19. Niedziela zwykła (A)

publikacja 08.08.2017 11:40

Sześć homilii

Moje spotkanie z Bogiem

ks. Leszek Smoliński

Co byś powiedział Jezusowi, gdybyś mógł porozmawiać z Nim jak z przyjacielem? Na tak postawione pytanie studentka Agnieszka odpowiedziała w następujący sposób: „Poprosiłabym, żeby ludzie nie bali się końca świata. Chciałabym, żeby dał nam taką siłę do bycia dobrymi, żebyśmy mogli żyć bez tego strachu. Poza tym poprosiłabym o to, żeby choć trochę wstrzymał nasz codzienny pęd”.

Każdy z nas posiada jakieś doświadczenie rozmowy z Bogiem, jak Agnieszka. To także doświadczenie bohaterów Pisma Świętego. Przykładem jest Eliasz, o którym mówi dzisiejsze pierwsze czytanie. Jego spotkanie z Bogiem odbyło się na górze Horeb. Prorok miał już za sobą walkę z 450 prorokami pogańskiego bożka Baala. Musiał też ratować się ucieczką na pustynię przed Izebel, żoną króla Achaba. Bóg nie pozostawił go jednak samemu sobie, ale pokrzepił wodą i pokarmem i kazał iść do Bożej Góry Toreb. Po noclegu w grocie, Bóg kazał mu wyjść na górę: „Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana!”. I Eliasz, „prorok jak ogień”, dostrzega Boga przychodzącego w „łagodnym powiewie”. Ma możliwość poznać Jego prawdziwe oblicze, pełne dobroci.

W tej przyjacielskiej bliskości może znaleźć się każdy, kto poszukuje kontaktu z Bogiem. Podobnie jak w przypadku Eliasza, Bóg pozbawia nas niewłaściwych wyobrażeń. Uczy nas tego, że Jego głos jest delikatny i subtelny. I nie można go usłyszeć, dopóki nie uciszymy swojego serca. A jakże trudno usłyszeć głos Boży w hałaśliwym, pełnym zgiełku świecie, gdzie choćby zbyt głośna muzyka przeszkadza prowadzić normalną rozmowę w sąsiednim mieszkaniu? A pierwszy krok do świętości to nic innego jak ciche zamknięcie drzwi. Czy to takie trudne, ponad ludzkie siły?

Bliskość z Bogiem odnajdujemy na modlitwie. Ważne jest, byś znalazł na nią odpowiedni czas (najlepiej rano i wieczorem), zaciszne miejsce, pozbawione zewnętrznego huku i przyjął odpowiednią postawę. Systematyczne „smakowanie” Boga i rozmowa z Nim pozwoli nam na lepsze poznanie, pokochanie i owocniejsze pójście za Nim. Wszystko po to, by stał się obecny w każdej chwili naszego życia. Byśmy odnajdowali Go we wszystkich rzeczach. Każdego dnia winniśmy wsłuchiwać się w nasze serce, by odkryć w nas działanie Boga i poznać, jakie przeszkody utrudniają nam spotkanie z Nim.

„Człowiek nie chciałby ryzykować, ale mieć pewność, chciałby wiedzieć, nie wierzyć. W tej chwili zaczyna tonąć w morzu tego świata, w wirze własnych myśli, w przepaści zwątpienia, w krążeniu wokół samego siebie. Jednak w tym ostatecznym momencie, w fazie odczucia, że jest u kresu (...) znajduje jedyne możliwe wyjście, ucieka się do ostatecznej ludzkiej możliwości – do uaktywnienia wiary. wyciąga ręce w modlitewnym geście wołając: Panie, ratuj mnie. (...) w tym momencie z jego serca znika wszelka duma i robi się w nim puste miejsce, które jedynie Pan może zapełnić" (Ferdinand Krenzer).

Niech dzisiejsza Eucharystia – to najważniejsze spotkanie całego tygodnia – zaowocuje naszym pragnieniem, by mieć czas dla Boga każdego dnia. By wierzyć, że pomimo życiowych burz, trzęsień ziemi i ognia namiętności On przychodzi w „łagodnym powiewie”. Chciejmy tylko na Niego oczekiwać.

Zmagania z modlitwą i wiarą

Piotr Blachowski

W każdej sytuacji, w każdej chwili, przy każdej czynności, nie tylko, gdy jest źle, ale również wtedy, gdy jest dobrze. Bóg mówi, poucza, wzywa, a człowiek odpowiada. Podstawą dialogu człowieka z Bogiem jest bezgraniczne zawierzenie Bogu, oddanie się w Jego ręce. W rozmowie człowieka z Bogiem widać, że inicjatywa należy do Boga. Podstawowym aktem ze strony człowieka jest wiara i słuchanie Słowa, wołania Bożego.

Dialog jest też wzajemnym odniesieniem dwóch osób – Boga i człowieka: Boga wzywającego do przyjaźni ze sobą, obdarzającego łaską, i człowieka, który odpowiada na Jego dar. Dar Boga i odpowiedź człowieka najdoskonalej zostały urzeczywistnione w Jezusie Chrystusie. A jak Bóg do nas przemawia? Poprzez sytuacje, ludzi, rodzinę, przyjaciół. Poprzez Pismo święte, ale i poprzez media. Ustami księży, ale też polityków. Jak mamy usłyszeć, zrozumieć i przyjąć to słowo? To już nasza rola: trzeba wsłuchać się, zrozumieć teksty, przyjmować słowa nie – jak to nieraz słyszymy – jako dopust Boży, bo takowego nie ma, lecz jako słowa miłości, dobroci, nawet jeśli dziwnie zabrzmią w naszych uszach. Odpowiadając zaś dziękujmy za to, że jesteśmy, za to, że działamy, za to, że mamy jak żyć, i prośmy, ale nie o łatwe życie, lecz przede wszystkim o dary Ducha Świętego, aby nas prowadził przez życie. Często w naszym pojęciu Bóg jest bardzo daleki, widzimy Go jako  Stwórcę, nierzadko dobrotliwego staruszka z długą siwą brodą, ale pamiętajmy, że jest On bardzo bliski, bliski w Jezusie Chrystusie, szczególnie w Nim, wydającym siebie za nasze zbawienie i wszczepiającym nas w Siebie.

Wydarzenia opisane w dzisiejszej Ewangelii wzbudzają refleksję na temat znaczenia modlitwy osobistej i sposobu radzenia sobie z trudnościami życiowymi. Jezus po spotkaniu z tłumem i po jego nakarmieniu oddalił się od uczniów, aby znaleźć trochę spokoju. Wytchnienia szuka w modlitwie. W modlitwie osobistej, w samotności, w modlitwie, na którą nie skąpił czasu. Wyraźnie podkreślone jest tu znaczenie modlitwy osobistej. Jej uzdrawiająca siła przywraca równowagę duchową. Trzeba jednak pamiętać, że czas modlitwy jest czasem, którego się nie odlicza. Modlitwa nie powinna być szybka, wymuszona, traktowana jako obowiązek, bo wtedy nie jest autentyczną rozmową z Bogiem. Modlitwa wznosi istotę człowieka, tzn. jego umysł i serce, do Boga. Można powiedzieć, że Bóg sam ustanowił modlitwę jako źródło łączności z Nim i źródło życia Bożego. Nie zapominajmy i nie wstydźmy się znaku krzyża przed jedzeniem, przed czynnościami życia codziennego. W końcu to dzięki Niemu istniejemy, żyjemy, funkcjonujemy. Dlatego więc rozmawiajmy poprzez modlitwę z Panem, dziękując Mu za wszystko, czego doświadczamy, aby Syn Człowieczy znalazł wiarę na ziemi, gdy przyjdzie.

Drugim zdarzeniem, które opisuje ta Ewangelia, jest zmaganie się Apostołów z żywiołem. Kiedy płynęli na drugą stronę jeziora, przyroda nie była dla nich łaskawa, bo płynęli pod wiatr. Modlitwa osobista, walka z trudnościami – to sytuacje z naszego ludzkiego życia. Jedni daremnie walczą ze swoimi problemami życiowymi, drudzy czerpią swoje siły z modlitwy, z więzi z Bogiem, po to by móc przetrwać i poradzić sobie z trudnościami. Skoncentrowanie się na sobie, na swojej trudnej sytuacji powoduje, że wielokrotnie nie dostrzega się Pana Jezusa kroczącego nam na pomoc. Potrzeba nam więcej odwagi i wiary.

Panie, dodaj nam wiary i odwagi, naucz nas modlić się.

Do kogo ta mowa?

Piotr Blachowski

W naszym egocentryzmie, zadufaniu we własne siły jesteśmy mistrzami. Nie dopuszczamy do siebie myśli, że to, co czynimy, może nie wyjść. Zresztą czas, w którym żyjemy, zmusza nas do pokazywania siebie jako silnego, twardego, niezłomnego człowieka, po to by przeżyć w „spokoju” następne dni, wcale przecież niełatwe dni życia codziennego.

Starsi? Oni już swoje życie przeżyli i ich rady może były dobre, ale w ich czasach. Młodzi? Wkraczają w życie, więc może lepiej niech się uczą na własnych błędach. To tylko i aż dwie kategorie ludzi, którzy mogą nam dzisiaj posłużyć jako przykłady do rozważań z czytań i Ewangelii. Jednak spoglądając na nas samych możemy dojść do wniosku, że obojętnie w jakim jesteśmy wieku, to i tak zawsze popełnimy „szkolne” błędy rzutujące później na całe nasze życie. Przełóżmy to wszystko teraz na nasze podejście do wiary, do Boga, do naszych oczekiwań.

Tutaj żadne doświadczenie ani pewność siebie niczego nam nie ułatwi, bowiem w wierze nie istnieje system klasyfikacji: starszy lub młodszy, mniej lub więcej zasłużony.  Wiara to tylko kwestia OTWARCIA się na Boga, na prawdy Boże, a jej zaprzeczeniem jest nieumiejętność dostosowania się do prawd, do służby, do życia według przykazań. Czy traktujemy wiarę w sposób naturalny, otwarty, czy też traktujemy ją jako obowiązek, jako coś, co trzeba wypełnić, by uniknąć „kary i potępienia”? Godną naśladowania otwartość na BOGA, wytrwałość w poszukiwaniu GO i żarliwość wiary widzimy dzisiaj u Eliasza.

Święty Paweł we fragmencie swego Listu do Rzymian martwi się postawą rodaków, a w zasadzie ich brakiem postawy wobec wiary i Boga, niewiarą w zbawienie i słowa, które o Chrystusie słyszą, przyjmując wszystko według ciała a nie ducha. To właśnie wiara powoduje, że słuchając czytań i Ewangelii, uczestnicząc w Eucharystii, przyjmować powinniśmy postawę oczekującego, postawę ufności i dziękczynienia za drogę, którą  utorował Jezus Chrystus, ofiarując nam Zbawienie.

Niestety, prezentujemy często postawę człowieka niepełnej wiary, którego drobne niepowodzenia zniechęcają lub, co gorsza, odpychają od Pana. Ewangeliczne słowa «Czemu zwątpiłeś, małej wiary?» (Mt 14,31b), skierowane do świętego Piotra, są słowami, skierowanymi również, a może przede wszystkim, do nas. Nieraz bowiem, gdy słuchamy homilii lub czytań z Liturgii Słowa, pojawia nam się w myśli pytanie jak w tytule. Przecież  my wiemy, jak postępować, nie trzeba nam prawić morałów, poza tym: DO KOGO TA MOWA?

Może więc zamiast żyć na pokaz, starajmy się żyć na Chwałę Bożą, zamiast pokazywać swoje JA, uniżmy się przed Bogiem, przed bliźnim, zamiast epatować pewnością siebie, pochylmy się nad jednym, acz najważniejszym w dzisiejszej Ewangelii słowem skierowanym do każdego z nas „PRZYJDŹ!” (Mt 14,29). Dodam do niego dwa inne: KOCHAJ  I UWIERZ.

Jezu Chryste, pozwól nam dążyć do Ciebie w miłości i wierze, w każdej chwili i o każdej porze.

To nie upiór, to zbawca

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Zaraz po rozmnożeniu chleba, Jezus przynaglił uczniów, aby wsiedli do łodzi. Nie czekał na okrzyki podziwu i wdzięczność. Przebywał sam na modlitwie, gdy uczniowie wiosłowali ku drugiemu brzegowi. Był odłączony, jak Paweł, który dla zbawienia braci pragnął być nawet pod klątwą. Eliasz wchodzi na górę Horeb, aby się modlić za Izrael dryfujący ku bałwochwalstwu.

Burza. Jezus, mając przed sobą ścianę ulewy i pęknięcia nieba zarysowane piorunami, nie cofnął się do uwielbiających Go tłumów, ale podążył za zagubionymi w nawałnicy uczniami. Przyjaźń, pełna pragnienia uratowania przyjaciół, daje moc kroczenia po niemożliwym gruncie, po falach! Bóg nie zostawia swych przyjaciół w najstraszniejszych sztormach. Idzie jak orzeźwiający powiew uspokojenia. Bóg wszystko uspokaja, o nikim nie zapomina, za każdym, kto zagubił się, podąży.

Nie poznali Go. Trudno poznać Boga w chwili, w której wydaje się, że to właśnie On nas opuścił. Wydawał się upiorem, ale był zbawcą. Czy można się dziwić, że najpierw była bojaźń, zanim przyszło uspokojenie i miłość? W książce „Zaćmienie Boga” Martin Buber, komentując zwątpienie Whiteheada, który nie mógł pogodzić Boga bojaźni, znanego ze Starego Testamentu, z Bogiem miłości, jaki się objawił w Jezusie, napisał, iż ten filozof zupełnie nie uchwycił sensu słowa „początek”. Początkiem mądrości jest bojaźń Boga. Początkiem, ale nie końcem! Kto zaczyna od miłości, nie odczuwając przedtem bojaźni, ten miłuje bożka, a nie rzeczywistego Boga, który na początku jest niezrozumiały i przerażający. Miłość bez szacunku staje się zuchwałą bezczelnością. Duch naszej epoki wymusza na nas wyobrażenie Boga, który jedynie się uśmiecha i czule przemawia. Ale jest to obraz uformowany naszymi potrzebami i spowodowany tłumieniem lęków. Bóg nas nie straszy dla zabawy albo wymuszenia czołobitności, lecz niekiedy, aby nas uratować, musi użyć swej potęgi, a ta, choć zbawienna, przeraża. Przecież zbliżał się po to, by ich uratować! Bali się, dopóki tylko był dla nich obrazem, przestali się bać, gdy stał się dla nich słowem, gdy przemówił!

I jeszcze jedno. Wszyscy chcemy kierować swoim losem samodzielnie. Wydaje nam się, że możemy panować nad sobą i kierować łodzią losu ku wieczności bez specjalnych interwencji Boga. Pewnego dnia przychodzi burza, żywioły niewidzialnych sił przejmują nad nami kontrolę, wszystko wymyka się z rąk, a grunt spod nóg. Jesteśmy bezradni. Chcąc przed tym doznaniem zdezerterować, szukamy kogoś, kto przejmie odpowiedzialność za nasz los, pojawia się wtedy uzależnienie i podporządkowanie, dominacja i tyrania. Nikt nas nie zbawi oprócz Boga. Człowiek został obdarowany taką potęgą istnienia, że sam nie jest w stanie jej unieść. Do tego potrzeba aż Boga.

 

„Więcej” wiary...

 

ks. Wacław Depo

Pan Bóg w różny sposób przemawia do człowieka. Inaczej objawił się Eliaszowi, inaczej całemu Izraelowi, a jeszcze inaczej przez swojego Syna, Jezusa Chrystusa, który był Izraelitą „według ciała, który jest ponad wszystkim, Bóg błogosławiony na wieki”. Każdy z tych sposobów objawienia bardzo wyraźnie podkreśla prawdę, że Bóg pragnie zbawić wszystkich ludzi.

Najpełniej objawiło się to w przyjściu Syna Bożego, który „wszedł” w sam środek dramatu niewiary i nieposłuszeństwa człowieka wobec planu Bożego. To przyjście miało jeden podstawowy cel: „Aby rozproszone przez grzech dzieci Boże zgromadzić w jedno” (J 11,52), i aby „wszystkich przyciągnąć do siebie” (J 12,32). Nie wolno nam jednak zapominać, iż działanie Boże jest zawsze „siłą przekonującą miłości” i nigdy nie niszczy wolności człowieka. Jest to moc miłości oczekującej: „Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana” – słyszymy w wołaniu Boga do Eliasza, nim da on swoją odpowiedź przez wiarę. Jest to moc miłości pozyskującej przez doświadczenia życie – jakimi były dla Izraelitów: wybranie, Tablice Dziesięciu Przykazań, Przymierze i pełnienie służby Bożej. Jest to moc miłości pouczającej i przebaczającej – jak w przypadku tonącego i zapierającego się Szymona Piotra.

Widzimy, że Pan Bóg za każdym razem działa inaczej. Dlatego zawsze ze strony konkretnego człowieka potrzebne jest dobrowolne współdziałanie. Trudno nam to zrozumieć do końca, ale od stopnia naszej współpracy i naszego zaangażowania w wierze zależy również stan wiary lub niewiary naszych bliźnich i stopień przybliżenia im prawdziwego obrazu Boga. Powiedzmy sobie wprost, że boimy się takiej odpowiedzialności w wierze za ludzi naszej drogi życia, o której mówi św. Paweł Apostoł: „Wolałbym bowiem sam być... odłączonym od Chrystusa dla zbawienia braci moich”. Jest w tej wypowiedzi Apostoła tak ogromny ładunek „bólu wiary i niewiary”, miłości braterskiej i odpowiedzialności, że aż sprzeczny z logiką wiary i rozumu.

Chciałbym w tym miejscu rozważań odwołać się do „rozmowy ewangelizacyjnej”, którą miesięcznik „Jasna Góra” przeprowadził z ks. rektorem Edwardem Stańkiem z Krakowa. „Kto zna logikę Chrystusowego Krzyża – podkreśla ksiądz profesor – ten doskonale wie, że Ewangelia jest mocna przez to, że odnosi zwycięstwo przez dobrowolne przyjęcie klęski... Tego wymiaru Ewangelii – a więc również wiary lub niewiary w Chrystusa – nie są w stanie uwzględnić żadne socjologiczno–polityczne oceny czy sondaże... Jeśli ktoś dostrzega ludzi odchodzących od Kościoła, a nie widzi nawracających się, jak w przypadku ‘bohaterów’ dzisiejszej Liturgii Słowa: Szawła z Tarsu czy Piotra – ten nie jest w stanie obiektywnie ocenić wspólnoty ludzi ochrzczonych i nie powinien zabierać głosu na temat Kościoła i wiary...” (nr 7-8, 1996, s. 36). Przyznajmy, że im więcej sami przeżywamy trudności w wierze i wołamy o jej głębię, to tym bardziej jesteśmy zdolni zrozumieć tylko „ziemski horyzont” patrzenia naszych bliźnich.

Wiara w Chrystusa nigdy nie czyni z nas niewolników. Wręcz przeciwnie, to Chrystus powierza się naszym sercom w sposób wolny i stając się naszą Drogą, Prawdą i Życiem – wyzwala nas od jakiejkolwiek formy zniewolenia czy manipulacji. Wiara w Niego nie jest – jak utrzymują niektórzy „myśliciele” i politycy – przeciwna rozumowi, ale jest aktem łaski Bożej, która pomaga człowiekowi połączyć odwagę „rzucenia się w morze”, jak również pokorę – czyli prawdę o sobie, wyrażoną w postawie i krzyku Piotra: „Panie, ratuj mnie”. Wiara każe nam zawsze prosić Boga o więcej..., gdyż po ludzku jesteśmy poddawani zwątpieniom. Wiara musi być – jak nas poucza «Katechizm Kościoła Katolickiego» – „osobowym przylgnięciem do Chrystusa”, a nie związaniem się tylko z ideą czy systemem... Wszystkie dziedziny naszego życia wymagają konsekwentnego wysiłku, aby wybierać „codziennie i ciągle od nowa” Chrystusa i Jego trudną drogę. Bez tego trudu i wyrzeczenia nasza religijność będzie kłamstwem... Zakończmy słowami modlitwy św. Augustyna: „Panie i Boże nasz! Wierzymy w Ciebie – Ojca i Syna, i Ducha Świętego... Ty, który jesteś moją nadzieją, wysłuchaj mnie i spraw, abym nie upadł w zmęczeniu i nie zaprzestał Cię szukać, lecz przeciwnie: bym zawsze płonął szukając Twego oblicza. Daj siły do szukania, Ty, który pozwalasz, by Cię znaleziono, i który pomnażasz nadzieję, że Cię coraz bardziej znajdywać będą... Moja siła i moja słabość stoją przed Twoim obliczem... moja wiedza i moja niewiara. Podtrzymuj pierwszą, a uzdrów drugą...” (De Trinitate).

 

Lornetka serca

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Samotna modlitwa Eliasza, Pawła i Jezusa. Wydaje się, że modlitwa samotna jest modlitwą mizantropa uciekającego przed społeczeństwem. Można odnieść wrażenie, że to brak troski o innych. Ale jest wręcz odwrotnie. W modlitwie człowiek, oddalając się fizycznie od ludzi, coraz wyraźniej i mocniej uświadamia sobie odpowiedzialność za los innych.

Paweł odsłania swą troskę o naród: wolałbym być pod klątwą dla zbawienia braci moich! Zdumiewająca troska o ludzi, którzy ekskomunikowali Apostoła z synagogi. Samotność w modlitwie, w sensie zupełnej utraty kontaktu z innymi, jest niemożliwa. Modlitwa sprawia, że odległości pomiędzy ludźmi znikają. Modlitwa może sprawić, że odległości zbliżają, zaś zażyłość bez modlitwy często prowadzi do odtrącenia!

Spójrzmy na Jezusa. Wchodząc samotnie na górę, by się modlić, nie porzuca uczniów. To właśnie dzięki tej modlitwie mają oni moc wypłynąć na morską otchłań i ją bezpiecznie przemierzyć. Modląc się, pomagamy innym przewędrować niebezpieczne etapy życia i dopłynąć do zbawczego brzegu. Dzięki modlitwie nie giną nam z serca ci, których nawet zgubiliśmy z oczu!

Od niepamiętnych czasów pierwszą czynnością człowieka myślącego było zwrócenie się do Boga. Ranna modlitwa to wołanie o wsparcie, o uratowanie! Bardzo słusznie, bo życie jest niebezpieczną żeglugą, i dlatego pierwszym świadomym aktem człowieka myślącego jest wołanie o pomoc. Modlitwa ranna to może nawet modlitwa zraniona? Odrobina trzeźwego myślenia często wystarcza, by się przerazić samym istnieniem. Bez tego wołania toniemy nawet wtedy, gdy wydaje nam się, że jesteśmy „grubymi rybami”. Omijając modlitwę, stajemy się dla innych toksycznym zagrożeniem.

Choć ludzie modlitwy uciekali na pustynię, ciągnęły za nimi tysiące. Inaczej miała się rzecz z tymi, którzy modlitwą wzgardzili, ci stali się tyranami, o których historia napisała fatalne świadectwa. Dopóki się modlisz – wołasz o pomoc, kiedy przestajesz, inni wołają o pomoc, widząc ciebie!

Nie zdarzyło mi się jeszcze w życiu, by modlitwa powiększyła mój niepokój albo obniżyła poczucie bezpieczeństwa. Spośród wszystkich mocy przemieniających człowieka, najskuteczniejsza i najgruntowniejsza jest właśnie ona. Można po niej podnieść się kompletnie odmienionym. Mało tego, ona zmienia też tych, za których się modlimy! Bóg się nam przygląda nieustannie, ale „uaktywnia się” dopiero wtedy, gdy Go o to wyraźnie poprosimy.