Radykał

Andrzej Macura

publikacja 02.12.2018 03:15

Trochę abnegat. Nie mógł, jak każdy porządny człowiek tego czasu, kupić jakiegoś porządnego ubrania z sukna? Po co to noszenie byle czego?

Ścięte drzewo Józef Wolny /Foto Gość Ścięte drzewo
Każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone

Pierwszy odcinek adwentowego minicyklu "Siedząc przy Janie".

Pustynia ma zasadniczo kolor złoty. Nad Jordanem pewnie nie brakowało też zieleni, ale pustynne wzgórza dokoła widać było. Woda – wiadomo – była koloru wodnego. A niebo – jak wszędzie – musiało być w różnych odcieniach niebieskie. I tylko rankami i wieczorami mienić się różowością. Jedynie kolory kwitnących tam być może kwiatów muszą pozostać zagadką. Zanurzony w takie barwy siadam nad brzegiem Jordanu i gapię się na Proroka Jana i zgromadzone wokół niego rzesze.

Jan nosił odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany około bioder, a jego pokarmem była szarańcza i miód leśny. Wówczas ciągnęły do niego Jerozolima oraz cała Judea i cała okolica nad Jordanem. Przyjmowano od niego chrzest w rzece Jordan, wyznając przy tym swe grzechy (Mt 3,4-6).

Trochę abnegat. Nie mógł, jak każdy porządny człowiek tego czasu, kupić jakiegoś porządnego ubrania z sukna? Po co to noszenie byle czego? Po co to ubieranie się jak biedny prostak? Demonstracja?

Pamiętam pewno niedzielne południe, kiedy ubrudzony tygodniową wędrówką – a często wtedy padało – i ze sporych rozmiarów plecakiem,  zjawiłem się w pewnej uzdrowiskowej miejscowości. Zdecydowanie nie pasowałem do niedzielnego deptaka. Do białych koszul i zaprasowanych na kant, koniecznie jasnych spodni. Do letnich sukienek i słomkowych kapeluszy. Burzyłem harmonię. Lepiej było schodzić mi z drogi, bo to nigdy nie wiadomo, jak taki nieokrzesaniec w ubłoconych butach i chustce na głowie się zachowa.

Tak, tym strojem Jan prowokuje. Pokazuje, że ma w nosie ich konwenanse. Że jako Boży prorok – Głos Wołającego na Pustyni –  nie zamierza wchodzić z nimi w żadne układy. Podkreśla to także swoja dietą. Nie wiem jak smakuje szarańcza,  ale leśny miód – całkiem całkiem. Nie o smak czy pożywność tu jednak chodzi, ale o pokazanie, że nie dba o jedzenie.  Że zadowoli się byle czym. Że to, co dla przychodzących do niego ludzi jest najważniejszą troską, dla niego ma znaczenie trzeciorzędne. Tak, nie musiał otwierać ust, żeby prowokować. Sam styl jego życia jest wyrzutem. – Zajęliście się wygodnym układaniem sobie życia, a o Bogu zapomnieliście – zdał się im mówić. – No to ja wam powiem.

Co? Z ludzkiego gwaru nie docierają do mnie komentarze, skargi czy wyznawane przez chrzczonych grzechy. Słyszę tylko Chrzciciela gniewnie wołającego do uważających się za prawych Izraelitów faryzeuszy i saduceuszy:

„Plemię żmijowe, kto wam pokazał, jak uciec przed nadchodzącym gniewem? Wydajcie więc godny owoc nawrócenia, a nie myślcie, że możecie sobie mówić: «Abrahama mamy za ojca», bo powiadam wam, że z tych kamieni może Bóg wzbudzić dzieci Abrahamowi. Już siekiera do korzenia drzew jest przyłożona. Każde więc drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone. Ja was chrzczę wodą dla nawrócenia; lecz Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie; ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów. On was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem. Ma On wiejadło w ręku i oczyści swój omłot: pszenicę zbierze do spichlerza, a plewy spali w ogniu nieugaszonym” (Mt 7b-12)

Ostro. Bez przebierania w słowach. Plemię żmijowe! Tak, jesteście wstrętni, podstępni i niebezpieczni. Pełni mogącego zabić jadu. I wy przyszliście, żeby się nawrócić? Hahahaha! Jasne! Nie ma problemu! Tylko nawróćcie się na serio! Nie myślcie, że wam, jako synom Abrahama, nawrócenie nie jest potrzebne! Bo takie z was dzieci Abrahama, że szkoda mówić.

Tak, ostro. To musiało boleć. Ale Jan wie, że stawka jest wysoka. Że chodzi o to, kogo tak naprawdę uważają za Boga: tego, który niegdyś powołał Abrahama, który z ich ojcami zawarł na Synaju przymierze, który przez wieki ich chronił, czy też bogami czynią samych siebie, a Bóg prawdziwy jest im potrzebny tylko jako tarcza i kij w przepychankach służących ich przyziemnym interesom. Nie, tak się dłużej bawić nie będziemy – krzyczy do nich Jan w imieniu Boga. – Bezczelny abnegat! Jak śmie! – krzyczą w swoich sercach oni.

W sercach. Muszą zaciskać zęby i przyjmować te połajanki. Jedni pewnie autentycznie skruszeni. Inni z wyrachowania. Przecież ludzie patrzą. Jak by to wyglądało, gdyby oni, tacy religijni, głośno sprzeciwiali się temu, co mówi ktoś, kogo tłumy uważają za proroka?!  Można na boku knuć, wyśmiewać i szydzić, ale tak otwarcie się nie da! Może nawet lepiej przyjąć ten chrzest. Chwila upokorzenia i można dalej prowadzić swoją grę. Co dalej i tak pokaże czas. Może faktycznie przyjdzie Mesjasz, którego zapowiada Jan? Tak czy siak odegramy się za nim. Za to, że śmiał nas, takich pobożnych, tak arogancko potraktować. Mesjasz głupi nie będzie. Dostrzeże, żeśmy elitą. Siekiera może i jest już przyłożona, ale raczej do pnia na którym siedzi Jan, nie do naszej przyszłości.

Abnegat Jan, prosty lud, zadowoleni z siebie przedstawiciele klasy przywódczej, świadomość bycia dzieckiem Abrahama, woda, siekiera i nadchodzący Mesjasz. Nadto złote skały pustyni, błękit nieba, zieleń drzew i przynoszący ulgę w skwarze wiatr od płynącej nieopodal wody. A ja? Kim w tej scenie jestem?

Bezkompromisowym prorokiem? Wyrachowanym i knującym faryzeuszem? Kornie chylącym głowę przed prawdą o sobie samym i zanurzającym się w wodzie chrztu pokutnikiem? Czas wycinania nieowocujących drzew nieuchronnie nadchodzi. Gdy przyjdzie czas na mnie, ostanę się czy trzeba będzie mnie wyciąć?

…………..

No, dość tego siedzenia rozmyślania. Czas otrzepać z piasku spodnie i  się ruszyć. Życie czeka. Do następnego się zatrzymania.