2. Niedziela Wielkanocna Miłosierdzia Bożego (A)

publikacja 20.04.2017 08:39

Siedem homilii

Rozpalić ogień miłosierdzia

ks. Leszek Smoliński

W II niedzielę po Wielkanocy powtarzamy za Psalmistą: „Dziękujcie Panu, bo jest miłosierny”. Wzrok nasz wędruje najpierw do Wieczernika, w którym Jezus przychodzi do Apostołów, aby umocnić ich wiarę. To spotkanie ma jednak wyjątkowy charakter. Bierze w nim udział Tomasz Apostoł, którego zwykliśmy określać mianem „niewiernego Tomasza”. Dostrzegamy, słuchając Janowej Ewangelii, że wiara tego ucznia była jeszcze zbyt słaba, aby uwierzył świadectwu innych Apostołów. Potrzebował namacalnych dowodów. Chyba to nas nie powinno dziwić. Ile to razy my sami, którzy tak wiele słyszymy o Zmartwychwstałym, powtarzamy pełni niedowierzania: „jak nie zobaczę, to nie uwierzę”.

Radość z dzisiejszej liturgii płynie dla nas z faktu, ze razem ze św. Piotrem możemy uwielbiać Boga: „Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego, Jezusa Chrystusa. On w swoim wielkim miłosierdziu przez powstanie z martwych Jezusa Chrystusa na nowo zrodził nas do żywej nadziei”. To uwielbienie związane jest z darem, jaki otrzymaliśmy od Boga. Staliśmy się, dzięki zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa, świadkami nadziei.

Świadectwem nadziei dla współczesnego świata jest również Święto Miłosierdzia Bożego. To była wola samego Boga, którą wyraził za pośrednictwem św. Siostry Faustyny, zakonnicy ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia w dniu 22 lutego 1931 roku w Płocku. Święto Miłosierdzia dał Pan Jezus grzesznikom jako „ostatnią deskę ratunku”. Z dobrze odprawioną spowiedzią i Komunią św. przyjętą w tym dniu związana jest obietnica „zupełnego odpuszczenia win i kar” (Dz. 300). A więc takiej łaski, jaką otrzymujemy tylko w sakramencie chrztu świętego. Zdroje miłosierdzia wypływają z przebitego boku Zbawiciela. Chrystus mówił do św. Faustyny: „rana serca mojego jest źródłem niezgłębionego miłosierdzia” (Dz. 1190). Owa rana – przebity bok i serce – staje się dla całej ludzkości źródłem miłosierdzia Bożego. Na znanym nam dobrze obrazie Jezusa Miłosiernego „Jezu, ufam Tobie” z przebitego boku Chrystusa wypływają promienie: blady i czerwony. Chrystus wyjaśnia Faustynie, co one oznaczają, mówiąc: „Te dwa promienie oznaczają krew i wodę – blady promień oznacza wodę, która usprawiedliwia dusze; czerwony promień oznacza krew, która jest życiem dusz...” (Dz. 299). W innym miejscu Chrystus zachęca: „niech korzystają z krwi i wody, która dla nich wytrysła” (Dz. 848).

3. Od 2000 roku niedziela kończąca oktawę Zmartwychwstania Pańskiego obchodzona jest jako Niedziela Bożego Miłosierdzia. Ziściły się więc starania „Sekretarki Bożego Miłosierdzia”. A wszystko za sprawą św. Jana Pawła II, zwanego Papieżem Miłosierdzia. Niech dzisiejsze Święto Miłosierdzia umocni w nas nadzieję i doda sił do odważnego świadczenia o Zmartwychwstałym. Niech zapali w naszych sercach prawdziwy „ogień miłosierdzia”.

Zakończmy nasze rozważanie słowami – osobistym wyznaniem wiary w Jezusa Zmartwychwstałego. Niech przed naszymi oczyma widnieje Jezus przychodzący do Wieczernika, a z serc płynie pełne nadziei: „Jezu, ufam Tobie”.

Uwierz w Ducha Świętego

Piotr Blachowski

Niektórym podtytuł może kojarzyć się z filmem, w którym grał Patrick Swayze – skądinąd ciekawy i zajmujący film, zwłaszcza w kontekście wyobrażenia przyszłego życia. Czy tak będzie wyglądało nasze odejście? Tego nie wiemy, ale nasza wyobraźnia może kreować różne wizje. Jednakże dzisiaj skupić powinniśmy się nad tekstami, które mają być dla nas źródłem wiedzy, radości i zachęty. 

Tekst dzisiejszego czytania z Dziejów Apostolskich przedstawia nam prawdziwie wielką wspólnotę, jaka istniała w pierwszych latach chrześcijaństwa. Wspólnotę do tego stopnia, że „Ci wszyscy, co uwierzyli, przebywali razem i wszystko mieli wspólne. Sprzedawali majątki i dobra i rozdzielali je każdemu według potrzeby. Codziennie trwali jednomyślnie w świątyni, a łamiąc chleb po domach, przyjmowali posiłek z radością i prostotą serca.” (Dz 2,44-46). Wspólnotę, której zasady mogą nam pomóc w wyobrażaniu sobie przyszłego życia u boku Boga, ale niektórym przypominać mogą „Utopię” Tomasza Morusa lub państwo idealne Platona. Obie te koncepcje społeczności pozostały tylko na kartach książek, zaś Dzieje Apostolskie pokazują nam to, co istniało rzeczywiście, jak również to, co może nas spotkać po przejściu do Ojca.

Wsłuchując się w słowa Pierwszego Listu Piotra, wiemy, jaką mamy obrać drogę: „Wy bowiem jesteście przez wiarę strzeżeni mocą Bożą dla zbawienia, gotowego objawić się w czasie ostatecznym. Dlatego radujcie się, choć teraz musicie doznać trochę smutku z powodu różnorodnych doświadczeń. Przez to wartość waszej wiary okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego złota, które przecież próbuje się w ogniu, na sławę, chwałę i cześć przy objawieniu Jezusa Chrystusa.” (1P 1,5-7). Oznacza to nieustannie, iż dzięki Bożemu Miłosierdziu mamy przewodnika prowadzącego nas drogą pełną wprawdzie niebezpieczeństw i pokus, ale wiodącą ku „celowi naszej wiary” – „ku Zbawieniu naszych dusz”.

Ponieważ niebezpieczeństwa i pokusy stanowią zagrożenie dla wiary, nasz przewodnik daje nam pomoce pozwalające przebrnąć przez gąszcze niedogodności, grzechów, złych myśli, złych czynów. Zsyłając Ducha Świętego na Apostołów, posyłając ich na świat, dał nam, prochom stanowiącym Kościół Boży, narzędzia pozwalające przetrwać ten trudny czas życia ziemskiego. Słowa jakże znamienne „Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20,23) dały nam do walki z grzechem oręż w postaci spowiedzi, dały nam sposobność przeproszenia i pogodzenia się z Bożym Miłosierdziem.

Wiara, którą mamy, już wtedy została przez Jezusa Chrystusa pobłogosławiona przy okazji spotkania z Tomaszem – Didymosem (niewiernym Tomaszem): «Uwierzyłeś dlatego, ponieważ Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli». (J 20,29). Nam zaś pozostało stale wypowiadać słowa Tomasza «Pan mój i Bóg mój!»

Jezu Chryste Zmartwychwstały, Przewodniku nasz i Nauczycielu, prosimy – pozwól nam pojąć głębię Bożego Miłosierdzia, pozwól nam zrozumieć ogrom Twojego poświęcenia dla nas, dzierżawiących od Ciebie życie na ziemi, byśmy mogli trafić do Domu Ojca przez Boże Miłosierdzie.

Radość bycia Kościołem

Ks. Zbigniew Niemirski

Człowiek jest drogą Kościoła – to zdanie, będące odpowiedzią na dyżurny zarzut krytyków, utyskujących na tylko instytucjonalny wymiar Kościoła, napisał Jan Paweł II w swej pierwszej encyklice „Redemptor hominis”.

Człowiek w sercu Kościoła to prawda, ale też i cel – zawsze do osiągania, zawsze do poprawiania i do udoskonalania, zawsze przed. Ale przecież nie jest to cel ostateczny, bo owa droga, o której pisze Papież Polak, po prostu prowadzi do nieba, jest drogą do zbawienia. „Bracia trwali w nauce apostołów i we wspólnocie”. Ten opis z Dziejów Apostolskich tchnie wręcz obrazem idealnym i doskonałym.

Wspólnota dóbr, rozdzielanie ich potrzebującym, codzienna modlitwa, no i życzliwość otoczenia. Ten opis to jedno z summariów Księgi, zapisanych w jej pierwszej części. Są one zawsze pełne dostojeństwa, jakiejś niezwykłości, wręcz zaproszeniem do naśladowania. I rzeczywiście w następnych stuleciach, aż po współczesność, Kościół pierwotny ze swą gorliwością był i jest punktem odniesienia. Nie brakowało i nie brakuje stanowisk, że jeśli coś ma pojawić się w Kościele, powinno się jakoś odnosić do tego pierwotnego obrazu, w nim się zakotwiczać i zakorzeniać.

Ale ten pierwotny Kościół nie był sielankową, sentymentalną idyllą, ziemskim rajem dla wybranych szczęściarzy. Był codziennym trudem tworzenia i częstej rezygnacji z siebie. Trwać w nauce to przecież uznać głoszoną naukę, podporządkować się jej. Sprzedać majątek i rozdać – to heroizm, na który stać bardzo niewielu. Codziennie zjawiać się w świątyni z potrzeby serca, a nie z obowiązku, nie jest łatwe, nawet dla osób konsekrowanych. No i prostota serca. Na tę najłatwiej stać dziecko.

Dorośli z czasem gubią ją na drogach życia, bo egoizm, bo okoliczności, bo przeżycia, bo spotykani ludzie i tysiące innych powodów. Mimo to Dzieje Apostolskie zostawiają ideał, cel godny wysiłku, w którym człowiek jest drogą Kościoła, a całość podsumowuje prosty, ale jakże bogaty w treść opis tych, co w ten właśnie sposób dostępują zbawienia – i tam, w Jerozolimie, w pierwszym pokoleniu uczniów Chrystusa i w każdym następnym, w naszym także.

Błogosławiony Rodzic i Stróż

ks. Wojciech Węgrzyniak

W latach mego dzieciństwa był to standard. Wchodząc do domu znajomych, zanim zapytałem: "Czy jest Wiesiek?", "Czy jest Jola?", musiało paść sakramentalne: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!".

Formuła „Błogosławiony Bóg” była dosyć znana w Starym Testamencie (por. Rdz 9,26; Ps 66,20; Tb 11,17). Używali ją także ci, którzy nie należeli do narodu wybranego, jak Melchizedek (por. Rdz 14,20), Hiram (1 Krl 5,21) czy Nabuchodonozor (por. Dn 3,28). Tą formułą zaczyna się żydowska modlitwa Szemone Esre („Osiemnaście błogosławieństw”). Takiej formuły używali również poganie. Apion, rzymski żołnierz, pisząc do swego ojca Epimachusa, dziękuje bogu Serapisowi za to, że wyratował go natychmiast, gdy znalazł się w niebezpieczeństwie na morzu. Pochwaleniem Boga zaczyna się również drugie czytanie Niedzieli Miłosierdzia: „Niech będzie błogosławiony Bóg” (1 P 1,3). Za co błogosławi Boga św. Piotr?

Piotr błogosławi Boga najpierw za ponowne narodzenie: „W swoim wielkim miłosierdziu przez powstanie z martwych Jezusa Chrystusa na nowo zrodził nas do żywej nadziei”. Myśl o ponownym zrodzeniu do lepszego życia znana była w starożytności. Filon mówił o odrodzeniu całego świata. Wielu szukało odrodzenia w misteriach, chociaż nie do końca wiemy, jak by się to miało odbywać. Tekst z 376 r. po Chr. mówi o Agezilaosie, który został na wieki odrodzony przez złożenie ofiar ze zwierząt w misteriach Cybeli. Natomiast w misteriach eleuzyjskich dokonywano adopcji, dzięki której człowiek stawał się synem Demeter i po śmierci mógł oczekiwać nowego życia. Dla Piotra jednak nowe narodzenie nie jest dziełem człowieka, ale samego Boga, dziełem dokonanym przez Jezusa Chrystusa.

Tak jak Chrystus został powołany na nowo do życia mocą Bożą, tak i ci, którzy w Niego wierzą. Bóg jest błogosławiony przez Piotra również za to, że, zrodziwszy nas do nowej nadziei, nie zostawił nas samych, ale nas nieustannie strzeże: „Wy bowiem jesteście przez wiarę strzeżeni mocą Bożą dla zbawienia”. Piotr używa tu obrazu wziętego ze służby wojskowej. Tak jak wojsko strzeże miasta przed atakiem wrogów, tak Bóg strzeże tych, którzy w Niego wierzą. Dla adresatów listu, znających zapewne liczne fortyfikacje rzymskie Pontu, Kapadocji czy Galacji, metafora była niezwykle czytelna. Wszechmogący Bóg, mocniejszy niż rzymskie legiony, ustrzeże w swoich dzieciach to, co zrodził przez Jezusa Chrystusa. Niech zatem będzie błogosławiony Bóg, Rodzic i Stróż!

Tomasz i miłosierdzie

 

ks. Jarosław Międzybrodzki

Był to pewnie najtrudniejszy tydzień w życiu Tomasza. Z jednej strony rozentuzjazmowani apostołowie, którzy z wypiekami na twarzy opowiadają, jak zobaczyli Zmartwychwstałego, a z drugiej strony jego myśli, które nie pozwalają mu uwierzyć. Pewnie próbował jakoś dać wiarę w te opowieści o Zmartwychwstaniu, ale od razu w głowie pojawiały się myśli: „to przecież niemożliwe; pewnie im się wydawało, mieli halucynacje, tak bardzo tęsknią za Mistrzem, że Go zobaczyli…”. Nie zdziwiłbym się, gdyby się pokłócił z resztą apostołów. Skoro Tomasz nie chce uwierzyć w oczywiste fakty, to trzeba go określić odpowiednim epitetem: „niedowiarek”, „zaprzaniec”, „chłodny intelektualista”, a może „głupiec”. I pewnie apostoł nie pozostał bierny: „nawiedzeni”, „marzyciele”, „ulegający emocjom”, „mają objawienia”. A każdy z takich epitetów ranił gdzieś głęboko. Bo przecież w głębi serca chciał uwierzyć tak jak oni, a nie potrafił! Chciał… ale im bardziej pragnął tym, intensywniej pracował jego umysł i znajdował kolejne argumenty, które aż nadto, w sposób oczywisty negowały możliwość zmartwychwstania. I tak w kółko, ciągle na nowo, godzina w godzinę, dzień w dzień, przez siedem dni!

A teraz Tomasz klęczy przed zmartwychwstałym Chrystusem, dotyka Go swoimi rękami i doświadcza czegoś najtrudniejszego w swoim życiu, a zarazem najbardziej wyzwalającego. Być może tutaj jest punkt styczności ze Świętem Miłosierdzia, które od paru lat obchodzimy w tę właśnie niedzielę. Ewangelia o Tomaszu ma swoje miejsce w II Niedzielę Wielkanocą już od wieków. Przez siostrę Faustynę dowiedzieliśmy się, że wolą Jezusa jest Święto Miłosierdzia właśnie w tę niedzielę. Jakby to było trochę wskazanie: „ta niedziela mówi o Moim miłosierdziu”.

Patrząc na Tomasza, możemy opisać doświadczenie miłosierdzia jako spotkanie z Jezusem, które oczyszcza, uwalnia i stwarza na nowo. Tomasz nagle widzi cały bezsens, absurdalność swojego myślenia. Te wszystkie niepodważalne argumenty stają się tak puste i śmieszne, że aż wstyd o nich pomyśleć. Samo wspomnienie o nich do głębi przenika bólem. A już myśl, że chciał wsadzać paluchy w rany Jezusa, napawa wstrętem do samego siebie. Być może trzeba czegoś takiego doświadczyć, aby otworzyć się na Boże miłosierdzie. Takiego spotkania z Jezusem, w którym widzimy nasze postępowanie jako zupełnie niedorzeczne. Na wspomnienie tych niby mądrych argumentów, jakie mieliśmy dla uzasadnienia grzechu, własnej pychy, egoizmu, wątpliwości, niewiary, robi nam się gorąco ze wstydu. Jest już tylko On w całej swojej oczywistości. „Pan mój i Bóg mój” i mój wstyd, ból, żal, ale taki, który oczyszcza. Wtedy serce jest gotowe przyjąć płomień Bożego miłosierdzia.

 

Miłosierdzie Ojca

 

ks. Tomasz Horak

Oglądałem kiedyś film o cyrkowym błaźnie: komiczna twarz, zabawne gesty, prześmieszne żarty. Sama radość. Ale gdy schodził z areny, widać było człowieka przeraźliwie smutnego. Zrozumiałem przesłanie tego obrazu: nasz świat to ogromny cyrk. Jedni starają się zabawić drugich. Ci zaś gotowi dobrze za to zapłacić. Ale i jedni, i drudzy – i widownia, i cyrkowcy – tak naprawdę są rozpaczliwie smutni.

Czekałem raz na kogoś przed księgarnią w Nysie. Przyczepił się do mnie jakiś podchmielony człowieczek. „I co, cieszysz się?” Nie bardzo wiedziałem, o co mu chodzi, a trudno z pijanym rozmawiać. Ale on nie miał zamiaru odejść. „Cieszysz się? Bo ja teraz też się cieszę. Wypiłem, zapomniałem, świat weselszy”. – A co, świat nie jest wesoły? – odrzekłem. „Chyba twój, bo mój świat wart jest tej półlitrówki...” I potrząsnął butelczyną.

Nasz świat: smutny i pełen zwątpienia. Wątpimy w sens i znaczenie dobra. Wątpimy w ludzką życzliwość. Wątpimy w sprawiedliwość i uczciwość. Wątpimy w prawdę i miłość. Wątpimy nawet w samo życie. Stąd przemoc i brutalność, stąd alkohol i narkotyki, stąd odurzająca muzyka (czy to jest muzyka?), stąd nurzanie się w rozpuście i zmysłowości... Ale żadna z tych rzeczy ulgi nie przynosi. Szukający takiego lekarstwa ciągle są cząstką świata pełnego smutku i zwątpienia.

Czy to specjalność naszych czasów, czy zawsze tak było? Zawsze. Starożytność może inaczej, ale też przeżywała swoje zwątpienia. Wtedy ludzie też szukali jakiejś pociechy, chwilowego zapomnienia. Czym były rzymskie cyrki? Czym walki gladiatorów? Czym popisy poskramiaczy lwów? Czym były ówczesne domy miłości i uciechy? Czym były setki litrów spijanego wina? Czym były samobójstwa ludzi opływających we wszystko?

I w tym starożytnym świecie rozlega się głos rybaka z Galilei – Szymona, zwanego Piotrem: Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa. „On w swoim wielkim miłosierdziu na nowo zrodził nas do żywej nadziei!” Ze słów Apostoła przebija radość: „Radujcie się, choć musicie doznać nieco smutku przez różnorodne doświadczenia. A kiedyś, wierząc, ucieszycie się radością niewymowną i pełną chwały”.

Skąd ta radość? Z przekonania i pewności, że Bóg jest Ojcem, że zmartwychwstanie Jezusa to najcenniejszy dar kochającego Ojca dla wszystkich jego dzieci. To właśnie jest miłosierdzie Boga: człowiek rujnuje życie, świat, siebie samego, a Bóg cierpliwie naprawia to, co człowiek zniszczył. Święta Zmartwychwstania Pańskiego to święta życia odradzającego się w Bogu. Dzięki miłosierdziu Ojca narodziliśmy się na nowo. I to do życia wiecznego.

„Ci, którzy uwierzyli – pisze św. Łukasz – trwali jednomyślnie na modlitwie, a łamiąc chleb po domach, przyjmowali posiłek z radością i prostotą serca”. Te słowa, a także wiele innych miejsc w Piśmie św., przedstawiają chrześcijan czasów apostolskich jako ludzi pełnych radości, pogodnych, ufnych. Wspaniale potrafił ukazać to Sienkiewicz w powieści «Quo vadis?». Czy i dziś możliwa jest taka ufna radość, której nie trzeba sztucznie karmić cyrkiem, wódką i heroiną? Tak...

Rodzina. Duże miasto. Drogie mieszkanie. Gromadka dzieci, zwykłe, szare życie i zwykłe, szare kłopoty – praca, choroby. Ileż u tych ludzi radości! Zaszedłem kiedyś do nich, gdy dzieci miały iść spać, razem uklękliśmy do wieczornej modlitwy. Wzruszające były najmłodsze pociechy. Szczególnie wtedy, gdy modliły się za „dzidziusia” (mama spodziewała się dziecka). Czułem radość okrywającą wszystko. Skąd ta radość? Z wiary i ufności wobec Boga. Takich ludzi, takich rodzin jest wiele. Oby nikomu z nas nie brakło ufności w dobroć Boga, w Jego czujną obecność, w Jego moc, w Jego miłosierdzie. Bo jeśli niemożliwe okazało się rzeczywistością, jeśli Ukrzyżowany wrócił do swoich – wszystko jest możliwe. A to znaczy, że nie jest potrzebny nam cyrk i błazny, nie są potrzebne żytniówka czy haszysz. Życie jest piękne miłosierdziem Ojca.

 

Rana jest bramą

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Grzech jest zranieniem Bożego Serca. Jednocześnie ta rana Bożego Serca jest jedynym lekarstwem na nasz grzech. Nie ma jednak możliwości doznania przebaczenia, jeśli się nie zobaczyło w całej pełni swojego grzechu. Szczelina zranienia serca Jezusa staje się wąską bramą prowadzącą do nieba. Kluczem do tej bramy jest wyznanie grzechu, symbolicznie wyrażone gestem włożenia palców do boku Mesjasza.

Jezus prorokował: „Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują” (Mt 7,14). On wpuścił nas do swego Serca przez bolesne, ciasne przejście, przez bramę miłosierdzia, która była raną naszych złości. Czy my będziemy zwlekać, by Go wpuścić do naszego serca? On potrzebuje tylko bólu naszego sumienia, bólu naszej skruchy. Chce delikatnie pokazać nam nasze grzechy, które nie tylko Jego ranią, ale nas także!

O kimś, kogo najbardziej kochamy, mówimy: „Noszę cię w moim sercu; mam cię w sercu; jesteś w moim sercu”. Wiemy, co jest w Jego sercu: głębokie miłosierdzie. Nie chcemy wiedzieć, co jest w naszym: płytkie poznanie grzechów. Tymczasem Jezus wskazywał swoim palcem na całą zepsutą zawartość naszych serc. „Gdy się oddalił od tłumu i wszedł do domu, uczniowie pytali Go o to przysłowie. Odpowiedział im: I wy tak niepojętni jesteście? Co wychodzi z człowieka, to czyni go nieczystym. Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota. Całe to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym” (Mk 7,17-23).

Z serca Chrystusa wypłynęła krew miłości do nas i woda przebaczenia, a z naszego serca wypłynęły strumienie cuchnących nieprawości. On palcem kreślił na piasku nasze winy, gdy ratował cudzołożnicę prowadzoną na kamienowanie, my zaś palcem dotknęliśmy Go do żywego miłosierdzia.

Miłosierdzie jest nawet tam, gdzie są już sąd i kara. Bóg bowiem łatwo daje łaskę i niechętnie karze. Nawet gdy już wyda wyrok, daje szansę na jego odwrócenie. Nawet gdy karze, Jego uderzenia są jak pocałunki. Nawet gdy ukarze, czeka na to, by w sercu naszym pojawiła się choć mała szczelina skruchy. Mieszkańcy Niniwy zostali już potępieni i skazani na zagładę, a przecież Bóg wysłał do nich Jonasza, zmuszając go do głoszenia ostatniej szansy. Sodoma i Gomora zasłużyły na ogień z nieba. Abraham nie doszukał się w Sodomie nawet jednego sprawiedliwego, a mimo to Bóg posłał tam dwóch aniołów, pokazując wolę uratowania kogokolwiek.

Jest jakiś paradoks w miłosierdziu. To miłość Boga, która otwiera się nawet tam na przebaczenie, gdzie już nikt go nie chce.