31. Niedziela zwykła A

publikacja 29.10.2017 19:20

Cztery homilie

Uwaga na hipokrytów

ks. Leszek Smoliński

Pewien biedny człowiek zarabiał na życie grą na skrzypcach. Odwiedzał miasteczka, a kiedy zaczynał grać, a ludzie zbierali się dookoła. Po skończonym graniu przechodził między słuchającymi podsuwając im podziurawiony beret. Miał nadzieję, że któregoś dnia ten beret się napełni.

Pewnego dnia zaczął grać jak zwykle. Wokół zebrali się ludzie. W tym samym czasie przechodził tamtędy znany kompozytor i wirtuoz. Zatrzymał się i zbliżył się do zebranych ludzi. Za chwilę w jego rękach znalazł się instrument należący do biednego człowieka. Znany wirtuoz nastroił skrzypce, przygotował się i zagrał. Efekt? Sam właściciel, speszony i zadziwiony piękną grą, przechodził z jednej strony na drugą mówiąc: to przecież moje skrzypce! Moje skrzypce! Nigdy nie myślał, że w tych strunach drzemały takie możliwości.

Nie trudno zauważyć, że każdy z nas zagłębiając się nieco w siebie samego, może zdać sobie sprawę, jak bardzo nie wykorzystuje w pełni swoich możliwości. Jaskrawym przykładem tego typu zachowań są faryzeusze, o których mówi dzisiejsza Ewangelia. Faryzeusze funkcjonowali jak stare, podniszczone skrzypce, w dodatku nie nastrojone. Dlatego Jezus wytyka im obłudę, nieszczerość czy wręcz hipokryzję. Pobożność miała miejsce tylko w ich życiu zewnętrznym: dawali dziesięcinę, modlili się i regularnie pościli, zachowywali zewnętrzne przykazania i byli nawet zaangażowani w prace misyjne.

Zarzut Jezusa dotyczy zatem rozdźwięku pomiędzy nauczaniem faryzeuszów, a ich życiem. Prawdy nie da się przekazać samym słowem, trzeba to czynić przed świadectwo życia, dokonywanie konkretnych czynów. A faryzeusze? Swoją fasadową pobożność wykorzystywali, aby się ludziom przypodobać i uzyskać z tego wymierne korzyści. Przestroga skierowana do uczniów była jednocześnie wezwaniem do życia w prawdzie. Ks. prof. Stanisław Urbański stwierdza: „Najczęściej chrześcijanie uważają, że jak odmówią pacierz, pójdą do kościoła, to już są święci, gdyż mają spokój sumienia z wykonania obowiązku pobożnościowego. A tymczasem mogą być pyszni, podli, pełni nienawiści, mściwi, karierowicze, wredni, itd. Te wszystkie wady, słabości nie rozwijają relacji miłosnej do Boga i bliźniego. Mówiąc prosto, prawdziwa świętość polega na procesie miłości do Boga i bliźniego, a więc na odrzuceniu wszystkiego, co przeszkadza temu rozwojowi. I nic więcej. Przed tak rozumianą miłością człowiek nie może więc uciec – albo będzie święty, albo pozostanie kłamcą” (Duchowość wczoraj i dziś, Kraków 2017, s. 20).

Potrzebujemy aplauzu, poważania, pochwały... Tym żyjemy i jeśli inni nas nie doceniają, nie nagradzają, czujemy się przegrani, ogarnia nas pesymizm. Pytanie, czy do takiego życia wzywa Jezus swoich uczniów? Tylko Chrystus-sługa ma lekarstwo uzdrawiające nas z hipokryzji, które demaskuje w nas „wewnętrznego faryzeusza”, otwiera nasze serca naprawdę o Bogu, świecie i nas samych. Tylko On może naprawić nasze życie, nadać mu piękno i harmonię pięknie brzmiącego akordu. Jest Mistrzem, w prawdzie i z mocą poucza nas o drodze prowadzącej do prawdziwej radości i wiecznego szczęścia. Posyła nam swojego Ducha, który jest Stróżem przekazywanej prawdy.

Być tylko sobą

Piotr Blachowski

W zasadzie dzisiaj, po przeczytaniu tekstów na XXXI Niedzielę, każde słowo powiedziane czy napisane jest zbędne. Same fragmenty, odpowiednio dobrane, tworzą całość, poruszając nas i nasze sumienia tak, że nie potrzeba żadnych wyjaśnień. 

A jednak pokuszę się o kilka słów komentarza, ograniczając go do minimum, by  teksty czytań pozostały jako obraz tego, o czym nam mówią, a jednocześnie, by nam pozwoliły doznać miłości Boga. Twarde słowa kieruje dzisiaj do nas Bóg. Zaś my musimy sami pojąć, jak je rozumieć: „Jeśli nie usłuchacie i nie weźmiecie sobie do serca tego, że macie oddawać cześć mojemu imieniu, mówi Pan Zastępów, to rzucę na was przekleństwo. Zboczyliście z drogi, wielu doprowadziliście do sprzeniewierzenia się Prawu.” (Ml 2,2b.8)  Czy chodzi tu o naszą małą wiarę? Czy może o podejście do wiary? Może o nasze zniecierpliwienie? Sami oceńmy nasz stosunek do obecności w Kościele, do uczestnictwa w Eucharystii. Zastanówmy się, jak często odpowiadamy Bogu TAK.

W Liście do Tesaloniczan święty Paweł, tłumacząc się ze swych czynności, stara się nam powiedzieć, jakie zadania stoją przed kapłanami, a jednocześnie wyjaśnia nam, jakimi pobudkami się oni kierują, głosząc nam Ewangelię. Ponieważ jesteśmy Ludem Kapłańskim,  na każdym z nas spoczywa obowiązek ewangelizacji, wzbudzania wiary, opieki nad tymi, którzy zapominają o Słowie Wcielonym. „Dlatego nieustannie dziękujemy Bogu, bo gdy przyjęliście słowo Boże usłyszane od nas, przyjęliście je nie jako słowo ludzkie, ale jak jest naprawdę, jako słowo Boga, który działa w was wierzących.” (1 Tes 2,13)

 Zaś w Ewangelii Jezus Chrystus pokazuje nam oblicza tych, którzy – mieniąc się wierzącymi – panoszą się, obrastają w piórka, chcą nas przekonać, że są lepsi od innych.  „Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą. Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsce na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi.” (Mt 23,3-7). My zaś mając własny rozum, ufając naszemu sercu i rozumowi, kroczmy Drogą Chrystusa i starajmy się głosić Ewangelię również tym, którzy twierdzą, że ją znają lepiej. Może jednak od nas się czegoś nauczą?

Módlmy się o dar głoszenia Ewangelii wszystkim, którzy tego potrzebują. Dla zbawienia naszego i bliźnich. Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie.

Nie połykaj wielbłądów!

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Pokuta jest poniżeniem siebie samego, rezygnacją z pozycji, która pozwala ci święcić triumf nad innymi. Miło jest czytać słowa Jezusa, w których tak bardzo obnaża obłudę faryzeuszów, ale całkiem niemiło byłoby takich słów wysłuchać, będąc ich adresatem. A przecież to jest prawda o mnie.
Jestem kapłanem i w świątyni zawsze siadam na zaszczytnym miejscu. Po udanym kazaniu wychodziłem na zewnątrz, by mnie pochwalono za mądre słowa. Moi przełożeni kupują coraz piękniejsze ornaty, pełne frędzli i haftów, w których wyglądam przy ołtarzu dostojnie i majesta­tycznie. Kiedy przychodzą uroczystości lub jakieś uczty, wszyscy lubimy w kościołach wysłuchiwać długich życzeń, w których wspomina się nasze za­sługi, tytuły i dokonania. Po rekolekcjach dostajemy kwiaty i słuchamy wierszyków dziecięcych, z których dowiadujemy się, że jesteśmy idealni i godni ubóstwienia. Lubimy ten błysk podzi­wu w oczach tłumu i oklaski. Któż nie lubi usłyszeć słów: „wielebny ojcze”, „księże doktorze”, „ekscelencjo”, „ojcze dy­rektorze”. Wszystko to wynosi nas wysoko, utwierdza w nas po­kusę przekonania, że jesteśmy nie solą tego świata, tylko najsłod­szym kremem na torcie społeczeństwa. Ale kiedy przychodzi podjąć jakiś trud, ciężar pokuty za ludzi, przejąć się bó­lem i cierpieniem, to wsiadamy w auta i pędzimy się odprężyć za miasto. Grozimy palcami innym, ale palcem nie chcemy podeprzeć umęczonych do granic wytrzymałości przez cierpienie. Oczywiście tak generalnie nie jest, ale my, ludzie przy katederkach, mamy coraz słabszy autorytet, i to jest na pewno efektem ucieczki w dystyngowaną próżność.

Faryzeizm ma również swoją ateistyczną frakcję. Wśród niewierzących przeważają „zgorszeni” niekonsekwencją katolików, politykierstwem niektórych kapłanów albo zbyt ekonomicznie brzmiącymi ogłoszeniami. Zawsze mają ściśnięte twarze jak pięści – gotowe uderzyć celnym argumentem. Faryzeusze są wszędzie, wśród wierzących i ateistów, wśród zakonników i publicystów. Łączy ich jedno hasło: „Faryzeusze wszystkich krajów łączcie się przez oburzenie”.
Oburzenie jest tym gatunkiem niezadowolenia z siebie, które udaje, że jest niezadowoleniem z innych. Możemy śmiało powiedzieć, że tego oburzają czyjeś komary, kto połyka swoje wielbłądy. Brudne ręce oburzają tych, którzy ukrywają brudne nogi. To zadziwiające, że wrażliwość estetyczna aż nazbyt często ukrywa niechlujstwo etyczne!
 

 

Strzeż duszy mojej w pokoju

 

ks. Tadeusz Czakański

Listopad. Wszystko wokół przypomina nam prawdę o przemijaniu: Dzień Zaduszny, kończący się rok kalendarzowy, mijające drugie tysiąclecie, puste pola, szarość, coraz krótsze i chłodniejsze dni. Patrząc na groby naszych zmarłych, bardziej wspominamy, niż budzimy w sobie nadzieję na powtórne spotkanie. A przecież to drugie ma być źródłem naszej radości i pokoju.

W tej refleksji nad przemijającym życiem bardzo prawdziwy i bardzo potrzebny jest nam stan wewnętrzny, w jakim trwa natchniony psalmista, autor psalmu 131 śpiewanego w kościołach w dzisiejszą 31 Niedzielę zwykłą.

Prawdopodobnie każdy z nas miał kiedyś problem z zapamiętaniem refrenu psalmu responsoryjnego. Rzadko pamiętamy treść śpiewanego psalmu. Niezbyt często słyszymy również homilie na temat psalmów. Psalm responsoryjny jest zazwyczaj tak dobrany, że stanowi pomost pomiędzy poszczególnymi czytaniami liturgicznymi. Może więc warto częściej zatrzymywać się nad tą częścią czytań?

Psalm 131 jest jakby głębokim westchnieniem, westchnieniem skierowanym od Boga, Ileż takich westchnień kieruje pobożny człowiek każdego dnia! Ale przecież nie tylko człowiek pobożny! Okrzyk „Mój Boże” wyrywa się z ust nawet tych, którzy Boga lekceważą czy twierdzą, że w Niego nie wierzą!

„Strzeż duszy mojej w Twym pokoju”. Pokój. Pokój w nas i pokój wokół nas. A zwłaszcza Boży pokój. Czy to nie „naturalne środowisko” człowieka? Czyżby to nie ten stan, za którym każdy tęskni? Stan, którego najbardziej potrzebuje chrześcijanin, by móc żyć, pracować, modlić się?

„Panie, moje serce się nie pyszni i nie patrzą wyniośle moje oczy”. Pokora, To „naturalne środowisko” Boga mieszkającego w człowieku. Te wersy psalmu są zapowiedzią przesłania Ewangelii: „Największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony”. Nie chodzi o fałszywą pokorę, jakiś kompleks niższości, przekreślanie własnych zasług i dokonań. Prawdziwa pokora to nie upokarzanie się mogące prowadzić do pesymizmu czy nawet rozpaczy, lecz postawa człowieka stojącego przed Bogiem i Jego łaską, człowieka, który sam z siebie nie może uczynić nic wielkiego, ale z pomocą Stwórcy może dojść aż do udziału w Jego wewnętrznym życiu, czyli w życiu Trójcy Świętej; do tego „wywyższenia”, które częściowo przeżywane już tutaj, na ziemi, w pełni dokona się w wieczności.

„Nie dbam o rzeczy wielkie ani o to, co przerasta moje siły”. Umiarkowanie. Nie tylko w używaniu dóbr doczesnych, ale również w podejściu do życia, także w sprawach duchowych. A więc nie wymagaj od siebie tego, co niemożliwe z powodu fizycznych czy intelektualnych ograniczeń. A w życiu duchowym – rzeczy wielkich spodziewaj się tylko od Boga. Tylko On może dać ci potrzebną moc. Wypełnianie woli Bożej na pewno „nie przerasta twoich sił”.

„Lecz uspokoiłem i uciszyłem moją duszę. Jak dziecko na łonie swej matki, jak ciche dziecko jest we mnie moja dusza”. Zaakceptowanie „pomysłu” Boga dla mojego życia i wierne realizowanie go budzi pokój serca... Dusza jest spokojna i cicha, bo czyni to, co stanowi jej najgłębsze powołanie. Przypomina dziecko przytulone do matki.

„Izraelu, złóż nadzieję w Panu, teraz i na wieki”. Zaufanie. Moja nadzieja zawieść nie może. Nadzieja złożona tylko w Bogu pociąga za sobą bezgraniczną ufność. „Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, ten w niebie”.

Ojcze, mój Boże, Panie! Strzeż duszy mojej w Twym pokoju. Amen.