3. Niedziela Adwentu (A)

publikacja 08.12.2016 20:48

Sześć homilii

Jezus wypełnia mesjańskie znaki

ks. Leszek Smoliński

„Jest czas czekania
i związanych z nim nadziei.
(...) Adwent
jest czasem posiewu
słowa nadziei
i otwierania się na Tego
Kogo ono zwiastuje.
(…) W Nim streszczają się
wszystkie
Boże obietnice
dane ludziom”.

Fragment rozważań ks. prof. Andrzeja Rojewskiego, liturgisty, doskonale wprowadza nas w myśl dzisiejszej liturgii. Spójrzmy najpierw na drugie czytanie. Św. Jakub zachęca w nim do cierpliwego trwania w oczekiwaniu na przyjście Chrystusa: „Bądźcie cierpliwi i umacniajcie wasze serca, bo przyjście Pana jest już bliskie”. Za przykład wytrwałości i cierpliwości winni nam służyć prorocy, którzy przemawiali w imię Pańskie. Jednym z proroków był Jan Chrzciciel, który został posłany, by przygotować drogę Panu. On nam przypomina, że w Osobie Jezusa wypełniają się obietnice mesjańskie z Księgi proroka Izajasza. Wskazuje, że Chrystus nie jest jakimś wieszczem grającym na ludzkich uczuciach i pragnącym sławy. Tym, którzy zwracają się do Niego z wiarą, udziela tego, o co proszą. Przyszedł na ziemię, by wyzwolić ludzi od największej niewoli, jaką jest grzech. Proroctwa Starego Testamentu wskazują, że tylko Jezus jest jedynym Zbawicielem, jedyną szansą ocalenia świata. Czy ja rzeczywiście w to wierzę? Cuda, które u jednych budziły podziw, były przecież dla innych zgorszeniem. Te cuda określały osobę Jezusa i świadczyły, że czasy mesjańskie już nadeszły.

Jaka więc powinna być nasza postawa? Każdy z nas może być na swój sposób dla innych Janem Chrzcicielem. Rodzice dla dzieci, nauczyciele dla wychowanków, dziennikarze dla czytelników. Często próbujemy szukać innych niż Jezus wybawicieli. Szukamy wypełnienia własnych proroctw, sięgając po horoskopy w poczytnych magazynach ilustrowanych, korzystamy ze "współczesnych" proroków, za których uważamy wróżki, astrologów. Karty tarota, wahadełka, ustawienia gwiazd i innych ciał niebieskich mają nam zapewnić znajomość przyszłości? Są to szklane radości, które błyszczą przez moment, ale niosą ze sobą udrękę. I zapominamy, kto tak naprawdę jest tym, który pomaga nam rozwiązywać życiowe problemy, obdarza nas wolnością i radością życia. Jakże więc łatwo przychodzi nam wzmacniać się prostymi receptami osiągnięcia szybkiego sukcesu. I tak, z jednej strony dajemy Panu Bogu świeczkę, z drugiej zaś diabłu ogarek.

Są ludzie, którzy sami zasypali sobie drogę Adwentu, albo wykopali przepaść między sobą a Bogiem, albo też zeszli z tej drogi na bezdroża. Teraz jest stosowny czas, aby usunąć na swojej drodze do Boga istniejące przeszkody. Trzeba tylko zdobyć się na wysiłek i silną wolę.

Przygotowujemy się do pamiątki Jego pierwszego przyjścia na świat jako Boga-Człowieka.

Prostujmy zatem drogi naszego codziennego życia, zasypując przepaści egoizmu, niechęci i nienawiści do innych, zaniedbań w małżeństwie i rodzinie. Głośmy Ewangelię, radosne orędzie dobrej nowiny o zbawieniu. Promieniujmy dobrym przykładem chrześcijańskiego życia, byśmy byli – jak św. Jan Chrzciciel i inni prorocy – żywymi znakami obecności Boga w świecie.

Radość z nawrócenia

Piotr Blachowski

Dwa słowa dzisiaj są dla nas ważne – radość i nawrócenie. Obojętnie w jakiej kolejności będziemy ich używać, to jednak właśnie dzisiaj mają znaczenie szczególne, bo III Niedziela Adwentu, nosząca nazwę Gaudete – Niedziela Radości (a symbolem radości jest kolor różowy), mówi o radości oczekiwania, o przyjściu Oczekiwanego, ale chcąc doświadczyć radości oczekiwania, trzeba się nawrócić.

Nie traktujcie słów o nawróceniu jako pouczenia czy przestrogi. Przecież nasze nawrócenie to również nasze otwarcie na słowa, gesty i czyny Chrystusa, który nas prowadzi  ku sobie, do swego serca. To otwarcie oznacza naszą ufność, bo jak w pierwszym czytaniu słyszymy „Wtedy przejrzą oczy niewidomych i uszy głuchych się otworzą. Wtedy chromy wyskoczy jak jeleń i język niemych wesoło krzyknie.” (Iz 35,5-6), a więc radość z tego, co nastąpi, czego oczekujemy, czego pragniemy.

Jak się do przyjścia przygotować, jak nawrócić? Święty Jakub w swoim liście daje nam taką radę: „Tak i wy bądźcie cierpliwi i umacniajcie serca wasze, bo przyjście Pana jest już bliskie.” (Jk 5,8). Każdy z nas zinterpretuje te słowa po swojemu, tak samo każdy z nas będzie szukał dla siebie wzorca postępowania. Jakub podpowiada: „Za przykład wytrwałości i cierpliwości weźcie, bracia, proroków, którzy przemawiali w imię Pańskie. (Jk 5,10). A zatem  postawmy sobie kilka pytań: Kim tak naprawdę jest Bóg dla moich myśli, dla mojego serca, dla całego mojego życia i działania? Czy jako chrześcijanin nie tylko wierzę w Niego, ale również Mu ufam? Czy mówię o Nim innym? Czy daję świadectwo o Nim w środowisku rodzinnym, środowisku pracy, szkoły?

Uczniowie Jana Chrzciciela zapytali samego Jezusa: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?” (Mt11,3). Postąpili jak ci, którzy szukają światła na modlitwie, a potem dopiero w książkach i dokumentach. Większość z nas częściej pyta o to, kim jest Jezus, księży, katechetów, spowiedników czy też profesorów uniwersytetów katolickich. Zapominamy, że trzeba tak jak uczniowie Jana Chrzciciela zapytać samego Pana Jezusa: postawić to pytanie na modlitwie, w czasie Mszy świętej, po Komunii świętej. Gdyby uczniom Jana Pan Jezus powiedział: Jestem Mesjaszem – nikt by nie zrozumiał. A jeśli by powiedział: jestem Bogiem – nikt by w to nie uwierzył. Odpowiedź Pana Jezusa była inna. Znaczyła: wtedy Mnie poznacie, kiedy zobaczycie, co czynię. Ważna to dla nas wskazówka. Ważne są sentencje teologiczne, ważne definicje katechizmowe, ale Pana Jezusa najlepiej poznamy wtedy, gdy w hałasie tego świata zobaczymy to, co On uczynił i wciąż czyni dla nas, dla ludzi. Na tym świecie wiele się robiło i nadal robi, aby Chrystusa otoczyć zmową milczenia, aby zaprzeczyć Jego egzystencji i misji, albo ją pomniejszyć i zniekształcić. Dlatego to pytanie, które uczniowie Jana postawili tylko jeden raz, my powinniśmy stawiać sobie wiele razy, ciągle na nowo.

Matko Boża, Maryjo, dopomóż nam radować się i kochać, a jednocześnie z nadzieją i wiarą oczekiwać na przyjście Twego Syna.

Wątpliwości proroka

Augustyn Pelanowski OSPPE

Zwątpienie Jana wydaje się trochę niezrozumiałe. Czy można wątpić, słysząc i widząc cudowne czyny? Można zwątpić, gdy one nie mają miejsca. Gdy dzieją się rzeczy ponadludzkie, wówczas umacnia się wiara. Jeszcze niedawno on sam mówił do swoich uczniów: „Oto Baranek Boży”! Widocznie na każdego przychodzi godzina zwątpienia, nawet na proroka! Święci nie byli wolni od duchowych ciemności. Najbardziej pewni w wierze mają okresy, w których nie tylko nie chce im się żyć, ale nawet wątpią w sens istnienia i w istnienie samego Boga.

Jezus na końcu swego przesłania mówi: „błogosławiony, kto we Mnie nie zwątpi”. Tekst oryginalny sugeruje jednak coś poważniejszego, gdyż daje możliwości przetłumaczenia: „szczęśliwy, który się Mną nie zgorszy”. Nikt rozsądny na widok tylu znaków, uzdrowień, uwolnień, a nawet wskrzeszeń nie powinien się zgorszyć, czy chociażby zwątpić. Nie jest łatwo uchwycić sens tej wypowiedzi. Prawdziwa próba zgorszenia spotkała wszystkich idących za Jezusem, gdy zawisł na krzyżu. Widząc Go umierającego i przegranego, łatwo było się zgorszyć i zwątpić w Niego. Paweł mówi, że Jezus, którego On głosi, jest zgorszeniem dla Żydów. Jak wielu zgorszyło się Nim wówczas i gorszy się dotychczas, nie mogąc nawet patrzeć na krzyż. Właśnie dzięki temu krzyżowi przestaliśmy być zgorszeniem dla Boga, który objawił na nim swoją niezachwianą wiarę w ludzkość. Można podejrzewać, że Jezus, mówiąc te słowa, miał na myśli godziny krzyża, a nie godziny cudów. Haniebna śmierć i poniżenie kogoś, kto wywoływał do niedawna umarłych z grobu i uwalniał od złych duchów, może doprowadzić do zgorszonego zwątpienia.

Jezus wyraźnie ujawnia wolę wsparcia Jana w jakichś tajemniczych wątpliwościach, które ogarnęły go w lochu więziennym. Jan Chrzciciel prawdopodobnie inaczej sobie wyobrażał wszystko, co było związane z misją Mesjasza. Być może zwątpienie nastąpiło, gdy usłyszał, że Jezus wysłał dwunastu apostołów, aby egzorcyzmowali, uzdrawiali i umacniali ludzi w wierze. Ta sama moc, która była w Jezusie, gościła teraz u dwunastu zwykłych mężczyzn. Inni też mieli potęgę uzdrawiania i wyrzucania złych duchów. Który zatem był prawdziwym Mesjaszem? Niewykluczone, że takie myśli zachwiały Janem. Nie bez znaczenia jest sytuacja uwięzienia. Dopiero w więzieniu Janowi nasuwa się ważne pytanie: czy On jest tym, który miał przyjść?

Przeczuwając własną śmierć, pyta, czy Jezus jest Mesjaszem, który wydobywa nawet ze śmierci? Dotychczas przecież nikt jeszcze nie rzucił światła na to, co jest po śmierci. Jezus jeszcze nie zmartwychwstał. Zdarzały się wskrzeszenia, ale wskrzeszeni przecież później umierali. Św. Grzegorz Wielki, komentując ten fragment, twierdził, że właśnie takie zwątpienie przygniotło Jana. Według niego, Jan nie wątpił, że Jezus jest Odkupicielem, tylko czy tak, jak osobiście przyszedł na świat, również osobiście zstąpi do otchłani, by z niej wydobyć życie!

Pustynia to nie Lazurowe Wybrzeże

Augustyn Pelanowski OSPPE

Jan Chrzciciel wysyłając swych uczniów do Jezusa, był zapewne powodowany tym samym oczekiwaniem, które i w nas się ukrywa. Każdy z nas pragnie spotkania z kimś, kto nas pokocha w sposób absolutny. Ten głód serca doprowadza od dawna ludzi nie tylko do grzesznych poszukiwań, ale i do stanów chorobowych. Zaślepieni tym pragnieniem, grzeszymy pożądliwością oczu, szukając oparcia w kimkolwiek, popełniamy mnóstwo grzechów ciała i w końcu czujemy się jak trędowaci. Pragnąc usłyszeć: „kocham cię ponad wszystko”, stajemy się głusi na inne słowa. Umieramy z tęsknoty i tracimy samych siebie w poszukiwaniu miłości. Ale błogosławiony ten, kto wierzy, że Bóg może zaspokoić takie pragnienie miłości, jakie się w nas ukrywa.

Człowiek łaknie tego, co ponadludzkie. Kiedy nie potrafimy spotkać Chrystusa i Jego uspokajającego miłowania, ogarnia nas lęk. Filozofia zdefiniowała ów stan jako lęk egzystencjalny. Soren Kierkegaard uznał, że jest to fundamentalny przymiot ludzkiego istnienia. Biblia mówi, że tam, gdzie nie ma miłości, jest już tylko lęk. Kierkegaard wierzył, że tylko skok w wiarę może przezwyciężyć ten lęk. Błogosławiony, kto nie zwątpi w Jezusa!

Claude Geffre powiedział o wierze, że jest zdecydowaniem się na to, co niemożliwe. Co jest najbardziej niemożliwe na tym świecie? To, co najbardziej oczekiwane, czyli miłość bez cienia obawy. Każda miłość, oprócz tej, którą rozdaje serce Jezusa, jest mniej lub bardziej nacechowana lękiem. Być może zwątpiłeś już we wszystko i we wszystkich, i nie potrafisz tego zmienić. Boisz się, żeby tak nie pozostało na zawsze! I jeszcze bardziej boisz się, że znowu będziesz musiał zdobyć się na uwierzenie w miłość, która zaślepionym otwiera oczy, okulawionym przez odtrącenie nie tylko podstawia ramię, ale i uzdrawia złamania boleśniejsze niż złamania kości.

Nie myśl ze strachem, że Bóg znudził się twoimi słabościami i upadkami. Nie myśl, że nie nadajesz się i jesteś Mu obojętny, albo twoja dusza jest zbyt przeciętna, by mogła fascynować Jezusa. Tak bardzo pragniemy być kochani, że aż się tego wypieramy i kamieniejemy w zwątpieniu. Może już czekasz 23 lata i nikt się tobą nie interesuje, nikt cię nie dotknął z dobrocią, nikt cię nie zapytał o coś więcej niż o samopoczucie. Nikogo nie smuci twój smutek. Masz wrażenie na modlitwie, że nikt cię tak naprawdę nie słucha i tylko się oszukujesz. Bóg wydaje się pustką, a ty oczekiwałeś pełni wrażeń i czułości. Ale oczyszczenia naszych dusz Bóg dokonuje w milczeniu i w pustce. Jan czekał na Mesjasza na pustyni, a nie na Lazurowym Wybrzeżu, wylegując się na leżaku pod pastelowym parasolem i z kieliszkiem w ręku, dowcipkując w wesołym towarzystwie. Na pustyni jest wycie wiatru, są syczące żmije i skorpiony, i szyderczy piasek. Na pustyni wydaje się, że Boga nie ma.

Pustynia pachnąca nadzieją

 

ks. Antoni Dunajski

Ktoś powiedział, że na pustyni jesteśmy warci tyle, ile nasze bóstwa. Tam wszystko liczy się i mierzy inaczej. Tam inną wagę i inną cenę ma kropla wody, odrobina cienia, a zwłaszcza spotkany człowiek. Pustynna przestrzeń budzi raczej obawy niż nadzieje, dlatego z reguły idą na nią ludzie, którzy iść muszą: pustynia jest dla nich warunkiem przejścia, a nie celem dojścia.

Jak dla Izraelitów był to ważny (nie tylko z topograficznych względów) etap wędrówki do Ziemi Obiecanej, tak dla człowieka zakochanego w Bogu lub poszukującego Boga istotne znaczenie ma doświadczenie specyficznej, adwentowej pustyni. Jednym z tych, których miłość do Boga zaprowadziła na pustynię, był Jan Chrzciciel. Chrystus dał o nim piękne świadectwo, zwracając uwagę, że to właśnie On jest tym, o którym napisano: „Oto Ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę”. Nieprzypadkowo to przygotowanie dróg nazwano ich prostowaniem. Prostować bowiem, to skrócić drogę do Boga, do drugiego Człowieka, ale także do samego siebie.

Mówi się dużo o potrzebie „wejścia w siebie”, wyciszenia, kontemplacji. To jest właśnie doświadczenie pustyni. I taki jest cel Adwentu: oddalić się na jakiś czas od świata, od zgiełku, od spraw mało ważnych, by skoncentrować uwagę na tym, co najważniejsze. Dla nas i dla świata. Pewien pustelnik modlił się: „Spraw Panie, aby moje oddalenie się od świata uczyniło ten świat lepszym”. W Adwencie chodzi o takie właśnie oddalenie. Organizując sobie „adwentową pustynię”, możemy uczynić ten świat lepszym w dwojaki sposób: przez samą modlitwę (której świat potrzebuje jak ziemia deszczu) i przez pracę poprzedzoną modlitwą. Chodzi bowiem o to, aby wszystkie nasze działania były przemyślane, sumienne, miały sens oraz swoje odniesienie do Bożych planów i zamiarów.

Z takich właśnie powodów na pustynię poszedł Jan Chrzciciel. A z jakich powodów na pustynię ciągnęły tłumy? To pytanie postawił Pan Jezus wysłannikom Jana Chrzciciela: „Coście wyszli oglądać na pustyni? Trzcinę kołyszącą się na wietrze?... Człowieka w miękkie szaty ubranego?... Po coście wyszli? Proroka zobaczyć?” Oczywiście, pytania te miały charakter retoryczny. Ludzie, którzy szli do Jana na pustynię i przyjmowali z jego rąk chrzest, manifestowali swój podziw dla osoby Jana Chrzciciela i aprobatę dla nauk, które głosił. A treścią tych nauk było wezwanie do nawrócenia oraz zapowiedź rychłego spełnienia obietnic mesjańskich. Trzeba było aż amfiteatru pustyni, by głos Jana stał się wystarczająco donośny. Dzięki jego posłudze w uszach rodaków zaczęły rozbrzmiewać z nową mocą pełne nadziei słowa proroka Izajasza: „Niech się rozweseli pustynia i spieczona ziemia, niech się raduje step i niech rozkwitnie!... Oto wasz Bóg... On sam przychodzi, aby was zbawić”.

I chociaż już przyszedł, chociaż w skali uniwersalnej odkupienie ludzkości już się dokonało, chociaż na ekranie prawie dwutysiącletniej historii Kościoła tak czytelne wydają się oznaki urzeczywistniania się królestwa Bożego na ziemi oraz zbawczej obecności Boga pośród swego ludu, my – „najmniejsi w królestwie niebieskim” – wciąż na nowo przeżywamy swój nowotestamentalny już adwent, oczekując powtórnego przyjścia Chrystusa. Jeszcze w czasach apostolskich wydawało się, że na to powtórne przyjście nie trzeba będzie długo czekać: „Bądźcie cierpliwi i umacniajcie serca wasze, bo przyjście Pana jest już bliskie”- radził św. Jakub Apostoł. Dziś już wiemy, że nie wystarczy czekać. Przyjście to może przyspieszyć tylko nasza z Bogiem współpraca, co roku wspierana doświadczeniem adwentowej pustyni.

 

Cieszysz się? No pewnie!

 

Ks. Artur Stopka

Idę ulicą polskiej miejscowości. Patrzę na twarze. Zmęczone. Skwaszone. Smutne. Nawet wściekłe. I nagle patrzę - idzie ktoś uśmiechnięty. Tak sam z siebie. Nie dlatego, że tak mu kazał pracodawca. Nie dlatego, że tego wymaga zawodowa uprzejmość. Nie z wyrachowania. Nie dlatego, że zrobił komuś krzywdę. Idzie i się cieszy. To niezbyt częste zjawisko, dlatego wszyscy za tą uśmiechniętą osobą oglądają się. A niektórzy próbują odpowiedzieć uśmiechem.

Pewien ksiądz podczas kazania mówił niedawno: „Gdyby ludzie wiedzieli, jak Pan Bóg ich kocha, płakaliby ze szczęścia”. Jeden z wiernych wychodząc z kościoła mruczał „A nie mogliby się uśmiechać ze szczęścia?”.

Święty Augustyn powiedział, że smutny święty, to żaden święty. Ale mało kto rozumie jego powiedzenie. Często lansuje się smutny model chrześcijaństwa. Radość traktuje się nieufnie i podejrzliwie. Jeśli ktoś jest uśmiechnięty, zaraz przypisuje mu się płytkie zadowolenie, powierzchowność w traktowaniu świata, lekceważenie cierpienia innych itp. Do rzadkości należą przedstawienia Chrystusa uśmiechniętego. Za to frasobliwych, cierpiących - tysiące. Czy to znaczy, że
Jezus się nie cieszył? Że na Jego twarzy nie gościł uśmiech?

Przecież wzywał do radości. „Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie” - mówił na zakończenie Ośmiu Błogosławieństw. Wraz z dobrym pasterzem mówił: „Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła”. „Cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie” - przypominał, gdy rozsyłał uczniów.

Nasz Bóg nie jest wrogiem radości. Sam umie się cieszyć i chce, aby ludzie się radowali. Prorok Izajasz zapowiadał, że wraz z przyjściem samego Boga nastanie radość. „Wtedy chromy wyskoczy jak jeleń i język niemych wesoło krzyknie. I odkupieni przez Pana powrócą. Przybędą na Syjon z radosnym śpiewem, ze szczęściem wiecznym na twarzy. Osiągną radość i szczęście, ustąpi smutek i wzdychanie”.

Święty Franciszek modlił się, abyśmy nieśli radość tam, gdzie panuje smutek. Uważał, że powołaniem chrześcijanina jest między innymi niesienie ludziom radości. Prawdziwej, głębokiej radości.
Skąd ją wziąć? Jest tylko jedno źródło. Sam Bóg. Pewność, że On się o mnie troszczy. Św. Jan Chrzciciel szukał radości, gdy pytał Jezusa: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?”. W odpowiedzi Chrystus pokazał, że właśnie realizuje się proroctwo Izajasza. Dokładnie to, które mówi o radości.

Jan Chrzciciel chciał pewności. Tej, którą daje wiara.

 

TAGI: