3. Niedziela Wielkiego Postu (A)

publikacja 14.03.2017 09:54

Siedem homilii

Spragnieni wody

Ks. Leszek Smoliński

Każdy z nas, choć w różnym stopniu, doświadczył, co znaczy brak wody i co znaczy ugasić pragnienie. A cóż dopiero powiedzieć o ludziach, którzy w zarówno w przeszłości, jak i dziś w wielu regionach świata, umierają z pragnienia, bo brakuje im wody?

Pragnienie i woda, która je zaspokaja: dwie rzeczywistości, tak dobrze nam znane z życia codziennego, są w centrum ewangelicznej rozmowy Jezusa z Samarytanką przy Studni Jakuba niedaleko Sychem. Kobieta z Samarii wiedziała o wrogości w relacjach pomiędzy Samarytanami a Żydami. Dlatego zdziwiła się, że Jezus, będąc Żydem, prosi ją, by dała Mu się napić. Z rozmowy dowiadujemy się, że miała pięciu mężów, a ten, z którym przebywała aktualnie, nie był jej mężem. Można więc mówić o życiu skomplikowanym, pełnym trudnych sytuacji i rozstań, choć nie znamy jego szczegółów. Ale Samarytanka była też kobietą religijnie poszukującą, dostrzegającą różnice między wiarą żydowską i samarytańską. Wiedziała, że kiedyś przyjdzie Mesjasz, który objawi wszystko, co do tej pory pozostawało tajemnicą.

W rozmowie Jezusa z Samarytanką woda jest jednak dla Zbawiciela jedynie obrazem do ukazania wartości głębszych, duchowych, nieprzemijających i ważnych dla wszystkich, żyjących w jakimkolwiek czasie i miejscu; Samarytanka pozostaje natomiast przy dosłownym znaczeniu wody. Rozmowa zatem toczy się na dwóch poziomach. Jezus prośbą: „Daj Mi pić!” rozpoczyna niezwykły dialog i ukazuje nam, że Bóg jako pierwszy wykazuje inicjatywę w kontakcie z człowiekiem. To On wciąż zaprasza do nawiązania bliższej relacji nawet osoby już zaawansowane w życiu duchowym. Wobec Boga zawsze pozostajemy słabi i potrzebujący Jego wody żywej, to jest ożywiającej łaski Ducha Świętego.

Samarytanka, choć powoli, jednak odkrywa niezwykłość spotkanego Człowieka: nie prosi Go o jakieś szczególne dary, choć z pewnością nie brakowało jej różnych kłopotów i zmartwień. Jej jedyną prośbę stanowią słowa: „Daj mi tej wody, abym już nie pragnęła i nie przychodziła tu czerpać”. Chciała się po prostu uwolnić od fizycznego trudu związanego z czerpaniem i noszeniem wody.

Nam się wydaje, że ta prośba jest trochę za mała na tak wielką okazję, jaka jej się nadarzyła. Być może stworzyła jakiś świat dla siebie, w którym czuła się, mimo trudności, w miarę szczęśliwie i nie odczuwała większych pragnień. To może stać się również naszym udziałem. Jeżeli nie angażujemy się w szukanie wody żywej, w szukanie Boga, to odruchowo musimy tę pustkę czymś wypełnić. Staramy się więc wypełnić nasze życie przez inne „małe pocieszenia”, jak nadmierna aktywność, dążenie do sukcesu, narzucanie się innym ze swoją miłością i przyjaźnią, szukanie doznań zmysłowych czy nadmierna konsumpcja.

Natchniony autor w refrenie dzisiejszego Psalmu zachęca nas: „Kiedy Bóg mówi, nie gardź Jego słowem”. Otwórzmy się na ten szczególny głos i podejmijmy dialog, który pomoże nam dostrzec i zrozumieć, co jest rzeczywiście ważne na naszej tegorocznej drodze wielkopostnej, a co jedynie takim się wydaje. I Pamiętajmy, że pragnienie wody żywej, łaski, przyjaźni z Jezusem powinno być pragnieniem każdego chrześcijanina.

Pragnę pragnąć...

Piotr Blachowski

Przebywając w skwarze, ciężko pracując, człowiek odczuwa pragnienie. To pragnienie zaspokaja woda. Jednak pragnienie jest pojęciem wieloznacznym – można przecież pragnąć miłości, współobecności, pokoju. Podobnie wieloznacznością cechuje się cała Biblia, Pismo Święte, które nam wszystkim, wierzącym, ma w jak najprostszy sposób wyjaśnić nie tylko historię, lecz także, a w zasadzie przede wszystkim, słowa Chrystusa, słowa Boga.

Tematem przewodnim dzisiejszych czytań i Ewangelii jest właśnie słowo pragnienie, występujące w  różnych kontekstach, w różnym znaczeniu, nie tylko fizycznym, ale także  duchowym. Historyczny rys z Księgi Wyjścia ukazuje opiekę Boga nad ludem Izraelskim, działania Mojżesza, Jego porozumienie z Bogiem. W tym tekście pojęcie pragnienie występuje w znaczeniu potocznym, ale równocześnie staje się okazją do pokazania, jak Bóg reaguje na podstawowe potrzeby człowieka. Mojżesz, który stał się odpowiedzialny za lud, prosił Boga o pomoc, by złamać buńczuczne krzyki przeciw Panu. A oto Bóg nakazał mu: «Wyjdź przed lud i weź kilku ze starszych Izraela ze sobą. Weź w rękę laskę, którą uderzyłeś Nil, i idź. Oto Ja stanę przed tobą na skale, na Horebie. Uderzysz w skałę, a wypłynie z niej woda, i lud zaspokoi swe pragnienie». (Wj 17,5-6).

Owo pragnienie typowo ludzkie zostało ugaszone cudem Boga dokonanym za pośrednictwem Mojżesza. Jednak nam, chrześcijanom, doskwiera (a przynajmniej powinno) pragnienie Boga, pragnienie Eucharystii, pragnienie Jego Miłości, Jego Łaski, Jego Miłosierdzia. O tym właśnie pisze św. Paweł w Liście do Rzymian. Wypadałoby zacytować w zasadzie cały dzisiejszy fragment tego listu, ale przytoczmy tylko jedno zdanie: „Dostąpiwszy więc usprawiedliwienia przez wiarę, zachowajmy pokój z Bogiem przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, dzięki któremu uzyskaliśmy przez wiarę dostęp do tej łaski, w której trwamy i chlubimy się nadzieją chwały Bożej.” (Rz 5,1-2).

W Ewangelii słowo „PRAGNIENIE” występuje we wszystkich swoich znaczeniach. W rozmowie z Samarytanką Jezus Chrystus, nawiązując do niby niepozornego gestu, jakim było podanie kubka wody spragnionemu, tłumaczy nam, co oznacza miłosierdzie, zrozumienie, miłość do bliźnich i miłość do Boga. Słowa, które wypowiada, powinny być dla nas drogowskazami na drodze ziemskiego pielgrzymowania. Niech dotrze do nas jedna, jedyna prawda, którą sobie w myśli powtarzajmy: «Wierzymy już nie dzięki twemu opowiadaniu, na własne bowiem uszy usłyszeliśmy i jesteśmy przekonani, że On prawdziwie jest Zbawicielem świata.» (J 4,42). Pozostaje nam tylko mieć nadzieję, iż nasze pragnienie będzie pragnieniem miłości, miłosierdzia, dobroci.

Panie, pozwól nam odczuwać przez całe życie pragnienie Twojej obecności, miłości, miłosierdzia i dobroci, abyśmy krocząc Twoją drogą pamiętali o Twoim poświęceniu dla nas.

Bolesny ciężar wolności

ks. Zbigniew Niemirski

Bywa niejednokrotnie tak, że niewola zdaje się łatwiejsza i bardziej przyjazna przez to, że jest oswojona. Dzieje się tak dlatego, że tak w istocie było?

Nie, ale wyzwania wolności i nowość wyzwań często zdają się ciężarem nie do uniesienia. Izraelici wędrujący pod wodzą Mojżesza z Egiptu do Ziemi Obiecanej musieli zmagać się z wyzwaniami, które były dla nich totalną nowością. W ich kontekście wspomnienie niewoli egipskiej stawało się czasem wręcz idealizowane. Jeszcze nie tu, w Refidim, ale później, na pustyni, będą wspominać Egipt jako miejsce pełne misek z jedzeniem. Kompletna wspomnieniowa fatamorgana, nieprawdziwa, ale chwytliwa, bo wolność na pustyni okazała się bolesnym ciężarem. Ciekawa rzecz, że bunt pod Refidim, spowodowany brakiem wody, miał miejsce krótko po wyjściu z Egiptu. Izraelici jeszcze nie doszli do Synaju, jeszcze nie otrzymali tablic z Dziesięciorgiem Przykazań, jeszcze się nie ukonstytuowali jako społeczność, a już mieli dość tego nowego położenia.

Obóz w Refidim stał się miejscem spektakularnego cudu. Mojżesz uderzył w skałę tą samą laską, którą wyciągnął nad Morzem Czerwonym, by się rozstąpiło. Niejeden racjonalista mówi, że to nie był żaden cud, bo Mojżesz, przebywając jako uciekinier wśród pustynnych Madianitów, nauczył się rozpoznawać skalne zagłębienia, które kryły w sobie wodę, wystarczyło w nie mocno uderzyć. To prawda, ale skały pod Refidim nie mogły skrywać zbiorników wody, mogących zaspokoić pragnienie tak licznej rzeszy. Pustynne zasoby wody zaspokoiłyby pragnienie skromnej pustynnej karawany.

Miejsce sporu o wodę i jej cudowne wyprowadzenie ze skały zostało nazwane Massa i Meriba. Po hebrajsku pierwsza nazwa znaczy „kuszenie”, a druga „kłótnia”. Biblijny autor Księgi Wyjścia pisze, że istotą sporu, ale też i pokusy, było pytanie o obecność Boga wśród pustynnych wędrowców: „Czy też Pan jest rzeczywiście pośrodku nas, czy nie?”. Cud wody ze skały pokazał, że On jest wśród nich. A więc, mimo wewnętrznego oporu i zrozumiałych wątpliwości, wędrowali dalej. Choć nadal jakoś tęsknili za swoiście oswojoną krainą niewoli, mozolnie szli ku Ziemi Obiecanej, ucząc się trudnej wolności, która kosztuje i która stawia coraz to nowe wyzwania.

Zastępcza śmierć

ks. Wojciech Węgrzyniak

Czytając zdanie św. Pawła: „za człowieka sprawiedliwego podejmuje się ktoś umrzeć tylko z największą trudnością”, a także następne: „może jeszcze za człowieka życzliwego odważyłby się ktoś ponieść śmierć”, rodzi się pytanie, czy w świecie Apostoła Narodów ktokolwiek potrafił umrzeć za drugiego?

Judaizm znał przynajmniej trzy rodzaje śmierci zastępczej. Ten najbardziej powszechny wiązał się z prawem i nie miał nic wspólnego z dobrowolnością: „Życie za życie, oko za oko” (Pwt 19,21). Drugi rodzaj to śmierć za sprawę i można o niej przeczytać w Księgach Machabejskich, gdzie bohaterowie wiary są gotowi oddać życie za Boskie prawa, przymierze i ojczyznę (1 Mch 2,50; 2 Mch 7,9; 8,21). Trzeci rodzaj to dobrowolna śmierć za innych.

Juda Machabejczyk chce oddać życie za swoich braci (1Mch 9,10), Szymon Piotr wyraża gotowość oddania życia za Jezusa (J 13,37), a sam Chrystus, na wzór cierpiącego Izajaszowego Sługi Pańskiego, mówi, iż przyszedł „dać swoje życie na okup za wielu” (Mt 20,28). Wzmianka o śmierci za drugiego człowieka w apokryficznym Testamencie Asera (II,3) pokazuje, że chociaż według znawców tematu śmierć zastępcza nie była jakoś szczególnie gloryfikowana, to na pewno nie była obca narodowi wybranemu.

Nie inaczej sprawa ma się w kulturze grecko-rzymskiej. Arystoteles (IV w. przed Chr.) uważał, że szlachetny człowiek zrobi wszystko dla swych przyjaciół, a jeśli trzeba będzie, to i życie odda (Etyka Nikomachejska, IX, 8). O Filonidesie z Laodikeii (II w przed Chr.) mówiło się, że mógł nadstawić karku za tych, których bardzo miłował (Życie Filonidesa, 22). Epiktet z Hierapolis (I w. po Chr.) przypomniał opinię Sokratesa, że narażać się na niebezpieczeństwo dla przyjaciela czy ojczyzny to jest oczywista sprawa (Enchiridion, XXXII, 3). Lukian z Samosaty (II w. po Chr.) opisał Scytów umierających za przyjaciół (Toxaris sive Amicitia, 6), a Seneka Młodszy, który umarł może nawet w tym samym roku co św. Paweł, napisał: „Po co zdobywam sobie przyjaciela? Po to, bym miał za kogo umrzeć” (Listy moralne do Lucyliusza, I, 9]

Gdyby Jezus umarł za przyjaciół, nikt by się zapewne nie zdziwił. Kiedy jednak List do Rzymian mówi, że Chrystus umarł za grzeszników, zdumienie graniczy z niedowierzaniem: oto Jezus za grzech ludzi odwzajemnia się przyjaźnią, a za „niezrobienie nic” dla Boga bezwarunkową miłością.

Nieskończona hojność Boga

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Jezus powiedział, że nawet za kubek wody podany jednemu z jego najmniejszych uczniów zostanie wyznaczona nagroda w niebie. Samarytanka była gotowa poczęstować Jezusa czerpakiem pełnym źródlanej wody. Kiedy Jezus ją poprosił, sięgnęła ręką po naczynie, ciągle z Nim rozmawiając. Słowa wylewały się z niej jak woda. Nie zdążyła nawet wykonać swej posługi, gdy Jezus wynagrodził tę gościnną gotowość, napełniając jej serce miłością Ducha Świętego. Bogu wystarczy gotowość, pragnienie zaspokojenia Jego pragnienia, chęć uczynienia dla Niego czegokolwiek, nawet znikomego. Bóg chce pochwycić nas na tym dobrym odruchu. Jest to człowiekowi potrzebne, szczególnie wtedy, gdy sam nie dostrzega w sobie niczego dobrego. Tak niewiele człowiek może uczynić dla Boga, dlatego w Bożych oczach liczy się cokolwiek, choćby kubek wody. Za tak skromną przysługę, jaką było tych kilka łyków wody, Jezus obdarował Samarytankę nagrodą strumieni wytryskujących z Jego Serca. Za kubek wody – źródła wieczystych wzruszeń w samym Sercu Boga.

Jezus i mnie, i tobie proponuje czerpać łaskę z Jego wyczerpania się w męce krzyża. Spotkanie przy studni Jozefa nie jest pozbawione skojarzeń. To przecież Józef był przez braci wrzucony w ciemną czeluść, a potem sprzedany za srebrniki. Dał się sprzedać, sponiewierać i poniżyć, by po latach sprowadzić swych niegodziwych braci do kraju Goszem, którego nazwa pochodzi od hebrajskiego goszem, czyli ulewa. Ulewa łask za ulewę łez, ulewa obdarowania za ulewę gorzkiego odrzucenia. Nawet za krzywdę można się odwdzięczyć, jeśli ma się serce choćby trochę podobne do serca Jezusa.

Jezus niczego nie oczekuje od Samarytanki, nie każe jej zostać ani nie zmusza do moralnego prowadzenia się. Po prostu daje miłość. Jego przebaczenie i obdarowanie miłością nie wymusza na niej niczego. Biegnie więc szczęśliwa do miasta, ale obdarowana nie potrzebuje już nawet wody, po którą przyszła, więc zapomina o dzbanie, który leży przy studni. Pusty jak grzech.

 

Żywa wiara

 

Tomasz Dostatni OP

Miejsce kłótni. Lud Izraela wyprowadzony przez Mojżesza z Egiptu zaczął powoli tracić pamięć. Pustynna wędrówka zaczynała doskwierać. Izraelici poczęli szemrać przeciwko Bogu i Mojżeszowi. Zaczynali narzekać, wspominając, jak dobrze było w Egipcie. Ale najważniejsze, że odczuwali pragnienie. Woda na pustyni jest absolutnie niezbędna do życia. Pomimo znaku wytryśnięcia wody ze skały, Izraelici zaczęli stawiać, również mające dla nich samych niebezpieczne konsekwencje, pytania. „Czy też Pan jest rzeczywiście w pośrodku nas, czy nie?” Zupełnie nie zauważyli, że woda płynąca ze skały zaspokaja nie tylko fizyczne pragnienia. Woda ta była znakiem obecności Tego, który ich suchą nogą przeprowadził przez Morze Czerwone. Oni tego nie widzieli, a może nie chcieli zobaczyć.

Miejsce kłótni, miejsce Massa i Meriba, na wieki trafiło do Biblii jako znak braku zaufania człowieka do Boga. „Niech nie twardnieją wasze serca jak w Meriba, jak na pustyni w dniu Massa, gdzie Mnie kusili wasi ojcowie, doświadczali Mnie, choć widzieli moje dzieła”.

Woda żywa. Jest to jedna z wielkich ewangelicznych przypowieści. Jezus rozmawia z kobietą. Żyd prosi o wodę Samarytankę. Już zostały przekroczone nieprzekraczalne kulturowe granice, wyznaczone przez semickie narody. Prośba zamienia się w rozmowę. Jezus w odpowiedzi wypowiada znamienne słowa: „Każdy, kto pije tę wodę, znów będzie pragnął. Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam stanie się w nim źródłem wody wytryskującej ku życiu wiecznemu”. Któż z nas po takiej odpowiedzi nie wypowiedziałby tych samych słów co Samarytanka: „Daj mi tej wody, abym już nie pragnęła i nie przychodziła tu czerpać”. W jakimś sensie w pragnieniu owej kobiety zawiera się i nasze pragnienie Boga, On był dla nas wypełnieniem wszystkich oczekiwań. A woda żywa to przecież sam Chrystus. Woda – symbol chrztu, obmycia, odrodzenia. Woda – symbol życia, w Chrystusie, na wieczność.

Jest jeszcze druga część tej rozmowy. Gdy Chrystus zaczyna mówić o oddawaniu czci Ojcu, o tym, że prawdziwi czciciele będą się modlili „w duchu i prawdzie”, Samarytanka wykazuje duże zrozumienie, odpowiadając: „Wiem, że przyjdzie Mesjasz, zwany Chrystusem. A kiedy On przyjdzie, objawi nam wszystko”. Ta rozmowa ma w sobie coś urzekająco osobistego. Słowa Chrystusa to jeszcze podkreślają: „Ja Nim jestem, który z tobą mówię”.

Takie osobiste spotkanie, zabarwione – jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli – mistyką, musi mieć miejsce i w naszym życiu. Bez osobistego spotkania Boga Żywego nasze chrześcijaństwo będzie tylko pustym zwyczajem, martwą tradycją. A jeżeli fundamentem mojej wiary jest osobiste przyjęcie Chrystusa, to codzienność, nawet gdyby była najbardziej banalna, nigdy nie będzie zła ani smutna, bo przeżywana z Chrystusem zyskuje nowy sens. Chrystus jest znakiem nadziei i jako taki ukazał się Samarytance, która potrafiła to dostrzec i – jak słyszymy – jej słowa stały się fundamentem żywej wiary dla innych.

 

Totalny szok

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Jeśli nie zdarzyła Ci się radość spotkania Jezusa, po której przestałeś się wstydzić życia, jeszcze nie wiesz, co to zbawienie.

Temat czytań dałby się dziś określić dwoma słowami: zdziwienie odkupieniem.

Wyobraź sobie, że jesteś w trudnym położeniu. Właśnie wyrzucono Cię z pracy i nie masz za co kupić pożywienia. Ze złości obrzuciłeś sąsiada obraźliwymi słowami. Z sądu przychodzi wezwanie. Wykryto twoje oszustwa, za które teraz grozi ci więzienie. Żona nie żyje już od kilku lat. Twoja córka po pięciu nieudanych związkach żyje samotnie. Ma ciągle podkrążone oczy. Nikt jej nie chce. Nocami nie możesz spać. Wylewasz swój żal na Boga.

Rankiem budzi cię dzwonek u drzwi, otwierasz je i widzisz sąsiada, którego poprzedniego dnia brzydko potraktowałeś. Spokojnym głosem informuje Cię, że ma dla Ciebie dobrze płatną pracę w swojej firmie. Wręcza Ci też jakiś urzędowy świstek z uniewinnieniem w sprawie oszustw z przeszłości. Załatwił to. Pytasz: „Dlaczego Pan to uczynił?”. „Miałem w nocy sen. Przyśnił mi się Bóg i prosił mnie, bym w taki sposób postąpił. Posłuchałem Go!”. Stoisz oniemiały. Wchodzisz do kuchni i widzisz, że twoja córka znowu płacze. „Co się stało?”. Odwraca się, cała we łzach szczęścia: „Tato, ten, którego ukradkiem kochałam, poprosił mnie o rękę. Powiedział mi, że cała moja przeszłość nie ma dla niego znaczenia. Jestem szczęśliwa!”.

Wyobrażasz sobie, jakbyś był zaskoczony i zawstydzony szczęściem, które dał Ci Bóg? To jest właśnie zbawienie! Im głębiej włócznia grzechu przebija Serce Jezusa, tym większe okazuje się Jego przebaczenie. Za grzechy odpłacił nam się czymś więcej niż nagrodą! Jezus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze niezasługujący na to, abyśmy dla Niego żyli! Jezus wypowiedział grzechy Samarytanki, która sama nie potrafiła sięgnąć do pamięci swego sumienia. Samarytanka przyszła do studni w południe. Być może dlatego, że unikała ludzi. Wstydziła się swojego istnienia. Po spotkaniu z Jezusem była najgłośniejszą osobą w mieście, krzyczała z radości o spotkaniu Mesjasza. Jeśli nie zdarzyła Ci się radość spotkania Jezusa, po której przestałeś się wstydzić życia, jeszcze nie wiesz, co to zbawienie.