32. Niedziela zwykła A

publikacja 09.11.2017 18:46

Cztery homilie

Ja wierzę, że zmartwychwstanę

ks. Leszek Smoliński

Jeden z wdowców cierpi po śmierci żony, która zmarła dwa lata wcześniej po krótkiej, lecz wyniszczającej chorobie. Po jej odejściu zrozumiał, ile znaczyła w ich małżeństwie, w opiece nad dziećmi, w licznych przyjaźniach, jakie wspólnie nawiązywali. Wciąż nie dają mu spokoju pewne pytania, na które u mnie szuka odpowiedzi: „Ona często mi się śni. Myślisz, że spotkam się z nią ponownie, kiedy umrę? Czy ją poznam i będę mógł ją objąć?”.

Św. Paweł Apostoł w Pierwszym Liście do Tesaloniczan wyznaje: „Jeśli bowiem wierzymy, że Jezus istotnie umarł i zmartwychwstał, to również tych, którzy umarli w Jezusie, Bóg wyprowadzi wraz z Nim”. Zmartwychwstanie nie polega na powrocie do obecnego życia ani na wskrzeszeniu zwłok, ale na uczestnictwie w życiu Boga, który nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych. Wiara w zmartwychwstanie prowadzi nas do chrześcijańskiej nadziei. Jak powiedział emerytowany papież Benedykt XVI w jednym z wywiadów kilka lat temu: „Jestem na ostatnim odcinku drogi mego życia i nie wiem, co mnie czeka. Wiem jednak, że jest światło Boga, że jest Zmartwychwstały, że Jego światło jest silniejsze od wszelkiej ciemności, że dobroć Boga jest silniejsza od wszelkiego zła na tym świecie”.

W obliczu śmierci bliskiej osoby serce nie potrafi być z kamienia, dlatego płacze. Wolno nam płakać, wolno się smucić bo i Chrystus zapłakał nad śmiercią przyjaciela, Łazarza. To naturalny odruch ludzkiej natury, która wzdryga się wobec smutku, cierpienia, wobec śmierci. Pismo Święte zwraca uwagę na to, że nasz smutek nie może zostać tylko wzruszeniem czy emocją, które w żaden sposób nie przybliżają nas do rzeczywistości życia wiecznego. Ten naturalny smutek ma rozwiać wszelkie wątpliwości i wzmocnić w nas wiarę i nadzieję w wypełnienie obietnicy zmartwychwstania. Z tej rzeczywistości bólu mamy się wznieść do rzeczywistości doświadczenie radości wypływającej z cudu zmartwychwstania Chrystusa i naszego zmartwychwstania.

Dlatego przychodzimy do Chrystusa, by szukać odpowiedzi na te trudne, ale jakże konkretne życiowe pytania. To Jezus Chrystus zmartwychwstały pokazuje nam, że „chwała Boga jest człowiek żyjący” (św. Ireneusz), który został stworzony, by żyć wiecznie. „W Nim zabłysła dla nas nadzieja chwalebnego zmartwychwstania i choć nas zasmuca nieunikniona konieczność śmierci, znajdujemy pociechę w obietnicy przyszłej nieśmiertelności” (I Prefacja o zmarłych). Chrystus jest całą naszą nadzieją, ponieważ „On do Ojca nas prowadzi, Miłość czyni życia prawem. Chrystus naszym jest pokojem, naszym pojednaniem”.

W śmierci Chrystusa nie dochodzi do unicestwienia: jest to śmierć prowadząca do zanurzenia w Bogu, który sam przyjął ciało ludzkie, by człowiek mógł stać się nieśmiertelny. Zapatrzeni w Chrystusa, powinniśmy nauczyć się myśleć o zmarłych jako o osobach żyjących. Wiara w zmartwychwstanie potrafi bowiem rozświetlić ostatnie chwile tych, którzy odchodzą, a tym, którzy zostają przynieść ulgę w bolesnym rozstaniu i zachęcić do modlitewnej czujności i gotowości na spotkanie z Panem.

Wiemy, żeś zmartwychwstał, że ten cud prawdziwy,
O Królu Zwycięzco, bądź nam miłościwy.

Odpowiednie przygotowanie

Piotr Blachowski

W różnych sytuacjach w różny sposób czynimy różne przygotowania. Raz odruchowo wygładzamy obrus na stole, kiedy indziej wyciągamy z szafy lepsze ubranie. Są też takie momenty, kiedy nasze przygotowanie przeobraża nas całkowicie, od podstaw. Zawsze jest to czynność związana z oczekiwaniem na kogoś, na coś, na niepowtarzalną chwilę. Czasami przeobrażenie dokonuje nie tylko w nas, ale i w naszym otoczeniu, takich zmian, że nic, co było przedtem, już nie jest takie samo. 

Kościół, którym my sami jesteśmy, chce przypomnieć i dodać nam zachęty, abyśmy w zamęcie codziennych obowiązków nie zapomnieli o dobrym przygotowaniu się na ostateczne spotkanie z Panem. Już słyszę głosy sprzeciwu, aby nie pisać o sprawach ostatecznych, bo to nie miłe, a wręcz smutne. A przecież w życiu wiecznym czeka nas radość i wesele. Jednak aby to zrozumieć i zaakceptować, musimy tu, na ziemi, przejść długą drogę.

Czytania, których słuchamy podczas Mszy Świętych, pokazują nam, jak korzystać z dobrodziejstw opisywanych w Słowie Bożym. Najpierw potrzebna jest nam mądrość, właśnie ta, którą opisuje pierwsze czytanie przedostatniej niedzieli zwykłej przed okresem oczekiwania, przed Adwentem. Idealnie wpisuje się ono w ten właśnie czas przygotowujący nas do Adwentu. Mądrość przeznaczona jest dla tych, którzy jej szukają. Jako Dar Boży służy nam do poznania prawd i misteriów czekających nas i rozmiłowania się w nich. Bowiem: „Mądrość jest wspaniała i niewiędnąca: ci łatwo ją dostrzegą, którzy ją miłują, i ci ją znajdą, którzy jej szukają, uprzedza bowiem tych, co jej pragną, wpierw dając się im poznać. Kto dla niej wstanie o świcie, ten się nie natrudzi, znajdzie ją bowiem siedzącą u drzwi swoich.” (Mdr 6,12-14).

Poszukując mądrości i napełniając się nią, zyskujemy radość z poznawania Słowa Bożego, czyli zamyka się krąg, w którym się znajdujemy. Ponieważ poprzez mądrość poznajemy Słowo Boże, zyskujemy nadzieję, bez której nie ma radości z faktu poznawania wiary i życia w Jezusie Chrystusie. „Jeśli bowiem wierzymy, że Jezus istotnie umarł i zmartwychwstał, to również tych, którzy umarli w Jezusie, Bóg wyprowadzi wraz z Nim.” (1 Tes 4,14). Nie martwmy się śmiercią, bo tutaj tylko uczymy się żyć. Naszym zadaniem jest przejście do życia wiecznego, gdzie zacznie się  prawdziwe życie, a to właśnie życie daje nam wiara.

Przejście do życia wiecznego wymaga jednak przygotowania, a przygotowaniem jest nasze życie tu i teraz. W ewangelicznym przekazie słyszymy, co jest ważne w okresie przygotowywania się i oczekiwania. Jeśli dobrze się weń wsłuchamy, to zrozumiemy, jak być roztropnym, czujnym, wytrwałym, gotowym do wyjścia na spotkanie Chrystusa. Dobrze wykorzystane „dziś” przygotuje nas na nasze „jutro”. Lampą zapaloną jest życie ludzkie, które czerpie moc z Krzyża i Zmartwychwstania Chrystusowego. Lampą zapaloną jest serce człowieka oświecone przez wiarę i nadzieję i płonące miłością, którą Duch Święty „rozlewa w naszych sercach” jak oliwę, o której mówi Ewangelia. Lampą zapaloną jest łaska uświęcająca jako stan duszy ludzkiej, jako zadatek życia wiecznego. Bądźmy mądrzy dzięki naszej wierze. Zmierzajmy do życiowego celu z podniesioną głową, ponieważ nasze zapalone lampy mogą rozjaśnić nie tylko nasze życie, ale również życie innych ludzi. Wezwanie Chrystusa w ostatnim zdaniu Ewangelii jest dla nas wszystkich aktualne po wsze czasy: "Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny." (Łk 21,17)

MARYJO, NAJŚWIĘTSZA MATKO, pomóż nam, abyśmy potrafili na miarę naszych możliwości uczestniczyć w Boskim planie Zbawienia, pomagając innym i sobie.

Stój, nie pali się!

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

Czuwanie w oczekiwaniu na przyjście Pana jest zdolnością, której nie możemy zaniedbać.

Przypowieść ma w sobie wątek tragiczny – podążanie głupich panien, by zakupić oliwę. W greckiej wersji użyto w tym miejscu słowa: „agorasato”, które pochodzi od „agoradzo”, i oznacza nie tylko samo kupowanie, ale też przebywanie na rynku, wałęsanie się po nim lub, w sensie przenośnym, bycie wulgarnym, pospolitym, a nawet kimś, kto nie tyle ma lampę, co stoi pod latarnią! Wielka miłość do Boga łatwo może przeistoczyć się w wulgarną miłość z rynku, jeśli zabraknie czujności. Nie ma takiego szczytu miłości, z którego człowiek nie stoczyłby się na samo dno, a nie z każdego dna jest powrót. Trzeba czuwać nad swoim sercem. „Wesoło błyszczy światło sprawiedliwych, a lampa niewiernych przygasa” (Prz 13,9).

Niewierność polegająca na braku czuwania to efekt działania złego ducha, który ciągle ponagla człowieka do takiej aktywności, by nie było czasu na zastanowienie się, na rozmyślanie, na adorację Jezusa, na zatrzymanie się w biegu życia. Szatan posługuje się jedną z najskuteczniejszych metod odciągnięcia nas od sensu życia: nie masz czasu! Głupie panny pobiegły mimo tego, że było już ciemno i była noc. Mądre panny potrafiły zatrzymać się, poczekać na obecność Boga. Każdy z nas potrzebuje nie tylko wytchnienia, ale też wytchnienia w Bogu. Nadaktywność sprawia, że tracimy z lamp oczu najważniejsze światło: Boga. Wtedy pozostaje już tylko bieg w ciemności, ku grzechowi. Sidła szatana polegają między innymi na tym, by człowieka nieustannie zajmować czymkolwiek, byleby tylko ten nie miał czasu dla Jezusa. Faraon, widząc przebudzenie duchowe Izraela, nakazał: „Wyznaczycie zaś im tę samą ilość cegieł, jaką wyrabiali dotąd, nic im nie zmniejszając; ponieważ są leniwi, wołają przeto: Pójdźmy złożyć ofiarę naszemu Bogu. Praca tych ludzi musi się stać cięższa” (Wj 5,8).
Z takiej zasadzki jest tylko jedno wyjście: nie pozwolić, by z naszych oczu znikł Bóg. Nawet gdyby się straciło na jakiś czas z oczu Pana, nie dać się skusić do pogoni świata, do pracoholizmu za wszelką cenę! Nie musimy się tak spieszyć, jak się spieszymy. Nie pali się! „Błogosławię Pana, który dał mi rozsądek, bo nawet nocami upomina mnie serce. Stawiam sobie zawsze Pana przed oczy, nie zachwieję się, bo On jest po mojej prawicy” (Ps 16,7–8). To jest ta czujność. Lepiej nie zdać egzaminu, niż zdać i nie znaleźć czasu na Biblię. Każdej nocy lepiej nie być przytulonym, byleby przytulić w swoim sercu Ducha Świętego. Nie przegapić spowiedzi, nie zapomnieć o Eucharystii, nie zaniedbać Boga, choćby się zaniedbało wszystko inne. Czytamy wyraźnie: „Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy” (Mt 6,33–34).
 

 

Druga homilia na następnej stronie

Gdy brak oliwy w lampach i oleju w głowie

 

ks. Antoni Dunajski

Już starożytny mędrzec Seneka mawiał: „Cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i patrz na finał”, to znaczy na koniec. Prawdopodobnie dla Seneki ów ostateczny cel mieścił się bardziej po tej niż po tamtej stronie życia, ale nie ulega wątpliwości, że dla tego filozofa roztropność polegała na takim działaniu, które celowi ostatecznemu podporządkowuje wszystkie inne cele i działania.

Dla chrześcijanina ostateczny cel człowieka mieści się po „tamtej” stronie życia, w niebie, skąd wychodzi nam na spotkanie i gdzie oczekuje nas Boski Oblubieniec – Jezus Chrystus. I warto sobie postawić pytanie: czy rzeczywiście królestwo niebieskie jest przedmiotem moich najgłębszych aspiracji i pragnień, czy dokładam wystarczająco wiele wysiłku, by je zdobyć?

Chrystus mówi: „Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny”. Czuwanie nie jest zwykłym czekaniem. Przemawiając do polskiej młodzieży na Jasnej Górze, Ojciec Święty Jan Paweł II wyjaśnił, że słowo „czuwam” jest w istocie swej odpowiedzią na Miłość. Czuwam – to znaczy, że „staram się być człowiekiem sumienia”. Że tego sumienia nie zagłuszam i nie zniekształcam. Nazywam po imieniu dobro i zło, a nie zamazuję. Wypracowuję w sobie dobro, a ze zła staram się poprawiać, przezwyciężając je w sobie.

Naszym rozważaniom o ludzkim sumieniu towarzyszy zwykle metafora światła. Staramy się poznawać rzeczy i rozróżniać wartości „w świetle” sumienia. Doświadczenie uczy nas, że ludziom, którzy formowali swoje sumienia wyłącznie opierając się na ludzkiej, naturalnej – ale przecież dość ograniczonej – wiedzy, starczało zwykle światła tylko do połowy drogi. Potem zaczynali się gubić, jak większość naszych posłów głosujących za poszerzeniem ustawowego prawa do zabijania dzieci jeszcze nie narodzonych w imię prawa do „swobody decyzji” ludzi już urodzonych. Zabrakło im nie tylko oliwy w lampach, ale i oleju w głowie.

Mając na myśli tego typu ludzi, Ewangelia mówi o „pannach nierozsądnych” po prostu „głupich”), w odróżnieniu od „rozsądnych” (bardziej dosłownie: „mądrych”) , które wiedziały, że w niektórych sytuacjach oliwy (jak zresztą i rozumu) nie da się pożyczyć. Ludziom uciekającym w ciemność swojego zdeformowanego sumienia nawet Chrystus, który pragnie, aby wszyscy zostali zbawieni, niewiele może pomóc: „Zaprawdę powiadam wam, nie znam was”.

Władza zsynchronizowana z liberalną głupotą często prowadziła ludzi i całe narody nie na „ucztę weselną” wolności, lecz na krwawy poligon cierpienia i mordu. Trzeba mieć głęboką szczelinę w mózgu, by – w imię tzw. ideałów lewicowych – rozwiązywać egzystencjalne i ekonomiczne problemy „ludzi słabych” przez aborcyjną eliminację najsłabszych i zupełnie bezbronnych. A nam będzie wstyd, że uczyniono to w imię spełnienia danych nam (?) obietnic przedwyborczych.

Cóż, skoro zabrakło „czuwania” i roztropności wyborcom, trudno liczyć na „mądrość” wybranych. Na szczęście bieg historii wyznaczają nie tylko parlamenty i nie one wprowadzają ludzkość na ucztę ostatecznych przeznaczeń. Nie powinniśmy więc załamywać się „jak wszyscy ci, którzy nie mają nadziei”. Sumienia, które zdeprawowała ideologia czysto ludzka, musi uleczyć mądrość Boża, która „wspaniała jest i niewiędnąca”, i sama „obchodzi i szuka tych, co są jej godni”.