23. Niedziela zwykła (A)

publikacja 06.09.2017 22:11

Sześć homilii

Miłość i odpowiedzialność

ks. Leszek Smoliński

Amerykański trapista Tomasz Merton wypowiedział kiedyś słynne zdanie: „Nikt nie jest samotną wyspą”. W ten sposób wyraził prawdę, że nie tylko żyjemy we wspólnocie, ale jesteśmy też za siebie nawzajem odpowiedzialni.

W pierwszym czytaniu Bóg przypomina prorokowi Ezechielowi, a także i każdemu z nas, że odpowiedzialność w imię miłości bliźniego nie polega na pobłażaniu, ale na napominaniu tych, którzy grzeszą. A jeśli – w imię źle rozumianej tolerancji – pozwolę sobie „przymknąć oko” i udawać, że sprawa mnie nie dotyczy, wtedy ponoszę współodpowiedzialność.

To przypomnienie o naszej odpowiedzialności za innych wynika z faktu, że Bogu bardzo zależy na każdym człowieku, ponieważ każdy został wykupiony z niewoli grzechu drogocenną Krwią Chrystusa. Jako wspólnota Kościoła pielgrzymującego po ziemi mamy przyjąć Bożą miłość. Ona czyni nas odpowiedzialnymi za naszych bliźnich. W tym duchu należy odczytywać obowiązek braterskiego upominania. Celem upomnienia winno być pozyskanie bliźniego nie dla osobistej przyjaźni, ale dla wspólnoty, gdyby grzeszący brat był na drodze do jej opuszczenia. Nie chodzi w nim o wykazanie winy, o ukaranie, ale o odzyskanie brata, o pomoc człowiekowi. Po prostu o miłość. Upominam, bo mi na kimś zależy, czuję się za niego odpowiedzialny

Jakiego napominania uczy nas Pan Jezus? Pokazuje, że bliźnich, którzy grzeszą, trzeba upominać w sposób dyskretny i taktowny. Przekazywana prawda musi iść w parze z miłością, jak to czynił Jezus. Grzech zostaje zdemaskowany i potępiony, ale człowiek, który go popełnia, ma być zrozumiany, przyjęty i ochroniony. To wynika z miłości i odpowiedzialności. Jak więc upominać? Ewangelia mówi, że najpierw w cztery oczy, a gdy nie posłuchają, w obecności świadków. Natomiast w przypadku wyjątkowego uporu i trwania w złu – Jezus każe sprawę uczynić publiczną, aby cała wspólnota, przełożonym Kościoła, mogła upomnieć błądzącego brata. W przypadku nieposłuszeństwa, Kościół ma prawo wykluczyć takiego zatwardziałego grzesznika ze wspólnoty wierzących. Ale pokutującego może znowu dopuścić do udziału w życiu Kościoła.

Jednak najskuteczniejszym sposobem wykazania błędu są czyny, a nie słowa. Chodzi więc nie tyle o napominanie innych, wytykanie ich błędów, co o pokazanie, jak należy postępować. Takie argumenty są dużo bardziej skuteczniejsze, ale wymagają znacznie większego zaangażowania i wysiłku z naszej strony. Jednak, jeżeli chodzi o odzyskanie brata – żadna cena nie jest za wysoka. Bo „miarą miłości jest miłość bez miary”.

Bóg chce zbawić każdego człowieka przez unikanie zła i chronienie przed nim współbraci. Mając tę świadomość, zapytajmy siebie, jak my korzystamy z upomnienia braterskiego, jak upominamy i jak przyjmujemy upomnienia? Czy zyskujemy braci przez napominanie, czy też ich tracimy przez uchylanie się od odpowiedzialności za nich? Czy potrafimy ewangelizować braci nie przyjmujących napomnień? Czy modlimy się za nich, aby porzucili drogę wiodącą do „zatwardziałości serca”? Niech Eucharystia – chleb miłości da nam siłę, abyśmy żyli miłością na co dzień, próbując potępiać grzech, ale ocalić człowieka, bo „miłość nie wyrządza zła bliźniemu”.

Miłość zaczyna się w domu

Piotr Blachowski

To słowa św. Matki Teresy z Kalkuty. Jednakże z własnego doświadczenia wiemy, że czasami łatwiej porozumieć się z obcymi niż ze swoimi. U obcych można szybciej znaleźć  zrozumienie, natomiast trudniej jest wysłuchać narzekań pod własnym adresem w kręgu rodziny.

Tematem dzisiejszych czytań jest miłość bliźniego, ale także przestroga przed zejściem z właściwej drogi, drogi bez grzechu. Izajasz wręcz ostrzega nas, iż jeśli występni (grzeszący) nie zejdą z drogi grzechu, to nie będzie w nich życia. Naszym zadaniem jest takich ludzi przestrzegać i upominać. To ciężkie zadanie, ponieważ w dzisiejszych czasach, trudno być tym upominającym. Łatwiej nam przekazać upomnienie naszym dzieciom, trudniej pozostałym krewnym, natomiast już upominanie kogoś poza rodziną raczej nie wchodzi w grę.

Właśnie na ten temat wypowiada się święty Paweł w liście do Rzymian. Słowami „Nikomu nie bądźcie nic dłużni poza wzajemną miłością. Kto bowiem miłuje bliźniego, wypełnił Prawo. Albowiem przykazania: Nie cudzołóż, nie zabijaj, nie kradnij, nie pożądaj, i wszystkie inne – streszczają się w tym nakazie: Miłuj bliźniego swego jak siebie samego! ”(Rz 13,8-9) odpowiada na nasze wątpliwości. Czy jednak za dobro i miłość okazywane bliźniemu otrzymujemy to samo?

Kłótnie i spory należą do codzienności niejednej rodziny, rodzeństwa czy bliskich. Jednoznacznie możemy stwierdzić, że pierwszy krok powinien zawsze należeć do nas, nawet, jeśli wina jest po stronie drugiej osoby. Trzeba się przezwyciężać, zdobywać na odwagę, nie licząc zysków ani strat. Zdarza się, że krytykujemy innych bez uzasadnionej przyczyny. A po co? Lepiej mimo wszystko kierować się wskazaniami Chrystusa dotyczącymi upomnienia braterskiego „Gdy brat twój zgrzeszy, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata.” (Mt 18,15-16). Tylko jaką naukę możemy jeszcze zaczerpnąć dla siebie z tej przypowieści? Nie oczerniajmy innych, jeśli mamy komuś do przekazania jakieś uwagi – to w cztery oczy. Nikt nie może żyć w spokoju, jeśli nosi w swym sercu urazę do drugiego.

Miłość rzeczywiście zaczyna się w domu. Spór może czasem oczyszczać atmosferę i otwierać nowe perspektywy, a nawet może pogłębić więź. Od obu stron zależy, czy poszukujemy bliskości i pogodzenia się, czy stwarzamy dystans, dochodząc swoich własnych racji. Prośmy w modlitwie, abyśmy w naszych kontaktach międzyludzkich umieli kierować się zawsze prawem miłości, które jest nie tylko wyrazem ludzkiej solidarności, ale także naszym uczestnictwem w samej miłości Bożej.

Święta Maryjo, Patronko nasza, ucz nas pięknej miłości do naszych bliźnich i wspieraj nas w dobrych czynach – prosimy Cię o to z całego serca.

Powiedz swemu bratu - kocham

Piotr Blachowski

No i zaraz, jeszcze przed przeczytaniem tekstu, rozgorzeje dyskusja, bo jak to w naszym społeczeństwie – jedni kochają się bezwarunkowo, inni nie spotykają się latami, jeszcze inni traktują koligacje rodzinne jako sprawę formalną. A przecież „Miłość zaczyna się w domu” – to słowa św. Matki Teresy z Kalkuty. Wiemy jednak, że czasami łatwiej porozumieć się z obcymi niż ze swoimi.

U obcych można szybciej znaleźć zrozumienie, natomiast znacznie trudniejsze jest wysłuchiwanie w kręgu rodziny biadoleń pod własnym adresem. Rodziny się jednak nie wybiera, dlatego życie w ramach stosunków rodzinnych, w których i my mamy swój udział, jest często tak trudne. Święty Paweł w swoim Liście do Rzymian daje nam receptę: „Nikomu nie bądźcie nic dłużni poza wzajemną miłością. Kto bowiem miłuje bliźniego, wypełnił Prawo.” (Rz 13,8). Więcej, podpowiada nam, abyśmy obdarzali miłością bliźniego jak siebie samego, tylko powstaje pytanie, o jaką miłość chodzi? Poszanowanie, zrozumienie, to owszem, ale miłość? Oczywiście, nie ma to być typ miłości narcystycznej. Powiem tak, obdarzajmy innych poszanowaniem i miłością do tego stopnia, w jakim my sami chcielibyśmy być obdarzeni.  

W dzisiejszej Ewangelii Pan Jezus porusza bardzo drażliwą sprawę swarów i kłótni rodzinnych, co dzisiaj nie jest rzadkością między rodzicami a ich dziećmi. Przykład podany nam w Ewangelii jest niełatwy, jednak możemy zauważyć, że pierwszy krok powinien zawsze należeć do nas, nawet, jeśli wina jest po stronie drugiej osoby. Trzeba się przezwyciężać, zdobywać na odwagę, nie licząc zysków ani strat. Krytyka to pożyteczna i nawet pożądana sprawa, jeśli jej celem jest usunięcie wszelkich niedoskonałości i doprowadzenie do przemiany na lepsze. Pamiętajmy jednak, że nie może być przepełniona goryczą i nie może obrażać ani ranić drugiego człowieka.

Co robić? Kierować się wskazaniami Chrystusa „Gdy brat twój zgrzeszy <przeciw tobie>, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa.” (Mt18, 15 - 16). Da się? Jasne, wystarczy trochę własnego trudu i będziemy gotowi załagodzić spór. Nikt nie może żyć w spokoju, jeśli nosi w swym sercu urazę wobec drugiego. Miłość rzeczywiście zaczyna się w domu, a więc najpierw w odniesieniu do własnych krewnych. Spór może czasem oczyszczać atmosferę i otwierać nowe perspektywy, może też prowadzić do pogłębienia więzi. Od obu stron zależy, czy poszukujemy bliskości i zgody, czy stwarzamy dystans, dochodząc swoich własnych racji.

Święta Maryjo, Patronko nasza, ucz nas miłości do naszych bliźnich i wspieraj nas w dobrych czynach – prosimy Cię, o Pani Nasza.

Święty gniew

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Miłością jest wypowiedzenie trudnej prawdy komuś prosto w oczy. Podobnie jak rodzajem nienawiści jest przemilczanie czyjegoś trwania w grzechu. Zwykło się rozumieć miłość jako „miłe” odniesienie, które unika drażliwych tematów, posługuje się pochlebstwami i zgadzaniem się na wszystko. Potrzeba odwagi, by różnić się w poglądach (Dag Hammarskjold). Miłość to nie tylko czułość, ale i upominanie. Paweł w swoich listach wyrażał nie tylko czułość wobec duchowych dzieci, ale także gniew i skarcenie. Chcemy kochać idealnie - dlatego kochamy na dystans - żeby nie zranić i żeby nie być zranionym. Nie chcemy w miłości stracić kontroli nad sobą, dlatego udajemy, że trochę się lubimy, gdy bardzo kochamy albo bardzo nienawidzimy. Bywa odwrotnie. Udajemy, że bardzo kochamy, gdy ledwie kogoś lubimy, bo mamy lęk, że nie zaspokoimy czyichś oczekiwań.

Odwaga kochania jest również odwagą uznania w sobie złości i gniewu. Miłość, która unika złości, jest fałszywa. Prawdziwa miłość złości się i gniewa, a nie przestaje kochać. Kiedy słyszę w konfesjonale rodzica lub dziecko, które oskarża się o złość wobec innych członków rodziny, pytam: Czy w chwili złości przestałeś kochać te osobę? Jeśli odpowiedź brzmi: kochałem, wiem, że granice grzechu nie zostały naruszone i ktoś niepotrzebnie wyrzuca sobie emocjonalny dyskomfort. Większym grzechem jest udawanie miłości, gdy drzemie w nas | nienawiść. Kiedy boimy się przeżyć przykrość w miłości, przekształcamy naszą miłość w manipulację, czyli ukryte kierowanie uczuciami innych ludzi.

Nikt nie jest dojrzały w uczuciach. Kiedy ktoś mówi o kimś, że jest niedojrzały w uczuciach, to mi się chce śmiać, bo znam starców niedojrzałych uczuciowo i ludzi poważnych, którzy niepoważnie się zachowują, i wykształconych intelektualnie, którzy są niewykształceni w uczuciach, i zdarza się, że dzieci są od nich dojrzalsze. Czy chcemy grać role dojrzałych czy być dojrzałymi? Czy chcesz być autentyczny, czy oryginalnie wyglądać? Niedojrzałość nie jest winą, winą jest udawanie dojrzałego. Rachunek sumienia w uczuciach jest prosty: Kocham, czy usiłuję za wszelką cenę komuś się spodobać? Kocham, czy tylko lubię? Kocham, czy ulegam czyjejś presji wymuszania na mnie miłości? Kocham, czy gram? Gniewam się na czyjeś postępowanie, ale kocham tego człowieka, czy nienawidzę tego człowieka, bo zdenerwowało mnie jego zachowanie? Czuję do kogoś złość i ją zagłuszam, żeby nie popsuć relacji, czy wyraziłem złość, bo mi zależy na tym, żeby między nami był prawdziwy pokój. Jestem zły na kogoś, bo mnie obraził, czy dlatego, że boję się mu powiedzieć prawdę, że mnie obraził?

Zapewne jest jakimś rodzajem grzechu, kiedy wymuszamy miłość, tłumimy gniew, uciekamy w lęk i odsuwamy się od ludzi, a potem atakujemy nienawiścią, która wybucha jak wulkan odruchem uczuć tłumionych za długo pod maską miłego uśmiechu.
 

 

Druga homilia na następnej stronie

Upomnieć z miłością i przyjąć upomnienie

 

ks. Roman Kempny

„Słysząc głos Pana, serc nie zatwardzajcie”. Cóż, kiedy przyzwyczajenie zamyka serce, oczy, uszy na głos wołającego Pana. Przyzwyczaiłem się do dobra, więc tak trudno usłyszeć z moich ust słowo: dziękuję. To normalne że żyję, że jestem zdrowy, że mam pracę, że jest chleb na stole... Nie dziękuję Bogu i nie dziękuję ludziom. Czuję się samowystarczalny i niezależny! Czasem tylko czuję dziwny niepokój wewnętrzny, gdy nagle obok mnie ktoś zachoruje, ktoś umiera, traci pracę...

Przyzwyczaiłem się i do zła. Więc zło nie robi na mnie wrażenia, wulgarność nie drażni moich uszu, wiele zła znajduje w moich chrześcijańskich rozmowach nawet usprawiedliwienie. Mam różne kodeksy zasad i norm moralnych w zależności od partnera rozmowy. Innym językiem mówimy. Kradzież jest tylko „zorganizowaniem”, rozwód – „rozwiązaniem problemu i prawem do osobistego szczęścia”; oszukiwanie – „życiową zaradnością”; uczciwość – „życiową słabością”; cudzołóstwo – „miłością”; praca już nie jest pracą... I winnych zła też nie ma...

Czasem narzekam: ileż na tym dorodnym łanie Bożym kąkolu! Siebie usprawiedliwiam: czy dam radę coś zmienić, naprawić, gdy tyle serc nieprzemakalnych na łaskę?

„Gdy brat twój zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy...”. Więc trzeba budzić sumienia!... Czy jednak ja, grzeszny i słaby, mogę upominać? Tak! Mogę i muszę w imię chrześcijańskiej odpowiedzialności za zbawienie bliźniego! Zawsze jednak pamiętając słowa Apostoła: „Bracia, nikomu nie bądźcie nic dłużni poza wzajemną miłością”! Trzeba czynić prawdę w miłości! Upomnieć dla dobra bliźniego, ku zbudowaniu, ku umocnieniu, uratowaniu, dla zbawienia.

Czasem będzie to trudne słowo prawdy, bolesne ukazanie błędu, ogromu zła. Tylko czy wtedy brat usłucha?... Tak, masz rację, ja też już słyszałem: Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy! Zajmij się sobą! Ja poniosę konsekwencje! Nie! Z tym ostatnim się nie zgadzam! Wszyscy poniesiemy konsekwencje każdej decyzji! Bo jako chrześcijanie jesteśmy jak naczynia połączone: albo wzrastamy wspólnie ku świętości, albo wzajemnie ściągamy siebie w dół.

„Jeśli więc nie usłucha nawet Kościoła, niech ci będzie jak poganin lub celnik...” Czy to oznacza odrzucenie, potępienie?... Pamiętasz, ile miłości poganom, celnikom okazywał Zbawiciel? Jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech będzie przedmiotem szczególnej modlitwy całego Kościoła i miłości braterskiej.

Czy zawsze musi to być upomnienie słowne? Czasem wystarczy autentyzm ewangelicznej postawy, która będzie wyrzutem sumienia, która wskaże właściwą drogę.

„Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni”. Jeśli Chrystus, jedyny sprawiedliwy mówi: „I ja Cię nie potępiam. Idź, a od tej chwili już nie grzesz” (J 8,11), mnie grzesznemu tym bardziej nie wolno potępiać nikogo! Upomnieć, lecz nie sądzić! Upomnieć, lecz nie potępiać!

Może potrafię tylko upominać, a sam upomnienia nie przyjmuję? Ciągle na czasie jest mądrość wschodnia: Strzeż się bliźnich, którzy nie mówią ci prawdy! Strzeż się przyjaciół, którzy kochają twoje błędy!

 

Łaska upomnienia

 

o. Augustyn Pelanowski OSPPE

Abba Theskelos powiedział: „usprawiedliwiać pobłażliwością, to nienawidzić czyjegoś zbawienia”. Miłość nie wyrządza zła, a wystarczy nie upomnieć kogoś, by pozwolić na duchową korupcję czyjegoś istnienia. Większym złem może być to, że nie mówi się komuś prawdy i udaje, że wszystko jest w porządku, niż to zło, w którym ktoś się pogrążył. Czy zdarzyło ci się podczas spaceru z żoną po galerii nie reagować na jej dziurawe pończochy, brudne włosy czy szpetnie rozdartą koszulę? Czy pozwoliłabyś wyjść swojemu mężowi do kina, widząc, że włożył dwie różne skarpety, do tego dziurawe, w marynarce z niewybaczalną plamą po oleju? Jeśli na takie rzeczy nie jesteśmy obojętni, to tym bardziej nie powinniśmy bagatelizować „plam” sumienia i „dziur” na duszy!

Wiele lat temu opowiadał mi ojciec pewną historię o koledze, z którym pracował w starej hucie. Jegomość był potężnej postury i z trudnością znajdował jakieś tekstylne opakowania dla tłustych kończyn i monumentalnego tułowia. Zdarzało się, że najmocniejsze materiały wyprodukowane w sowieckich szwalniach puszczały z jękiem przy gwałtowniejszym ruchu nieporadnego mężczyzny. Było to przyczyną wielu żartów i upokarzających kpin. Pewnego dnia, przy bramie hutniczej, gdy zgromadziło się kilkuset ludzi z zamiarem powrotu do domu po zakończonej zmianie, rozległ się znajomy trzask nadwerężonego materiału.

Na domiar złego dziura powstała w najbardziej niedostępnym dla człowieka miejscu, poniżej pleców. Ktoś ze znajomych, pod pozorem pomocy, użył miedzianego drutu, by szczelina nie ujawniła bielizny, ale z ukrytą złośliwością pozostawił sterczący jak ogon drut, na który naciągnął szary prochowiec, formując z człapiącego człowieka coś na podobieństwo dinozaura. Salwy śmiechu nie ustawały, a nieszczęśnik kręcił się wokół, nie wiedząc, o co chodzi. Wstyd bywa przyczyną śmiechu, ale doprawdy jest to godny pożałowania śmiech. Upomnienie czy też korekta nie powinny kogoś zawstydzać, ale zwracać mu szacunek. Miłość jest troską o czyjąś godność, a to wymaga niekiedy dyskretnej uwagi, tak by upominający nie szukał w tym wywyższenia. Miłość nie karci dla własnego triumfu, lecz dla podniesienia kogoś z klęski.

Sem i Jafet weszli do namiotu pijanego Noego odwróceni tyłem, i nie spoglądając, przykryli jego nagość płaszczem. Za ten przepiękny gest zostali wynagrodzeni błogosławieństwem. Cham nie tylko przyglądał się, ale też rozgłosił poniżającą wieść o ojcu. Jeśli już kogoś poprawiać, to najlepiej tak, by nie zawstydzić. Upominać to wchodzić w atrybut Boga, którym jest sąd, to bardzo niebezpieczne położenie dla człowieka. O wiele bezpieczniej jest uczestniczyć w atrybucie miłosierdzia, ale ono nigdy nie jest pobłażaniem, czy przymykaniem oczu na fatalne położenie bliźniego.