Choroba zdezorganizowała życie rodziny do tego stopnia, że już nikt nad niczym nie panował. Kilka lat wcześniej młodzi małżonkowie zainteresowali się praktykami medycyny okultystycznej.

Praktykowali najpierw nad przyjaciółmi i dla zabawy, szybko zyskali sławę osób, które skutecznie uwalniają od chorób, odwołując się do istot spoza tego świata. Odczuwali satysfakcję z powodu panowania nad siłami ponadnaturalnymi, a jeszcze bardziej z powodu podziwu, jakim otaczali ich ludzie. Napawali się wyższością nad innymi. Obydwoje w dzieciństwie przeżywali wielokrotne upokorzenia od bliskich. W ukrytych labiryntach ich dusz powstało chore pragnienie dominowania nad innymi, nawet za cenę cyrografu z siłami ciemności. Może bardziej należy, zanim jakiekolwiek ostrze zabłyśnie nad koroną na naszej głowie, spojrzeć głęboko w siebie, dotknąć ukrytej osobistej historii.

Braterstwo baranka i wilka

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Jan chadzał w skórze wielbłąda, gdy do niego ściągnęli ci, których nazwał żmijami. Łatwiej nam zrozumieć ten kontrast po wczytaniu się w lekcję z Izajasza, gdzie mowa jest o znakach mesjańskich. Jednym z nich jest pogodzenie natur tak różnych jak wilk i baranek, czy krowa i pantera, i jeszcze do tego spokojnie baraszkujący pośród tych naturalnych wrogów dzieciak. We fragmencie Listu do Rzymian Paweł namawia swych adresatów do wzajemnego przygarniania. Przyjście Mesjasza jest ogromną szansą na pojednanie się nie tylko z Bogiem, ale i z innymi, nawet takimi, na których się patrzy wilkiem albo których się postrzega jako uparte barany. Jest to jeden z istotniejszych efektów objawienia się Syna Bożego pośród nas, skonfliktowanych, sfrustrowanych, zamkniętych. Stworzyliśmy raczej ludzkie zoo niż cywilizację.

Dietrich Bonhoeffer twierdził, iż pełne doświadczenie Kościoła nie tam istnieje, gdzie ludzie łączą się dzięki sympatii, lecz tam właśnie, gdzie mimo różnic potrafią się modlić do tego samego Boga. Kościół nie jest wspólnotą pochlebców i komplemenciarzy, nie jest romantyczną wspólnotą, która w kameralnych warunkach wzajemnie siebie adoruje. To miejsce dla Żyda i Greka. Uobecnienie się Chrystusa stwarza płaszczyznę porozumienia ponad podziałami socjologicznymi, ziemskimi, historycznymi i wprowadza więź pojednania eschatologicznego, jak dopowie Yves Congar. Być może ten mały chłopiec z kijem, który w wizji Izajasza ugania się za panterą i krową, wilkiem i owcą to Ten z Betlejem, który wśród zwierząt się urodził…

W duchu Kościoła leży więc przygarnianie siebie nawzajem, ale nie z powodu ładnych oczu czy zgrabnych nóg, tylko z powodu wspólnego uwielbiania Boga. Paweł mówi więc PRZYGARNIAJCIE SIĘ (oryg. grecki: proslambano). To słowo występuje w Ewangelii w miejscu, w którym Jezus nazywa Piotra skałą i zwiastuje, że na nim cały Kościół będzie zbudowany. Trudno o wspanialszy awans. Za chwilę jednak Jezus mówi o konieczności odrzucenia i śmierci krzyżowej. Zaniepokojony Piotr PRZYGARNIA Go do siebie i szeptem namawia, żeby Jezus miał litość nad sobą i nie mówił takich rzeczy publicznie. Pamiętamy jak zareagował Jezus? Nazwał go publicznie szatanem, który nie myśli po Bożemu, tylko po ludzku. Przygarnąć ewangelicznie to powiedzieć najpiękniejsze słowa o miłości, ale i wypowiedzieć najtrudniejsze skarcenie, równe egzorcyzmowi. Wspólnota Kościoła nie może się opierać tylko na triumfalnych powitaniach, gloryfikujących chórkach i wzajemnych pochwałach oraz długich powitaniach. Dobieramy się w Kościele nie dlatego, że ktoś nam nieustannie „kadzi”, ale dlatego, że ma odwagę nam czasem powiedzieć prawdę prosto w oczy. Lubimy tych, którzy są dla nas mili i tylko nas chwalą. Ale czy to jest zawsze autentyczne? Biblia radzi zaprzyjaźnić się krowie i panterze! Te metafory są godne La Fontaine’a, ale życie to nie bajka. Fundamentem chrześcijańskiej wspólnoty nie są uczucia lub afekty, upodobania i dobieranie się, lecz mówienie sobie prawdy.

 

Statystyka i nadzieja

 

Ks. Tomasz Horak

"W owym czasie wystąpił Jan Chrzciciel i głosił na Pustyni Judzkiej te słowa: Nawróćcie się, bo bliskie jest królestwo niebieskie”. Jan Chrzciciel – to już przeddzień wystąpienia Jezusa. Ale prorok Izajasz, wołający: "Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego”, żył siedem wieków wcześniej. A i dzisiaj kaznodzieje powtarzają to samo: "Zmieńcie się! Nawróćcie!”. Czyżby tysiąclecia historii wypełnione były wciąż tym samym wołaniem? Czyżby ludzie ciągle potrzebowali nawrócenia? Tak. Od dnia dramatu pod drzewem poznania dobra i zła. Od momentu grzechu pierworodnego ciągle potrzeba naprawy życia, postępowania, myślenia. I nigdy nie brakowało takich, którzy tej potrzeby nie widzieli: "Abrahama mamy za ojca” – jesteśmy więc doskonali i żadnego nawrócenia nie potrzebujemy. Prorok znad Jordanu gromi ich: "Z tych kamieni może Bóg wzbudzić dzieci Abrahamowi!”. Niedługo później z tym samym wezwaniem stanął wśród swoich rodaków Jezus. Po zmartwychwstaniu posłał uczniów na cały świat. W pierwszej przemowie apostoła Piotra w dniu Pięćdziesiątnicy wróciły słowa tego samego wezwania: "Nawróćcie się... i niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych” (Dz 2,38).

Jak liczne mogły być tłumy nad Jordanem? "Jerozolima, cała Judea i cała okolica nad Jordanem” – w końcu to mała cząstka ówczesnego świata. A w słowie "cała” jest na pewno sporo przesady charakterystycznej dla człowieka Orientu. Tych trzech tysięcy ochrzczonych po wspomnianym wystąpieniu Piotra nikt dokładnie nie liczył, a do Jerozolimy na święta przybyło i tak wielokrotnie więcej pielgrzymów. Usłuchała więc mała część. Podobnie jest za naszych dni. Widzimy w świecie tyle moralnego zła, brudu i nieporządku. Zbrodnie przeciw życiu. Grzechy przeciw rodzinie. Nadużycia własności. Manipulacje prawdą – żeby wymienić tylko te cztery fundamentalne wartości i obszary ludzkiego świata. Czy nawrócenie jednostek, a nawet tysięcy w skali milionów coś znaczy? Tym bardziej że ci, którzy mają największy wpływ na kształtowanie opinii publicznej i wzorców postępowania, tak często nie dorastają do minimalnego poziomu moralnego. Jakie więc znaczenie będzie miało moje nawrócenie? Może nie warto sobie tym głowy zawracać?

"To, co niegdyś zostało napisane, napisane zostało i dla naszego pouczenia, abyśmy dzięki cierpliwości i pociesze, jaką niosą Pisma, podtrzymywali nadzieję”. O nadziei pisze do Rzymian i do nas apostoł Paweł. Nadzieja bywa wątła, słaba, gasnąca. I nie dziwię się. Zło zda się dominować. Dlatego nadzieję trzeba podtrzymywać, umacniać, rozpalać. I to jest zadanie chrześcijan. Dlatego nie pytam, czy moje nawrócenie, czy mój wysiłek ku dobremu zdoła zmienić świat. Nadzieja to przeświadczenie, że Bóg dostrzeże każdy, najmniejszy nawet okruch dobra i wkomponuje w wielkie dzieło stworzenia i odkupienia. Wielkie sprawy? Tak. Ale te małe też są potrzebne.

Już kolejny w naszym życiu Adwent – czas nadziei. Wszyscy, którzy od wieków wołają: "Nawracajcie się!”, są ludźmi nadziei. Wiedzą, że gdy nawraca się jeden człowiek, to cały świat staje się lepszy. Bo wzrostu królestwa niebieskiego nie mierzy się miarą ludzkiej statystyki.

 

Adwent czasem Ojca

 

ks. Tadeusz Czakański

Co innego jest stworzyć niebo i ziemię, co innego jest zrodzić Syna. Co innego jest stworzyć słońce i gwiazdy, co innego jest zrodzić Syna. Co innego jest stworzyć morskie tonie i wszelkie zwierzęta, co innego jest zrodzić Syna.

Adwent, początek roku liturgicznego, to czas oczekiwania na narodzenie Syna. To szczególny czas Ojca. Chrześcijanin rozpoczyna każdy dzień w Imię Ojca, bo tak rozpoczęło się na chrzcie św. jego nowe życie: w Imię Ojca. Nazwa naszej codziennej modlitwy: „pacierz” pochodzi od pierwszego słowa modlitwy pańskiej, od łacińskiego słowa Pater – Ojciec.

Bóg jednym słowem stworzył cały świat. Rzekł – i stało się. Inaczej ma się rzecz z rodzeniem. Bóg swego Syna umiłowanego rodzi od zawsze. Dzięki temu jest Ojcem i nigdy nie jest sam. Nie chce też Bóg, by Jego stworzenie było samo, by człowiek był sam. Jednym z najdotkliwszych cierpień naszych czasów jest samotność. I to często samotność wśród ludzi, w tłumie, a nawet w rodzinie. Często można usłyszeć skargi: – Nie ma do kogo ust otworzyć. Kto mnie zrozumie, kto mnie wysłucha? Przed kim mogę się otworzyć, wygadać, wypłakać? Komu zaufać? Kogo się poradzić? Tak chciałbym to z siebie wyrzucić, wykrzyczeć, a nie mam nikogo. Ja już dalej nie dam rady...

Czy dobrze jest w takim wypadku sięgnąć po numer telefonu zaufania, czy też szukać pomocy pisząc listy z prośbą o radę? (A i takie listy nadchodzą do Redakcji. I trzeba odpisać, chociaż nieraz to nie takie proste.) Jeśli już nie można wytrzymać pustki wokół siebie, to rzeczywiście lepiej zatelefonować, lepiej napisać. Lepiej tak, niż sięgać po tabletki, alkohol czy ogłupiającą muzykę. A może przypomnieć sobie podstawową prawdę, że pewne obowiązki są jednocześnie potrzebami człowieka? Do takich podstawowych obowiązków i potrzeb należy praca. I dobroć. Również modlitwa.

Praca – owszem, wir pracy wciąga, lecz kiedy przychodzą święta lub zwykły weekend i znajdziemy się sami w czterech ścianach domu, pustka staje się nie do wytrzymania. Sama praca nie rozwiązuje problemu.

Dobroć we wszelkich jej przejawach? Często ludzie odczuwają samotność, bo nikogo nie obchodzą. Bardzo często dlatego, że również ich nikt nie obchodzi. W obu przypadkach przyczyna jest ta sama: człowiek żyje dla siebie, troszczy się tylko o własne sprawy. Stara się o coś, zdobywa lub traci, zjednuje sobie innych ludzi, osiąga swoje cele, ale osiągnąwszy je, odkrywa pewnego dnia, że jest przeraźliwie sam. Okazując innym dobro, wypełniamy pustkę serca radością, i to nawet wtedy, gdy spotykamy się z niewdzięcznością – bo więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli w braniu. Jednak chodzi nie tylko o radosne serce, lecz aby serce było dla serca. Dlatego potrzebujemy drugiego człowieka, Dlatego inni potrzebują nas.

Modlitwa... Ktoś kiedyś powiedział: kto się modli, ten nigdy nie jest samotny. To na modlitwie dochodzi do spotkania z Ojcem – Dawcą wszelkiej pociechy. Ojcowskie serce Boga jest zawsze otwarte. Aby ludzie w pełni zrozumieli i doświadczyli, że są braćmi, potrzeba doświadczenia Ojca. Spotkania z Ojcem potrzebujemy wszyscy. I osamotnieni, i żyjący we wspólnotach rodzinnych czy zakonnych.

Rzadko używa się dziś wezwania „ojcze”. Żyjemy w epoce, która szczególnie dotknięta została kryzysem ojca. Dziś „tatuś” częściej kojarzy się z dostarczycielem pieniędzy, człowiekiem wiecznie nieobecnym i zagonionym, niż z ojcostwem, w którym można znaleźć autorytet, oparcie i pomoc. W układzie rodzinnym ojciec powinien być odblaskiem mocy i dobroci Bożej. Nie jest to takie proste i wiele jest jeszcze do zrobienia w naszych rodzinach, a czas Adwentu jest krótki. Nie traćmy jednak nadziei. Niech Bóg, który daje cierpliwość i pociechę, sprawi, że przy wigilijnym stole nikt nie będzie sam i dla każdego znajdzie się miejsce, a ojciec rodziny z pokorą i mocą rozpocznie modlitwę: Ojcze nasz...

 

TAGI: