Wyjdź!

Elżbieta Krzewińska

publikacja 20.02.2010 13:09

Bóg nie mówi szczegółowo, jak realizować to ogromne pragnienie, które się otrzymuje. Konkretny sposób, w jaki człowiek odpowiada na to wezwanie, pozostawiony jest jego twórczej wolności.

Koło biblijne Romek Koszowski/Agencja GN Koło biblijne

 

Słowo „powołanie” - jeśli popatrzeć na nie z punktu widzenia Boga – oznacza wezwanie; widziane od strony człowieka oznacza odpowiedź, co nierozerwalnie wiąże się z posłuszeństwem. Do czego jednak Bóg wzywa każdego człowieka bez wyjątku? Odpowiedź na to pytanie znaleźć można jedynie w Jego Słowie i w historiach ludzi, którzy to Boże wezwanie zrealizowali w swoim życiu.

Każdy człowiek wezwany jest przez Boga do przeżycia swojego istnienia tu, na ziemi, w wolności i dziecięctwie Bożym: „W Nim bowiem wybrał nas przez założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu swej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym” (Ef 1,4-6).

Cała Biblia wskazuje na to, jak bardzo Bogu zależy na wolności człowieka nie tylko tej fizycznej, o której mówi wyprowadzenie Izraelitów z Egiptu czy wyzwolenie z niewoli babilońskiej, ale też o wyzwolenie człowieka z niewoli grzechu i śmierci, które dokonało się dzięki śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa. Doskonale znane nam są słowa Apostoła Pawła: „Ku wolności wyswobodził nas Chrystus” (Ga 5,1a).

Dlatego można powiedzieć, że Bóg nie ma gotowego, szczegółowego planu wobec człowieka, ale chce, by człowiek w swojej wolności podejmował decyzje, dotyczące swojego życia. A jednak w Biblii znaleźć można wiele postaci, którym Bóg zlecił wykonanie konkretnego zadania. Czy jednak oznaczało to zniewolenie człowieka?

Czytając Pismo Święte widać, że tym, który wzywa, powołuje, jest Pan; powołanie jest Jego łaską, darem, charyzmatem. On powołuje, kogo chce i kiedy chce. Powołanie jest to pełne tajemnicy spotkanie słabego i grzesznego człowieka z trzykroć Świętym Bogiem. To wielka sprawa człowieka z Bogiem. Powołanie jest dialogiem. Bóg bowiem nie niszczy wolności człowieka. Bóg proponuje: „Pan rzekł do Abrama: wyjdź...”(Rdz 12,1). Człowiek odpowiada: „Abram udał się w drogę...” (Rdz 12,4) Pan posyła: „Kogo mam posłać? Kto by nam poszedł? Oto ja, poślij mnie!” (Iz 6, 8).

Takie wybranie przez Boga do wykonania konkretnego zadania jest łaską, na którą powołany nie zasłużył swoimi czynami. Mówi o tym Księga Rodzaju, opisując powołanie Abrahama: „Bo upatrzyłem go jako tego, który będzie nakazywał potomkom swym oraz swemu rodowi, aby przestrzegając przykazań Pana postępowali sprawiedliwie i uczciwie, tak żeby Pan wypełnił to, co obiecał Abrahamowi” ( Rdz 18, 19), Izaaka: „A wtedy Bóg rzekł do Abrahama: Niechaj ci się nie wydaje złe to, co Sara powiedziała o tym chłopcu i o twojej niewolnicy. Posłuchaj jej, gdyż tylko od Izaaka będzie nazwane twoje potomstwo.” (Rdz 21,12), czy Jakuba: „Pan jej powiedział: «Dwa narody są w twym łonie, dwa odrębne ludy wyjdą z twych wnętrzności; jeden będzie silniejszy od drugiego, starszy będzie sługą młodszego»” ( Rdz 25, 23). Tę darmowość łaski wybrania odczuwali niejednokrotnie sami powołani. Gedeon mówi do Boga: „Wybacz, Panie mój! Jakże wybawię Izraela? Ród mój jest najbiedniejszy w pokoleniu Manassesa, a ja jestem ostatni w domu mego ojca” ( Sdz 6,15). Kiedy Bóg wybiera Saula na króla, ten zwraca się do Niego w słowach: „Czyż ja nie jestem Beniamitą – z jednego z najmniejszych pokoleń izraelskich, a mój ród czyż nie jest najniższy ze wszystkich rodów pokolenia Beniamina? Czemuż więc odzywasz się do mnie tymi słowami?” (1 Sm 9, 21). Podobna sytuacja występuje przy powołaniu Jeremiasza: „I rzekłem: «Ach, Panie Boże, przecież nie umiem mówić, bo jestem młodzieńcem!»” (Jr 1,6), czy Amosa: „I odpowiedział Amos Amazjaszowi: «Nie jestem ja prorokiem ani nie jestem uczniem proroków, gdyż jestem pasterzem i tym, który nacina sykomory. Od trzody bowiem wziął mnie Pan i rzekł do mnie Pan: "Idź, prorokuj do narodu mego, izraelskiego!" (Am 7,14-15).

 

Wezwanie Boga, które kieruje On do każdego człowieka, jest tak naprawdę wezwaniem człowieka, by zrealizował on najgłębsze pragnienie swego serca. Bo człowiek często żyje na ziemi, zajmuje się różnymi sprawami i nie pyta siebie, czego tak naprawdę gorąco pragnie. Ale Bóg to pragnienie zna – i wzywając czasem w sposób radykalny (gdy patrzy się na to z boku), pomaga człowiekowi przeżyć swoje życie w pełni.

Tak było z Abrahamem, tak było z Szawłem. Wzywając ich, Bóg jednocześnie dał im możliwość uzyskania w pełni tego, czego najbardziej pragnęli: Abraham został ojcem – i to nie jednego syna, a wielu narodów: „Pan rzekł do Abrama: «Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę. Uczynię bowiem z ciebie wielki naród, będę ci błogosławił i twoje imię rozsławię: staniesz się błogosławieństwem. Będę błogosławił tym, którzy ciebie błogosławić będą, a tym, którzy tobie będą złorzeczyli, i ja będę złorzeczył. Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi»” (Rdz 12,1-3), a Paweł mógł gorliwie służyć Bogu Prawdziwemu, czego z całego serca pożądał (Dz 22,3).

Charakterystyczne jest jednak, że Bóg nie mówi szczegółowo, jak realizować to ogromne pragnienie, które się otrzymuje. Konkretny sposób, w jaki człowiek odpowiada na to wezwanie, pozostawiony jest jego twórczej wolności. Właśnie odpowiedzialność i twórczość w budowaniu własnego życia jest najdoskonalszą formą realizacji podobieństwa do Stwórcy. Wola Boga nie jest z góry szczegółowo zapisanym planem, określającym kształt ludzkiego życia.

Patrząc na postać Abrahama i jego wypełnianie powołania można dostrzec, że wiąże się ono z niejednym trudem i kryzysem. Kiedy po kolejnych latach wędrówki nie spełnia się obietnica potomstwa Abraham całkiem logicznie i realistycznie ocenia swoją sytuację i na obietnicę nagrody od Boga tak odpowiada: „O Panie, mój Boże, na cóż mi ona, skoro zbliżam się do kresu mego życia, nie mając potomka; przyszłym zaś spadkobiercą mojej majętności jest Damasceńczyk Eliezer. Ponieważ nie dałeś mi potomka, ten właśnie zrodzony u mnie sługa mój, zostanie moim spadkobiercą.” (Rdz 15,2-3) Można by uznać, że Abraham rezygnuje ze swojego pierwszego pragnienia, skoro tak długo się ono nie zrealizowało. Zawiera więc swoisty kompromis pomiędzy pragnieniem a rzeczywistością: spadkobiercą będzie sługa zrodzony w jego domu, ktoś rzeczywisty, kogo można zobaczyć, z kim można porozmawiać. Odpowiedź Boga może zadziwiać: „Ale oto usłyszał słowa: «Nie on będzie twoim spadkobiercą, lecz ten po tobie dziedziczyć będzie, który od ciebie będzie pochodził». I poleciwszy Abramowi wyjść z namiotu, rzekł: «Spójrz na niebo i policz gwiazdy, jeśli zdołasz to uczynić»; potem dodał: «Tak liczne będzie twoje potomstwo». Abram uwierzył i Pan poczytał mu to za zasługę.” (Rdz 15,4-6) Czy jednak od razu nastąpiło wypełnienie tej obietnicy? Nie. Czekanie trwało nadal i Abraham zaczął działać po ludzku, modyfikując kolejny raz swoje pierwotne pragnienie: za podpowiedzią żony, Sary, Abraham począł syna z niewolnicą Hagar (Rdz 16,1-4). Czy takie działanie to bunt przeciwko Bogu? Nie. To próby odczytania woli Boga na nowo, w rzeczywistości, która nieubłaganie zdawała się przeczyć jego pragnieniom: on miał już sto lat, Sara dziewięćdziesiąt. Bóg jednak kolejny raz ponawia swoją obietnicę: „A Bóg mu na to: «Ależ nie! Żona twoja, Sara, urodzi ci syna, któremu dasz imię Izaak. Z nim też zawrę przymierze, przymierze wieczne z jego potomstwem, które po nim przyjdzie. Co do Izmaela, wysłucham cię: Oto pobłogosławię mu, żeby był płodny, i dam mu niezmiernie liczne potomstwo; on będzie ojcem dwunastu książąt, narodem wielkim go uczynię. Moje zaś przymierze zawrę z Izaakiem, którego urodzi ci Sara za rok o tej porze».” (Rdz 17,19-21). Znowu wszystko sprowadzone zostało do trwania w pierwszym zawierzeniu.

 

Tak samo każdy człowiek rozeznaje swoje powołanie po iluś latach bycia żoną, mężem, księdzem, zakonnikiem. Te kryzysy wiary dotykają każdego. Nie był od nich wolny nawet ostatni prorok Starego Testamentu – Jan Chrzciciel. Jan od początku świadom był swego zadania. Wiedział, że jego powołaniem jest przygotowanie drogi dla Pana. Dlatego wszystkim tym, którzy chcieli w nim widzieć obiecanego Mesjasza, tłumaczył, że nie jest tym, za kogo go uważają i sprowadził siebie do roli kogoś podrzędnego, do narzędzia. Centrum jego działalności stanowił Chrystus. To dla Niego przygotował drogę i wskazał swoim uczniom Chrystusa, jakby zachęcając, by poszli za Nim. Wraz z pojawieniem się Chrystusa misję swoją uważał za zakończoną: „Człowiek nie może otrzymać niczego, co by mu nie było dane z nieba. Wy sami jesteście świadkami, że powiedziałem: Ja nie jestem Mesjaszem, ale zostałem przed Nim posłany. Moja radość doszła do szczytu. Potrzeba, aby On wzrastał, a ja się umniejszał”(J 3,27-28.30). A mimo to przyszedł czas, kiedy Jan jakby zwątpił. Dowiedział się o Jezusie od swoich uczniów, kiedy przebywał w więzieniu. I wówczas wysłał do Chrystusa poselstwo z zapytaniem: Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?(Łk 7,19). W tym pytaniu Jan zawarł inne pytanie: Czy to, co robiłem i za co teraz cierpię w więzieniu było prawdą? Czy ja się nie pomyliłem wskazując na Ciebie? Czy nie zmarnowałem swojego życia? Chrystus nie odpowiedział wprost. Chrystus ukazał swoją działalność i wezwał Jana do wiary, że to ON - Jezus jest Mesjaszem: „Błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi” (Łk 7,23).

Poza kryzysami, powołanie każdego człowieka zawiera w sobie inne wspólne elementy: „Staniesz się błogosławieństwem, przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi” (Rdz 12, 2n). Powołanie jest darem, jest charyzmatem nie dla powołanego, lecz dla ludu Bożego. Każde powołanie biblijne - od Abrahama aż do Pawła z Tarsu - jest powołaniem na służbę, często na trudną służbę w pocie czoła. To samo dotyczy powołania do bycia matką czy ojcem, mężem czy żoną. Rozumie to doskonale Anna, matka Samuela i Maryja, Matka Jezusa. Ich dzieci nie są dla nich, ich macierzyńskie powołanie jest dla dobra innych ludzi.

Z tym wiąże się jeszcze jedno – opuszczenie. „Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca” (Rdz 12,1). Każde biblijne powołanie, podobnie jak powołanie Abrahama, domaga się wyjścia, opuszczenia, porzucenia najbliższych, domu rodzinnego, ukochanych osób, miejsc, rzeczy. Z opuszczeniem tym łączy się podróż w nieznane; podróż bez ludzkiego zabezpieczenia, oparta jedynie na zawierzeniu słowu Pana: „Pan rzekł...wyjdź!” Jest to powszechne prawo każdego autentycznego powołania. Tak powołał Pan Abrahama, Mojżesza, Jeremiasza, uczniów. Tak też powołuje małżonków: „Lecz na początku stworzenia Bóg stworzył ich jako mężczyznę i kobietę: dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela!” (Mk 10,6-9).

W tych odejściach i pożegnaniach rodzi się wielka mądrość krzyża. Każde bowiem odejście ma w sobie coś ze śmierci. Bycie chrześcijańskim małżonkiem, rodzicem, nauczycielem, pracownikiem, kapłanem wiedzie przez krzyż: „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Łk 9, 23). W ten sposób zdobywa się świętość. Jest to świętość drogi, którą ciągle się idzie, na której szuka się własnego charyzmatu, na której się często opuszcza i żegna bliskich, na której się dźwiga krzyż i nosi w sercu konanie Jezusa Chrystusa (por. 2 Kor 4, 10).
Odejście, opuszczenie, pożegnanie, którego domaga się powołanie, nie jest łatwe. Patrząc po ludzku, jeśli opuszcza się dom rodzinny dla męża lub żony, jest łatwiej, a jeśli opuszcza się wszystko dla Boga, jest trudniej. Serce ludzkie nie może żyć w próżni. Dlatego pustkę po opuszczeniu umiłowanych osób, miejsc, rzeczy, musi wypełnić całkowicie wola Pana, służba. Bóg, powołując ludzi na służbę, zapewnia swą bliskość i wsparcie. Bóg, powołując Mojżesza do trudnej służby, zapewnił go: „Ja będę z tobą” (Wj 3, 12; por. Jr 1,8; Łk 1, 28). Chrystus, wzywając uczniów do opuszczenia najbliższych, równocześnie żądał: „Pójdźcie za Mną...” (Mk 1, 17). Jest to znowu powszechne prawo każdego autentycznego powołania, druga strona opuszczenia, pożegnania. Zafascynowanie Panem, życie we wspólnocie z Nim.

Udzielenie odpowiedzi na Boże wezwanie nie jest łatwe. Prorok Jeremiasz dyskutował, Gedeon domagał się dwukrotnie znaku, Jonasz próbował uciec, Mojżesz chciał odmówić. Jednak później widzimy ich jako tych, którzy idą pełnić wolę Tego, który ich wybrał i posłał, a nawet jako tych, którzy nie boją się złożyć ofiary ze swego życia, kiedy Bóg tego od nich żąda.

Jest w Biblii jeszcze jedno powołanie. Powołanie tragiczne. Powołanie Judasza. To powołanie pokazuje, że człowiek przegrywa wtedy, gdy ma podzielone serce. Bóg nikogo nie zmusza do podjęcia powołania, mówi „jeśli chcesz”, ale jeżeli podejmie się drogę jakiegokolwiek powołania, jeżeli przyłoży się rękę do pługa, to wstecz się już nie można oglądać. Jeśli dokonało się wyboru, to trzeba być mu wiernym.

Postać Judasza uczy i tego, że można być bardzo blisko Boga, można znać Jezusa i Ewangelię i zdradzić. Żaden powołany nie może być pewny: „Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł.” (1 Kor 10,12). Bez konsekwentnego kroczenia za Mistrzem, z oglądaniem się wstecz, dochodzi się zawsze do rozerwania serca, które jest niepodzielne. Wówczas następuje śmierć - śmierć duchowa. Bo powołanie jest łaską, jest darem i jak każdy dar może być zmarnowane, utracone.

 

Podsumowanie:

Ludzie, o których mówi Biblia, pokazują swoim życiem, że Bóg używa różnych sposobów, by powoływać. Nie zawsze bezpośrednio zwraca się do powołanego, ale często posługuje się drugim człowiekiem. Bóg wzywając nie czyni człowieka bezwolnym narzędziem, ale zostawia miejsce na jego inicjatywę. Bóg pragnie wykorzystać tkwiące w człowieku talenty. Wreszcie Bogu zależy na tym, by pomiędzy Nim a powołanym powstała więź przyjaźni, zaufania. Najpierw kształtuje Bóg serce powołanych, zaprasza do zamieszkania u siebie, do poznania siebie. To jest na pierwszym miejscu. Dopiero z miłości i poznania Boga wypływa misja. Kto pozna i ukocha Boga, idzie i głosi Jego miłość innym ludziom czy to będąc księdzem, zakonnicą, czy to osobą świecką w małżeństwie lub żyjąc samotnie.

Powołanie jest drogą. Wyruszając na nią trzeba zostawić wszystko, co było do tej pory. Czasem również mocne związanie z najbliższymi może być przeszkodą w realizacji Bożego powołania. Nie tylko rzeczy, ale również najbliżsi stanowić mogą przeszkodę w podjęciu Bożego wezwania. „Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien” (Mt 10,37); „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki ... nie może być moim uczniem” (Łk 14,26).

Powołanie jest pewnym procesem. To nie tylko moment wezwania, ale ustawiczne przebywanie z Jezusem, by przekształcać siebie pod wpływem łaski, pod wpływem natchnień Ducha Świętego. Bez formacji, bez trwania w szkole Jezusa, kryzys powołania kończy się śmiercią duchową człowieka. Powołanie to wezwanie, które każdego dnia trzeba odczytywać na nowo i któremu każdego dnia trzeba być wiernym. Człowiek musi wytrwale uczyć się wierności pierwszemu pragnieniu, na którym to powołanie zaczął budować. Bo Bóg je potraktował na poważnie i zaangażował się, by je spełnić. Abraham najpełniej pokazuje, jak życie człowieka staje się procesem dojrzewania jego pragnienia. A w realizacji tego pragnienia Bóg nigdy nie zawodzi. I tu dotykamy wiary. Wiara i powołanie przenikają się w człowieku. Podobnie, jak z jednej strony negatywne doświadczenie powołania może spowodować kryzys wiary, tak z drugiej strony wzrastanie w powołaniu pociąga za sobą osobiste dojrzewanie w wierze.