20. Niedziela zwykła (A)

publikacja 08.08.2017 11:45

Sześć homilii

Żebrak wiary

ks. Leszek Smoliński

Prof. Anna Świderkówna, autorka „Rozmów o Biblii”, złożyła takie świadectwo: „Bóg. On jest sensem mojego życia. Widzisz, im człowiek jest starszy, tym jaśniej ten sens widzi (...). Dom rodzinny miał na mnie wielki wpływ. Ukształtował moje życie we wszystkim, w różnych drobiazgach. Przede wszystkim wielki wpływ wywarła na mnie matka. Jeszcze dziś często robię coś albo myślę o czymś tak, jak ona by myślała lub robiła”.

Ewangelia opowiada dziś o jednej z matek. Pewnie o każdej matce można napisać ciekawą książkę. Ta kobieta z Ewangelii, kobieta kananejska, była bardzo mądra. Miała wielką wiarę, wierzyła, że życie zależy nie tylko od człowieka, ale przede wszystkim od Boga. Jezus pochwalił jej wiarę głośno, wobec apostołów.

Coś dziwnego i jednocześnie zaskakującego znajdujemy w postępowaniu Jezusa z dzisiejszej Ewangelii. Kananejczycy byli w Starym Testamencie symbolem obcych, z którymi trzeba było wojować i których należało tępić. Czcili bowiem pogańskiego bożka Baala. Jezus jednak spotyka niewiastę kananejską, nie omija jej.

Kananejska kobieta, obarczona cierpieniem swojej córki, nie przestaje poszukiwać rozwiązania swojego problemu. Gdy spotykają nas problemy życiowe zastanawiamy się, do kogo mamy się wtedy udać? Ludzie wybierają różne sposoby. Odwiedzają gabinety psychologów, psychoanalityków, spotykają się z przyjaciółmi w zaufaniu opowiadając o swoich kłopotach, pomyłkach i życiowych porażkach. Zawsze to lżej na sercu jak się wyrzuci z siebie rozmaite bolączki. Są różne adresy, pod które człowiek udaje się ze swoimi problemami.

Dla ucznia Jezusa tym najwłaściwszym jest On sam. Postawa kobiety kananejskiej jest postawą desperacji. Mówią, ze tonący chwyta się brzytwy. Nie ma już nic do stracenia. Taką siłę ma grzech, ze przypiera do muru, szczególnie wtedy, gdy na dłużej zagości w sumieniu. Co prawda owa kobieta nie prosiła o rozgrzeszenie dla siebie, ale o uwolnienie od złego swoją córkę. Była spoza narodu izraelskiego, a jednak wiedziała, że ten, którego błaga o pomoc, nie odmówi.

Życie Kananejki jest właśnie drogą prowadzącą do wiary, do coraz większej wiary. Jej życiowa sytuacja wymaga takiej postawy i pomimo, że Jezus nie wyraża zbyt wielkiego zainteresowania jej osobą i problemami, które przeżywa, to jednak jej konsekwencja w proszeniu o uzdrowienie córki, jej upór i mądrość odpowiedzi na słowa Jezusa, nie pozwalają Mistrzowi z Nazaretu pozostać obojętnym. Chrystus podkreśla wielkość wiary kobiety kananejskiej. Jezus nie może na nią nie spoglądać, czy odwrócić oczy: „O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz”.

Warto się zastanowić dzisiejszej niedzieli, jaka jest nasza wiara. Postawa Kananejki staje się pomocą do opowiadania się w życiu po stronie Jezusa, do nieustannego proszenia o miłosierdzie – nawet w sytuacjach po ludzku beznadziejnych. I pogłębiania naszej wiary. Zakończmy rozważanie słowami wiersza ks. Jana Twardowskiego:

„Stukam do nieba
proszę o wiarę
(…) zawsze świeżą bo nieskończoną
taką co biegnie jak owca za matką
nie pojmuje ale rozumie
ze słów wybiera najmniejsze
nie na wszystko ma odpowiedź” („Proszę o wiarę”).

Bezinteresowność czy własne ego?

Piotr Blachowski

Czy stać nas na bezinteresowną pomoc dla tych, którzy jej potrzebują, a nie mają na tyle odwagi, by o nią poprosić? Dla wielu z nas to problem nie tylko fizyczny, ale i emocjonalny.  

A jednak są tacy, którzy potrafią przełamać barierę wstydu, barierę emocji, wyciągając dłoń po pomoc i z pomocą. Dzielimy się w naszym społeczeństwie na trzy grupy: pierwsza to ci, którzy pomocy potrzebowali, druga – którzy pomocy potrzebują i trzecia – którzy jej będą potrzebować. Nie chodzi tutaj tylko o pomoc materialną, ale także psychologiczną, duchową, specjalistyczną oraz medyczną. Jakiejkolwiek udzielimy, zawsze będziemy odczuwać satysfakcję. Mimo wszystko chętniej zajmujemy się problemami obcych niż swoimi, rodzinnymi, gdyż „cudze” problemy można o wiele łatwiej zrozumieć i zaakceptować lub, niestety, pominąć.

Popatrzmy na kobietę kananejską: jej odwaga i niezłomna wiara, a zarazem przeświadczenie o słuszności prośby są godne naśladowania. Chcąc pomóc swemu dziecku, z matczynej miłości godzi się na największe poniżenie. Córka prawdopodobnie nie zdaje sobie sprawy z bezgranicznej ofiary matki, która jest gotowa poświęcić wszystko, aby uwolnić swe dziecko z jarzma zależności od złego. Miłość matki do dziecka sprawia cud. Pan Jezus mówi; „O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie jak chcesz!” (Mt15, 28). Oto cud miłości. Przedstawiony problem jest ponadczasowy i ma życiową doniosłość.

Pan Jezus początkowo tłumaczy, że Jego misja ogranicza się do zagubionych owiec z domu Izraela. Swoi – obojętnie, czy chodzi o własną rodzinę, czy o dalszych krewnych – mają zawsze pierwszeństwo. Przede wszystkim należy zaradzić biedzie i ubóstwu w najbliższym otoczeniu. Potem przychodzi kolej na potrzeby obcych. Kobieta kananejska z pewnością to rozumiała. Dla Boga jednak ważny jest każdy człowiek w każdej sytuacji, a równocześnie jego wiara i miłość. Ta pogańska kobieta doświadczyła łaskawości Pana, bo dała dowód wiary i nadziei umotywowanej miłością do dziecka. Pamiętając o tym bądźmy ludźmi, którzy w udzielaniu pomocy nie robią żadnych różnic i nie stwarzają barier.

MARYJO, MATKO WSZYSTKICH LUDZI, spraw, abyśmy uznawszy swoje wspólne pochodzenie i wspólne przeznaczenie odnosili się do siebie z szacunkiem i pomagali sobie nawzajem.

Potęga wiary

Piotr Blachowski

W naszych czasach chętniej zajmujemy się problemami obcych niż swoją własną rodziną, krewnymi czy znajomymi, gdyż obce problemy można o wiele łatwiej zrozumieć i zaakceptować niż własne. W gruncie rzeczy jednak każda pomoc udzielona natychmiast ma nieocenioną wartość, niezależnie od stopnia pokrewieństwa i więzi z osobą, która pomocy potrzebuje.

Czy stać nas na bezinteresowną pomoc tym, którzy jej potrzebują, a nie mają na tyle odwagi, by o nią poprosić? Dla wielu z nas to problem nie tylko fizyczny, ale i emocjonalny, gdyż słowa, które nieraz do nas dochodzą, czasami brzmią odpychająco, a czasami wręcz wrogo. A jednak są tacy, którzy potrafią przełamać barierę wstydu, barierę emocji, wyciągając dłoń po pomoc i z pomocą. Nasze społeczeństwo dzieli się na trzy grupy: pierwsza to ta, która pomocy potrzebowała, druga – która pomocy potrzebuje i trzecia, która jej będzie potrzebowała, przy czym nie chodzi tutaj tylko o pomoc materialną, ale także psychologiczną, duchową, specjalistyczną oraz medyczną. Jakiejkolwiek udzielimy, zawsze będziemy odczuwać satysfakcję.

Izajasz, cytując słowa Pana, daje nam radę: „Tak mówi Pan: «Zachowujcie prawo i przestrzegajcie sprawiedliwości, bo moje zbawienie już wnet nadejdzie i moja sprawiedliwość ma się objawić.” (Iz 56,1). Jak my mamy to zrozumieć? Otóż wspomagajmy się wzajemnie zgodnie z prawem, jakie nas obowiązuje, jednakże miejmy na uwadze, iż każda pomoc to przyczynek do Zbawienia, do wejścia w sprawiedliwość Pańską, w Jego Miłość, w Jego Miłosierdzie. Pomagając innym, sami sobie pomagamy, służąc innym – Bogu służymy.

To właśnie ma na myśli święty Paweł, mówiąc do pogan „chlubię się posługiwaniem swoim w tej nadziei, że może pobudzę do współzawodnictwa swoich rodaków i przynajmniej niektórych z nich doprowadzę do zbawienia.” (Rz 11,14). A zatem posługuje poganom z wiarą, że Bóg wykorzysta jego posługę również dla dobra tych, którzy w Niego nie uwierzyli.

Na koniec słyszymy przypowieść o kobiecie kananejskiej, której odwaga i niezachwiana wiara, a zarazem przeświadczenie o słuszności prośby, są godne naśladowania. By pomóc swemu dziecku, z matczynej miłości godzi się na największe poniżenie. Jej córka prawdopodobnie nie zdaje sobie sprawy z bezgranicznej ofiary matki, która jest gotowa poświęcić wszystko, aby uwolnić swe dziecko z jarzma zależności od złego. Miłość matki do dziecka sprawia cud. Pan Jezus mówi; „O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie jak chcesz!” (Mt15, 28). Oto cud miłości.

Poruszony problem jest ponadczasowy. Swoi, obojętnie czy chodzi o własną rodzinę czy dalszych krewnych, mają zawsze pierwszeństwo. Potem przychodzi kolej na potrzeby obcych. Kobieta kananejska z pewnością to rozumiała. Jednak dla Boga najważniejszy jest człowiek, jego miłość i wiara. Ta pogańska kobieta doświadczyła łaskawości Pana, bo dała dowód wiary i nadziei umotywowanej miłością do dziecka. Bądźmy więc ludźmi, którzy w udzielaniu pomocy nie robią żadnych różnic i nie stwarzają barier.

MARYJO, MATKO WSZYSTKICH LUDZI, spraw, abyśmy uznawszy swoje wspólne pochodzenie i wspólne przeznaczenie odnosili się do siebie z szacunkiem i pomagali sobie nawzajem.

Milczenie Boga

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

„Modlitwa błagalna jest oskarżona i właściwym oskarżonym jest naturalnie sam Bóg. Lecz Bóg milczy. Pozwala spokojnie skarżyć się i oskarżać. Milczy z uporem, milczy tysiące lat. Przemówi dopiero wtedy, gdy dojdzie do rozprawy, i wobec tego mowy oskarżycielskie przeciw modlitwie błagalnej mogą trwać nadal, mogą płynąć skargi złamanych serc, mędrkujących umysłów. Cynicy, nazbyt gadatliwi poeci mogą demonstrować swą zręczność lub uknutą bezbożność” (Karl Rahner). Czyż nie odczuwaliśmy choć raz tego milczenia Boga, mimo naszego krzyku? Czy nie czuliśmy, jakby odwrócił się, obojętny? Wołamy, modlimy się, skarżymy, lecz On się nie odzywa. A kiedy padamy do Jego stóp złamani bezsilnością, On wydaje się mieć łaskę jedynie dla naszych sąsiadów, a nawet wrogów.

Tak naprawdę jest inaczej. Dostajemy więcej niż ci, o których myśleliśmy, że są faworytami. Paweł pisze, że nadmiar łaskawości Boga doprowadził Izraela do nieposłuszeństwa, a wtedy jego opór zaprowadził Bożą hojność na bezdroża pogan. Bóg wyciągnął rękę do swego narodu, ale ponieważ została zraniona odtrąceniem, wzbogacona o źródło rany, skierowała się ku poganom. Jezus zaraz po tym, jak zgorszył faryzeuszy, udał się na pogranicze Tyru i Sydonu, może po to, by wypełnić zapowiedź Izajasza, iż cudzoziemcy zostaną przygarnięci i rozweseleni? Ale dlaczego łaska zaczyna się niełaskawie? Nie odezwał się do niej ani słowem! A ona krzyczała. Prowokacja, niekonsekwencja czy strategia Boga? Nawet gdy upadła Mu do nóg, wydawał się nieugięty. Jej wołanie zostało oddane przez greckie kradzo, co oznacza nieartykułowane okrzyki, czyli wołanie, którego sam autor nie potrafi do końca zrozumieć. Może czekał, aż jej wołanie stanie się prośbą zrozumiałą dla niej samej? Może był czas, kiedy inni ją o coś prosili, a ona milczała? Może była nieubłagana dla swej córki? Nie zawsze wiemy, o co nam naprawdę chodzi. Dopóki nasze błaganie nie pozbędzie się presji wywieranej na Boga oraz pretensji i skargi, która bardziej jest oskarżaniem Boga niż skarżeniem się Bogu, Bóg milczy. Jeden z więźniów obozu koncentracyjnego był przed wojną piekarzem. Obok jego piekarni mieszkała żydowska uboga rodzina. Zdarzało się, że owi biedacy przychodzili po chleb. Piekarz odmawiał. Po kilku latach, w Oświęcimiu, jeden z wartowników często pałaszował kanapkę z kiełbasą i czasami rzucał mu, jak psu, niedojedzony chleb pachnący kiełbasą. Trzeba było aż obozu koncentracyjnego, by pogłębiła się nie tylko wiara, ale i hojność wysłuchiwania pozbawionego grosza człowieka. Nie dziwmy się Bogu, że nie wysłuchuje dzisiaj naszych krzyków i skarg, tylko raczej przypomnijmy sobie, czy w przeszłości nie zostawiliśmy kogoś bez wsparcia, choćby w postaci kromki chleba?

 

Niech wszystkie ludy

 

ks. Tomasz Horak

Wracałem ze szpitala. Przede mną szedł mężczyzna, trzymany za rękę dreptał przy nim mały chłopczyk. Rozmawiali o ciężko chorej mamie, o pieniądzach, o zepsutej lodówce, o jakiejś Basi, która złamała nogę. Sprawy były aż za bardzo dorosłe na wiek małego rozmówcy. W pewnym momencie mały stanął, pociągnął ojca za rękę, popatrzył do góry i zapytał: „Tato, kiedy już wreszcie nie będziemy mieli kłopotów?”. Mężczyzna schylił się, wziął malca na ręce, przytulił i powiedział: „Kłopoty będą zawsze. Ale my się nie poddamy, nie jesteśmy sami”. Postawił syna na ziemi, skręcił w boczną ulicę. A ja zastanawiałem się, kogo miał na myśli, mówiąc „nie jesteśmy sami”.

Nie mieć kłopotów! To przecież praprzyczyna wszystkich rewolucji i społecznych utopii: tak zorganizować świat wokół siebie, aby... Aby co? Raj na ziemi osiągnąć? Jak dotąd nie udało się. Mało tego, wszystkie rewolucje i utopie powodowały nasilenie niedoli człowieka. Ludzkość wiele osiągnęła. Wystarczy wspomnieć postęp medycyny i techniki, co pozwala godniej żyć. Jednak kondycją stworzenia jest przemijanie i jest ono nieuniknione. Dlatego nieuchronne są trudności, kłopoty i ból.

Chodził kiedyś po ziemi Boży Syn, miał ziemski życiorys i nadziemską moc. Uzdrawiał, wskrzeszał, burzę uciszył, chleb rozmnażał. Nakarmił tysiące – dziesiątki tysięcy głoduje. Wicher ucichł – huragany wciąż pustoszą ludzkie sadyby. Wskrzeszał – miliony grobów znaczną ziemię. Uzdrawiał wielu – chorują wszyscy. Zwątpienie przeze mnie przemawia? Nie. Realizm. Bo wiem (taka jest moja wiara), że Bóg nie popełnił błędu, nie pomylił się stwarzając świat i mnie na tym świecie.

Święty Paweł cztery razy powtórzył dziś słowo „miłosierdzie”. Nie lubimy tego wyrażenia. Miłosierdzie kojarzy się nam z litością. Nie jest to fałszywe skojarzenie, ale też nie najtrafniejsze. Paweł (semita piszący po grecku) pojmuje miłosierdzie jako zwrócenie się ku komuś, bycie dla kogoś. Więcej – miłosierdzie to wierność wobec samego siebie i wobec dobrowolnie akceptowanych więzów łączących z innymi (Biblia nazywa to przymierzem). Żadne porównanie miłosierdzia człowieczego z Bożym nie jest pełne. My możemy zaradzić tylko najdotkliwszym brakom. Zaś Boże miłosierdzie – to odwieczny plan obdarowania wszystkich pełnią dobra. Nie jesteśmy w stanie ogarnąć myślą takiej perspektywy. Dlatego tak boleśnie odczuwamy wszelkie niedostatki. A przecież Bóg wszystkim winien jest samego siebie, bo sam tak zdecydował. To jest jego miłosierdzie: wierny samemu sobie, zwracający się ku nam Bóg stał się człowiekiem. Jezus (ziemskie imię Bożego Syna) stał się znakiem i zapowiedzią zbawienia.

To kolejne słowo naszego skarbca wiary: zbawienie. „Tato, kiedy już wreszcie nie będziemy mieli kłopotów?” – przecież to jest pytanie o zbawienie, o wyzwolenie ze wszystkiego, co boli. Potrzebne było miłosierdzie Jezusa wobec spotykanych ludzi. Potrzebne jako znak, jako zapewnienie dane całym pokoleniom, że ponad niedolą człowieka jest moc Boga. I Jego dobroć. I Jego wierność wobec siebie i wobec nas. Jednym słowem: Jego miłosierdzie, które owocuje zbawieniem.

Jezus mówi: „Jestem posłany tylko do owiec, które zginęły z domu Izraela”. Zaskakujące. Czyżby Bóg czynił różnice? Apostoł Paweł wyjaśnia: „Bóg wszystkim okaże miłosierdzie”. Sam zresztą Jezus odpowiedział proszącej kobiecie bardziej mocą niż słowem: dziecko zostało uzdrowione. Jakiś czas później nakazał apostołom: Idźcie na cały świat, nauczajcie wszystkie narody (Mk 16,15; Mt 28,19). Nie, Bóg różnic nie czyni. Jego plan zbawienia wszystkich, okazania wszystkim miłosierdzia, spełnia się w czasie. Jednym z etapów było przyjście Syna Bożego na świat, a to musiało dokonać się w jakimś narodzie i w jakiejś epoce. Do dziś nie wszędzie dotarła wyzwalająca moc Ewangelii.

„Niech wszystkie ludy sławią Ciebie, Boże” – refren dzisiejszego psalmu. I słowa proroctwa: „Dom modlitwy dla wszystkich narodów”. I kobieta z Ewangelii – reprezentantka wszystkich narodów: Odmowa z jaką się spotkała, wyzwoliła jej głęboką, ufną wiarę. Tę wiarę Jezus dostrzegł: „O niewiasto, wielka jest twoja wiara!” To znaczy, żeby wejść w krąg mocy i dobroci Boga, trzeba i wystarczy uwierzyć. Dla nas „uwierzyć”– to przekonać się o czymś, bez oczywistości, lecz na mocy czyjegoś autorytetu. W Biblii „uwierzyć” to zdać się na kogoś, oprzeć się na nim, związać się z nim żywymi więzami. Wiara to nie rozumowe przytakiwanie, lecz wewnętrzna więź osób.

Żeby wejść w krąg mocy i dobroci Boga potrzeba wiary... Tymczasem człowiek bardziej wierzy w siebie i sobie niż Bogu. Zadufany w swą mądrość i potęgę bierze się do zbawiania świata wedle własnych pomysłów, siłą narzucając swoje idee innym, a zarazem walcząc z Bogiem. My, chrześcijanie, odpowiadamy jak ów ojciec dziecku: „Kłopoty będą zawsze. Ale my się nie poddamy, nie jesteśmy sami”. Z nami jest Bóg, któremu uwierzyliśmy.

 

Niebezpieczne okolice grzechu

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Jest zapewne wiele dzielnych kobiet, które wychowują samotnie swoje dzieci. Co jednak dzieje się z dziećmi tych samotnych matek, które całą swoją osamotnioną miłość narzucają im, chroniąc je przed każdym nieszczęściem i nieustannie zamartwiając się o nie? Niektóre uczucia bywają zbyt silne, szczególnie te, które mają tylko jeden obiekt. Mogą stać się kultem, tyranią albo nadtroskliwością czy prześladowaniem.

Może zdarzyć się inny wariant. Osamotniona przez męża kobieta zaniedbuje córkę, szukając miłości, która ciągle się urywa, gdyż cudzołóstwo zawsze jest rodzajem kłusownictwa. Dzieli ludzi na myśliwego, który zadowala się tylko do czasu konsumpcji zdobytym mięsem, i na ofiarę, która chwyta haczyk namiętności. Być może tak było w życiu bohaterki dzisiejszej Ewangelii... Jej córka czuła się opuszczona i pozbawiona choćby okruszyny ciepła i uwagi, najdrobniejszego przytulenia, choćby spojrzenia. Może właśnie dlatego Jezus powiedział tej kobiecie: Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom i rzucić psom? Może to był przenikliwy wyrzut? Może matka zabierała cały chleb miłości dziecku, a sama rzucała swe ciało pożądliwym kochankom?

Cudzołóstwo wpuszcza demony w całą rodzinę. Poznałem kiedyś matkę, która przyjechała z odległego miasta zaniepokojona zachowaniem córki. Jej dziecko było zamknięte w sobie, prawie się nie odżywiało, trwało w odrętwieniu, nie ruszając się z domu i milcząc godzinami. Nocą budziło się z powodu bluźnierczych koszmarów. Namówiłem ją, nie bez oporów do spowiedzi. Okazało się, że grzech cudzołóstwa był w jej życiu tak liczny jak muchy na padlinie. W pierwszych chwilach jej wyznania nie było ani okruszyny skruchy, ale kiedy zobaczyła związek swego grzechu ze stanem duchowym córki, coś w niej się skruszyło!

Kobieta kananejska wyszła z TAMTYCH okolic. Są takie środowiska, takie rodziny, gdzie grzech zdrady jest dziedziczony i kieruje ludzkimi wyborami silniej, niż one to sobie uświadamiają. Są jednak i takie osoby, które dla uratowania swego dziecka opuszczają TAMTE okolice – okolice grzechu, środowisko obciążone schematem zdrady. Wtedy jest szansa. Być może jednak Jezus powiedział jej tak przykre słowa, chcąc nie tylko uświadomić pogański i zupełnie bezbożny styl życia, ale też po to, by sprowokować ją do skruchy, która zawsze staje się okazją do łaski? Łaska łatwo zdobyta, równie łatwo bywa utracona.

Najpierw Jezus nie odzywał się do niej ani słowem. Potem przypomniał jej pieskie życie. Mimo sytuacji, która wielu by zniechęciła i dotknęła, była gotowa stracić swoją iluzoryczną godność, by uratować życie dziecka. Może zresztą w tym momencie odzyskała naprawdę miłość do córki?