Olej ratunkowy

Franciszek Kucharczak

publikacja 13.11.2006 23:17

Tu trzeba księdza, nie lekarza – takie słowa oznaczają zwykle, że trzeba już tylko grabarza.

Olej ratunkowy

Księdza z posługą sakramentalną wzywa się zazwyczaj, gdy zrobiło się już wszystko inne. Gdy chory dostał wszystkie możliwe lekarstwa i zastrzyki, gdy podłączono go do wszystkich możliwych aparatów, przeprowadzono reanimację. Nawet wtedy, gdy nie jest chory – bo już umarł. „Niestety, nic więcej nie można było zrobić” – rozkładają ręce bliscy.

Można było. Kościół dysponuje środkami, które ratują nie tylko duszę, lecz – gdy Bóg zechce – i ciało. Problem jednak w tym, że człowiek chce znacznie rzadziej niż Bóg.

Dać szansę Bogu

Różne są tego przyczyny. Jedną z nich jest pokutujące wciąż przekonanie, że ksiądz przy łóżku jest zwiastunem zagłady. Równie dobrze mógłby, zamiast w sutannie, pojawić się w białej płachcie i z kosą w ręku. Odwlekanie przyjścia kapłana było więc kojarzone z odsuwaniem godziny śmierci. Kiedy już przyszedł i „zaopatrzył”, nieomal niestosownością byłoby przeżyć.

Doświadczyła tego Maria Halfmann, Ślązaczka, która zmarła w 1973 roku w Niemczech w opinii świętości. Kawał życia spędziła w szpitalach. Kiedyś jej stan pogorszył się do tego stopnia, że wezwano do niej księdza. Po przyjęciu „olejów” pani Halfmann ujrzała „piękną panią”. – Siostro, Ona tam stoi i pokazuje, że poczuję się lepiej – powiedziała pielęgniarce w zakonnym habicie. Zakonnica spojrzała na nią zgorszona. – Pani się już lepiej nie poczuje! Przecież przyjęła pani ostatnie namaszczenie!

Opinia zakonnicy, choć dziwaczna, nie była pozbawiona podstaw. „Ostatnie namaszczenie” to przez wieki była oficjalna nazwa sakramentu udzielanego ciężko chorym. Tak ciężko, że zazwyczaj faktycznie niemającym szans na przeżycie.

Ostatni sobór przywrócił sakramentowi chorych znaczenie nadane mu u samych źródeł chrześcijaństwa. Biblia zawiera wyraźne o nim świadectwa: „Apostołowie (...) wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali” (Mk 6, 7–13); „Choruje ktoś wśród was? Niech sprowadzi kapłanów Kościoła, by się modlili nad nim i namaścili go olejem w imię Pana. A modlitwa pełna wiary będzie dla chorego ratunkiem i Pan go podźwignie, a jeśliby popełnił grzechy, będą mu odpuszczone” (Jk 5,14–15). Księża, często udzielający sakramentu chorych, zwłaszcza kapelani szpitalni, wiedzą, jak dosłowny bywa ów płynący z sakramentu ratunek.

To działa!

Był poranek kilka lat temu. Ksiądz Krzysztof Tabath jak zwykle z Komunią świętą przemierzał długie korytarze kliniki kardiologicznej w Katowicach. I jak zwykle zajrzał do sali, w której leżał jeden pacjent. Tamten człowiek zawsze na widok księdza odwracał się plecami. Tym razem też nie wyglądał na kogoś gościnnego. W ogóle wyglądał fatalnie.
– Czy przyjmie pan Komunię? – zapytał kapelan.
– I tak zdechnę – mruknął ponuro chory.
Ksiądz potraktował to jako odmowę. W następnym pokoju leżeli trzej mężczyźni. Wszyscy pobożnie przyjęli Komunię. – Gdy od nich wyszedłem, tknęła mnie myśl, że on faktycznie zdycha bez Pana Jezusa! – wspomina dziś ksiądz Krzysztof. Wrócił.
– Czy pan chciałby się spowiadać? – zapytał. Tamten ledwo dyszał. Kapelan pochylił się nad łóżkiem. – Czy chce pan przyjąć sakrament chorych? – powiedział głośno. Znad poduszki rozległo się ledwo słyszalne „nie mogę”. – A czy jest pan ochrzczony? – nie poddawał się ksiądz. – Tak ­– odparł chory resztką sił. – W takim razie może pan przyjąć sakrament chorych. Czy pan chce? Pacjent kiwnął głową potwierdzająco. Sekundę później stracił przytomność.
Ksiądz odmówił modlitwę, świętym olejem namaścił czoło i ręce chorego, i poszedł.
Następnego dnia rano dostrzegł tamtego człowieka, stojącego pod oknem. Gdy zauważył kapelana, prawie podbiegł. – Ja muszę z księdzem porozmawiać – zawołał. – Co ksiądz ze mną zrobił? Ksiądz mnie uzdrowił!
– Ja? Nie. Pan Jezus.
– To jest niemożliwe.
– Dlaczego?
– Bo ja w Niego nie wierzę.
Ksiądz uśmiechnął się. – A czy pan wierzy w tego, który pana uzdrowił?
– Tak.
– No to to jest Pan Jezus.
Rozmowa skończyła się spowiedzią. Pierwszą w życiu, bo choć ów człowiek miał, o dziwo, wiedzę religijną, to poza chrztem żadnego sakramentu dotąd nie przyjął.

Ona nie kontaktuje

Sakrament chorych zawsze skutkuje wyzdrowieniem, choć nie zawsze fizycznym. Pani Kazia pracowała w „Gościu Niedzielnym”. Na emeryturze czasem przychodziła do redakcji. W czasie jednej z takich wizyt straciła przytomność. – Ścielę ci się do stóp – powiedziała znajomej w ostatnim błysku świadomości.

W szpitalu leżała jak kłoda, bez żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym. Zawiadomiony o zdarzeniu znajomy ksiądz wybrał się do niej w odwiedziny. Nie wiedział, w jakim chora jest stanie. – Szczęść Boże, pani Kaziu – przywitał się po wejściu.
– To na nic, ona nie kontaktuje – powiedziały leżące na sali kobiety.
– Szczęść Boże – ozwał się z łóżka głos chorej. Pani Kazia jakimś dziwnym sposobem odzyskała świadomość. Powiedziała, że chce przyjąć sakrament chorych. Całkiem przytomnie uczestniczyła w jego udzielaniu, odpowiadała na modlitwy.
Kobiety były zszokowane. – Przed chwilą tu była jej rodzina! I nic, żadnego kontaktu! – zdumiewały się.
Ksiądz pożegnał się, zapowiedział, że przyjdzie wieczorem. Spełnił obietnicę, ale pani Kazia już nie żyła. Jak się okazało, chora po jego wyjściu znów przestała reagować i już nie odzyskała przytomności.
– A wiesz, że pani Kazia należała do Apostolstwa Dobrej Śmierci? – zapytałem księdza, gdy mi opowiedział tamto zdarzenie.
– Aaaa! Teraz rozumiem! – zawołał.

Sakrament chorych bywa ostatnim namaszczeniem i w tym sensie jego „przedsoborowa” nazwa była słuszna. Ale jednostronna, bo „oleje” wcale nie muszą być zaopatrzeniem na śmierć.

Trzeba jednak dać Bogu szansę i nie wzywać księdza w ostatnim momencie. Bóg może, oczywiście, nawet wskrzesić nieboszczyka. Ale ileż można Go kusić, żeby zawieszał prawa, które sam ustanowił?