Kaznodzieja papieski wyjaśnia Eucharystię

Raniero Cantalamessa

publikacja 09.02.2005 08:48

We wskazaniach Kongregacji Kultu Bożego czytamy, że Rok Eucharystii „stwarza nadzwyczajną okazję do bardziej intensywnej katechezy o Eucharystii przyjmowanej w wierze przez Kościół”. W tym duchu postanowiliśmy przybliżyć nauczanie kaznodziei papieskiego, ojca Raniero Cantalamessy. Mamy nadzieję, że lektura tych tekstów pomoże jeszcze głębiej i intensywniej przeżywać spotkanie z Panem we wspólnocie Kościoła.

• Serce Kościoła :.
• Z Nim jedno ciało :.
• Ja w nich jak Ty we Mnie :.
• Bóg w nasze ręce złożył Ciało swe :.
• Stajemy się tym, co przyjmujemy :.
• Mocą Jego Krwi :.
• Duch służby :.
• W górę serca :.
 

 

Serce Kościoła


Niewierzący filozof powiedział: „Człowiek jest tym, co je”, chcąc przez to powiedzieć, że w człowieku nie ma jakościowej różnicy między materią a duchem, ale że wszystko sprowadza się w nim do komponentów organicznych i materialnych. Jeszcze raz zdarzyło się, że ateista dał, nie wiedząc o tym, najlepsze sformułowanie pewnej tajemnicy chrześcijańskiej. Dzięki Eucharystii chrześcijanin jest naprawdę tym, co spożywa! Pisał dawno temu św. Leon Wielki: „Nie co innego sprawia przystępowanie do Stołu Pańskiego, jedno to, że przemieniamy się w Tego, którego pożywamy” (Mowa 12 o Męce, 7; tł. bp K. Tomczak, w: Mowy, Poznań 1957, s. 298; CCL 138A, s. 388).

Posłuchajmy jednak, co na ten temat mówi sam Jezus: „Jak mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto Mnie spożywa, będzie żyć przeze Mnie” (J 6, 57). Użyty w tym zdaniu przyimek „przez” wskazuje na dwie sprawy lub dwa kierunki. Oznacza pochodzenie i przeznaczenie (cel). Oznacza, że jeśli ktoś spożywa Ciało Chrystusa, żyje „z” Chrystusa, to znaczy dzięki życiu, które pochodzi od Niego oraz żyje „ze względu na Niego”, to znaczy dla Jego chwały, Jego miłości, Jego Królestwa. Jak Jezus ma życie od Ojca i żyje dla Ojca, tak przyjmując Go, komunikując się ze świętą tajemnicą Jego Ciała i Krwi, my mamy życie od Jezusa i żyjemy dla Jezusa.

Ojcowie Kościoła objaśniali tę tajemnicę posługując się przykładem odżywiania fizycznego. Czynnik życiowy silniejszy (mocniejszy), mówili, przyswaja sobie słabszy, a nie odwrotnie. To, co jest roślinne, przyswaja sobie mineralne, czynnik zwierzęcy przyswaja sobie roślinny, duchowy zaś przyswaja sobie czynnik materialny. Do tego, kto zbliża się, aby Go przyjąć, Jezus mówi: „To nie ty przyswoisz Mnie sobie, to Ja przyswoję sobie ciebie” (por, św. Augustyn, Wyznania, VIII, 10). Więcej, pokarm nie będąc czymś żywym, sam z siebie nie może obdarzyć nas życiem, ale uważany jest za przyczynę życia jedynie w tej mierze, na ile przyjmuje istniejące już w naszym ciele życie. Natomiast chleb życia jest sam żywy i dzięki niemu naprawdę żyją ci, którzy go przyjmują. Podczas gdy pokarm cielesny przemienia się w tego, który go spożył, i ryba, chleb i jakikolwiek pokarm staje się krwią człowieka, tutaj jest wprost odwrotnie. To chleb życia porusza tego, który się nim karmi, upodabnia go do siebie i przemienia w siebie. To my jesteśmy poruszani przez Chrystusa, to my żyjemy życiem, które jest w Nim, dzięki temu, że pełni funkcję głowy i serca całego Ciała. Właśnie dlatego, byśmy zrozumieli, że nie podtrzymuje w nas życia na sposób pokarmu cielesnego, ale że posiadając w sobie życie, rozlewa je w nas, mówi że jest „chlebem żywym” i dodaje: Kto Mnie spożywa będzie żył przeze Mnie (por. M. Kabasilas, Życie w Chrystusie IV, 3 op. cit.). Powiedzieć, że Jezus w komunii „asymiluje nas” sobie, oznacza, że upodabnia nasze uczucia do swoich, nasze pragnienia do swoich, nasz sposób myślenia do swego; pozwala nam mieć „te same dążenia, które byty w Chrystusie Jezusie” (por. Flp 2, 5).

 

 

Więcej na następnej stronie

 

 

Jezus czyni to wszystko „dzięki swojej funkcji serca” Ciała Mistycznego. Co bowiem sprawia serce w organizmie ludzkim? Do niego ze wszystkich części ciała spływa krew „zepsuta”, to znaczy zubożona o elementy życiowe i obciążona wszystkimi resztkami toksycznymi (trującymi) organizmu. Ta krew, w płucach, na skutek kontaktu z tlenem, zostaje jakby spalona i w ten sposób odrodzona i wzbogacona w elementy odżywcze i z serca jest jakby na nowo dana wszystkim członkom. To samo na płaszczyźnie duchowej, w Eucharystii, sprawia serce Kościoła, to znaczy Chrystus. Do Niego spływa w każdej Mszy świętej zepsuta krew całego świata. Do tego serca, w Komunii świętej wprowadzam mój grzech i wszelką moją nieczystość, by zostały zniszczone, ono zaś oddaje mi krew czystą, swoją krew, która jest krwią Baranka ofiarowanego, pełnego życia i świętości. On jest „lekarstwem nieśmiertelności” (św. Ignacy z Antiochii). Dopiero mając to doświadczenie, rozumie się słowa Pisma Świętego; „Krew Chrystusa... oczyści wasze sumienia z martwych uczynków” (Hbr 9, 14) oraz „Krew Jezusa, oczyszcza nas z wszelkiego grzechu” (1 J 1, 7). Eucharystia jest naprawdę „sercem” Kościoła, i to w znaczeniu o wiele bardziej realistycznym, niż zwykle myślimy.

(Całość w: R. Cantalamessa, Eucharystia nasze uświęcenie, Warszawa 1994, s. 39-41. Tytuły katechez pochodzą od redakcji)
 

Więcej na następnej stronie

Z Nim jedno ciało


Z kim i z czym wchodzimy w komunię w Eucharystii? Św. Paweł pisze: „Kielich błogosławieństwa, który błogosławimy, czy nie jest udziałem we Krwi Chrystusa? Chleb, który łamiemy, czyż nie jest udziałem w Ciele Chrystusa?” (l Kor 10, 16).

Jesteśmy przyzwyczajeni do interpretowania tych stów w tym znaczeniu, że wchodzimy w komunię z całą rzeczywistością Chrystusa, poprzez różne elementy, które ją tworzą; ciało, krew, dusza, bóstwo. To jednak tchnie filozofią grecką, która pojmowała człowieka jako istotę w trzech niejako płaszczyznach: ciało, dusza i duch. W takim ujęciu nie jest dobrze uwypuklony stosunek osoby do osoby, istoty żyjącej do istoty żyjącej, osoby całej do osoby całej, co realizuje się w komunii, w sposób bezpośredni i z całą prostotą. W języku biblijnym (zwracałem już na to uwagę, ale podkreślam jeszcze raz) określenia ciało i krew mają znaczenie konkretne i historyczne; oznaczają całe życie Chrystusa, lepiej powiedzieć - Jego życie i śmierć. Ciało nie tyle oznacza składnik metafizyczny człowieka, co raczej pewną kondycję życia, to znaczy życie przeżywane w ciele; oznacza całego człowieka, podobnie zresztą jak termin „ciało” używany przez Ewangelię św. Jana. W Eucharystii ciało oznacza Chrystusa w Jego kondycji sługi, nacechowanej cierpiętliwością, ubóstwem, krzyżem; oznacza Chrystusa, który „stal się ciałem”, który pracował w pocie czoła, cierpiał, modlił się pośród nas.

To samo należy powiedzieć o słowie krew. Nie oznacza ono cząstki części człowieka (krew jest częścią ciała), ale wskazuje na konkretną rzeczywistość, lepiej, na konkretne wydarzenie: oznacza śmierć. Nie jakąkolwiek śmierć, ale śmierć gwałtowną i w języku ofiar przymierza śmierć ekspiacyjną (por. Wj 24, 8).

Płynie z tego bardzo ważny wniosek; że nie ma chwili czy życiowego doświadczenia Jezusa, którego nie moglibyśmy przeżyć na nowo i podzielić, przyjmując Komunię; rzeczywiście, całe Jego życie jest obecne i dane w ciele i krwi. Św. Paweł streścił tajemnicę krzyża Chrystusowego mówiąc: „ogołocił samego siebie” (por. Flp 2, 7). Oto nasza Msza mogłaby być cała wypełniona i oświecona tym zdaniem, zwłaszcza, jeśli jest to Msza celebrowana czy wysłuchiwana w chwili, w której stoimy rzeczywiście wobec jakiejś doznanej krzywdy, gdy wszystko w nas się buntuje, albo wobec trudności wynikających z posłuszeństwa. Jezus - możemy powiedzieć - ogołocił siebie samego, i ja chcę ogołocić siebie samego, obumierając dla siebie i dla mych „racji”! To jest prawdziwa komunia z Chrystusem.

Zależnie od wewnętrznych dyspozycji czy potrzeb chwili, możemy stanąć przy Jezusie twarzą w twarz, przy Jezusie, który się modli, przy Jezusie, który jest kuszony, zmęczony, który umiera na krzyżu, który zmartwychwstaje. To wszystko zaś nie będzie myślową fikcją, ponieważ ten Jezus nadal istnieje, jest żywy, chociaż nie żyje już w ciele, ale w Duchu.

/Całość w: R. Cantalamessa, Eucharystia nasze uświęcenie, Warszawa 1994, s. 41-42. Tytuły katechez pochodzą od redakcji/

 

 

Więcej na następnej stronie

 

 

Ja w nich jak Ty we Mnie


W znanych katechezach mistagogicznych, przypisywanych św. Cyrylowi Jerozolimskiemu czytamy: „Pod postacią chleba jest ci dane ciało, a pod postacią wina krew, abyś mając uczestnictwo w ciele i krwi Chrystusa, tworzył z Nim jedno ciało i jedną krew” [byś stał się concorporeus et consanguineus z Nim] (Cat. mist. IV, 3; PG 33,1100). Jest to sposób mówienia odważny, ale Ojcowie umieli nie przesadzać. Prawda jest taka, że komunia eucharystyczna ma taką głębię, że przewyższa wszelką ludzką analogię. Jezus przytacza przykład winnego krzewu i latorośli. Z pewnością jest tu bardzo ścisła więź; krzew i gałęzie mają te same ożywcze soki, dzielą to samo życie; gałąź oderwana od krzewu obumiera. Jednakże ani krzew, ani gałąź nie wiedzą o tej ich więzi będąc nieożywione. Czasem posługujemy się przykładem małżonków, którzy jednocząc się, tworzą „jedno ciało” (i jest to może analogia najmocniejsza); chodzi tu jednak o inny i o wiele niższy plan; plan na płaszczyźnie ciała, a nie ducha. Małżonkowie mogą tworzyć jedno dało, ale jednego ducha mogą utworzyć tylko w sensie moralnym. Natomiast, „kto się łączy z Panem, jest z Nim jednym duchem” (l Kor 6, 17). Moc komunii eucharystycznej jest właśnie tutaj; w niej stajemy się jednym duchem z Jezusem, a tym „jednym duchem” jest Duch Święty!

W sakramencie powtarza się za każdym razem to, co stało się w historii raz jeden; powtarza się w Eucharystii to, co stało się w życiu Jezusa. To Duch Święty w chwili narodzenia daje światu Chrystusa (Maryja rzeczywiście poczęła za sprawą Ducha Świętego); w chwili zaś śmierci Chrystus daje światu Ducha Świętego (On umierając „wyzionął Ducha”) (J 19, 30).

Duch Święty sprawia, że jesteśmy wewnętrznie zjednoczeni z Bogiem, mówi św. Bazyli (Spir. 5, 19; PG 32, 157 A). Więcej, św. Ireneusz mówi, że Duch Święty jest, „samą naszą komunią z Chrystusem” (Adv. haer. III, 24, l). On jest - żeby posłużyć się wyrażeniem współczesnego teologa - samą „bezpośredniością” naszego stosunku z Chrystusem (H. Muhlen), w tym sensie, że jest pośrednikiem między nami a Nim, nie tworząc żadnej przegrody. Nic nie stoi „pośrodku” między nami a Jezusem, ponieważ Jezus i Duch Święty, również - podobnie jak Jezus i Ojciec - tworzą jedno.

 

 

Więcej na następnej stronie

 

 

W Komunii Jezus przychodzi do nas jako Ten, który daje nam Ducha. Nie jako Ten, który kiedyś dawno temu, dał Ducha, ale jako Ten, który teraz, złożywszy swoją bezkrwawą ofiarę na ołtarzu na nowo „tchnął Ducha” (por. J 19, 30; „wyzionął Ducha”). W taki sposób Jezus czyni nas uczestnikami swojego duchowego namaszczenia. Jego namaszczenie rozlewa się w nas; lepiej powiedzieć - my zanurzamy się w Nim: „Chrystus wlewa się w nas i miesza się z nami, zmieniając nas i przemieniając w siebie, jak kroplę wody wlaną w nieskończony ocean pachnącego olejku. To są skutki, jakie sprawia tego rodzaju olejek w tych, którzy go spotykają: nie ogranicza się po prostu do tego, aby ich napełnić zapachem, ani by mogli jedynie oddychać tym zapachem, ale zamienia ich istotę w ten olejek, który dla nas rozlał się: ‘Jesteśmy miłą Bogu wonnością Chrystusa’” (por. 2 Kor 2, 15) (M. Kabasilas, dz. cyt. IV, 3; PG 150, 593).

Wokół stołu eucharystycznego dokonuje się „trzeźwe upojenie Duchem”. Komentując tekst Pieśni nad pieśniami, św. Ambroży pisze: „Spożyłem chleb z miodem” (Pnp 5, l). - To chleb, w którym nie ma żadnej goryczy, lecz jest sama słodycz. „Wypiłem wino z mlekiem” - powstaje z tego radość, ale taka, której nie obciąża żaden grzech. Ilekroć bowiem pijesz to wino, dostępujesz odpuszczenia grzechów i upajasz się duchowo. Dlatego właśnie powiada Apostoł: „Nie upijajcie się winem, lecz bądźcie pełni ducha” (Ef 5,18). Człowiek, który upija się winem, stąpa chwiejnie i niepewnie, a kto podlega oszołomieniu duchowemu („kto upija się Duchem” - tak tłumaczy o. R. Cantalamessa, p. tł.), ten zakorzenia się w Chrystusie. Jest to więc niezwykłe oszołomienie, bo powodujące trzeźwość duszy” (Św. Ambroży, Sakramenty, tt. ks. L. Gładyszewski, w: Wybór pism dogmatycznych, Poznań 1970, s. 82n; De sacr. V, 17; PG 16, 449n.). Stąd się wywodzi znane zawołanie św. Ambrożego, w jednym z jego hymnów, jeszcze dziś recytowanych w Liturgii godzin: „Pijmy z radością trzeźwą obfitość Ducha” (Laeti bibamus sobriam profusionem Spiritus). Trzeźwe upojenie nie jest tylko wyrażeniem poetyckim, ale jest pełne znaczenia i prawdy. Efektem upojenia zawsze jest wyjście człowieka z siebie samego, poza własne ciasne granice. Ale podczas gdy w wypadku upojenia materialnego (wino, narkotyki) człowiek wychodzi z siebie, żeby żyć „poniżej” własnego rozumnego poziomu, prawie na równi ze zwierzętami, w upojeniu duchowym wychodzi z siebie, by żyć „powyżej” własnego poziomu, w przestrzeni samego Boga. Każda Komunia powinna by zakończyć się ekstazą, jeśli przez to słowo rozumiemy nie fenomeny nadzwyczajne, które jednak są przypadkowe, i towarzyszą czasem przeżyciom mistyków, ale w dosłownym znaczeniu tego słowa, jako wyjście (extasis) człowieka z siebie samego, owo Pawiowe „żyję już nie ja”.
 

Więcej na następnej stronie

To, co Ojcowie Kościoła zamierzali powiedzieć obrazowym językiem o upojeniu, św. Tomasz z Akwinu wyraził w pojęciach bardziej rozumowych, mówiąc, że Eucharystia jest „sakramentem miłości” (sacramentum caritatis) (por. S. Th„ I-II, q. 28, a. l; III, q. 78, a. 3). Zjednoczenie z żyjącym Chrystusem nie może się dokonać inaczej -wyjaśnia - jak tylko w miłości; miłość jest jedyną rzeczywistością, w której dwa odrębnie żyjące byty, pozostając każdy sobą, mogą się zjednoczyć, by utworzyć jedno. Duch Święty dlatego jest nazwany „samą komunią” z Chrystusem właśnie dlatego, ponieważ On jest samą miłością Boga. Każda Komunia eucharystyczna, która nie kończy się aktem miłości, jest niespełniona. Komunikuję się w pełni i definitywnie z Chrystusem, który zjednoczył się ze mną (skomunikował się ze mną), tylko wtedy, gdy potrafię powiedzieć Mu z prostotą i szczerością serca, jak Piotr: „Panie, Ty wiesz, że Cię kocham!” (por. J 21,16).

Poprzez Jezusa i Jego Ducha w Komunii eucharystycznej docieramy w końcu do Ojca. W swojej „modlitwie arcykapłańskiej” Jezus mówi do Ojca: „Aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy. Ja w nich, a Ty we Mnie” (J 17, 22n). Te słowa; „Ja w nich, a Ty we Mnie” oznaczają, że Jezus jest w nas, i że w Jezusie jest Ojciec. Dlatego nie można przyjmować Syna bez przyjmowania wraz Nim również Ojca. Ostatecznym uzasadnieniem tego jest to, że Ojciec, Syn i Duch Święty stanowią jedną i nierozdzielną naturę Bożą, są kimś jednym. Pisze o tym św. Hilary z Poitiers: „Jesteśmy zjednoczeni z Chrystusem, który jest nierozdzielny z Ojcem, ale pozostaje w Ojcu, pozostaje zjednoczony z nami. W ten sposób również my dochodzimy do jedności z Ojcem. Chrystus jest w Ojcu w sposób współnaturalny, jako zrodzony przez Niego; ale w pewnym sensie również i my przez Chrystusa jesteśmy współnaturalni w Ojcu. On żyje dzięki mocy Ojca, a my żyjemy dzięki Jego człowieczeństwu” (De Trin. VIII, 13-16; PL 10, 24n).

Chcąc się teologicznie precyzyjnie wypowiedzieć, mówimy, że w Eucharystii Syn - Jezus Chrystus jest obecny naturalnie (to znaczy ze swoją podwójną naturą boską i ludzką) i jest obecny również osobowo (jako oso ba Syna); Ojciec i Duch Święty bezpośrednio są obecni tylko naturalnie (na mocy jedności natury Bożej), ale pośrednio, to znaczy na mocy wzajemnego przenikania się (perychorezy) Osób Boskich, są obecni także osobowo. W każdej bowiem z Osób Trójcy Świętej są faktycznie obecne dwie pozostałe.

Tę obecność całej Trójcy Świętej w Eucharystii, którą teologia stwierdza jako zasadę, święci często przeżyli doświadczalnie. W dzienniku wielkiej mistyczki św. Weroniki Giuliani czytamy: „Wydawało mi się, że w Najświętszym Sakramencie widzę jakby na tronie Boga w Trójcy Świętej Jedynego; Ojca z Jego wszechmocą, Syna z Jego mądrością, Ducha Świętego z Jego miłością. Za każdym razem, kiedy komunikujemy, dusza nasza i nasze serce stają się świątynią Trójcy Przenajświętszej, a kiedy przychodzi do nas Bóg, przychodzi cały raj. Widząc, jak Bóg pozostaje zamknięty w Przenajświętszej Hostii, pozostawałam cały dzień poza sobą z powodu wielkiej radości, której doświadczałam. Gdybym musiała dać życie na potwierdzenie tej prawdy, oddałabym je po tysiąckroć” (Dziennik, III, Citta di Castello 1973, ss. 928. 1048).

Wchodzimy więc w tajemniczą, ale prawdziwą i głęboką komunię z całą Trójcą: z Ojcem przez Chrystusa w Duchu Świętym. Cala Trójca jest niewidzialnie obecna wokół ołtarza. To właśnie chce powiedzieć słynna ikona A. Rublowa, na której Ojciec, Syn i Duch Święty ukazali się pod dębem Mamre Abramowi w postaci trzech Aniołów, tworzą pewnego rodzaju krąg mistyczny wokół ołtarza i wydają się mówić patrzącemu: „Bądźcie jednością, tak jak My jesteśmy jednością!”
 

Więcej na następnej stronie

Bóg w nasze ręce złożył Ciało swe


Komunia otwiera przed nami jakby kolejne drzwi, które pozwalają nam najpierw dotrzeć do serca Chrystusa i dalej poprzez Niego do serca samej Trójcy. Wobec tak wielkiej łaskawości Bożej, gdy zastanowimy się nieco, ogarnia nas pewien smutek. Co robimy z Ciałem Chrystusa? Kiedyś usłyszałem w momencie Komunii świętej piękny śpiew, w którym powtarzały się słowa: „Bóg w nasze ręce złożył Ciało swe”. Poczułem skurcz serca. Bóg w nasze ręce złożył Ciało swe. A my co uczyniliśmy z tym Ciałem Boga? Nie mogłem powstrzymać się od wewnętrznego krzyku: My zadajemy Bogu gwałt! Zadajemy Bogu gwałt! W jaki sposób zadajemy Bogu gwałt? Nadużywamy tej obietnicy, którą zobowiązał się, że będzie przychodził na ołtarz i do naszych wnętrz. „Zmuszamy” Go każdego dnia do tego najwyższego aktu miłości, sami zaś jesteśmy bez miłości, często jesteśmy nawet roztargnieni. To znaczy zadawać Mu gwałt. Jak trzeba być delikatnym i czułym wobec dziecka, które nie może się bronić. Tymczasem jak jesteśmy nieokrzesani i grubiańscy wobec Jezusa, który przedziwnie nie może się przed nami obronić. „Oto - woła św. Franciszek - uniża się co dzień jak wtedy, gdy z tronu królewskiego zstąpił do łona Dziewicy” (Upomn. l, 16). Nie można więc zbliżać się do Komunii jak tylko w wielkiej pokorze i skrusze. „Posłuchajcie, moi bracia - to także św. Franciszek - jeśli Błogosławiona Dziewica odbiera, i słusznie, taką cześć, ponieważ nosiła Go w najświętszym łonie; jeśli św. Jan Chrzciciel zadrżał i nie śmiał dotknąć świętej głowy Boga; jeśli szanujemy grób, w którym przez pewien czas spoczywało [Ciało Chrystusa], jakżeż święty, sprawiedliwy i godny powinien być ten, który rękami dotyka, sercem i ustami przyjmuje i innym do spożywania podaje [Pana], który już nie podlega śmierci, lecz żyje w wiecznej chwale... Wielkie to nieszczęście i pożałowania godna słabość, że gdy macie Go wśród siebie obecnego, wy zajmujecie się czymś innym na świecie. Niech zatrwoży się cały człowiek, niech zadrży cały świat i niech rozraduje się niebo, gdy na ołtarzu w rękach kapłana jest Chrystus, Syn Boga Żywego... Patrzcie, bracia, na pokorę Boga i wylewajcie przed Nim serca wasze, uniżając się i wy, abyście zostali wywyższeni przez Niego” (List do Zakonu, 21nn).

Wiedząc, jak wielka jest tajemnica, którą przyjmujemy i jak bardzo przewyższa nasze zdolności jej przyjęcia, nasi przyjaciele z Nieba - Maryja, aniołowie i święci nam bliscy - są gotowi, jeśli o to poprosimy, przyjść nam z pomocą. Możemy do nich mówić z prostotą i zdecydowanie podobnie jak ten człowiek, o którym opowiada Ewangelia, który musząc przyjąć w gościnę nocą swego przyjaciela, a nie mając niczego, co by mógł mu ofiarować, nie boi się udać do znajomego, by prosić go o pożyczenie chleba (por. Łk 11, 5nn). Możemy prosić te święte Osoby, by pożyczyły nam swoją czystość, chwałę, jaką oddają Bogu, swoją pokorę, uczucia nieskończonej wdzięczności wobec Boga i dać to potem odnaleźć Jezusowi, gdy przyjdzie do nas w Komunii. Święci - a na pierwszym miejscu Maryja - są gotowi to uczynić. Mogą to ze względu na obcowanie świętych; chcą tego z powodu miłości, jaką mają do nas i miłości do Jezusa. Trudno sobie wyobrazić, że mogliby nam odmówić. Więcej, twierdzę, że w Niebie jest pewnego rodzaju współzawodnictwo i zazdrość, jeśli chodzi o tego rodzaju prośby.

 

 

Więcej na następnej stronie

 

 

 

W Komunii w grę wchodzi Bóg, a tam gdzie jest Bóg, zdarza się to, co jest niemożliwe: proste pragnienia, nawet dziecinne, dzięki wszechmocy i hojności Bożej, są traktowane jako uprawnienia. „On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydal, jakże miałby nam wraz z Nim i wszystkiego nie darować” (Rz 8, 32). Jeśli jakiś król pozwoli, by jego syn odwiedził biedaka w jego norze, czyż odmówi temu biedakowi czegoś, czym mógłby przyozdobić ją i uczynić to pomieszczenie mniej brudnym i bardziej nadającym się, by mógł być tam przyjęty jego syn? Możemy mówić jeszcze bardziej jak dzieci i wyobrazić sobie w czasie Komunii, jaką „niespodzianką” jest dla Jezusa to, co znajduje w naszym sercu. Spodziewa się, że znajdzie jak zwykle nędzne mieszkanie, a tymczasem znajduje wspaniałość Nieba, z którego przyszedł! Trzeba tylko być czujnym i uważnym. Maryja i święci biorą bardzo poważnie sprawy, które dotyczą Króla Niebios i dlatego jaki smutek i wstyd, gdy w połowie dnia spostrzeżesz się nagle, że Oni przybyli i upiększyli dom biedaka, ale właściciel rankiem wyszedł i więcej do niego nie powrócił!

Uważam, że dla chrześcijanina będzie zbawczą łaską przejść przez okres czasu, w którym przeżywa lęk zbliżyć się do Komunii, drży na myśl o tym, co ma się wydarzyć i ciągle powtarza jak Jan Chrzciciel: „Ty przychodzisz do mnie?” (Mt 3,14). My możemy przyjmować Boga tylko jako „Boga”, to znaczy uwzględniając całą Jego świętość i majestat. Nie możemy oswoić Boga! Przepowiadanie kościelne nie powinno bać się - teraz, kiedy Komunia stała się sprawą tak zwyczajną i tak łatwą - posłużyć się czasem językiem listu do Hebrajczyków i powiedzieć wiernym: „Nie przystąpiliście bowiem do dotykalnego i płonącego ognia, do mgły, do ciemności i burzy ani też do grzmiących trąb i do takiego dźwięku słów, iż wszyscy, którzy Go słyszeli, prosili, aby do nich nie mówił... A tak straszne było to zjawisko, iż Mojżesz powiedział; Przerażony jestem i drżę. Wy natomiast przystąpiliście do góry Syjon, do miasta Boga żyjącego, Jeruzalem niebieskiego, do niezliczonej liczby aniołów, na uroczyste zebranie, do Kościoła pierworodnych, którzy są zapisani w niebiosach, do Boga, który sądzi wszystkich... do Pośrednika Nowego Testamentu - Jezusa, do pokropienia krwią, która przemawia mocniej niż krew Abla” (Hbr 12, 18 - 24).

Znamy upomnienie, jakie rozbrzmiewało w zgromadzeniu liturgicznym w pierwszych wiekach Kościoła w chwili Komunii świętej: „Kto jest święty, niech się zbliży, kto nim nie jest, niech czyni pokutę!” (Didache, 10). Św. Jan Chryzostom, mając do czynienia z ludem skłonnym do traktowania rzeczy lekko, mówiąc o Komunii eucharystycznej, używa zawsze przymiotnika „straszny” (friktos): „Straszne - pisze - są tajemnice Kościoła; straszny jest ołtarz!”; „Straszna i niewymowna jest komunia świętych tajemnic”; „Bez specjalnej pomocy łaski Bożej, żadna dusza ludzka nie mogłaby znieść ognia tej ofiary, nie będąc przezeń całkowicie zniszczona" (In Joh. Hom. 46, 4; PG 59, 261; De sacer. 3, 4; PG 48, 642). Ten sam święty mówił, że kiedy chrześcijanin wraca od świętego stołu, jest podobny do lwa, który wypuszcza z pyska ogniste płomienie, jego zaś spojrzenie jest nie do zniesienia dla szatana. Trzeba doświadczyć przynajmniej raz przerażającego majestatu Eucharystii, by umieć potem dowartościować w pełni dobroć i uniżenie Boga, który ukrywa jak pod zasłoną ten majestat, aby nas nie zniszczyć.

(Całość w: R. Cantalamessa, Eucharystia nasze uświęcenie, Warszawa 1994, s. 48-51. Tytuły katechez pochodzą od redakcji)

 

 

 

Więcej na następnej stronie

 

 

 

 

Stajemy się tym, co przyjmujemy

 


Ograniczyliśmy się dotychczas do rozważania komunii w aspekcie wertykalnym, komunii z Bogiem, Ojcem, Synem i Duchem Świętym. W Eucharystii jednak urzeczywistnia się także komunia horyzontalna, tj. z braćmi. W tekście, który przypomnieliśmy na początku, św. Paweł mówi: „Chleb, który łamiemy, czyż nie jest udziałem w Ciele Chrystusa? Ponieważ jeden jest chleb, przeto my, liczni, tworzymy jedno ciało. Wszyscy bowiem bierzemy z tego samego chleba” (l Kor 10, 16n). W tym fragmencie dwa razy występuje słowo „ciało"; w pierwszym wypadku oznacza ono ciało rzeczywiste Chrystusa, w drugim Jego ciało mistyczne, którym jest Kościół. „Przecierpiawszy mękę - pisze św. Augustyn - Pan powierzył nam w tym sakramencie swoje Ciało i swoją Krew, sprawiając, że my sami stajemy się nimi. Rzeczywiście, również i my jesteśmy Jego ciałem i w ten sposób dzięki Jego miłosierdziu stajemy się tym, co przyjmujemy. Pomyślcie przez chwilę, czym było to ziarno, kiedy było jeszcze na polu. Ziemia je urodziła, deszcz karmił; potem była praca człowieka, który umieścił je na klepisku, wymłócił, przesiał i złożył w spichlerzu; z niego wziął je do młyna, a potem w końcu do piekarni, by upiec z niego chleb. Teraz pomyślcie o sobie samych: nie było was i zostaliście stworzeni, zostaliście umieszczeni na Pańskim klepisku, zostaliście wymłóceni, dzięki pracy „wołów”, czyli tych, którzy wam głosili Ewangelię. W okresie katechumenatu byliście jakby przechowywani w spichlerzu, gdy podaliście wasze imiona do chrztu, zaczęliście być jakby mieleni przez posty i egzorcyzmy; w końcu przyszliście do wody, staliście się ciastem, stając się jedną rzeczą; gdy przyszedł ogień Ducha Świętego, zostaliście upieczeni i staliście się chlebem Pana. Oto, co otrzymaliście. Jak widzicie, że jest jeden przygotowany chleb, tak samo i wy jesteście czymś jednym, kochając się, zachowując tę samą wiarę, tę samą nadzieję i niepodzielną miłość" (Sermo Denis 6; PL 46, 834n).

Ciało Chrystusa, którym jest Kościół, zostało uformowane na podobieństwo chleba eucharystycznego; przeszło przez te same koleje. Chleb eucharystyczny urzeczywistnia jedność członków między sobą, oznaczając ją. Również w tym sakrament significando causa (oznaczając sprawia). W Komunii wierni „w konkretny sposób przedstawiają jedność Ludu Bożego, której stosownym znakiem i cudowną przyczyną jest ten Najświętszy Sakrament” (KK, 11). Innymi słowami, to co znaki chleba i wina wyrażają na płaszczyźnie widzialnej - jedność wielu ziaren zboża i gron winnego krzewu - sakrament realizuje na płaszczyźnie wewnętrznej i duchowej.

„Realizuje” nie sam, automatycznie, ale z naszą współpracą. Zbliżając się do Eucharystii, nie mogę dalej nie interesować się moim bratem; nie mogę go odrzucać, nie odrzucając samego Chrystusa i nie oddzielając samego siebie od jedności. Kto w chwili Komunii uważałby, że jest pełen miłości do Chrystusa, gdy tymczasem dopiero co obraził czy zranił brata, nie prosząc go o przebaczenie i nie mając takiego zamiaru, jest podobny do kogoś, kto po wielu latach spotyka swego przyjaciela, staje na palcach, by go ucałować w czoło i ukazać mu całe swoje uczucie, jednakże nie zauważa, że równocześnie depcze mu stopy podbitymi gwoźdźmi butami! Stopami Jezusa są członkowie Jego ciała, zwłaszcza ci najubożsi i najbardziej wzgardzeni. On kocha te swoje „stopy” i mógłby zawołać do takiego kogoś: Oddajesz mi cześć na próżno!

 

 

 

Więcej na następnej stronie

 

 

 

Chrystus, który przychodzi do mnie w Komunii, jest tym samym Chrystusem niepodzielnym, który idzie do brata, który jest obok mnie; On, żeby tak powiedzieć, wiąże nas jednych z drugimi w chwili, w której wiąże nas z sobą. Tutaj może znajduje się głębokie znaczenie tego zdania, które czytamy tyle razy w pismach Nowego Testamentu i pierwszych wieków Kościoła: „Zjednoczeni w łamaniu chleba” (por. Dz 2, 42). Chrześcijanie czuli się zjednoczeni w łamaniu chleba. Paradoks: zjednoczeni w dzieleniu. Faktycznie, łamanie oznacza dzielenie. Właśnie tak: jesteśmy zjednoczeni w dzieleniu, lepiej - w podzieleniu, tego samego chleba. Św. Augustyn przypomniał nam wyżej, że nie można mieć chleba, jeśli ziarna, które go tworzą, nie zostaną najpierw zmielone. Aby być zmielonym, nie ma niczego lepszego od miłości braterskiej, zwłaszcza, jeśli ktoś żyje we wspólnocie: znoszenie siebie nawzajem, mimo różnic charakterów, różnych punktów widzenia itd. To jest jak kamień młyński, który nas każdego dnia wygładza, każąc nam tracić nasze naturalne ostrości.

Teraz rozumiemy, co znaczy powiedzieć: Amen i Komu mówimy: Amen w chwili komunii. Słyszymy: „Ciało Chrystusa!” i odpowiadamy: Amen! Mówimy Amen najświętszemu Ciału Jezusa, narodzonemu z Maryi Dziewicy i umęczonemu za nas, ale mówimy Amen również Jego ciału mistycznemu - Kościołowi, którym są konkretni bracia nas otaczający, w życiu i przy stole eucharystycznym. Nie możemy oddzielić tych dwóch ciał i przyjąć jedno bez drugiego. Nie będzie nas może wiele kosztować powiedzieć Amen na wielu braci, może wobec większości. Ale wśród nich znajdzie się zawsze ktoś, kto sprawia nam ból, z własnej czy naszej winy, nieważne; ktoś, kto nam się sprzeciwia, krytykuje .nas, zniesławia. Powiedzieć w tym wypadku Amen jest trudniej, ale kryje w sobie łaskę specjalną. Więcej, jest w tym akcie pewien sekret. Gdy chcemy urzeczywistnić bardziej wewnętrzne zjednoczenie z Jezusem albo potrzebujemy przebaczenia czy szczególnej łaski od Niego, najlepszym sposobem, by to otrzymać, jest przyjąć Jezusa w Komunii razem z „tym” bratem lub z „tymi” braćmi. Powiedzieć Mu wyraźnie: Jezu, dzisiaj przyjmuję Cię razem z (i tu powiedzieć jego imię), chcę go gościć razem z Tobą w moim sercu, będę zadowolony, jeśli go z sobą przyprowadzisz. Ten mały gest, tak bardzo podoba się Jezusowi, ponieważ On wie, że aby na to się zdobyć, musieliśmy umrzeć trochę dla siebie.

Kończę tę medytację strofą hymnu Adoro Te devote, który karmił pobożność eucharystyczną tylu pokoleń wierzących:
Pamiątko śmierci Pana, o żywy chlebie, Co życie dajesz ludziom, śpieszę do Ciebie, Daj mej duszy żyć z Tobą i czerpać życie, Słodycze Twe smakować zawsze obficie.
(tł. A. Kamieńska)

(Całość w: R. Cantalamessa, Eucharystia nasze uświęcenie, Warszawa 1994, s. 51-54. Tytuły katechez pochodzą od redakcji)

 

 

 

Więcej na następnej stronie

 

 

 

 

Mocą Jego Krwi

 


Św. Paweł mówi, że Bóg przeznaczył Jezusa na to, by byt narzędziem przebłagania „przez wiarę mocą Jego krwi” (Rz 3, 25). Wydawałoby się więc, że to wiara, a nie sakrament służy do tego, by wejść w kontakt z tajemniczą mocą Krwi Chrystusa. Prawda jest taka, że te dwie rzeczy są konieczne i nie trzeba ich przeciwstawiać, ale łączyć. Owszem, wiara jest środkiem, który jednak znajduje swoje urzeczywistnienie konkretne i pełne w sakramencie, to znaczy w Eucharystii. To właśnie w niej odnawia się za każdym razem cud „usprawiedliwienia darmowego przez wiarę”. Jest konsekrowana i podniesiona przed tobą Krew Nowego Przymierza, jak był podniesiony wąż na pustyni (por. J l,7). Wierzysz, że jest to ta sama Krew, która została za ciebie przelana na Krzyżu; przypominasz sobie słowa: „Krew Jezusa oczyszcza nas z wszelkiego grzechu” (l J l, 7). Wrzuć więc w nią wszystkie twoje grzechy, jak rzuca się kamienie do niegaszonego wapna, aby wszystkie zostały starte i wracaj za każdym razem do domu jak celnik, „usprawiedliwiony" (Łk 18, 14), to znaczy obdarowany przebaczeniem, uczyniony nowym stworzeniem.

Czasem, podnosząc kielich po konsekracji, czuję potrzebę zatrzymania się przez jakąś chwilę w tej pozycji. Jeśli znane mi są jakieś sytuacje walki lub grzechu szczególnie twarde, wzywam w myśli na nie potęgi Krwi Chrystusa, pewien, że nie ma niczego bardziej skutecznego dla przeciwstawienia się groźnym mocom ciemności i zła. Jeśli Anioł niszczyciel, mówił św. Jan Chryzostom, widząc tylko figurę krwi na odrzwiach domów Izraelitów, bal się i nie wszedł, aby uderzyć (por. Wj 12, 23), o ileż bardziej demon, widząc rzeczywistość, ucieknie daleko? (por. Katechezy chrzcielne, 3, 15; SCH 50, s. 160).

Przyjmowanie w Komunii Ciała Chrystusa jest już w stanie wprowadzić nas w posiadanie całej tej łaski, jeśli przyjmowaniu towarzyszy żywa wiara w Krew Chrystusa. Jednakże przyjmowanie Komunii kielicha jest środkiem bardziej odpowiednim, ustanowionym przez samego Chrystusa, aby przystępować do niej, ponieważ w ten sposób „znak wskazuje na przyczynę”, jak mówi się o każdym znaku sakramentalnym. List do Hebrajczyków mówi, że „Krew Chrystusa... oczyszcza nasze sumienie z martwych uczynków” (por. Hbr 9, 14). Grzechy odkładają się w głębi naszych sumień jak martwe ciała. Jaka pociecha w odkryciu tego, że istnieje środek dla uwolnienia się z tych śmiertelnych ciężarów, które uciskają nas, i że ten środek jest zawsze do twojej dyspozycji w sakramencie Eucharystii! „Jeśli za każdym razem, gdy Krew zostaje wylana, jest ona wylana na odpuszczenie grzechów, to muszę ją zawsze przyjmować, aby odpuściła mi zawsze grzechy. Ja, który zawsze grzeszę, muszę zawsze dysponować lekarstwem” (św. Ambroży, De sacr. IV, 28).

 

 

 

Więcej na następnej stronie

 

 

Jednak Krew Chrystusa nie ma tylko tego, żeby tak powiedzieć, skutku negatywnego - zgładzenia grzechu, ma w stopniu najwyższym skutek pozytywny, polegający na udzielaniu nam Ducha Świętego. „Przez Krew wylaną za nas - pisze starożytny autor - otrzymujemy Ducha Świętego. Krew i Duch zostali złączeni, abyśmy poprzez Krew, która jest dla nas czymś naturalnym mogli otrzymać Ducha Świętego, który jest ponad naszą naturą” (Homilia paschalna z III wieku, w; SCH 36, s. 38). Ze względu na swój kolor i ciepło, krew, podobnie zresztą jak i jej znak, którym jest wino, przypomina w pewnym stopniu ogień („płynny ogień”, jak się czasem mówi!), ogień zaś z kolei przypomina Ducha Świętego: „Pijemy kielich radości, kielich żywy i płomienny, naznaczony ciepłem Ducha”, czytamy w jednej z najstarszych homilii paschalnych (w: SCH 27, s. 133 n). „Dam wam do picia wino - każe mówić Jezusowi św. Efrem - w którym jest zmieszany ogień i Duch” (Mowa na Wielki Tydzień 2, 627;CSC0413,s.41).

Jeśli chodzi o sposób sformułowania, idea ta była naznaczona wpływami ówczesnej filozofii stoickiej, według której krew była siedliskiem i nosicielem, żeby tak powiedzieć, w ciele ludzkim Pneuma (ducha), jeśli jednak chodzi o istotę, wywodzi się z Biblii. Jan widzi ścisły związek między Duchem, którego Jezus „wyzionął” na krzyżu a wodą i krwią, od razu potem wypływającymi z Jego boku (por. J 19, 30. 34). Nawiązując do tego epizodu, w pierwszym Liście, pisze: „Trzej bowiem dają świadectwo: Duch, woda i krew” (l J 5, 7). W zdaniu: „Wszyscyśmy też zostali napojem jednym Duchem" (l Kor 12, 13) św. Paweł wskazuje na to samo powiązanie między eucharystycznym napojem a Duchem Świętym. Komentując fakt wypłynięcia wody ze skaty (por. Wj 17, 5 n) pisze: „Pili z duchowej skały, a skałą byt Chrystus” (l Kor 10, 4). Również więc lud chrześcijański ma swoją „duchową skałę”, z której może zaczerpnąć „duchowego napoju”, a jest nim Duch Święty. Jest to skata, która „towarzyszy” mu w historii, właśnie dzięki Eucharystii. „Dla tamtych wypłynęła woda ze skały, dla ciebie Krew Chrystusa; woda nasyciła tamtych na pewien czas, Krew obmywa cię na wieki” (św. Ambroży, De myst. 8, 48). Dlatego nie ma bardziej pewnego sposobu dla przyjęcia Ducha Świętego jak przyjmować w Komunii, z wiarą, Krew Chrystusa.
 

Więcej na następnej stronie

Na koniec zapytajmy, co czynić, aby na nowo dać Krwi Chrystusa miejsce, jakie się jej należy w teologii i pobożności eucharystycznej? Obok odkrycia znaczenia krwi w Biblii i coraz szerszej praktyki Komunii pod dwiema postaciami, można by pomyśleć o niektórych małych konkretnych znakach, które (jeśli by były zatwierdzone przez kompetentną władzę) mogłyby pomóc wiernym rozumieć Eucharystię jako sakrament jednocześnie Ciała i Krwi Chrystusa. Na przykład: celebrować czasem Mszę świętą posługując się kielichem przejrzystym, szklanym lub kryształowym, tak, by lud mógł kontemplować własnymi oczyma Krew Pana, jak kontempluje Jego Ciało w hostii; w jakichś szczególnych okolicznościach odprawiać adorację eucharystyczną przed Ciałem i Krwią Chrystusa, albo także tylko przed Krwią, by przypomnieć, że również we Krwi jest cały Chrystus; nieść w procesji Bożego Ciała nie tylko Ciało, ale także i Krew Pana... Jest rzeczą oczywistą, że przechowywanie wina przedstawia większe trudności niż przechowywanie chleba, ale w tym wypadku nie chodziłoby o przechowywanie dłuższe, ale tylko okazyjne.

Powiedziałem, że „Najdroższa Krew” musi bardziej wyraźnie powrócić z kręgu pobożności do kerygmatu i sakramentu. Nie oznacza to jednak wyrzeczenia się czegokolwiek z tego, co wartościowego i wspaniałego pobożność ta zrodziła w Kościele w ostatnich wiekach. Wprost przeciwnie, oznacza danie temu wszystkiemu solidnych podstaw dogmatycznych. Wiara nie wyklucza pobożności, ale ją pobudza, zwłaszcza gdy chodzi o pobożność w znaczeniu ścisłym, tę, która należy się samemu Bogu. Również liczne instytuty zakonne, powstałe w ostatnich wiekach, noszące nazwę Najdroższej Krwi, mogą znaleźć w tym pomoc dla odkrycia piękna własnego charyzmatu i przeżywania go w sposób coraz bardziej zgodny z odnowioną wrażliwością biblijną i liturgiczną naszych czasów.

Kończymy czyniąc naszymi słowa, które przez wieki służyły wierzącym dla wyrażenia żarliwego pragnienia Krwi Chrystusa:

Ty, co jak Pelikan, Krwią swą karmisz lud, Przywróć mi niewinność, oddal grzechów brud. Oczyść mnie Krwią swoją, która wszystkich nas Jedną kroplą może obmyć z win i zmaz.

Zawsze, gdy powracamy na swoje miejsce, po przyjęciu Eucharystii, zwłaszcza gdy przyjęliśmy ją także pod postacią wina, w naszym wnętrzu powinno rozbrzmiewać to, tak bardzo bogate w treść i upomnienie, słowo: „Przystąpiliście. .. do Pośrednika Nowego Testamentu - Jezusa, do pokropienia Krwią, która przemawia mocniej niż krew Abla” (Hbr 12, 24).

(Całość w: R. Cantalamessa, Eucharystia nasze uświęcenie, Warszawa 1994, s. 68-72. Tytuły katechez pochodzą od redakcji)
 

Więcej na następnej stronie

Duch służby


Kusimy zgłębić znaczenie słowa „służyć”, by móc je realizować w naszym życiu i nie zatrzymać się tylko na słowach. Służba sama w sobie nie jest cnotą. W żadnym z katalogów cnót czy też owoców Ducha, jak je określa Nowy Testament, nie znajduje się słowo diakonia, służba. Wprost przeciwnie, mówi się nawet o służbie grzechowi (por. Rz 6, 16), albo bożkom (por. l Kor 6, 9), które z pewnością nie są dobrą służbą. Służba sama w sobie jest czymś neutralnym: wskazuje na pewien styl życia albo na sposób odnoszenia się do innych we własnej pracy, istnienie w zależności od innych. Może nawet być czymś negatywnym, jeśli jest wymuszona (niewolnictwo) albo tylko interesowna. Wszyscy dziś mówią o służbie; wszyscy uważają, że są na służbie: handlowiec obsługuje klientów; każdy kto spełnia jakąś funkcję w społeczeństwie, twierdzi, że świadczy usługi, że służy. Jest jednak oczywiste, że służba, o której mówi Ewangelia, jest zupełnie czymś innym, nawet jeśli niekoniecznie przekreśla i nie dyskwalifikuje służby tak, jak ją rozumie świat. Różnica kryje się w motywacji i w wewnętrznej postawie, z jaką służba jest spełniana. Przeczytajmy jeszcze raz opis umycia nóg, aby zobaczyć, w jakim usposobieniu Jezus spełnia ten gest i czym jest powodowany: „Jezus umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował” (J 13, l). Służba nie jest cnotą, ale wypływa z cnoty, przede wszystkim z miłości; jest największym wyrazem nowego przykazania. Służba jest sposobem objawienia się agape, czyli tej miłości, „która nie szuka własnej korzyści” (por. l Kor 13, 5), ale korzyści drugich, która nie jest poszukiwaniem, ale dawaniem. Jednym słowem, jest uczestniczeniem i naśladowaniem działania Boga, który będąc „Dobrem, wszelkim Dobrem, Najwyższym Dobrem” nie może kochać i obdarowywać inaczej jak tylko darmowo, bez jakiejkolwiek własnej korzyści. Dlatego służba ewangeliczna, w przeciwieństwie do służby światowej, nie jest cechą charakterystyczną tego, który jest niższy, potrzebujący, który nie ma, ale raczej jest cechą charakterystyczną tego, który posiada, który jest postawiony wyżej, kto ma. Od tego, komu wiele dano, będzie się wiele żądać z racji jego służby (por. Łk 12, 48). Dlatego Jezus mówi, że w Kościele przede wszystkim ten, kto rządzi, powinien być „jak ten, kto służy” (Łk 22, 26), a kto jest pierwszy, powinien być „sługą wszystkich” (Mt 10, 44). Umycie nóg jest „sakramentem chrześcijańskiej władzy” (C. Spicq).

 

 

Więcej na następnej stronie

 

 

 

Obok darmowości służba wyraża inną wielką cechę charakterystyczną boskiej agape: pokorę. Jezusowe słowa: Musicie nawzajem umywać sobie nogi oznaczają; musicie spełniać wobec siebie posługi pokornej miłości, Miłość i pokora tworzą razem ewangeliczną służbę. Jezus powiedział kiedyś: „Uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem” (Mt 11, 29). Co jednak uczynił Jezus, by mógł się określić jako „pokorny”? Czyż czułby się nic nie znaczącym albo mówił o sobie w taki sposób? Przeciwnie, w samym opisie umycia nóg mówi, że jest „Mistrzem i Panem” (por. J 13, 13). Cóż więc uczynił, żeby określić się jako „pokorny”? Uniżył się, przyszedł, aby służyć! Od chwili Wcielenia nie czyni mc innego, jak tylko uniża się, uniża aż do ostateczności, gdy widzimy Go na klęczkach, gdy umywa nogi Apostołom. Jakież drżenie powinno przeniknąć Aniołów, gdy widzą takie uniżenie Syna Bożego, na którego oni nie śmią nawet spojrzeć (por. l P l, 12). Stwórca na kolanach przed stworzeniem! „Zawstydź się pyszny popiele! Bóg się uniża, a ty się wywyższasz!” - mówił do siebie samego św. Bernard. Tak rozumiana - to znaczy jako uniżenie się, aby służyć - pokora jest rzeczywiście królewską drogą do upodobnienia się do Boga i do tego, by naśladować Eucharystię w naszym życiu. Św. Franciszek woła: „Patrzcie, bracia na pokorę Boga i wylewajcie przed Nim serca wasze, uniżajcie się i wy, aby was On wywyższył. Nie zatrzymujcie więc niczego z siebie dla siebie, aby was całych przyjął Ten, który cały wam się oddaje” (św. Franciszek, List do kapituły, 28n).

Owocem tej medytacji powinna być odważna rewizja naszego życia (przyzwyczajenia, zajęcia, plan pracy, rozkład i wykorzystywanie czasu), aby zobaczyć czy ono jest rzeczywiście służbą i czy w tej służbie jest miłość i pokora. Zasadniczą sprawą jest widzieć, czy my służymy braciom, czy też posługujemy się braćmi. Posługuje się braćmi i instrumentalizuje ich ten, kto może nawet dwoi się i troi dla innych, ale w tym wszystkim, co robi, nie jest bezinteresowny, szuka w jakiś sposób aprobaty, pochwały albo zaspokojenia w swoim wnętrzu poczucia, że jest na swoim miejscu, że jest dobroczyńcą. Ewangelia pod tym względem stawia wymagania skrajnie radykalne: „Niech nie wie twoja lewica, co czyni prawica” (Mt 6, 3). To wszystko, co zostało uczynione w jakiś sposób po to, „by być widzianym przez ludzi”, jest stracone. Christus non sibi placuit; „Chrystus nie szukał tego, co było dogodne dla Niego” (Rz 15, 3). Oto jest reguła służby.

 

 

 

Więcej na następnej stronie

 

 

 

W celu dokonania „rozróżnienia duchów”, a więc intencji, jakimi kierujemy się w naszej służbie, jest rzeczą pożyteczną zobaczyć, które posługi spełniamy chętnie, a od których staramy się na wszelki sposób uwolnić. Zobaczyć także, czy nasze serce gotowe jest opuścić - gdy tego od nas zażądają - posługę zaszczytną, przynoszącą chwałę dla jakieś pokornej, której nikt nie doceni. Najpewniejsze posługi to te, które spełniamy tak, że nikt, nawet ten, kto ich doświadcza, nie zdaje sobie z tego sprawy, ale wie o nich tylko Ojciec, który widzi w ukryciu. Jezus podniósł do rangi symbolu jeden z najbardziej pokornych gestów, jakie znano w Jego czasie, i które powierzano zazwyczaj do spełnienia niewolnikom; umycie nóg. Św. Paweł upomina: „Nie gońcie za wielkością, lecz niech was pociąga to, co pokorne” (Rz 12, 16).

Duchowi służby sprzeciwia się żądza panowania, przyzwyczajenie do narzucania innym własnej woli i własnego sposobu widzenia i czynienia rzeczy. Jednym słowem, autorytaryzm. Często ktoś, kto jest opanowany takim nastawieniem, me zdaje sobie w najmniejszym stopniu sprawy z tego, że zadaje cierpienia, a nawet dziwi się, że inni nie okazują mu wdzięczności za jego zatroskanie i jego wysiłki, czuje się nawet ofiarą. Jezus powiedział swoim Apostołom, by byli jak „owieczki pomiędzy wilkami”, ci zaś przeciwnie, okazują się wilkami pomiędzy owieczkami. Znaczna część cierpień, które czasem nękają jakąś rodzinę lub wspólnotę, jest spowodowana istnieniem w niej jakiejś jednostki autorytarnej i despotycznej, która depcze podkutymi butami innych i która pod pretekstem „służenia” innym w rzeczywistości nimi się „posługuje".

Bardzo możliwe, że tym „kimś” jesteśmy właśnie my! Jeśli mamy pod tym względem choćby małą wątpliwość, byłoby dobrze zapytać szczerze kogoś, kto żyje z nami, dać mu możliwość wypowiedzenia się bez lęku. Jeśli okaże się, że także my czynimy komuś życie trudnym przez nasz charakter, powinniśmy z pokorą zaakceptować rzeczywistość i przemyśleć naszą posługę.

Duchowi służby sprzeciwia się także z innego powodu przesadne przywiązanie do własnych przyzwyczajeń i wygody. Po prostu wygodnictwo. Nie może służyć na serio innym ktoś, kto zawsze jest zatroskany o własne zadowolenie, kto uczynił bożka z własnego odpoczynku, własnego czasu wolnego, swego porządku dnia. Reguła służby pozostaje ciągle ta sama: Chrystus nie szukał tego, co dogodne dla Niego.

Służba, jak to powiedzieliśmy, jest cnotą właściwą dla kogoś, kto przewodzi, jest czymś, co Jezus pozostawił pasterzom Kościoła, jako swoje najbardziej umiłowane dziedzictwo. Wszystkie charyzmaty należy ujmować w perspektywie służby; ale w sposób szczególny jest ona charyzmatem „pasterzy i nauczycieli” (Ef 4, 11), to znaczy charyzmatem władzy. Kościół jest „charyzmatyczny”, żeby służyć, ale jest także „hierarchiczny”, żeby służyć!

(Całość w: R. Cantalamessa, Eucharystia nasze uświęcenie, Warszawa 1994, s. 97-101. Tytuły katechez pochodzą od redakcji)

 

 

 

W górę serca


„Ilekroć bowiem spożywacie ten chleb albo pijecie ten kielich, śmierć Pańską głosicie, aż przyjdzie” (1 Kor 11, 26). To słowo Apostoła rozbrzmiewa w każdej Mszy świętej; rzeczywiście po konsekracji wołamy: „Głosimy śmierć Twoją, Panie, wyznajemy Twoje Zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale!”. Jest to echo Maranatha, owego „Przyjdź, Panie!” (albo „Pan przychodzi!”), które słyszało się podczas celebracji eucharystycznej w pierwszych wiekach Kościoła. Św. Hieronim mówi o „tradycji apostolskiej”, zachowanej aż do jego czasów, według której, podczas wigilii Paschalnej nie wolno było rozesłać ludu przed północą, ponieważ aż do tej chwili zawsze mogła mieć miejsce paruzja Pana (In Ev. Matth. IV, 25, 6; CCL 77, s. 236 n.). To ukazuje, jak konkretne i odczuwane było w pierwotnej liturgii Kościoła oczekiwanie na powrót Chrystusa.

Oczekiwanie na powrót Pana („napięcie eschatologiczne”) nie jest faktem czysto subiektywnym - to znaczy istniejącym tylko w umyśle jedynie tych, którzy zbliżają się do Eucharystii - ale przeciwnie, zakorzenia się w głębiach samego misterium, jest wewnętrzne w stosunku do celebracji eucharystycznej.

Oczekiwanie to było już obecne w Passze hebrajskiej, chociaż także jako w „figurze”. Baranek miał być spożywany w ten sposób: „Biodra wasze będą przepasane, sandały na waszych nogach i laska w waszym ręku. Spożywać będziecie pośpiesznie” (Wj 12, 11). Jak ktoś kto podejmuje podróż. Samo słowo „Pascha” było wyjaśniane jako „przejście” lub „wyjście”, ponieważ wskazywało na przejście człowieka z Egiptu do ziemi obiecanej, z tego świata do Ojca. Otóż, w Eucharystii ten „pośpiech”, to przynaglanie do przodu, staje się bardziej duchowe, bardziej głębokie. Sam sposób obecności Jezusa w sakramencie rodzi w sercu oczekiwanie i pragnienie czegoś innego. Taka obecność jest obecnością „zasłonioną”, to znaczy, żeby tak powiedzieć, obecnością-nieobecnością. Tak jak we Wcieleniu, tak i w Eucharystii, Bóg objawia się ukrywając się, nie mógłby uczynić inaczej nie narażając stworzenia na unicestwienie od oślepiającego blasku swego majestatu. Ale właśnie ten Jego zasłoniony sposób istnienia rodzi pragnienie odkrycia, pragnienie oglądania „bez zasłony”. Rozumie to ten, kto kocha. Zrozumiał to dobrze autor słów, które śpiewamy w Adoro Te devote: „Pod zasłoną teraz, Jezu, widzę Cię; niech pragnienie serca kiedyś spełni się: bym oblicze Twoje tam oglądać mógł, gdzie wybranym miejsce przygotował Bóg”. Temu, kto kocha, nie wystarcza obecność ukryta i częściowa. W Śpiewie duszy dręczonej tęsknotą za widzeniem Boga (tak jest zatytułowany), św. Jan od Krzyża mówi o Eucharystii słowami, wyrażającymi z pewnością jego doświadczenie:

 

 

Więcej na następnej stronie

 

 

 

Gdy skupiam moje myśli
w Tajemnicy Ołtarza,
Wiedząc, żeś tam jest skryty,
Ma miłość się rozżarza
I jeszcze więcej cierpię!
W sercu tęsknotą wzbieram!
Umieram, bo nie umieram!
(św. Jan od Krzyża, Dzieła, . o. Bernard Smyrak OCD, Kraków 1986,s. 61)

Eucharystia zamiast gasić pragnienie obecności Boga, powiększa je i czyni bardziej trawiącym. Św. Paweł mówi to samo, posługując się obrazem „pierwocin”. Kosztujemy pierwocin Ducha, ale właśnie kosztując ich, spostrzegamy, że pierwociny nam nie wystarczają; pierwociny każą wyczekiwać całego zbioru, budzą pragnienie Wszystkiego. „Dlatego - dodaje Apostoł - całą swoją istotą wzdychamy oczekując przybrania za synów - odkupienia naszego ciała” (Rz 8, 23).

W ten sposób Eucharystia wyraża samą naturę chrześcijańskiej egzystencji na ziemi. Jest to uprzywilejowany moment, w którym Kościół doświadcza siebie jako „pielgrzyma”, jako będącego w drodze. Eucharystia jest „pokarmem pielgrzymów”, sakramentem wyjścia, które trwa, sakramentem Paschalnym to znaczy „przejścia”. We wprowadzeniu do prefacji mszalnej rozbrzmiewa od pierwszych wieków wołanie: Sursum corda! - W górę serca! Św. Augustyn komentuje: „Cale życie prawdziwych chrześcijan jest jednym sursum cor. Co oznacza mieć „w górze” serce? Oznacza mieć nadzieję w Bogu. Gdy słyszycie kapłana mówiącego: Sursum corda!, odpowiadacie: Habemus ad Dominum! (Wznosimy je do Pana). Starajcie się, by było prawdą to, co mówicie” (Ser. Derus 6; PL 46, 834 n). Wielu Ojców Kościoła, nawiązując do Hbr 10, l, rozróżniało trzy fazy, trzy okresy czasowe w historii zbawienia: etap cienia, etap obrazu i w końcu etap rzeczywistości: „Cień jest w Prawie, obraz w Ewangelii, rzeczywistość zaś w Niebie. Tutaj chodzimy w obrazie, gdy zaś nadejdzie pełnia doskonałości, będziemy widzieć twarzą w twarz, ponieważ doskonałość jest w rzeczywistości” (św. Ambroży, De offic. I, 48; PL 16, 94). Konsekwentnie ci sami Ojcowie rozróżniali także trzy Paschy: Paschę Prawa, Ewangelii i „tę trzecią Paschę, która dokona się pośród tysięcy aniołów na uroczystym zgromadzeniu, podczas najdoskonalszego i najszczęśliwszego Wyjścia” (Orygenes, In. loh. X, 111; GCS, 1903 s. 189; n. St. Kalinowski, Komentarz do Ewangelii św. Jana, Ks. X, XVIII, 111, cz. I, Warszawa 1981, s. 240). Pojęde „Paschy niebieskiej” zostało przygotowane przez samego Jezusa, gdy ustanawiając Eucharystię mówił o tajemniczej nowej Passze, która spełni się „w Królestwie Bożym” (por. Łk 22,16).


(Całość w: R. Cantalamessa, Eucharystia nasze uświęcenie, Warszawa 1994, s. 137-140. Tytuły katechez pochodzą od redakcji)