Ks. Franciszek Blachnicki

Krzysztof Jankowiak

publikacja 27.11.2009 20:41

Jeśli miałbym wskazać, co mnie najbardziej pociąga w postaci ks. Blachnickiego, wskazałbym na dwie rzeczy: kontemplację i konsekwencję.

Ks. Franciszek Blachnicki Henryk Przondziono Agencja GN Ks. Franciszek Blachnicki ( w środku) z kardynałem Karolem Wojtyłą na Kopiej Górce. Reprodukcja z książki "Człowiek wiary konsekwentnej".

Jak wyglądało chodzenie za światłem w życiu ks. Blachnickiego? Pewnie można tu pisać o różnych rzeczach. Jeśli ja miałbym wskazać, co mnie najbardziej pociąga w postaci ks. Blachnickiego, wskazałbym na dwie rzeczy: kontemplację i konsekwencję.

Jak rodzi się świętość, jak rodzi się wielkość? Czy, aby być świętym, trzeba być działaczem, wielkim założycielem, inspiratorem spektakularnych akcji? Człowiek, o którym piszę, przez całe życie był ogromnie aktywny, kipiał wręcz pomysłami, był założycielem iluś dzieł i inicjatyw. Ale wcale nie na tym polegała jego świętość.

17 VI 1942 r. Ten dzień był kluczowy w życiu ks. Franciszka Blachnickiego.

Co było przedtem? Czas niewiary. Ks. Blachnicki stracił wiarę mając 16 lat. I był konsekwentny w określaniu się jako niewierzący. Nie przyjął bierzmowania, gdy przyjmowała ten sakrament jego klasa. Nie przyjmował sakramentów. Tej postawy nie zmieniło nawet skazanie na śmierć przez niemiecki sąd za działalność patriotyczną. Franciszek Blachnicki od marca 1942 roku przebywał w celi śmierci i nie korzystał z możliwości spowiedzi. Było mu obojętne, co się z nim stanie po śmierci. Uważał, że nie ma piekła.

Co stało się 17 VI 1942 r.? „Wiara jako nowa, nadprzyrodzona rzeczywistość została mi wlana w jednym momencie w owym pamiętnym dniu – jako zupełnie nowe, nie ludzką mocą zapalone światło, które świeci nawet wtedy, gdy nie pada jeszcze na żaden przedmiot i trwa cicho, nieporuszenie jak gwiazda, świecąc w ciemnościach i sama będąc ciemnością”. Tak pisał ks. Blachnicki w swoim testamencie. Ten dzień ks. Blachnicki nazywał „największym dniem życia”, „dniem narodzin”.

A co było potem? Ks. Blachnicki pisał: „Ta rzeczywistość wiary – od tamtej chwili, bez przerwy przez 44 lata, określa całą dynamikę mego życia i jest we mnie «źródłem wody wytryskującej ku życiu wiecznemu». Jego życie zostało poddane otrzymanemu światłu i było nieustannym chodzeniem w tym świetle.

Nie przypadkiem główne dzieło ks. Blachnickiego nosi nazwę Ruchu Światło-Życie. Nazwę przyjęto dość późno, ale przyjęto ją jednomyślnie – odzwierciedlała ona bowiem podstawową zasadę przyjętą przez ks. Blachnickiego. Chodzi w niej o zachowanie harmonii pomiędzy tym, co człowiek uznaje za prawdziwe, za słuszne, co dla jego umysłu jest światłem – a jego postępowaniem. Ks. Blachnicki mówił: „Człowiek jest istotą rozumną, która kieruje się światłem znajdującym się w jego świadomości i człowiek – jeżeli ma być człowiekiem – jest zobowiązany do postępowania zgodnie ze światłem. (...) Światło i życie musi stać się w nas nierozdzielną całością. (...) Nie mówimy: Światło i Życie, ale: Światło-Życie. Chodzi o światło, które tworzy z życiem nierozerwalną całość”.
 

Jak wyglądało chodzenie za światłem w życiu ks. Blachnickiego? Pewnie można tu pisać o różnych rzeczach. Jeśli ja miałbym wskazać, co mnie najbardziej pociąga w postaci ks. Blachnickiego, wskazałbym na dwie rzeczy: kontemplację i konsekwencję.

Kontemplacja. Ci, którzy życie ks. Blachnickiego obserwowali z daleka, byli zaskoczeni, gdy zaczęto publikować jego dzienniki. Zaskoczyła ich zawarta w nich wielka głębia życia duchowego. Nie zaskoczyła ona jego bliskich współpracowników, którzy widzieli ks. Blachnickiego spędzającego całe godziny na modlitwie, zawsze – niezależnie od zmęczenia czy obowiązków czekających następnego dnia. Ten człowiek wszystko robił z Bogiem, wszystko przemadlał. Z natury energiczny i prący do wielkich czynów, przepoił te swoje naturalne cechy wielką modlitwą, zapatrzeniem się w Bogu, zasłuchaniem się w Jego Słowo, kontemplacją Jego liturgii. Potrafił troszczyć się o każdy najmniejszy szczegół liturgii, dbać, by wszystko było jak najpiękniej, jak najlepiej. Wskazywał na ogromne znaczenie Słowa Bożego, nad którym kazał się pochylać podczas każdego spotkania grup oazowych.

Konsekwencję można zobaczyć, gdy prześledzi się koleje życia ks. Blachnickiego. Był najpierw wikariuszem. Często zmieniał parafie, co było skutkiem sporu z narzuconym przez władze komunistyczne wikariuszem biskupim (biskupi katowiccy zostali usunięci z diecezji). Wskutek tego sporu przez rok był poza diecezją – w Niepokalanowie. Po powrocie biskupów w 1956 roku pracował w kurii. Zorganizował wtedy Krucjatę Wstrzemięźliwości – wielki ruch trzeźwościowy, obejmujący swym zasięgiem cały kraj.

Po rozwiązaniu Krucjaty Wstrzemięźliwości w 1960 r. przez władze komunistyczne ks. Blachnicki trafił na kilka miesięcy do więzienia. Po zwolnieniu zaczął pracę naukową na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.

A więc po kolei wikariusz, kurialista, pracownik naukowy. Jak wśród tych różnych zadań wyglądało tworzenie ruchu oazowego?

Najpierw były rekolekcje dla ministrantów zlecone przez kurię w pierwszym roku kapłaństwa. No cóż, normalna sprawa, że kuria zleca księdzu przeprowadzenie rekolekcji dla ministrantów. Nie do końca jednak normalne jest to, że ksiądz odchodzi od odwiecznego schematu rekolekcji – nie z lenistwa ani dla własnej fantazji, ale po starannym przemyśleniu, w jaki sposób najlepiej przeprowadzić rekolekcje dla chłopców w tym właśnie wieku. Te pierwsze rekolekcje, które odbyły się latem 1951 r. były więc inne, nietypowe – ks. Blachnicki skorzystał z przedwojennych doświadczeń harcerskich. Nie były to jeszcze rekolekcje oazowe, jednak ks. Franciszek uznał je za początek kształtowania tego, co później nazwał „metodą oazy”. Rekolekcje w następnym roku były rozwinięciem tych doświadczeń. Wtedy pierwszy raz w nauczaniu ks. Blachnickiego pojawiło się pojęcie oazy, choć ciągle nie można mówić o rekolekcjach oazowych.
 

Później nastąpiło wygnanie biskupów śląskich. Kuria zarządzana przez narzuconego wikariusza kapitulnego nie miała oczywiście żadnych zleceń wobec niepokornego księdza, mogło więc się wydawać, że sprawa rekolekcji została – przynajmniej na razie – zamknięta.

A jednak nie. W 1954 r. ks. Blachnicki organizuje pierwszą oazę. Są to po prostu rekolekcje dla ministrantów z jego ówczesnej parafii. Gdy po latach, w podręczniku Oazy Dzieci Bożych, opisuje te doświadczenia, wszystko wydaje się jednym logicznym ciągiem – od 1951 do 1954 r. Nie sposób się domyśleć, że tak naprawdę były to zupełnie inne okoliczności, inna organizacja i ów logiczny ciąg powstał tylko dzięki konsekwencji i determinacji ks. Franciszka. Rok 1955 to kolejna oaza – uczestniczą w niej ministranci nie tylko z aktualnej ale również z poprzednich parafii. W 1956 roku ks. Blachnicki przebywa w Niepokalanowie, poza diecezją. Zajmuje się zupełnie innymi sprawami, wydawałoby się, że nie będzie czasu ani możliwości na oazy. A jednak odbywa się Oaza Dzieci Bożych.

A potem jest praca w Kurii. Z jednej strony zupełnie inne możliwości, z drugiej jednak ogromne dzieło Krucjaty Wstrzemięźliwości mogłoby sugerować, że ks. Blachnicki nie znajdzie czasu na prowadzenie rekolekcji dla ministrantów – ma przecież inne, bardzo ważne obowiązki.

A jednak oazy trwają i się rozwijają. Od 1957 r. są oficjalną metodą rekolekcji dziecięcych w diecezji katowickiej, w tym samym roku pojawiają się oazy dla dorosłych, w 1958 r. jest pierwsza oaza dla dziewcząt.

Potem jest praca naukowa w Lublinie. Znowu mogłoby się wydawać naturalną rzeczą zaprzestanie działalności rekolekcyjnej – pracownicy naukowi mają przecież inne obowiązki i zainteresowania. Ks. Blachnicki jednak pracę licencjacką poświęca „Metodzie przeżyciowo wychowawczej dziecięcych rekolekcji zamkniętych” i wkrótce po jej obronie wznawia prowadzenie oaz – w 1963 r. prowadzi pierwszą oazę dla dziewcząt w wieku szkoły średniej. Odtąd oazy odbywają się co roku ogarniając coraz większą ilość osób i obejmując kolejne grupy wiekowo-stanowe.

Ks. Blachnicki w swoim życiu kapłańskim kilka razy zaczynał od nowa – podejmował zupełnie inne zadania, w całkowicie odmiennych warunkach. Nie jest to nic nadzwyczajnego – księża bywają przerzucani do całkiem innych obowiązków. Nie było jednak normalne ani typowe to, że mimo tych całkowicie odmiennych zadań ks. Blachnicki konsekwentnie w każdym nowym miejscu kontynuował swoją dotychczasową pracę rekolekcyjną. To wszystko po iluś latach doprowadziło do powstania Ruchu Światło-Życie obejmującego dziesiątki tysięcy osób.

Jeśli więc pytamy, jak rodzą się rzeczy wielkie, jak wyraża się świętość, to może częścią odpowiedzi będzie zwyczajna konsekwencja i wierność obranej drodze?


Autor jest rzecznikiem prasowym Ruchu Światło-Życie