Przemienienie Pańskie A-B-C

publikacja 26.07.2017 21:03

Kilka homilii

Boska tajemnica

ks. Leszek Smoliński

W tajemnicę Święta Przemienienia Pańskiego wprowadza nas antyfona do dzisiejszego psalmu, która przypomina, że „Pan wywyższony króluje nad ziemią”. To Ten, któremu „powierzono panowanie, chwałę i władzę królewską, a służyły Mu wszystkie narody, ludy i języki”. Wszystko z tego powodu, iż „panowanie Jego jest wiecznym panowaniem, które nie przeminie, a Jego Królestwo nie ulegnie zagładzie”. A „bramy piekielne go nie przemogą”.

W „Liście o Różańcu” św. Jan Paweł II naucza: „Tajemnicą światła w pełnym tego słowa znaczeniu jest (…) przemienienie, które według tradycji miało miejsce na górze Tabor. Chwała Bóstwa rozświetla oblicze Chrystusa, kiedy Ojciec uznaje Go wobec porwanych zachwytem Apostołów, wzywa ich, aby Go słuchali (por. Łk 9, 35 i par.) i przygotowuje do przeżycia z Nim bolesnego momentu męki, aby doszli z Nim do radości zmartwychwstania i do życia przemienionego przez Ducha Świętego” (RVM 21).

Apostoł Piotr widząc przemienionego Jezusa w towarzystwie Mojżesza i Eliasza wyraził pełen radości zachwyt: „Panie, dobrze, że tu jesteśmy”. Jezus jest „Synem umiłowanym", w którym Ojciec ma upodobanie i którego Ojciec poleca słuchać. Odtąd wszystko będzie wyrażało Jego bezwarunkowe „tak” wobec miłości Ojca. Jeśli Jezus jest przemieniony, jest takim, ponieważ Ojciec powoduje, że w Nim jaśnieje radość Ojca.

Jezus nie gwarantuje długiego pobytu na górze Tabor. Może nas zaprowadzić bardzo wysoko, gdzie nie odczuwa się ciężaru życia codziennego czy podarować nam chwile szczęśliwości, światła. Potem jednak może wezwać nas do czuwania z Nim w czasie trudności. Gdy wszystko się wali i wszystkiego brakuje. Kiedy dopada nas zniechęcenie, poczucie bezowocności naszego życia i tego, co robimy. Chodzi o to, by w takich trudnych momentach ufnie powierzyć się Jezusowi.

Sługa Boży ks. Dolindo Ruotolo (1882–1970) zawarł w swoich zapiskach duchowych pouczenia, które Pan Jezus skierował do każdego z nas: „Dlaczego zamartwiacie się i niepokoicie? Zostawcie Mnie troskę o wasze sprawy, a wszystko się uspokoi. Zaprawdę mówię wam, że każdy akt prawdziwego, głębokiego i całkowitego zawierzenia Mnie wywołuje pożądany przez was efekt i rozwiązuje trudne sytuacje. (…) zawierzenie to jest zamiana niepokoju na modlitwę. Zawierzenie oznacza spokojne zamknięcie oczu duszy, odwrócenie myśli od udręki i oddanie się Mnie tak, bym jedynie Ja działał, mówiąc Mi: Jezu, Ty się tym zajmij”.

„Panie, dobrze, że tu jesteśmy” – każdy z nas może powtórzyć te słowa uczestnicząc w przemianie Chrystusa. W przemianie, która dokonuje się w czasie każdej Mszy św. na ołtarzu. Przemianie, która powinna – mocą Eucharystii – dokonywać się w naszym sercu każdego dnia.

„Panie, dobrze, że tu jesteśmy”, bo możemy usłyszeć od Ciebie słowa pełne miłości i pokoju: „nie lękajcie się”. I możemy prosić Cię o silną wiarę słowami:
„Panie, wierzę, chcę wierzyć w Ciebie!
Spraw, Panie, żeby moja wiara była pełna,
przenikająca moje myśli, sądy, słowa i czyny.
Spraw, Panie, żeby moja wiara była dobrowolna,
abym chętnie przyjmował wszelkie wyrzeczenia i obowiązki,
które ona niesie ze sobą i żebym wierzył całym sobą.
(...) Spraw, Panie, żeby moja wiara była skuteczna,
niech się w miłości objawia na zewnątrz
jako prawdziwa przyjaźń z Tobą i dobroć dla ludzi” (bł. Paweł VI).

Ikona chrześcijańskiej kontemplacji

ks. Leszek Smoliński

Bóg nie dopuszcza na człowieka krzyża przez zaskoczenie. Najpierw przygotowuje jego serce objawiając mu swoją Boską miłość, dzięki której człowiek będzie mógł przyjąć próbę i przejść przez nią zwycięsko. Tę Boża pedagogię obserwujemy w dzisiejszej Ewangelii. Wobec zbliżającej się klęski Jezus wspina się wraz z uczniami „na górę wysoką”, aby spotkać Ojca. „Obłok świetlany” to znak Jego obecności. Uczniowie, nie gotowi na przyjęcie klęski krzyża, przeżywają na nowo widzenie proroka Daniela: „Oto na obłokach nieba przybywa jakby Syn Człowieczy. [...] Powierzono Mu panowanie, chwałę i władzę królewską, a służyły Mu wszystkie narody, ludy i języki”. Świadectwo o Synu Bożym wydają samą swoja obecnością dwie największe postacie Starego Testamentu: „Mojżesz i Eliasz, którzy rozmawiali z Nim”. O czym? Inny ewangelista precyzuje: „mówili o Jego odejściu”, a więc o wydarzeniu paschalnym, którego miał dokonać w Jerozolimie.

Piotr, Jakub oraz Jan ujrzeli Jezusa w chwale Ojca i usłyszeli ojcowski głos: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie”. W ten sposób zostali przygotowani przez wydarzenie na Taborze na zgorszenie męki i klęski, „jako naoczni świadkowie Jego wielkości”, którzy byli „z Nim na górze świętej”.

Jeżeli nie przyjmujemy Bożego umocnienia – tak jak nie przyjęli go w pełni trzej apostołowie, gdyż posnęli – wówczas nie jesteśmy zdolni dźwigać naszego krzyża. Wtedy pod ciężarem krzyża rodzi się w nas bunt, rezygnacja i chęć ucieczki. Taka była również pierwsza reakcja uczniów w zetknięciu się z męką i śmiercią ich Mistrza. Również i nam grozi duchowe usypianie. Mogą usypiać nas tanie pochwały, drobne sukcesy i osiągnięcia. Łatwo usypia poddanie się konsumpcji i doznaniom zmysłowym. Możemy wówczas nie zdawać sobie sprawy, że nasze zadowolenie z siebie i swojej wiary, z życia duchowego jest złudną iluzją, niezrozumiałym rytuałem.

Zasłona się częściowo podniosła, aby apostołowie przez cień krzyża ujrzeli blask Zmartwychwstania. Chcą trzymać tę kurtynę, aby nie opadła: „Panie, dobrze nam tu być!” Chrystus odsłania uczniom swoją drogę do chwały, ponieważ jego droga stanie się także ich drogą. Tajemnica Przemienienia Pańskiego jest ikoną chrześcijańskiej kontemplacji. Św. Jan Paweł II zaprasza chrześcijan, aby każdy z nich mógł „utkwić wzrok w Chrystusowym obliczu, rozpoznać Jego tajemnicę w zwyczajnej, bolesnej drodze Jego człowieczeństwa, aż ujrzy się Boski blask, objawiony ostatecznie w Zmartwychwstałym, zasiadającym w chwale po prawicy Ojca, to zadanie każdego ucznia Chrystusa, a zatem i nasze zadanie” (RVM 9).

Jezus pragnie również, aby doświadczenie przemiany stało się udziałem każdego z nas. Byśmy wszyscy przeżyli i zrozumieli to, co apostołowie. I dlatego proponuje nam wyjście w góry. Nie chodzi Mu o Tatry, Sudety czy Karkonosze. Ta święta Góra Przemienienia jest w każdym z nas. I dokonuje się w czasie Eucharystii i lektury Pisma św. Również dziś Pan pragnie nas przemieniać i posyłać do braci, którzy na nas czekają. Tylko przemienieni światłem Taboru możemy przemieniać świat. Tylko wtedy będziemy światłem świata.

Pomiędzy górą Moria a górą Tabor


Tomasz Dostatni OP

Moria.

Abraham, o którym mówimy, że jest ojcem naszej wiary, zostaje przez Boga wystawiony na próbę. „Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze, na jednym z pagórków, jaki ci wskażę”. Była to najważniejsza próba w jego życiu. Jedynego, umiłowanego, długo oczekiwanego syna Bóg pragnie zabrać i to jego własnymi rękoma. Tak naprawdę nie wiemy, jaką wewnętrzną walkę toczył Abraham w sobie w czasie tej wędrówki do krainy Moria. Wszystkie nasze wyobrażenia są trochę psychologizowaniem i trochę projekcją własnych problemów, które dzisiaj nosimy w sobie.

Biblijny Abraham uczy nas umiejętności - niestety, coraz rzadszej zarówno w życiu społecznym, jak i osobistym – rezygnowania z czegoś, co mamy najcenniejsze, na rzecz dobra, które przygotował nam Bóg, a którego wartości jeszcze nie znamy. Każdy musi przeżyć taką górę Moria i drogę na nią. Człowiek, który poważnie, to znaczy dojrzale, traktuje swoją relację do Boga, wie, że jego życie musi być czujne, że musi uczyć się odczytywać wszystkie znaki i sygnały, jakie Bóg kieruje do niego w życiu. Bóg nas doświadcza, ale też karmi. Góra Moria to także góra przymierza i błogosławieństwa, góra obietnicy danej Abrahamowi: „...będę ci błogosławił i dam ci potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie i jak ziarna piasku na wybrzeżu morza, potomkowie twoi zdobędą warownie swych nieprzyjaciół. Wszystkie ludy ziemi będą sobie życzyć szczęścia na wzór twego potomstwa, dlatego że usłuchałeś mego rozkazu”. Ofiara Abrahama dla Żydůw była najważniejszym wydarzeniem w ich relacji do Boga. Uwidaczniała podwójną ofiarę - „ojca gdy podnosi nóż i syna, który zgadza się na śmierć”.

Tabor.

„To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie”. Izaak też był synem jedynym i umiłowanym. Można więc stwierdzić, że Chrystus jest nowym Izaakiem, którego Ojciec, za zgodą Syna posyła jako ofiarę na śmierć. Ale góra Tabor jest przede wszystkim miejscem ukazania się Bóstwa Jezusa Chrystusa i zapowiedzią Zmartwychwstania. Uczniowie odchodząc z góry rozmawiali o tym, „co to znaczy powstać z martwych”. Tylko przez śmierć i zmartwychwstanie Jezusa można zrozumieć Przemienienie.

I tu dochodzimy do naszej chrześcijańskiej codzienności. Tylko przez prawdę o tym, że Jezus zmartwychwstał, przez przyjęcie zmartwychwstania jako fundamentu możemy nadawać sens naszemu codziennemu życiu. Jezus zmartwychwstał i żyje, i każdy z nas może z nim się spotkać, i to spotkanie nas przemienia.

Między górą Moria a górą Tabor rozpościera się przestrzeń naszego życia. Żyjemy w dolinie. Czasami potrzebujemy wędrówki, wysiłku, dzięki któremu codzienność zostaje rozbita światłem z góry Tabor. To światło jest nam potrzebne do życia. Ono rozświetla wszelkie mroki i nadaje sens. Góra Moria uczy nas posłuszeństwa Bogu w wolności. I przypomina prawdę, że Bóg winien być w naszym życiu na pierwszym miejscu. Wolność uczy pokory przed Bogiem, to znaczy znalezienia swojego miejsca i celu swojego życia. Jesteśmy wyzwoloni, ale jeszcze nie wolni... Tu, na tym świecie, ograniczeni swoim grzechem, słabością. Dlatego potrzebujemy owego wchodzenia i na górę Moria, i na górę Tabor.

Na górę drogą w dół


Augustyn Pelanowski OSPPE

Droga ku przemianie w Chrystusie wiedzie przez powolne wspinanie się nie tyle ku szczytom doskonałości, co raczej ku głębiom poznania swej samotności i pustki. Dopiero za nią widać Oblicze Szczęścia. Jest to szczyt nieoszczędzania siebie w miłości. To szczyt, który jest otchłanią i przepaścią. Sam Bóg nie oszczędził swojego Syna, i chociaż Golgota to góra, w sercu Jezusa była dolina ciemności i opuszczenia. Gdy Abraham wchodził krok po kroku po zboczu góry Moria, schodził w opuszczenie, w przepaść serca. Szczytem jego przemiany było jednocześnie duchowe opuszczenie. Dla Boga i dla Abrahama szczyt miłości oznaczał przepaść utraty najukochańszej osoby – syna!

Na taki szlak duchowego wędrowania Jezus zabrał apostołów. Zabiera i Ciebie, jeśli tylko chcesz być tak blisko, jak blisko byli Jan, Jakub i Piotr. Nie wszystkich zabrał tak wysoko i jednocześnie tak głęboko. Jezus był porywającą osobą. Seorsum solos, czyli każdego samotnie wprowadzał w tę samotność, poza którą jest dopiero pełnia Obecności. Naczynie musi być puste, by mogło być napełnione. Serce musi być samotne i opuszczone, by mogło doznać olśnienia Obliczem Boga. Na audiencję przed oblicze władcy do sali pałacu królewskiego wchodzi się samotnie. Droga z Jezusem dla każdego z tych trzech była duchową edukacją. Najpierw poznali swą pustkę i samotność, aby odkryć pełnię ojcowskiego serca, wpatrując się w Oblicze swego Nauczyciela.

Ktoś, kto nie poznał swej pustki i samotności, nie może pomóc innym przejść tą samą drogą do Boga. W tej tajemnicy nie tylko mieści się sens celibatu, ale też sens opuszczenia, jakiego doświadczają ci, którzy zostali porzuceni przez małżonka, sens wdowieństwa, sens odtrącenia przez innych, sens i wartość jakiegokolwiek osierocenia.

Pustka to pierwszy krok do pełni. Jak wielu z nas mówi: czuję się pusty, niepotrzebny nikomu i nienadający się do niczego! Z powodu takiego doświadczenia ludzie wkraczają na dwie drogi: uzależnień od jedzenia, alkoholu, internetu, seksu, pracy itd. albo na drogę coraz głębszego wznoszenia się ku odkryciu ojcostwa Bożego. Dopóki szukamy szczęścia w świecie zewnętrznym, poza drogą przez własną ciemność do światła Oblicza Bożego, jesteśmy zagrożeni uzależnieniem. Jesteśmy ogarnięci pragnieniem czegoś bardziej ekscytującego niż to, co przynosi życie. Ale kiedy to zdobywamy, stajemy się pochwyceni i zniewoleni. Pojawia się zagubienie i jeszcze większa rozpacz, bo poza Obliczem Boga żadna inna twarz nie daje nasycenia. Być może podejmujesz ciągle próby oszukania swej pustki czymkolwiek lub kimkolwiek, doświadczając w efekcie jeszcze większego wstydu. Co kilkanaście minut telewizja wmawia nam reklamami, że pełnia szczęścia jest na wyciągnięcie ręki wypełnionej banknotami. Tymczasem nic innego i nikt inny nie wypełni twojej pustki, tylko wędrówka przez swoją pustkę ku pełni Bóstwa w Jezusie.

W sprawie przemienienia


W kalendarzu liturgicznym jest osobne święto Przemienienia Pańskiego. Przypada 6 sierpnia. Zrozumiałe, że wtedy czyta się podczas Mszy świętej opis wydarzenia na górze Tabor. Ale dlaczego fragment Ewangelii opowiadający o Przemienieniu Jezusa jest czytany co roku w drugą niedzielę Wielkiego Postu?

Najprostsza odpowiedź brzmi: ponieważ Wielki Post to czas szczególnej przemiany człowieka. To dni "metanoi”, radykalnej zmiany sposobu myślenia, przemiany ludzkiego serca.
Jaka jest istota tego przemieniania?

Po pierwsze - wiara, która nie stawia żadnych ograniczeń. Wiara na wzór i na miarę Abrahama. "Abram uwierzył i Pan poczytał mu to za wielką zasługę”. Tę samą zasadę Bóg stosuje do każdego człowieka, który zdobędzie się na odwagę i całkowicie uwierzy. Z każdym zawiera przymierze. Abram otrzymał obietnicę "kraju od Rzeki Egipskiej aż do wielkiej rzeki Eufrat”. Chrześcijanin otrzymuje jeszcze większą obietnicę - królestwa Bożego. Cóż większego może obiecać Bóg?

Na ziemi jesteśmy tylko pielgrzymami. Nie tutaj znajduje się cel naszej wędrówki. Wszystko, co ziemskie, przeminie. Zarówno to, co dobre, co sprawia przyjemność, daje zadowolenie, przynosi satysfakcję, jak i to, co złe, niemiłe, niebezpieczne, trudne.

Przemienienie Jezusa na górze Tabor było zapowiedzią Zmartwychwstania. Zapowiadało przemianę Chrystusa. Po Zmartwychwstaniu Jego ciało różniło się od ciała człowieka. Jezus wchodził mimo drzwi zamkniętych, pojawiał się i znikał, umiał sprawić, by raz Go rozpoznawano, a innym razem nie rozpoznawano...

Podobną przemianę naszego ciała zapowiedział święty Paweł Apostoł. To Jezus, ten sam, który przemienił się w obecności Apostołów na górze Tabor, "przekształci nasze ciało poniżone na podobne do swego chwalebnego ciała tą potęgą, jaką może On także wszystko, co jest, sobie podporządkować”.
Każdego czeka takie przemienienie, bo ojczyzna każdego jest w niebie, nie na ziemi.

W pierwotnym Kościele czas przed Wielkanocą był dla katechumenów szczególnie intensywnym przygotowaniem do przyjęcia sakramentu chrztu. Pierwszy sakrament otrzymywali w czasie liturgii Wigilii Paschalnej. Dokonywało się w nich wewnętrzne przemienienie. Jednym z zewnętrznych znaków tego przemienienia była biała szata, którą otrzymywali.

Znak białej szaty pojawia się także w czasie Przemienienia Jezusa: "Jego odzienie stało się lśniąco białe”.

Biel kojarzy się z czystością i z niewinnością. Chrzest obmywa człowieka. Gładzi grzech pierworodny, a jeśli przyjmuje go człowiek dorosły, także wszystkie inne grzechy, które do momentu chrztu popełnił.
Chrzest jest przemienieniem człowieka. Początkiem wielkiego procesu przemienienia, który trwa przez wszystkie następne dni. Jak świadkowie Przemienienia Pańskiego ochrzczony otrzymuje dar wiary w Jezusa Bożego Syna. Jest adresatem słów: "To jest mój Syn wybrany, Jego słuchajcie”. Jak świadkowie Przemienienia staje się członkiem wspólnoty połączonej wiarą w Niego. I dobrze mu jest w tej wspólnocie. Jak świadkowie Przemienienia otrzymuje udział w tajemnicy Krzyża Chrystusowego.
Podczas chrztu człowiek nie tylko doznaje oczyszczenia, nie tylko zostaje włączony we wspólnotę Kościoła, nie tylko zostaje umocniony, ale także otrzymuje misję do wypełnienia. Jego zadaniem jest dawanie świadectwa. Na górze Tabor Bóg Ojciec dał świadectwo o swoim Synu. Apostołowie, którzy uczestniczyli w wydarzeniu, długo zachowywali milczenie i nikomu o niczym nie mówili. Przyszła jednak pora, że zaczęli dawać świadectwo nie tylko o Przemienieniu Pańskim, ale przede wszystkim o śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa. Nieśli innym szansę przemienienia.

 

 

Wszystko podporządkować Jezusowi


ks. Tomasz Horak

Obserwowałem kiedyś wychowawcze poczynania młodej rodziny. Trójka pociech miała być chowana nowocześnie i bezstresowo. „Jak będą widziały naszą dobroć nie będzie trzeba żadnych zakazów”. Fiasko! Dzieci, jeszcze małe, były rozkapryszone i nieznośne. Znajomi coraz rzadziej odwiedzali ich dom, bo po prostu nie można tam było wytrzymać. „Co będzie, jak te czorty wyrosną?” – mówili.

„Nie potrzeba żadnych zakazów...” Doświadczenie ludzkości jest inne. Od zawsze ludzie tworzyli prawo. Także prawo karne, któremu zawsze towarzyszył system represji. Potrzebne jest prawo. I „domowe”, i cywilne, i karne. Czy jednak wystarczą kodeksy, więzienia, i grzywny ? Nie, bo same, oderwane od poczucia moralnego, są bezsilne. Dlatego Kościół znowu prowadzi nas na Górę Przemienienia. A tam Mojżesz, Eliasz i Jezus. Przez nich otrzymaliśmy prawo moralne czyli prawo wyboru dobra opierające się na wewnętrznym przekonaniu człowieka. Trzej prawodawcy? Prawodawca jest jeden: Bóg, a prawo moralne jest częścią Bożego daru dla człowieka, jest cząstką nas samych. Jest taką jakby „instrukcją obsługi” naszego życia i naszego świata. Są trzy „piętra” tego Bożego prawa. Mojżesz: prawo zakazów; Eliasz i prorocy: prawo sprawiedliwości; Jezus: prawo miłości. A to znaczy, że prawo moralne choć opiera się na akceptacji wartości, musi posługiwać się także zakazami w kształtowaniu człowieka. Nie może też zapomnieć o wymogach sprawiedliwości, choć jako ideał wskazuje piękno miłości. Ważne jest więc dzisiejsze spotkanie na Górze Przemienienia.

Dlaczego rodzicom, o których wspomniałem, nie powiodło się? Otóż ich dzieci, tak jak każdy człowiek uległy pokusie Adama i Ewy: „Jak bogowie będziecie znali dobro i zło...” Ta pokusa ciągle nam towarzyszy i to na dwa sposoby: Gdy człowiek zajmuje miejsce Boga i sam decyduje, co jest dobre. To problem każdego z nas: w samowoli jest początek każdego grzechu. Po drugie: Gdy prawo ludzkie stawia się na miejscu prawa Bożego, wtedy zło bywa nazywane dobrem lub chciałoby się dobro wymusić sankcjami. I tu jest źródło nieporozumień chociażby wokół problemu aborcji: jedni chcieliby ją usankcjonować, inni zaś upatrują rozwiązanie problemu w samych sankcjach. A tymczasem człowiek potrzebuje powrotu do prawa moralnego, które jest nie tylko ludzkim systemem, lecz darem Boga. Dlatego dziś znowu słyszymy Głos: „To jest mój Syn wybrany, Jego słuchajcie!” Głos... Ten Głos, który tyle razy przemawiał do ludzi. Także do Abrahama – człowieka, który potrafił Głosu i słuchać, i odpowiadać. Nie słowem. Życiem. Całym życiem.

Czy udało się owym rodzicom naprawić błąd wychowawczy? Tak, przy I Komunii św. najstarszej córeczki. Ważną rolę odegrała katechetka mądrymi wymaganiami oraz umiejętnym włączeniem w proces wychowawczy postanowień podejmowanych przy każdej spowiedzi. Dziecko potrzebowało zrozumienia prawa dobroci – nie tej ludzkiej, rozpieszczającej, ale wymagającej dobroci Boga.

Czy możemy mieć nadzieję na odrodzenie Polski? – Nie, jeśli będziemy postępować „jak wrogowie krzyża Chrystusowego, których losem zagłada, bogiem - brzuch, a chwała w tym, czego winni się wstydzić”. Tak, jeśli nastąpi odrodzenie moralne – odrodzenie wewnętrznego przekonania o wartości dobra. Od kilku miesięcy poruszają nas doniesienia z całego nieomal kraju: zadyma w Głuchołazach, tragedia w Słupsku, rozróba w Katowicach, dramat w Tychach. Tyle nie wyjaśnionych afer, dojmująca siła gangów... Raz po raz rozlega się wołanie o zaostrzenie represji karnych, o reformę prawa i policji. Potrzebne i to. Stokroć potrzebniejszy i ważniejszy jest powrót do wnętrza człowieka, tam gdzie dokonuje się akceptacja dobra. Do sumienia. Potrzebniejszy powrót do Jezusa – Prawodawcy, Abrahamowego praprawnuka który ma obok siebie Mojżesza i Eliasza. „On wszystko, co jest, może sobie podporządkować”. I nie trzeba obawiać się słowa „podporządkować”. Gdzie wszystko jest Jemu podporządkowane, tam wszystko jest uporządkowane.

Cichy krzyk Boga


Augustyn Pelanowski OSPPE

Drugi temat postu to PO- WOŁANIE. Jest ono oznaką zbawienia. Zwykle to słowo kojarzymy jedynie z powołaniem do stanu duchownego. To oczywisty błąd. Jesteśmy wszyscy powołani do zbawienia, ale to powołanie przybiera różne formy: samotności, małżeństwa, kapłaństwa, czy wreszcie stanu życia konsekrowanego.

Powołanie to cichy krzyk Boga do oddalonego człowieka. Bóg wzywa nas nie dzięki naszym czynom, ale z darmowej łaski – łaski, na którą nikt nie zasługuje, ale ją otrzymuje. Ów krzyk jest cichszy niż szept matki nad czołem uśpionego dziecka. Jest jednak głośniejszy niż grom, uderzający tuż obok nas z burzowych obłoków!

Początek powołania jest zawsze taki sam jak u Abrama: wyjdź z Ur, wyjdź z ziemi rodzinnej, z domu swego ojca. Chodzi o wyjście z ziemskich pożądań, o wydobycie się spod warstwy zabrudzenia ziemią, brudem, błotem, które stały się bliższe niż rodzina. Wreszcie z domu ojca – z ojcostwa naturalnego do odkrycia ojcostwa nadprzyrodzonego. Nie bez powodu dodano, że miasto, z którego rozpoczęło się powołanie Abrama, nazywało się Ur, czyli „piec”– symbol piekielnej atmosfery, która przybiera pozory „domowego ciepełka”. Do zła przyzwyczajamy się bowiem jak do komfortu, bez instrukcji i przymusu.

Drugi krok to trudy i przeciwności – walka o wytrwałość w przylgnięciu do Słowa Jezusowego i Jego sakramentalnych dłoni. Jedynie Jezus wyprowadza nas na górę, na Tabor przemiany. Tam możemy odczuć tak wielkie dobro, że sam Piotr zawołał: „dobrze, że tu jesteśmy”. Najlepiej jest nam z Bogiem, z Jezusem, w obłokach świetlanych, w chmurach szczęścia, które otaczają jedynie tych, co to wyrzekli się dołującej rozpusty ziemi.

Trzy kroki powołania – wyjście, wytrwanie, przemiana – to temat do medytacji, która nie powinna być dla Ciebie jedynie czymś w rodzaju reportażu biblijnego, lecz zaniepokojeniem sumienia, podrażnieniem umysłu do wglądu w siebie i w swą historię: Czy masz już za sobą wyjście? Czy trwasz przy Bogu mimo trudów i przeciwności? Czy pragniesz tylko przemienić twe wyobrażenia o szczęściu?

Piotr bez nutki udawania wyrzekł słowa zadowolenia z przebywania z Jezusem: „dobrze, że tu jesteśmy”. To nie był okrzyk turysty, który podziwia piękne widoki. To zdefiniowanie szczęścia – odwiecznego celu nie tylko filozofów. To odnalezienie szczęścia i odnalezienie przez szczęście! Człowiek może być szczęśliwy tylko z Bogiem, ale i Bóg potwierdził, że bycie z człowiekiem, dzięki człowieczeństwu Syna Bożego, jest dla Boga szczęściem: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”. Okazuje się, że nie tylko Bóg jest niebem dla człowieka, ale i człowiek może być niebem dla Boga.

Ojcowskie nakazy


ks. Jan Waliczek

Człowiek przekonany o własnej wolności, mający swoje zdanie i własne zapatrywania na wiele spraw, z niechęcią odnosi się do narzucanych mu opinii. Niechętny jest też stawianym mu wymaganiom. Nieraz postrzega je jako niemal zamach na osobistą wolność. Nawet dzieci wydają się czasem zaskoczone, że nagle postawiono im kategoryczny zakaz lub nakaz. Zresztą niejeden rodzic, spodziewając się gwałtownych reakcji dziecka, rezygnuje ze zdecydowanych żądań. „Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej” – to nakaz dany przez Boga Abramowi. „Jego słuchajcie” – nakazuje Bóg świadkom przemienienia Jezusa na górze Tabor. „Weź udział w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii” – nakazywał Paweł Tymoteuszowi.

Trudno sobie wyobrazić tekst biblijny bez nakazów. Szczytów sięgają one w Dekalogu. Lud Boży zdawał sobie sprawę z wagi Bożych nakazów i przykazań. Znamienne świadectwo tego znajdujemy w Księdze Psalmów: „Nakazy Pana słuszne – radują serce, przykazanie Pana jaśnieje i oświeca oczy” (19,9).

Nakazy odgrywają istotną rolę w historii zbawienia. Przede wszystkim ukazują Boga jako Ojca nakazującego, czyli wymagającego, by człowiek pełnił Jego wolę. Obraz Boga Ojca nakazującego nie sprzeciwia się obrazowi Boga Miłującego. Ojciec nigdy nie przestał miłować swojego Jednorodzonego Syna, a jednak przyjął Jego śmierć krzyżową jako akt posłuszeństwa Syna wobec woli Ojca. Bóg stawia człowiekowi nakazy z troski o niego, zwłaszcza o jego zbawienie. Ta troska zaś pochodzi z Bożej miłości.

Bóg jest najwyższym przykładem dla wszystkich, którym w udziale przypadła rola formułowania i ogłaszania wszelkiego rodzaju nakazów. W szczególny sposób przypada ona ojcom i matkom. W ich rodzicielskiej miłości musi być miejsce na stanowcze, aczkolwiek roztropne nakazy i zakazy wobec dzieci; na ich egzekwowanie.

Wydawanie nakazów przypada przełożonym, zwierzchnikom, pracodawcom. Nakazy ich, aby były konstruktywne, muszą być dyktowane dobrem ogólnym, a także dobrem człowieka, do którego są adresowane. Nie mogą więc być pozbawione miłości i służby człowiekowi. Nadto muszą budzić zaufanie zarówno do samego nakazodawcy, jak i do treści jego nakazów. Tylko nakazy zbudowane w podobny sposób mają szansę na realizację. Dzieci, młodzież, podwładni i wszyscy wykonawcy nakazów mają prawo znać ich motywacje i cele. W końcu jednak adresat nakazu powinien wykazać pewną uległość, posłuszeństwo, pokorę i zaufanie. Taką postawę zajmujemy wobec nakazów Boga, zaś nakazy ludzkie powinny być im podobne, by zasługiwały na przyjęcie i wypełnienie.

Bóg nakazujący, miłujący i zbawiający człowieka uświadamia nam, że nie tylko odnowa życia religijnego, ale także życia rodzinnego i społecznego nie obędzie się bez poważnego respektowania wiarygodnych nakazów.

Nierozerwalne więzy


Augustyn Pelanowski OSPPE

Przemienienie dokonało się dlatego, abyśmy zostali nasyceni Chwałą Świata, Który Ma Nadejść. Nie dziwi mnie, że Jezus włożył wiele trudu, by przywiązać uczniów do siebie. Więzy miłości są nie do zerwania! Są silniejsze niż śmierć!

Czytałem o hinduskim ojcu, który w czasie powodzi rzeki Narbady przywiązał swoje dzieci sznurem na przegubach ich rąk i rzucił się w nurt. Kiedy przepłynął, nakazał dzieciom również przedostać się na brzeg. Ciągnął je sznurem, choć one zanurzały się w wodzie i prawie pogrążały w nurcie, tracąc nadzieję, że swoimi wątłymi rączkami zdołają pokonać potęgę żywiołu. Jednak siła ojca i przywiązanie dzieci sznurem pozwoliły mu wszystkie uratować.

Myślę, że podobnie Jezus nas do siebie przywiązuje. I siebie do nas, aby nas pociągnąć do nieba, poprzez szalejące koleje losu, które jak powódź nas zalewają i porywają, grożąc zatopieniem na dnie istnienia! Po to Jezus był z uczniami na ziemi, aby oni z Nim byli w niebie. Przemienienie odsłania tę wolę zaprowadzenia człowieka wyżej niż najwyżej – do Świata, Który Ma Nadejść! Niebo jest naszą przyszłością, naszym celem. Ziemia to za mało dla człowieka. Jezus chce, aby wszyscy zostali pociągnięci do Jego królestwa. Dlatego zaprowadził ich na górę, osobno, i tam odsłonił im prawdę o Świecie, Który Ma Nadejść. Pociągnął ich do nieba.

Przemienienie przypomina nam o najważniejszym pytaniu człowieka: po co żyjemy? Tylko po to, by dojść do szczęścia w Bogu. Człowiek jest stworzony po to, by był szczęśliwy w Bogu i czerpał przyjemność z Jego chwały. Miejscem, w którym jest to jedynie możliwe, jest Świat, Który Ma Nadejść. A drogą jest ten świat – Świat, Który Ma Odejść. Bóg najpierw pozostawił znaki i ślady, po których mieliśmy iść do świata przyszłego – przykazania. Zniszczyliśmy je błotem nieprawości i powodzią kłamstw. Pozostał tylko sznur Jego miłości.

Ten świat został nie tylko naznaczony śladami Boga, czyli przykazaniami, ale też znakami Jego szczęścia, którymi są przyjemności, jakie istnieją na tym świecie. Bóg stworzył je po to, by przypominały o szczęściu tamtego świata. My jednak uczyniliśmy z nich cel naszego życia i to nas najbardziej unieszczęśliwiło. Postąpiliśmy jak ktoś, kto ma fotografię ukochanej osoby i na niej się zatrzymał, zapominając o poszukiwaniu ukochanej osoby. Jednak fotografia jej nie zastąpi, lecz pogłębi tęsknotę do poziomu rozpaczy! I tak się z nami dzieje, bo uganiamy się za przyjemnościami jak za fotografiami, a zapominamy o szczęściu, które jest ukryte w Osobie Jezusa. Uganiamy się za tym, co tylko miało odsyłać nasze serce do Boga. Uczyniliśmy z tego nasze bóstwa i dlatego cierpimy. Celem tego świata jest być dla człowieka ścieżką. Na tej ścieżce mamy jedno zadanie: tak związać się z Bogiem przez Jezusa Chrystusa, by nasze więzy, jak sznury, mocno nas ciągnęły do Świata, Który Ma Nadejść!