3. Niedziela Wielkanocna (A)

publikacja 23.04.2020 22:22

Osiem homilii

Dawca nadziei

ks. Leszek Smoliński

1. W 2006 roku ukazał się we Włoszech film w reżyserii Claudio Malaponti pt. „7 km od Jerozolimy”. Główny bohater, Aleksander, specjalista od reklamy, jest mężczyzną po czterdziestce. Kiedy traci pracę i porzuca go żona, wygrywa wycieczkę do Ziemi Świętej. Na pustynnej drodze z Jerozolimy do Emaus spotyka człowieka, który podaje się za Jezusa Chrystusa. Aleksander prowadzi z Nim rozmowę. I chociaż wierzy tylko w to, co dotyka i ogarnia rozumiem, spotkanie z Jezusem z Nazaretu przemienia jego życie.

Pytania i wątpliwości – a któż z nas ich nie ma w życiu… A jakże wiele znaków zapytania znajduje się na naszej drodze kontaktu z Bogiem. Nieraz dziwimy się: jak to ja mogę mieć jakieś pytania, wątpliwości – przecież wiara wydaje mi się czymś oczywistym. Czy zawsze? A przecież Jezus może zniknąć mi nagle sprzed oczu – i co wtedy? Gdzie i u kogo będę szukał wtedy odpowiedzi na moje pytania i wątpliwości? I czy nie pozostanę, jak zasmuceni uczniowie, ze stwierdzeniem: „a myśmy się spodziewali”?

2. Warto zauważyć, że „Ewangelia nie jest jedynie komunikowaniem rzeczy, o których można się dowiedzieć, ale to komunikowanie, które wywołuje wydarzenia oraz zmienia życie” (Spe salvi, 2). Ukazuje cały sens historii zbawienia, dziejów spotkań Boga z człowiekiem. Tej historii, w której Jezus nie był jedynie przypadkowym zdarzeniem, ale samym jej centrum. Widzimy w spotkaniu Zmartwychwstałego z uczniami w drodze do Emaus coś przedziwnego: oto Jezus, u kresu ich wędrówki, daje się rozpoznać po łamaniu chleba. A więc Bóg nie zostawia człowieka samego z niezrozumieniem i rozczarowaniem, ale budzi w jego sercu nadzieję. I pokazuje, że nic się nie skończyło. Przeciwnie, wszystko zacznie się od nowa, w nieznany dotychczas nikomu sposób. Tej radosnej nowiny nie da się przeżywać w samotności i kiedyś, w lepszych czasach. Mimo zmęczenia i późnej pory, uczniowie ruszyli natychmiast w podróż powrotną do Jerozolimy, by umacniać nadzieję swoich braci w wierze. Ale i naszą nadzieję, wielokrotnie wystawianą na różne próby.

3. Każdy z nas ma swoje Emaus. A więc momenty swojego życia, gdzie bardziej niż do tej pory, wyraźniej dostrzega Boga i Jego działanie. Kiedy zaczyna na nowo rozumieć, przyjmować i zawierzać Bogu to, co po ludzku wydaje się niezrozumiałe i nie do rozwiązania. Jak uczniowie w drodze do Emaus poszukujemy „utraconej nadziei”. A czytając dzisiejszą Ewangelię widzimy, że możemy ją odnaleźć w spotkaniu z Jezusem, który łamie dla nas chleb niebieski, stanowiący źródło naszego życia duchowego i zadatek przyszłej chwały.

Jakże ważne wydaje się w tym miejscu przypomnienie słów św. Jana Pawła II, wypowiedzianych na ówczesnym placu Zwycięstwa w Warszawie 2 czerwca 1979 roku: „Kościół przyniósł Polsce Chrystusa – to znaczy klucz do rozumienia tej wielkiej i podstawowej rzeczywistości, jaką jest człowiek. Człowieka bowiem nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć, ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie (…) I dlatego Chrystusa nie można wyłączać z dziejów człowieka w jakimkolwiek miejscu ziemi”.

Panie, wierzę, że tam, gdzie Ty jesteś obecny, tam jest przyszłość. A „Moja i Twoja nadzieja / Pozwoli uczynić dziś cuda” (zespół Hey). Dlatego głoszę śmierć Twoją, Panie Jezu, wyznaję Twoje zmartwychwstanie i oczekuję Twojego przyjścia w chwale.

Na drogach naszego życia

ks. Leszek Smoliński

W książce pt. Pójdź, bądź Moim światłem (Znak, 2015), będącej zbiorem prywatnych listów św. Matki Teresy z Kalkuty odsłania się jej duchowe oblicze. Założycielka Misjonarek Miłości była pogrążona przez 50 lat w „wewnętrznych ciemnościach” i toczyła długą, samotną walkę o wierność Chrystusowi. „Te listy powinny przemawiać do ludzi czasów, w których wysławiane jest zwątpienie w Boga [...]. Jeżeli ona mogła wątpić, ale w dalszym ciągu wierzyć, to dała wiernym zezwolenie na chwilowe zwątpienie, a niewierzącym - na wiarę” („Independent”).

Doświadczenie trudności w wierze Matki Teresy pomaga nam lepiej zrozumieć uczniów, których przedstawia dzisiejsza Ewangelia. Pokazuje, jak odkrywać obecność Jezusa Zmartwychwstałego, który przecież jest pośród wierzących, choć nie zawsze możemy „odczuwać” Jego obecność. Nie bez znaczenia jest to, że uczniowie spotykają Jezusa będącego w drodze. Droga symbolizuje tu przede wszystkim trud wzrastania w wierze. Człowiek otrzymuje od Boga dar wiary, ale sam musi go rozwijać. Nawet wtedy, gdy wydaje mu się, że po ludzku wszystko stracone, a przed oczyma rozciąga się bezkresna ciemność. Wiara to światło, które swoimi promieniami oświeca i rozgrzewa nasze serca, napełniając je ufnością w moc Boga.

Istotnym elementem, mającym wpływ na rozwój wiary, jest znajomość słowa Bożego i jego rozumienie. Na przykładzie uczniów Jezusa możemy się przekonać, że właściwe rozumienie słowa Bożego wcale nie jest czymś prostym. Stąd obecność Jezusa, który wyjaśnia Pisma. „Pośród cieni chylącego się ku zachodowi dnia i mroku zalegającego w duszy, ów Wędrowiec był jasnym promieniem, na nowo budzącym nadzieję i otwierającym ich ducha na pragnienie pełni światła. «Zostań z nami», prosili. A On przyjął zaproszenie. Wkrótce oblicze Jezusa miało zniknąć, ale Mistrz miał «pozostać» pod zasłoną «łamanego chleba», wobec którego otworzyły się ich oczy” (MND, 1).

Droga wiary Matki Teresy, spotkanie Nieznajomego z uczniami z Emaus to doświadczenie bliskie wielu uczniom Jezusa. Prowadzi ono do spotkania z Chrystusem żyjącym sakramencie Eucharystii. Pokazuje, jednocześnie, że nie możemy przyjmować wiary powierzchownie, jak zwykłej plotki. Człowiek jest stworzony wielowymiarowo. Ale często – gdy sam poznaje kogoś nowego – bardziej interesują go własne wyobrażenie o kimś i narzekanie niż prawdziwe odkrycie bogactwa drugiego człowieka. Przecież uczniowie nawet nie zadali Nieznajomemu pytania, kim jesteś, a zasypywali Go własnymi wyobrażeniami i narzekaniami.

Dziś, kiedy przyszliśmy na niedzielne „łamanie chleba” mamy niepowtarzalną okazję, by doświadczyć Jego obecności i powierzyć Mu całe swoje życie. Światło słowa Bożego oświeca ciemności naszego codziennego życia, które pokazuje, jak wynika z badań pt. „Zjawiska nadprzyrodzone oczami Polaków” (2017), że co drugi Polak czyta horoskopy, a co siódmy był przynajmniej raz w życiu u wróżki, co szósty ma talizman. A chleb eucharystyczny daje siłę nam, pielgrzymom w drodze, byśmy bezpiecznie zdążali do domu Ojca.

Prośmy: Panie Jezu, otwórz nasze serca, „daj nam zrozumieć Pisma” i „pozostań z nami”.

Cała prawda

Piotr Blachowski

Na kartach Pisma Świętego odnaleźć można wszystko, od opowieści po rady i nakazy. Czynnikiem sprawiającym, że przeżywamy to, co czytamy i co słyszymy, jest prawda. Prawda objawiona przez proroków i apostołów, prawda promieniująca ze słów Samego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa.

To właśnie na tych kartach opisane są losy ludów, losy uczniów, a przede wszystkim życie ziemskie Pana. Ale nie jest to kronika, jaką można przeczytać o innych wielkich tego świata. To słowa, które opowiadają o Bogu, słowa wypowiedziane i spisane na długo przed pojawieniem się Chrystusa na ziemi. Skąd wiemy, że to słowa objawione? Skąd wiemy, że opowiadają o Zbawicielu, o Jezusie? Stąd, iż wszystko, co napisane zostało, dotyczyło i oczywiście dotyczy wiary, zbawienia, miłości.

W pierwszym czytaniu, w mowie świętego Piotra – pierwszego Namiestnika Chrystusa, filaru Kościoła Chrześcijańskiego – po raz kolejny słyszymy Prawdę, która jest nam tak dobrze znana, wprawdzie bardzo bolesna, lecz w konsekwencji przynosząca radość i miłość. Wypominając mieszkańcom Jerozolimy zabicie Chrystusa, Piotr cytuje słowa Dawida, protoplasty rodu, z którego pochodzi Jezus: „Miałem Pana zawsze przed oczami, gdyż stoi po mojej prawicy, abym się nie zachwiał. Dlatego ucieszyło się moje serce i rozradował się mój język, także i moje ciało spoczywać będzie w nadziei, że nie zostawisz duszy mojej w Otchłani ani nie dasz Świętemu Twemu ulec skażeniu. Dałeś mi poznać drogi życia i napełnisz mnie radością przed obliczem Twoim.” (Dz 2,25-25). Słowa te stanowią wyraźny dowód, jak bardzo Jezus Chrystus był oczekiwany.

Dalszy ciąg dzisiejszych czytań to list świętego Piotra, w którym wyraźnie określa on przyczyny pojawienia się na ziemi Zbawiciela: „On był wprawdzie przewidziany przed stworzeniem świata, dopiero jednak w ostatnich czasach się objawił ze względu na was. Wyście przez Niego uwierzyli w Boga, który wzbudził Go z martwych i udzielił Mu chwały, tak że wiara wasza i nadzieja są skierowane ku Bogu.” (1P 1,20-21). Ponownie słyszymy o Prawdzie, którą ciągle mamy przed oczyma, czytając, słuchając i przeżywając podczas Mszy Świętej to Misterium Poświęcenia.

Ukoronowaniem dzisiejszego przeżywania Prawdy jest Ewangelia. Drogą do Emaus idzie dwóch uczniów Chrystusa. „Rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali.” (Łk 24,14-16). I wtedy On, który sam jest Prawdą, jednoznacznie określił, po co zjawił się na ziemi: „«O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?» I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego.” (Łk 24, 25-27). 

W zasadzie tę dzisiejszą Niedzielę wielkanocną można by nazwać Niedzielą Prawdy, ale czy pozostałe Niedziele są mniej ważne? Cieszmy się z Prawdy objawionej, cieszmy się z Chrystusa.

Jezu Chryste Zmartwychwstały, jedyna Prawdo i nasza Nadziejo, daj nam pojąć Twoją Prawdę, byśmy mogli dotrwać do życia wiecznego w Tobie.

Pierwsze kazanie papieża

Ks. Zbigniew Niemirski

Jego okoliczności były niezwykłe. Oto do Jerozolimy na dzień Pięćdziesiątnicy, jedno z dwóch największych świąt żydowskich, tysiącami przybywali pątnicy ze wszystkich stron świata. Frygia, Pamfilia, Egipt, Libia – to tylko kilka z krain, które wymienia autor Dziejów Apostolskich.

Nie przybyli oczywiście, by słuchać św. Piotra, bo w tym dniu wspominali przymierze, jakie Bóg zawarł z Noem, a potem z Mojżeszem, przekazując mu Torę, i cieszyli się zbiorami pszenicy. Ale gdy Piotr zaczął przemawiać, i to przemawiać właśnie do nich, odbyła się swoista audiencja generalna. Była pierwsza, bo dopiero co na zebranych w Wieczerniku zstąpił Duch Święty. To On dał tym, jeszcze przed chwilą rozmodlonym, ale i zalęknionym odwagę i moc. To w tej mocy „stanął Piotr razem z Jedenastoma i przemówił donośnym głosem”.

A o czym było to pierwsze kazanie? Że o Jezusie Chrystusie, to oczywiste i zrozumiałe: Jezus Nazarejczyk, wydany, przybity do krzyża i zabity, został wskrzeszony, bo było niemożliwe, aby nad Nim panowała śmierć. Ale w tym kazaniu, głoszonym do Żydów, było też coś bardzo ważnego. Święty Piotr pokazuje słuchaczom, że Zmartwychwstanie nie powinno było być dla nich zaskoczeniem, bo wieścił je już jeden z psalmów: „Nie zostawisz duszy mojej w Otchłani ani nie dasz Świętemu Twemu ulec skażeniu”.

W kontekście orędzia Starego Testamentu Jezus Chrystus nie jest kimś na kształt wiedźminowego dziecka niespodzianki. Wręcz przeciwnie. On jest spełnieniem i wypełnieniem proroctw, które mówiły i o Jego narodzinach, i o publicznej działalności oraz o zbawczej męce i chwalebnym zmartwychwstaniu. Jest niezaprzeczalnym faktem, że tylko Jezus Chrystus wśród założycieli wielkich religii nie pojawia się znikąd. Wręcz jest oczekiwany. By w pełni zrozumieć sens Jego posłannictwa, trzeba je studiować w kontekście ksiąg Starego Testamentu. Zapominanie o tym niesie ryzyko wypaczenia i przekłamania. Papieska Komisja Biblijna uczy, a wręcz ostrzega w tym względzie, że Jezus Chrystus bez Starego Testamentu jest niczym meteor przybywający przypadkowo i nie wiadomo skąd.

Obcy między pieniędzmi

ks. Wojciech Węgrzyniak

Może to jest subiektywne spostrzeżenie, ale ilekroć w czasie rekolekcji, konferencji czy kazań podaję przykład, w którym jest mowa o pieniądzach, słuchalność wiernych wzrasta przynajmniej dwukrotnie.

Być może dlatego, że dotyka się sprawy bardzo ludzkiej, a może dlatego, że pieniądz jest dla nas o wiele bardziej ważny i pożądany, niż ośmielamy się przyznać to publicznie. W drugim czytaniu św. Piotr też mówi o pieniądzach, a dokładniej o srebrze i złocie, które były w czasach Jezusa najcenniejszym środkiem płatniczym. Mówi jednak rzecz zaskakującą: otóż srebro i złoto pomimo swojej uznawanej wartości jest czymś przemijającym i nie tak cennym jak drogocenna krew Chrystusa.

Bóg wykupił ludzi nie srebrem lub złotem, bo ten środek płatniczy był za małej wartości, aby zrównoważyć wartość człowieka. Takim środkiem mogła być tylko krew Jego Syna. Nie wiemy, czy św. Piotr nawiązuje tutaj do dewaluacji złota za czasów Nerona. Raczej nie o to chodzi, by uczynić aluzję do złota, które było wtedy coraz mniej cenne. Raczej Piotr pokazuje, że Bóg, wykupując ludzi krwią, objawia wartość człowieka i wartość krwi swego Syna, z którymi pieniądz nie ma co konkurować.

Dla wielu takie postawienie sprawy jest kompletnie niezrozumiałe i obce. Powiedzieć, że krew Jezusa jest cenniejsza od srebra i złota, to w pewnym sensie być nie z tego świata, bo tym światem ponoć rządzi pieniądz. Może i dlatego św. Piotr pisze w tym samym fragmencie: „W bojaźni spędzajcie czas swojego pobytu na obczyźnie”. Dla chrześcijanina ten świat nie jest ojczyzną i to niekoniecznie trzeba rozumieć w takim sensie, że ojczyzną jest niebo. Raczej jest to stwierdzenie faktu, że nasz świat wartości jest inny od świata tych, którzy mieszkają obok nas.

Greckie słowo paroikia, które tłumaczymy jako „obczyzna, wygnanie”, oznacza mieszkanie obok kogoś, kto jest inny. W tym samym miejscu, ale nie z tym samymi ludźmi. Arystoteles tak mówił o niespokojnym sąsiedzie, Herodot o sąsiadach, z którymi toczyło się wojnę, Tukidydes o przebywaniu jako gość wśród kogoś. Tak również Biblia mówi o przebywaniu Żydów w niewoli egipskiej (Dz 13,17), babilońskiej (Ezd 8,35) czy o współmieszkańcach Lota (Syr 16,8), którzy choć byli w tym samym mieście, żyli w kompletnie innym świecie. Geograficznie świat jest ojczyzną chrześcijan, jednak dopóty będą oni solą tej ziemi, dopóki będą obcy światu, w którym pieniądz przewyższa wartość krwi Chrystusowej.

Wyznanie wiary bez wiary

 

ks. Tomasz Jaklewicz

Można recytować Credo, rozmijając się z Bogiem. Smutek, pretensje, gorycz, rozczarowanie, zapatrzenie w siebie skutecznie przesłaniają prawdę, zniekształcają poznanie, zamykają oczy na obecność Boga. Tak było z uczniami idącymi do Emaus. Tak wiele spodziewali się po Chrystusie, postawili na Niego, zainwestowali. I co? I nic. Wszystko się skończyło. Kiedy tajemniczy Wędrowiec pyta, o co im chodzi, smutni panowie wypowiadają teologicznie poprawną opowieść o Jezusie: „Był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu, arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że właśnie On miał wyzwolić Izraela… Co więcej, niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: Były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje”. To prawie dosłownie te same słowa, które wypowiada Piotr, głosząc Dobrą Nowinę. Uczniowie z Emaus wygłaszają wyznanie wiary, tyle że bez wiary. Nie widzą w tym wszystkim działania Boga, ich serca pozostają zimne.

Zastanawiam się, czy nie jest to często i nasz przypadek. Można znać prawdy wiary, a nawet studiować teologię, ale sam rozum nie wystarcza. Wiara potrzebuje serca. „Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?”. Kiedy serce pozostaje zimne, nienawrócone, skoncentrowane na sobie, wtedy można być świadkiem największego cudu i powiedzieć sobie: „to przypadek”, „nic wielkiego”. Kogo właściwie opłakiwali uczniowie z Emaus? Jezusa? Czy raczej własne zawiedzione nadzieje?

Jezus przybliża się, zrównuje krok, pozwala się wypowiedzieć smutkowi, słucha wyznania zawiedzionej wiary. I dopiero wtedy, kiedy uczniowie wyrzucą z siebie żal, zaczyna im tłumaczyć. Panowie, przecież w tej historii chodzi o Mnie. To Mnie ukrzyżowano. Ale tak miało się stać. Cierpienie i śmierć nie omijają nikogo, nawet Boga. Za bardzo jesteście przywiązani do własnej wizji potężnego Boga. Tymczasem miłość działa przez bezbronność. Jest gotowa na wszystko, nawet na śmierć. I właśnie dlatego jest większa od śmierci.

Ta historia powtarza się w naszym życiu. Cierpienie zamyka nam nieraz oczy na Boga, podcina wiarę, dobija nadzieję. Wołamy wtedy z pretensją do Boga: „Jesteś chyba jedyny, który nie wie, co się stało. Gdzie byłeś?”. Jezus nie ma o to do nas pretensji. Wie, jak działa ból. On wyrównuje krok, idzie z nami drogą naszych zawiedzionych nadziei. I wciąż przekonuje: w każdym ludzkim krzyżu, w twoim krzyżu, chodzi o Mnie. To Mnie zabito. Jestem w samym środku każdego ludzkiego bólu i dlatego możesz Mi zaufać.

Czy nasze serca się obudzą? Czy zapłoną? Czy Go rozpoznamy?

 

Poglądowa lekcja

 

ks. Sławomir Kawecki

Ewangelia przeznaczona na dzisiejszą niedzielę jest dla nas pomocą na drogach odkrywania nowej obecności Jezusa Zmartwychwstałego. Wielką trudnością uczniów zdążających do Emmaus, a także naszą trudnością w relacjach z Bogiem, jest prawda o tym, że Bóg jest niewidzialny.

Dla tych dwóch uczniów wszystko będzie skończone, aż do czasu, kiedy odkryją nową obecność Jezusa. Dopóki byli przy Chrystusie, pokonywali tyle różnych trudów. Teraz ten, w którym pokładali nadzieję, którego spotykali na co dzień już nie ma znaczenia. Zginął najhaniebniejszą śmiercią. Wracają do rodzinnej miejscowości. Jednemu na imię Kleofas. Nie znamy natomiast imienia drugiego ucznia. Dlaczego? Być może dlatego, aby każdy z nas w to miejsce mógł wpisać swoje imię.

Jakże inaczej czyta się i rozumie ten fragment Ewangelii, gdy w miejsce drugiego ucznia wstawimy swoje imię. Bo któż z ludzi nie przeżywa w swoim życiu podobnych sytuacji: oto wszystko miało być inaczej, a tymczasem... zawiedziona nadzieja, bolesna strata kogoś najbliższego, tragedie rodzinne czy zawodowe. Po ludzku – sytuacje bez wyjścia.

Wśród wielu tematów dzisiejszej Ewangelii zwróćmy uwagę, w jaki sposób Pan Jezus traktuje uczniów, którzy przecież stracili wiarę w Niego. Wydaje się, że Chrystus daje nam pokazową lekcję bycia i obchodzenia się z ludźmi ciężko doświadczonymi przez życie. Wiemy dobrze, że człowiek skrzywdzony, zawiedziony, poraniony jest tak skoncentrowany na swoim bólu, niepowodzeniu, doznanej niesprawiedliwości, że nie jest w stanie myśleć o niczym innym. Jak zachowuje się w tej sytuacji Chrystus? Najpierw dyskretnie towarzyszy uczniom, idąc z nimi. Z wielką cierpliwością słucha ich zwierzeń. Pozwala im opróżnić swoje serca z zawiedzionych nadziei, niespełnionych oczekiwań. Dopiero kiedy zaczęli opowiadać o pustym grobie, zabiera głos.

Każdy dzisiaj żyjący uczeń Chrystusowy musi zdać sobie sprawę z tego, że jest wezwany przez Zmartwychwstałego do naśladowania swego mistrza w relacjach z ludźmi przeżywającymi trudne chwile. Ja też muszę sobie uświadomić, że człowiek zawiedziony, upokorzony nie chce słuchać pięknych mów czy uczonych rozpraw. Jest bardzo podejrzliwy wobec każdego, kto na wszystko ma gotowe rozwiązania, gotowe recepty.

Kiedy kilkanaście lat temu pracowałem w podwarszawskiej parafii, zainteresował mnie następujący fakt: oto ludzie należący do jednej z największych sekt w Polsce bardzo dobrze się orientowali, w której rodzinie ostatnio był pogrzeb i ze szczególną troskliwością odwiedzali takie domy... Trzeba przyznać, że właśnie z rodzin przeżywających trudne doświadczenie życiowe pozyskiwali swoich członków. W wielu przypadkach zabrakło wsparcia ze strony najbliższych, tzn. rodziny, sąsiadów. Na pewno wielu można było uratować, gdyby postawa Jezusa wobec uczniów idących do Emmaus była także naszą postawą.

Dzisiaj także pytamy, dlaczego tylu ludzi daje się wciągnąć do różnych sekt. Być może dlatego, że najbliższe osoby nigdy nie miały dla nich czasu. Tę wzorcową dla nas lekcję Pana Jezusa można by streścić następująco: wysłuchać, zrozumieć, zaakceptować, pomóc spojrzeć na przeżywane trudności w innej perspektywie, w nowym świetle. Najlepiej w świetle Ewangelii. Oto jest podstawowy program dla wszystkich, którzy w swoim życiu już odkryli obecność Jezusa Zmartwychwstałego.

 

Bitwa pod Emaus

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Droga do Emaus jest naszą drogą. Wszyscy błądzimy ku smutkowi. Zawodzimy się na życiu i naszych nadziejach. Jezus po zmartwychwstaniu jest na każdej ludzkiej drodze. Zawraca nas ku odkryciu swojej obecności na Eucharystii.

Uczniowie odkryli obecność Jezusa w drodze dzięki temu, że rozważali Pisma. Wymiana Słów Bożych pozwoliła im się otworzyć na Jego prowadzenie, które skończyło się na łamaniu Chleba. Przez Biblię do Eucharystii – schemat dojścia do celu życia jest prosty. Jezus dosłownie spytał: „Jakie są słowa, które WYMIENIACIE, idąc?”. Łukasz użył słowa antiballete, które można też tłumaczyć: rzucać sobie nawzajem, wymieniać słowa, dyskutować, porównywać albo nawet ciskać jakby pociskami, gdyż pierwotnie to słowo miało znaczenie militarne. Rozmowa więc była pełna ognia, była rodzajem walki duchowej, w której Słowa Biblii, jak strzały, uderzały w zwątpienie, krusząc je niczym mury. Słowa uderzały i raniły, uzdrawiając, były zmaganiem duchowym, bitwą o cel życia.

Możemy lepiej zrozumieć tę dyskusję, gdy porównamy ją z wędrówką aniołów przez środek Jerozolimy z wizji Ezechiela (Ez 9,4–6). Aniołowie wyniszczyli tych, którzy w życiu nie przyjęli skruchy, unikali krzyża (litera TAW miała formę krzyżyka). Ci, którzy przyjęli znak TAW na czole, czyli przyjęli krzyż życia, byli ocaleni. Ich smutek zamienił się w zbawienie. Życie dzieli nas na tych, którzy przyjmują krzyż, oraz tych, którzy odrzucają krzyż. Jesteśmy rozdarci między tymi postawami i wybór właściwej zależy od tego, czy umiemy walczyć Słowem Boga o własny los.

Najtrudniejsza chwila to utrata najdroższej osoby – utrata kogoś, kto nadawał sens naszej drodze. Jezus, zanim umarł, przygotowywał na taką stratę swoich uczniów: „Jeszcze chwila, a nie będziecie Mnie widzieć, i znowu chwila, a ujrzycie Mnie. (...) Wy będziecie płakać i zawodzić, a świat się będzie weselił. Wy będziecie się smucić, ale smutek wasz zamieni się w radość” (J 16,16.20). Gorzej jest z tymi, którzy oparli swoje życie na drugim człowieku, na idei, na pieniądzach, na żądzy, na karierze, na czymkolwiek i kimkolwiek, tylko nie na Bogu. Ich smutek utraty nie zamieni się nigdy w radość.

 

Ryzykowne spotkanie z nieznajomym

Ks. Tomasz Jaklewicz

 

1. „Jezus przybliżył się i szedł z nimi”. Łatwo można wyobrazić sobie emocje uczniów idących do Emaus: gorycz, smutek, rozczarowanie, poczucie klęski… Oni nie tyle „idą”, co „wracają z”. Wracają spod krzyża.

Zmartwychwstały przynosi pocieszenie. Leczenie obolałych serc nie odbywa się jednak w jednym momencie, jest to długa droga, proces. Jezus najpierw przybliża się do nich i idzie z nimi. Dzieli z nimi ich drogę żałoby. Co więcej, zachęca ich, aby wypowiedzieli swój ból. Człowiek w kryzysie potrzebuje tego, aby ktoś się do niego zbliżył, szedł z nim, czyli wczuł się w sytuację, wysłuchał skargi, po prostu był z nim. Współczująca obecność jest pierwszym etapem Bożego pocieszenia. Ludzkiego także.

2 „Jesteś chyba jedynym, który nie wie…” Ileż to razy wydaje się nam, że Bóg jest „jedynym”, który nie wie, co nas boli. Bóg jako Ktoś nieznajomy, obcy, niezorientowany w naszych problemach, z zaświatów. A prawda jest taka, że to, co nas dotyka, dotyka jeszcze mocniej Boga. Historia, którą z takim przejęciem opowiadają uczniowie, jest przecież bardziej historią Jego niż ich. Ale oni widzą tylko swój ból, swój zawód, swoją samotność… Brakuje im klucza do zrozumienia sensu historii (własnej
i Jezusa), choć klucz jest tuż obok.

3. W relacji uczniów uderza to, że oni wiedzą wszystko, co powinni. Jeśli porównamy ich słowa z tym, co głosi Piotr w Dziejach Apostolskich, to zauważymy, że to podobna narracja. Jest skrót historii Jezusa, a nawet wzmianka o pustym grobie i o kobietach mówiących, że „On żyje”. Sama wiedza nie wystarcza, gdy serca są zimne. Dobra Nowina nigdy nie jest tylko zestawem twierdzeń, zdań opisowych. Ewangelia musi trafić do serca, wtedy dopiero zaczyna żyć.

4. „Okazywał, jakoby miał iść dalej”. Bóg się nie narzuca. Nie przygważdża człowieka argumentami, nie stawia go w sytuacji emocjonalnego szantażu. Szanuje naszą wolność. Do bólu (i Jego, i naszego). Napisano, że uczniowie „przymusili” Jezusa, aby został z nimi. Brzmi to dziwnie. Zmuszać Boga? Nasza otwartość, zasłuchanie, gotowość do gościnności „przymusza” Boga, aby został z nami. Bóg zakochany w człowieku ulega, gdy widzi w nas szczere pragnienia i gotowość do „zrobienia Mu miejsca”. Zaproszenie nieznajomego do domu jest ryzykiem. Wolimy bezpieczne związki, na dystans, „urzędowe” załatwianie spraw z Bogiem na kościelnym terenie, z dala od swojego życia. Tylko czy wtedy rozpoznamy Go na naszych drogach do Emaus?

5. „Czy serce nie pałało w nas?” Słowo „pałać” brzmi staroświecko. Inne tłumaczenia mają: „Czy serce nie biło w nas mocniej” lub „Czy serce nie rozpalało się w nas”. Nie chodzi tylko o emocje. Serce jest w Biblii centrum człowieka, „miejscem” doświadczania wolności i duchowości; to nasze wewnętrzne sanktuarium. „Przyszedłem rzucić ogień na ziemię”, mówił Pan. Czy w moim sercu jest żar, zapał, świeżość? Czy panuje w nim duch, czy zaduch?