Kazania pasyjne. Sumienie ruszyło pod krzyżem

ks. Artur Stopka

publikacja 04.03.2019 21:00

Jeśli widzi się cierpiącego Chrystusa, krzyż przestaje być obojętnym symbolem, lecz staje się lustrem, w którym człowiek zaczyna widzieć różne obrazy.

Za Jezusem Roman Koszowski /Foto Gość Za Jezusem
Byli tam między innymi Piłat, Judasz, płaczące niewiasty, Szymon z Cyreny, dobry i zły łotr, setnik, Piotr. Jedni pozwolili, aby ruszyło ich sumienie, inni woleli zagłuszyć jego głos

Wstęp

Czy można przejść obok krzyża obojętnie? Można. Zwłaszcza jeśli nie dostrzega się na krzyżu Jezusa. Czynią to miliony ludzi na świecie. Jeśli jednak widzi się cierpiącego Chrystusa, krzyż przestaje być obojętnym symbolem, lecz staje się lustrem, w którym człowiek zaczyna widzieć różne obrazy.

Przede wszystkim widzi w lustrze własne odbicie. Od niego samego zależy, na ile szczegółowo się temu odbiciu przygląda. Może po prostu rzucić okiem i nie wyciągając żadnych wniosków, spokojnie pójść dalej. Może też patrzeć uważnie, widzieć to, co dobre, i to, co złe. Może cieszyć się z tego, co dobre, i zacząć pracować nad naprawieniem tego, co złe. Może zgodzić się na to, aby ruszyło go sumienie i zacząć zmieniać swoje życie na lepsze.

Patrząc w lustro, człowiek widzi nie tylko siebie. Są tam też wizerunki innych. Pod krzyżem Chrystusa lub w jego pobliżu znaleźli się różni ludzie. Byli tam między innymi Piłat, Judasz, płaczące niewiasty, Szymon z Cyreny, dobry i zły łotr, setnik, Piotr. Jedni pozwolili, aby ruszyło ich sumienie, inni woleli zagłuszyć jego głos. Idąc w tym roku na Golgotę w czasie nabożeństw pasyjnych, będziemy patrzeć na cierpiącego Jezusa, rozważać Jego udręki i ból. Ale będziemy także spoglądać na tych spośród ludzi, których wizerunki w lustrze krzyża można dostrzec. I będziemy się przyglądać sobie. Po to, aby nas, stojących pod krzyżem, ruszyło sumienie.

I niedziela Wielkiego Postu

Piłat - wiedział, ale się nie odważył

Kazania pasyjne to rozważanie męki Jezusa Chrystusa. Wgłębiając się w Jego cierpienie, zbliżamy się krok po kroku do krzyża, po to, aby stanąć pod nim i spojrzeć. Można patrzeć na krzyż, jak w lustro. Można szukać w nim własnego odbicia. Można w nim szukać siebie. Krzyż umożliwia człowiekowi przyjrzenie się samemu sobie. Ale nie dlatego, że daje mu proste odbicie. Człowiek stojący pod krzyżem patrzy na ukrzyżowanego Jezusa Bożego Syna. Ten widok porusza. Sprawia, że rusza w człowieku sumienie.

Rozważając cierpienia Chrystusa, trzeba sobie uświadomić, że to ludzie Mu je sprawiali. Liczni ludzie. Bliscy i całkiem obcy. Był wśród nich Piłat – rzymski urzędnik wysokiej rangi. Człowiek, który nie znał jedynego Boga. To Piłat skazał Jezusa na śmierć krzyżową. To on kazał Go ubiczować. To on był sprawcą poniżenia, jakie spotkało Jezusa. To on wołał „Oto człowiek” wskazując tłumowi Chrystusa w koronie cierniowej i szacie udającej królewski płaszcz.

Światło poznania w człowieku

Jednak wczytując się w biblijne opisy spotkań Jezusa z Piłatem widzimy dziwną walkę, jaką rzymski namiestnik toczy z żądnym krwi tłumem i z sobą. Ten poganin wiedział, że to, czego od niego oczekiwali faryzeusze i rozkrzyczane rzesze, jest złe. Nie chciał skazać niewinnego człowieka. Próbował tego uniknąć. Dlaczego?

Piłat miał sumienie. Ma je każdy człowiek. Sumienie nie jest zarezerwowane tylko dla ludzi wierzących i znających dziesięć przykazań. Każdy człowiek ma swój udział w mądrości Stwórcy, który pozwala, by panował nad swymi działaniami i kierował sobą, uwzględniając prawdę i dobro. I każdy człowiek ma w sobie zmysł moralny, który pozwala mu za pomocą rozumu rozpoznać, czym jest dobro i zło, co jest prawdą, a co kłamstwem. Ten zmysł nazywany jest prawem naturalnym. (por. KKK 1954)

„Prawo naturalne jest zapisane i wyryte w duszy każdego człowieka, ponieważ jest ono rozumem ludzkim nakazującym czynić dobro, a zakazującym grzechu” – wyjaśniał papież Leon XIII.

Święty Tomasz z Akwinu mówił wprost: „Prawo naturalne nie jest niczym innym, jak światłem poznania złożonym w nas przez Boga; przez nie poznajemy, co należy czynić, a czego należy unikać. To światło lub to prawo dał Bóg stworzeniu”. Dlatego każdy człowiek wie, że nie wolno zabijać drugiego człowieka, że nie wolno kraść, że nie wolno kłamać...

Piłat miał w sobie zapisane prawo naturalne. Dlatego nie będąc ani wyznawcą Jezusa Chrystusa, ani członkiem Narodu Wybranego, wiedział, co jest dobre, a co złe. Wiedziała też jego żona, która posłała mu ostrzeżenie: „Nie miej nic do czynienia z tym Sprawiedliwym, bo dzisiaj we śnie wiele nacierpiałam się z Jego powodu”. Piłat wiedział, że to nie człowiek decyduje o tym, co jest dobra, a co złe. Wiedział, że skazanie na śmierć niewinnego człowieka jest czymś złym.

Między łapówką a groźbą

Piłat znał obiektywne dobro i zło. A jednak nie postąpił w zgodzie z głosem sumienia. I znów pytanie: dlaczego? Dlaczego tylu ludzi na świecie, wiedząc, co jest dobre, a co złe, wybiera zło?

Piłat nie od razu wybrał zło. W pierwszym odruchu posłuchał swojego sumienia. Zachował się jak pewien urzędnik, który namawiany do złamania przepisów, najpierw stanowczo odmówił. Odmówił też drugi raz i trzeci. W końcu jednak uległ, złamany z jednej strony obietnicą łapówki, a z drugiej groźbą fałszywego oskarżenia przed szefem.

Piłat walczył z pokusą łatwego pozbycia się kłopotu. W imię zasad, które podpowiadało mu sumienie, próbował ratować życie Jezusa. Walczył o Niego. Wymyślał sposoby. Ale równocześnie widać było, że nie jest do końca pewny swych racji. Nie bez powodu zapytał Jezusa: „Cóż to jest prawda?”. W tak podstawowej kwestii nie był pewny swego zdania. Zabrakło mu fundamentu. Czy zdawał sobie sprawę, że zadając to pytanie Jezusowi, który powiedział o sobie „Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem”, sprawił Mu ból? Nie mniejszy niż ten, gdy kierując się pokrętną logiką w imię ratowania mu życia, kazał Go ubiczować i dopuścił do poniżania Chrystusa przez żołnierzy. Być może liczył, że wzbudzi w żądnym krwi tłumie litość, chociaż takie tłumaczenie nie brzmi wiarygodnie.

Ale także ci, którzy żądając skazania niewinnego Jezusa, wystawiali sumienie Piłata na próbę, nie rezygnowali. Szukali słabych punktów. Wywierali presję. Krzyczeli. Udawali, że nie rozumieją propozycji wyjścia z sytuacji, jakim było odwołanie się do zwyczaju uwalniania jednego więźnia na święto. Odwrócili jego wybieg przeciwko niemu. Nie tylko nie obronił Chrystusa, ale jeszcze został zmuszony do wypuszczenia na wolność faktycznego zbrodniarza. Być może właśnie w tym momencie Piłat przegrał z własnym sumieniem. Gdy zobaczył, że jego dobre intencje dały zły owoc. Gdy przekonał się, że nie da się tutaj wygrać fortelem. Trzeba będzie jednoznacznie powiedzieć, że odmawia, bo tak mu podpowiada jego wewnętrzny głos, bo takie są zasady, którymi się kieruje w życiu. Trzeba będzie w imię tych zasad zaryzykować posadę, dochody, względny dobrobyt rodziny.

Z sumieniem trudniej

Piłatowi zabrakło siły i wytrwałości, aby kierować się sumieniem. Zabrakło mu jednoznaczności. Można też powiedzieć, że zabrakło mu odwagi. Przestraszył się konsekwencji życia zgodnego z sumieniem. Przestraszył się gróźb, jakie kierowali pod jego adresem faryzeusze i rozwrzeszczany tłum. Bał się, że jeśli nie ulegnie ich żądaniom, dojdzie do rozruchów i jego kariera będzie zagrożona. Znalazł się przed bardzo trudnym wyborem. Musiał wybrać między działaniem zgodnym z sumieniem a wygodnym, spokojnym i bezpiecznym życiem.

Przed takim wyborem wielokrotnie w życiu staje mnóstwo ludzi. Nie zawsze chodzi o sprawy tak wielkie, jak czyjeś życie. Często to sprawa drobnostek, w których wybór dobra podpowiadany przez sumienie wydaje się zbyt męczący, sprzeczny z regułami tego świata, niekorzystny. Wśród tylu pokus tego świata człowiek czuje się czasami bezradny. Zaczyna myśleć, że odrzucając głos sumienia wybiera mniejsze zło. Coś go jednak w głębi serca męczy, dlatego próbuje odsunąć od siebie odpowiedzialność za podjętą decyzję. Tak właśnie postąpił Piłat, umywając publicznie ręce. Wydawało mu się, że ucieknie przed swoim sumieniem, jeśli będzie udawał, że to nie on skazał Jezusa na śmierć. Dziś wielu jego naśladowców unika brania odpowiedzialności za swoje złe decyzje i czyny, tłumacząc się okolicznościami, dobrem rodziny, obawą przed utratą pracy. Jedną z częstych ofiar takiego myślenia jest właśnie prawda, o której rozmawiał z Jezusem Piłat. Ucieczka przed własnym sumieniem, przed życiem zgodnym z jego głosem, jest ucieczką przed prawdą. Prawdą o sobie samym. Przypomina unikanie spojrzeń w lustro, aby nie zobaczyć, że ma się brudną twarz.

Nie da się uciec przed tym głosem. „Kto sumienie posiada, niech cierpi, skoro zdał sobie sprawę z pomyłki. Będzie mu to karą – obok katorgi” – napisał Fiodor Dostojewski w „Zbrodni i karze”. Niektórzy ludzie myślą, że jeśli odrzucą wiarę, sumienie przestanie im wyrzucać zło, które popełnili. Zapominają, że sumienie jest niezależne od religii.

Jedna z legend o Poncjuszu Piłacie mówi, że do końca życia nie mógł uwolnić się od wyrzutów sumienia, nigdzie nie potrafił zagrzać miejsca i błąkał się nieustannie po całym rzymskim imperium. Inna legenda mówi, że się nawrócił i był gorliwym chrześcijaninem, który przez resztę życia próbował odkupić błąd, jaki popełnił, wydając wyrok na Jezusa. Obydwie pokazują, że potrzebujemy łaski, aby sumienie mogło nas ruszyć. Potrzebujemy objawienia Bożego, aby lepiej rozumieć prawo, które złożył w nas sam Bóg. I potrzebujemy takich chwil, w których sumienie wstrząsa całym naszym życiem. Dlatego idziemy pod krzyż. W spotkaniu z Jezusem zdobywamy się na odwagę wzięcia na siebie konsekwencji życia zgodnego z sumieniem.

Modlitwa: Panie Jezu, stojący przed Piłatem. Daj mi siłę do trwania przy prawdzie. Wesprzyj mnie, gdy muszę wybierać między tym, co podpowiada mi sumienie, a obroną doczesnych dóbr, takich jak wygoda, bezpieczeństwo, spokój. Dodaj mi odwagi do życia zgodnego z głosem sumienia i chroń mnie przed pokusą umywania rąk od odpowiedzialności za wszystko, co czynię.

II niedziela Wielkiego Postu

Judasz – gdy sumienie jest chore

„Gdzie on ma sumienie?” – pytają ludzie, patrząc ze zgrozą na kogoś, kto popełnia dużo zła. Niektórzy zastanawiają się nad przypadkami wielkich zbrodniarzy. Pytają: Czy Hitler miał sumienie? Czy Stalin miał sumienie? Czy wielokrotny morderca i gwałciciel pokazywany w telewizji miał sumienie? Pada też pytanie: „A co z sumieniem Judasza?”.

Dobrze słuchać

W rozważaniach pasyjnych nie może zabraknąć postaci Judasza. Po ludzku sądząc, to on stoi u początku drogi Jezusa na krzyż. To on dla kilku groszy w imię zawiedzionych nadziei zdradził swojego Mistrza. Zdradził kogoś, przez kogo został wybrany do pełnienia wyjątkowej misji Apostoła. Zdradził Bożego Syna, który obdarzył go zaufaniem i włączył do grona Dwunastu. Co się dzieje z sumieniem człowieka, który dokonuje zdrady? Co się dzieje z sumieniem człowieka, który zdradza swoją żonę, swojego męża? Co się dzieje z sumieniem człowieka, który zdradza i porzuca swych najbliższych? Co się dzieje z sumieniem człowieka, który zawodzi zaufanie swoich przyjaciół? Najlepiej szukać odpowiedzi na te pytania, stając pod krzyżem, patrząc na krzyż niczym w lustro, które mówi prawdę o człowieku. Spojrzenie na ukrzyżowanego Chrystusa ma moc poruszania sumień.

Sumienie jest sądem rozumu, dzięki któremu człowiek wie, czy konkretny czyn jest dobry czy zły. Przez sąd swego sumienia człowiek postrzega i rozpoznaje nakazy prawa Bożego. „Sumienie jest najtajniejszym ośrodkiem i sanktuarium człowieka, gdzie przebywa on sam z Bogiem, którego głos w jego wnętrzu rozbrzmiewa” – przypomnieli ojcowie Soboru Watykańskiego II.

Skoro tak, to dlaczego mówi się, że niektórzy mają chore sumienie? Moralista ks. Paweł Bortkiewicz wyjaśnia: „Na podkładzie sumienia jako zdolności wartościowania i jako sądu wartościującego rozwija się sumienie jako sprawność”. Sprawność, czyli umiejętność odczytania sądu. Sąd sumienia jest zawsze właściwy. Ale jego odczytanie przez człowieka może być prawidłowe albo błędne. U Judasza sumienie wydawało tak samo dobry osąd jak u wszystkich. Ale on źle ten osąd odczytywał i przez to stał się przyczyną cierpienia Jezusa.

W zaparte

Judasz już wcześniej sprawiał, że Chrystus cierpiał, dowodząc równocześnie, że w sposób chory odczytuje głos swego sumienia. To on przecież miał pretensje, że cenny olejek został wylany na nogi Jezusa, a nie sprzedano go, by rozdać pieniądze ubogim. Ten jego zarzut brzmi bardzo podobnie do głosu katolików zgorszonych bogactwem świątyń albo zbyt uroczystą oprawą liturgii. Ewangelista Jan wskazuje od razu przyczynę zachowania Judasza: „Powiedział zaś to nie dlatego, jakoby dbał o biednych, ale ponieważ był złodziejem, i mając trzos wykradał to, co składano”. Judasz trwał w złych uczynkach i to sprawiało, że jego sumienie było coraz bardziej chore, że coraz błędniej rozumiał to, co ono mu mówiło.

Jezus kilka razy próbował obudzić sumienie Judasza. I za każdym razem ponosił bolesne niepowodzenie. W czasie Ostatniej Wieczerzy powiedział wprost, że wie o planowanej zdradzie. Jakie cierpienie musiała Mu sprawić reakcja Judasza, który słysząc słowa Chrystusa „Wprawdzie Syn Człowieczy odchodzi, jak o Nim jest napisane, lecz biada temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany. Byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził”, bezczelnie zapytał „Czy nie ja, Rabbi?”. Czy nie odwołaniem się do sumienia Judasza było swoiste Jezusowe ponaglenie, aby poszedł już zrealizować swój niecny plan?

Co czuł Jezus, gdy widział, że jeden z Jego wybranych Apostołów idzie w zaparte? Zapewne ten sam ból, który czuje każdy człowiek, gdy jest okłamywany przez kogoś, komu ufa, gdy widzi, jak ktoś, kogo kocha, na kogo liczy, z uporem brnie w zło i nie reaguje na żadne ostrzeżenia. Ten sam ból, który odczuwają rodzice, gdy ich ukochane dziecko kłamie, wpada w złe towarzystwo, łamie zasady, które starali mu się wpoić.

Raz jeszcze Chrystus podjął próbę poruszenia Judaszowego sumienia. W Ogrójcu idącego na czele zgrai z mieczami i kijami Judasza nazwał przyjacielem i zapytał wprost, jakby po raz ostatni pomagał mu zajrzeć w sumienie „Po coś przyszedł?”. I z bólem dopytywał: „Pocałunkiem wydajesz Syna Człowieczego?”.

Ale Judasz nie reagował. Jego sumienie nie mogło się przebić, przytłoczone wieloletnim przywiązaniem do zła, do przekonania o własnej doskonałości. Uważał, że sumienie  niczego mu nie wyrzuca, bo on po prostu nie chciał go słuchać.

Sumienie to nie wróg

Ale do czasu. Judasz jest przykładem, że sumienia nie da się całkowicie zagłuszyć. I że cierpienie Jezusa ma moc poruszania sumień. W pełnych mroku dziejach Judasza pojawia się chwila jasna i budząca dla niego nadzieję. Okazuje się, że Judasz nie poszedł wcale świętować swojej zdrady. Był świadkiem tego, co się dalej z Jezusem działo. Widział upokorzenia, jakie spotkały Chrystusa u arcykapłana. I zrozumiał, że wydał niewinnego człowieka na śmierć, że stał się częścią spisku. Ewangelista Łukasz opisuje przebudzenie Judaszowego sumienia: „Judasz, który Go wydał, widząc, że Go skazano, opamiętał się, zwrócił trzydzieści srebrników arcykapłanom i starszym i rzekł: Zgrzeszyłem, wydawszy krew niewinną”. To brzmi jak szczęśliwe zakończenie. Grzesznik pojął ogrom zła, które uczynił, zaczął żałować, wyznał swój grzech, odrzucił korzyść, jaką z popełniania zła odniósł. Postąpił tak, jak dziś postępujemy, przyjmując sakrament pokuty i pojednania. Wszystko powinno się skończyć dobrze. A jednak się nie skończyło. Czegoś zabrakło.

Zabrakło przebaczenia. Judasz potrzebował świadomości, że jego grzech został mu odpuszczony. Był przecież jako Apostoł wiele razy świadkiem odpuszczania przez Jezusa grzechów. Ale nie poszedł do Jezusa. Jego sumienie co prawda przebiło się przez długotrwały mur milczenia, ale nie na tyle, aby po latach fałszowania jego wskazań zdołał w pełni mu się podporządkować. Poszedł więc szukać jakiejś namiastki przebaczenia, czy choćby tylko zrozumienia u współuczestników swego grzechu. Nie chciał z popełnionym przez siebie złem pozostać sam. Lecz arcykapłani i starsi nie zamierzali dopuścić do głosu swoich sumień. Dlatego wyznanie winy przez Judasza skwitowali krótko: „Co nas to obchodzi? To twoja sprawa”. Nie dali mu nadziei, której potrzebował. Zabili jej iskierkę, która pod wpływem gwałtownego poruszenia sumienia zaczęła się w nim rodzić.

Judasz z chorym, latami utrzymywanym w uśpieniu sumieniem, widząc ogrom zła, jakiego się dopuścił, popadł w rozpacz. Nie on jeden w ten sposób reaguje na wyrzut sumienia. Rozpacz niejednokrotnie jest reakcją ludzi, którzy nagle doznają poruszenia sumienia i widzą, jak wiele złego uczynili. Zaczynają się na nim skupiać. Niczego poza nim już w swym życiu nie widzą. A przede wszystkim wydaje im się, że z tym całym złem pozostali całkowicie sami, że nikt im nie jest w stanie pomóc.

Co prawda Judasz wreszcie dopuścił swoje sumienie do głosu, ale potraktował je jak wroga. Patrzył w nie, ale widział obraz, jak w krzywym zwierciadle, bo oduczył oczy i uszy swego serca jasnego i prostego przyjmowania tego, co mówił mu głos sumienia. Fałszując nieustannie jego wskazania, nie poradził sobie bez czyjejś pomocy. Jedyne, co do niego docierało, to przekonanie, że dalej nie chce żyć tak, jak dotychczas. A ponieważ wydawało mu się, że nie jest w stanie zmienić swego życia, postanowił je zakończyć. Znów postąpił wbrew swojemu sumieniu.

Zło potrafi człowieka zafascynować. Wciąga i zniewala. I nie chce łatwo oddać raz zdobytego człowieka. Zagłusza jego sumienie, fałszuje je, rozszerza, zawęża, podrzuca skrupuły, które zło stawiają na pierwszym miejscu, zmienia hierarchię wartości. Wyrwać się z tej fascynacji jest niesłychanie trudno. Trzeba pomocy. Jesteśmy w znacznie lepszej sytuacji niż był Judasz. Mamy sakrament pokuty i pojednania. Nie brak też ludzi, którzy pomagają grzesznikowi, którego ruszyło sumienie, podtrzymać nadzieję. Nie musimy wpadać w rozpacz. Ona dodaje Jezusowi cierpień.

Modlitwa: Panie Jezu, zdradzony przez Judasza, pomóż mi słuchać mojego sumienia w każdej sytuacji. Nie dopuść, aby stałe lekceważenie jego głosu w sprawach drobnych zaowocowało zafałszowaniem w kwestiach ważnych. A gdy odkryję ogrom popełnionego przeze mnie zła, chroń mnie przed rozpaczą.

III niedziela Wielkiego Postu

Niewiasty i Cyrenejczyk – dobro się liczy

Obraz, który widzimy w lustrze, zależy między innymi od tego, jak blisko zwierciadła jesteśmy. Im dalej, tym mniej szczegółów dostrzegamy. Im bliżej, tym szczegółów więcej. Gdy stajemy wobec krzyża, jest podobnie. Im bliżej krzyża jesteśmy, tym więcej odkrywamy szczegółów cierpienia Jezusa Chrystusa. Widzimy, że składało się na nie wiele ran, ciosów, uderzeń, popchnięć, zadrapań, ciężkich obraźliwych słów i drobnych przykrości. Czy któreś z nich można zlekceważyć? Nie. Czasami drobna ranka jest bardziej dokuczliwa niż poważne złamanie. Podobnie jest z grzechami, które wziął na siebie Jezus. Naszymi grzechami. Chociaż spowiadać się musimy tylko z tych ciężkich, to przecież te drobne również Go ranią.

Przyglądając się ludziom, którzy stanęli na drodze krzyżowej Jezusa, skupiamy swą uwagę na tych, którzy przyczynili się do Jego męki: patrzymy na zdrajcę Judasza, przewrotnych arcykapłanów i faryzeuszy, tchórzliwego Piłata, złośliwego Heroda, znęcających się żołnierzy, agresywny, bezduszny tłum. Ale przecież byli tam i inni. Była Matka Jezusa. Była Maria Magdalena. Był młody Jan Apostoł. A i w tłumie nie wszyscy karmili się nienawiścią i żądzą krwi. Byli tacy, którzy nie tylko z cierpień Chrystusa nie czerpali satysfakcji, ale współczuli Mu, a nawet próbowali w jakiś sposób pomóc.

Warto płakać

W tym rozwrzeszczanym, agresywnym tłumie były na przykład płaczące niewiasty. Ewangelista Łukasz tak opowiada o spotkaniu Jezusa z nimi: „A szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: »Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! Oto bowiem przyjdą dni, kiedy mówić będą: Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły. Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas; a do pagórków: Przykryjcie nas! Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym?«”.

Te kobiety na pewno nie cieszyły się z tego, co przeżywał Jezus. Nie śledziły łapczywie każdego grymasu bólu na Jego twarzy. One płakały nad Jego losem. Współczuły Mu i pewnie niejedna próbowała współczuć z Nim. Czyniły minimum tego, co w tej sytuacji podpowiadało im sumienie. Czy Chrystus to zlekceważył? Nie. On, mimo cierpień, mimo bólu, mimo brutalności, z jaką był traktowany, dostrzegł i docenił ich postawę. Chrystus przyjął ten dobry uczynek, jaki wobec Niego czyniły. Nie pogardził, nie miał pretensji, że robią tak niewiele, że stać je tylko na łzy. A widząc, że nie pozwoliły, aby krzyk setek gardeł rozwydrzonego tłumu zagłuszył głos ich sumień, właśnie do tych sumień się odwołał. Spotykał je na drodze krzyżowej. Spotkał je, gdy On sam był w drodze na krzyż, a one najprawdopodobniej w drodze pod Jego krzyż. Jezus chciał, aby z tego spotkania wynikło coś ważnego. Widząc wrażliwość ich sumień, pragnął, aby z ich spotkania wynikło coś sięgającego w przyszłość, coś dotyczącego nie tylko płaczących kobiet, ale również ich dzieci. Zachęcał je, aby nauczyły się nie tylko płakać nad cudzym bólem, ale również odkryły swoje słabości i by nauczyły swych synów i córki zaglądania w sumienie.

Łatwo dziś spotkać ludzi, którzy ze łzami w oczach mówią o sobie. Niejednokrotnie potrafią do łez doprowadzić także swoich słuchaczy, tak dramatycznie i sugestywnie opowiadają o prawdziwych i wymyślonych nieszczęściach, które ich spotkały. Nie o taki płacz nad sobą chodziło Jezusowi. Chrystus do niewiast spotkanych na drodze krzyżowej nie mówił o użalaniu się nad sobą, lecz o rzeczywistym żalu, wywołanym uświadomieniem sobie przez człowieka jego grzeszności. Słowa: „Nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi” to zachęta do spojrzenia na życie każdego człowieka poprzez cierpienia, jakich za grzechy ludzi doznał Chrystus. To przypomnienie, że trzeba robić każdego dnia rachunek sumienia i żałować za każdy grzech. Wezwanie skierowane przez Jezusa do płaczących niewiast brzmi szczególnie aktualnie u progu dwudziestego pierwszego wieku, gdy tak wielu ludzi unika spoglądania na swoje życie w świetle Ewangelii. Ten apel o płacz nad sobą nabiera szczególnej wymowy wobec stwierdzenia: „Nie mam sobie nic do zarzucenia, jestem w porządku”. Takie słowa są znakiem sfałszowania przez człowieka nie tylko własnego obrazu, ale także obrazu Jezusa.

Obraz do porównania

Być może wśród płaczących kobiet na drodze krzyżowej Chrystusa była również ta, którą nazywamy Weroniką. Co prawda nie wspomina o niej żaden Ewangelista, ale fakt jej spotkania z Chrystusem jest mocno zakorzeniony w tradycji. Weronika również nie dokonała niczego wielkiego, jednak poruszona sumieniem, chciała ulżyć Jezusowi, ocierając Jego twarz. Za ten dobry uczynek została według tradycji nagrodzona w wyjątkowy sposób – otrzymała prawdziwy obraz Chrystusa. Prawdziwy obraz – to właśnie oznacza imię nadane jej w tradycji.

To ważne, abyśmy nosili w sercu i w umyśle prawdziwy obraz Jezusa. On stając się człowiekiem pokazał, jak żyć w zgodzie z wolą Bożą. Przyglądając się swojemu życiu podczas rachunku sumienia, czy to tego czynionego codziennie, czy to tego przed spowiedzią, porównujemy swoje życie z życiem Jezusa, nasz obraz z Jego obrazem. Dlatego tak ważne jest, aby obydwa te obrazy były prawdziwe. Nie można dla własnej wygody fałszować obrazu Chrystusa. Nie można wybierać z Jego życia tylko tego, co mnie nie drażni, co usprawiedliwia moje błędy, co pozwala mi widzieć siebie jako kogoś bez zarzutu. Kiedy stojąc pod krzyżem porównamy prawdziwy obraz siebie z prawdziwym obrazem Jezusa, czy będziemy w stanie powstrzymać łzy? Czy nie zapragniemy wielkiej przemiany, nawrócenia, po to, aby stać się podobnymi do Niego?

Weronika otrzymała odbicie Chrystusowego oblicza. Czy ten prawdziwy portret cierpiącego Jezusa przechował się do naszych czasów? Nic o tym nie wiadomo. Nie jest nim ani Całun Turyński, ani chusta przechowywana w Manopello, o której tak głośno było w ostatnich miesiącach. Obraz cierpiącego Jezusa trzeba więc mieć w swoim sercu, trzeba szukać go w Piśmie Świętym, odnajdywać go podczas modlitwy.

Dobro z przymusu

Podczas drogi krzyżowej Chrystusa spotkał jeszcze jeden człowiek, który Mu pomógł. To Szymon Cyrenejczyk. Co prawda nie była to pomoc spontaniczna, nie można jej jednak przekreślać. Cyrenejczyk, przymuszony do niesienia Chrystusowego krzyża, nie szukał sposobności, aby jak najszybciej wymigać się od tego trudnego zadania. Nie uciekł przy pierwszej nadarzającej się okazji. Doszedł z Jezusem aż na Golgotę, a ze sposobu, w jaki pisze o nim Marek Ewangelista, można się domyślać, że było to przełomowe zdarzenie w jego życiu, skoro jego synowie Aleksander i Rufus podawani są jako powszechnie znani wyznawcy Jezusa.

Zdarza się, że do zrobienia czegoś dobrego zmuszają nas inni ludzie lub okoliczności. Bywa, że pomagamy komuś nie dlatego, że tak dyktuje nam sumienie, ale na przykład dlatego, że tak wypada, że tego oczekuje od nas otoczenie. Wydawałoby się, iż takie dobre czyny nie mają wartości. To, co się zdarzyło Szymonowi z Cyreny, pokazuje, że każde dobro ma w oczach Boga wartość. Każde może być początkiem poruszenia sumienia.

Szymon z Cyreny nie tylko doszedł pod krzyż. On go dotknął. Początkowo wbrew swojej woli, potem jednak w pełni świadomie i dobrowolnie. Niosąc krzyż Jezusa odkrył, co znaczą słowa: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje”. W porównaniu z krzyżem Chrystusa każdy z naszych krzyży jest bardzo lekki.

Płaczące niewiasty, Weronika, Szymon z Cyreny to ludzie, którzy w trudnej sytuacji, pod presją otaczającego zewsząd zła, potrafili kierować się sumieniem. Nie zrobili niczego wielkiego, nie zatrzymali powodzi nienawiści. Nie uratowali Jezusa od męki i śmierci na krzyżu. Ale byli z Nim poprzez drobne gesty, przez współczucie. Wszyscy otrzymali nagrodę.

Robiąc rachunek sumienia, skupiamy się często tylko na tym, co złe w naszym życiu. Nie zauważamy dobra, które uczyniliśmy. A przecież ono ma znaczenie. Każdy dobry uczynek przybliża człowieka do Jezusa. Nawet drobne, przypadkowo uczynione dobro może stać się wydarzeniem przełomowym, punktem nawrócenia.

Modlitwa: Panie Jezu, pomóż mi widzieć siebie w świetle Twojego prawdziwego obrazu. Chroń mnie przed lekceważeniem zła. Naucz mnie także, jak nie skupiać się w moim życiu tylko na tym, co złe, ale zauważać i pomnażać dobro. Otwórz moje oczy na dobro, które czynią mi inni, i podpowiedz, jak im za nie podziękować.

IV niedziela Wielkiego Postu

Zły i dobry łotr – przyznać się?

– Czy ty wiesz, jak wyglądasz? Lustra w domu nie masz? – spytał nauczyciel ucznia, który przypominał stracha na wróble. Reakcja na taką uwagę jest niemal zawsze taka sama – gwałtowna chęć spojrzenia w lustro, choćby najmniejsze, po to, aby sprawdzić, co naprawdę jest źle, co jest nie tak, co trzeba poprawić.

Ludzie rozsądni i doświadczeni mają prosty sposób, aby nie dopuścić do takich wpadek. Przed wyjściem z domu spoglądają w lustro. Sprawdzają, czy nie zawinął się im kołnierzyk, czy na bluzce lub marynarce nie widać jakiejś plamy, czy fryzura jest taka jak trzeba. Sprawdzają wszystko, zanim zobaczą nas inni ludzie, próbując zapobiec jakiejś przykrej wpadce.

Sumienie nie śpi

Sumienie bywa nazywane lustrem. Zwykle ludzie przypominają sobie o nim po popełnieniu grzechu, gdy odczuwają wyrzuty sumienia. Wtedy czują, że sumienie ich rusza. A przecież ono nie budzi się dopiero po grzechu. Sumienie jest w człowieku cały czas i także zanim coś zrobi, podpowiada mu, czy jest to dobre, czy złe. Sumienie pozwala uniknąć złych czynów i pomaga czynić dobro. Sumienie pozwala dokonywać właściwych wyborów. W każdej chwili, w każdej sytuacji.

Jesteśmy poddawani wielu pokusom. Czasami pokusa dotyczy spraw wielkiej wagi. Zdarzają się pokusy, aby zrobić drugiemu człowiekowi dużą krzywdę, żeby ukraść coś bardzo wartościowego, żeby sfałszować jakiś ważny dokument, żeby zdradzić kogoś, kto mnie kocha i mi ufa. O wiele częściej pokusy dotyczą spraw mniejszych, drobnych oszustw, niewielkich kłamstw, małych przykrości sprawianych innym, krótkich kłótni o byle co, niedużych sum wręczanych „dla życzliwości”, jazdy po pijanemu na niewielkim odcinku. Ale wybór, którego trzeba dokonać, jest zawsze taki sam – pomiędzy dobrem a złem.

Przez całą swoją mękę Jezus nieustannie znajdował się między dobrem a złem. Również stawał przed wieloma wyborami. W czasie modlitwy w Ogrójcu widać, że musiał podjąć decyzję i że nie była ona łatwa. Podejmowanie trudnych decyzji często sprawia ludziom ból. Opis tego, co wydarzyło się w ogrodzie oliwnym, pokazuje, że i Chrystus cierpiał, gdy stanął przed tym niesłychanie ważnym dla dziejów świata wyborem. To był dalszy ciąg tego, co z wydarzyło się u początków publicznej działalności Jezusa, gdy trzykrotnie był kuszony przez szatana na pustyni. Wtedy Jezus nie uległ, dokonał wyboru zgodnego z wolą Ojca w niebie, ale w biblijnym opisie tamtego wydarzenia znajduje się na zakończenie stwierdzenie, że szatan odstąpił od Niego „aż do czasu”. W Ogrójcu powrócił, znów kusząc.

Przez cały proces i drogę krzyżową Chrystus znajdował się między dobrem i złem, otaczali Go ludzie dobrzy i źli, ludzie, którzy starali się Mu sprawić cierpienie i tacy, którzy próbowali Jego ból zmniejszyć. W sposób szczególnie wyraźny to umieszczenie Jezusa między dobrem i złem widoczne było, gdy został przybity do krzyża. Znalazł się między dwoma skazańcami. Jednego z nich nazywamy dziś dobrym łotrem, o drugim mówimy, że był złym łotrem.

Dobry jak łotr

Czy łotr może być dobry? Czy człowiek, który popełnił w życiu coś bardzo złego, może okazać się jednak kimś wielkim? Niedawno Ojciec Święty Benedykt XVI wyjaśniał tę sprawę. „Także wśród świętych możliwe są spory, rozdźwięki i zatargi – mówił Papież. – Mnie się wydaje to bardzo pocieszające, widzimy bowiem, że święci »nie spadli z nieba«. Są ludźmi takimi jak my, mającymi nawet złożone problemy. Świętość nie polega na tym, że nigdy się nie pobłądziło czy zgrzeszyło. Świętość wzrasta w zdolności do nawrócenia, pokuty, gotowości do rozpoczęcia od nowa, przede wszystkim zaś zależy od zdolności do pojednania i przebaczenia”.

Dobry Łotr jest czczony jako święty (jego wspomnienie przypada 26 marca). Jest nawet patronem jednej z polskich diecezji. O tym, że został zaliczony do grona świętych, zadecydowało kilka chwil. Chwil wyjątkowych, gdy wisiał na krzyżu obok Jezusa.

Chrystus nawet w chwilach największego cierpienia był kuszony. Członkowie Wysokiej Rady drwiąco mówili: „Innych wybawiał, niechże teraz siebie wybawi, jeśli On jest Mesjaszem, Wybrańcem Bożym”. Szydzili z Niego także rzymscy żołnierze, krzycząc: „Jeśli Ty jesteś królem żydowskim, wybaw sam siebie”. Do tych drwin, zawierających straszną pokusę sprzeniewierzenia się woli Ojca i odrzucenia misji Odkupiciela, dołączył jeden ze złoczyńców, powieszonych na krzyżu obok Chrystusa. Ewangelista Łukasz zapisał: „Jeden ze złoczyńców, których tam powieszono, urągał Mu: »Czy Ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas«”.

To ogromna pokusa, nawołująca do okazania swojej wielkości, pokazania swej ważności i siły. To pokusa, która dotyka nie tylko ludzi sprawujących władzę w państwie, w samorządzie, w przedsiębiorstwie. Doznają jej także rodzice wobec swych dzieci, mąż wobec żony, żona wobec męża, brat wobec siostry, uczeń wobec ucznia. Nie jest łatwo pokonać tę pokusę. Wie o tym każdy, kto jej doświadczył. Kto miał szansę za wszelką cenę postawić na swoim, odkuć się za doznane krzywdy i upokorzenia.

W pokonywaniu tej wielkiej pokusy ukrzyżowany Jezus otrzymał pomoc z niespodziewanej strony. Jeden złoczyńca przyłączył się do kusicieli, „lecz drugi, karcąc go, rzekł: »Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? My przecież – sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił«. I dodał: »Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa«. Jezus mu odpowiedział: »Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju«”.

Na pozór nie zrobił niczego wielkiego. Po prostu się przyznał. Jednak nie jest łatwo się przyznać. To bardzo trudny wybór, przed którym staje się wielokrotnie w życiu. Nie jest łatwo przyznać się do złego. Niemal każdego dnia można zobaczyć w telewizji różnych ludzi, którzy na stawiane im zarzuty odpowiadają zaprzeczeniem. Niektórzy nawet wobec bezspornych faktów nie są w stanie powiedzieć: „Tak, zbłądziłem, popełniłem zło”. Postępują jak „zły łotr”. Do końca nie chcą, aby ruszyło ich sumienie. Nawet wobec ukrzyżowanego Chrystusa. Są smutnym ostrzeżeniem, że można stać pod krzyżem, patrzeć na cierpiącego Jezusa i ze wszystkich sił zagłuszać w sobie głos Boży.

Dobry Łotr pozwolił, aby ruszyło go sumienie. Pozwolił, aby ukazało mu wielkość zła, jakie popełnił. Nie uciekał przed prawdą. Odważnie wyznał ją publicznie. Zgodził się ponieść konsekwencje swych grzesznych czynów. To są wszystko trudne wybory dokonywane pod wpływem sumienia.

Moja wina

Podczas aktu pokuty w czasie Mszy świętej wypowiadamy słowa: „Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina”. Stojąc pod krzyżem Jezusa, trzeba się zastanowić, czy wypowiadam je świadomie, rozumiejąc, jaką niosą treść? Czy zdaję sobie sprawę, że publicznie, przed Bogiem i ludźmi, przyznaję się do swej grzeszności? Czy raczej wypowiadam je w taki sposób, jakby dotyczyły wszystkich innych, z wyjątkiem mnie? Czy bijąc się w piersi, mam przed oczami duże i małe zło, jakie ostatnio zostało przeze mnie popełnione?

Księża skarżą się, że podczas spowiedzi penitenci coraz częściej nie podają liczby ciężkich grzechów, że próbują się usprawiedliwiać, minimalizować grzech. Zdarza się, że ktoś wyznaje grzech, dodając, że on w tym nie widzi niczego złego, ale wymienia uczynek, bo tak każe Kościół. Niejeden spowiednik usłyszał od kogoś klękającego przy kratkach konfesjonału: „Ja właściwie nie mam grzechów. Nikogo nie zabiłem, niczego nie ukradłem...”. Coraz częściej grzechy ciężkie traktowane są jak lekkie, a lekkie w ogóle lekceważone. Coraz częściej można usłyszeć tłumaczenie, że ktoś nie chodzi do spowiedzi, bo nie widzi powodu, aby przed jakimś człowiekiem wyznawać swoje grzechy.

Historia Dobrego Łotra pokazuje, jak ważne jest uczciwe spojrzenie na wielkość popełnionego zła i przyznanie się do niego nie tylko przed Bogiem, ale także przed człowiekiem. Złoczyńca wyznał swoje grzechy nie tylko Jezusowi, ale również ludziom, których skrzywdził. Dlatego usłyszał z ust Jezusa obietnicę tak niezwykłą i dającą nadzieję wszystkim grzesznikom.

Modlitwa: Panie Jezu, kuszony nawet na krzyżu, umacniaj mnie, gdy doznaję pokusy. Daj mi mądrość i rozum, które pomogą mi przyjąć wskazania sumienia i według nich postępować. Dodaj mi odwagi, gdy muszę przyznać się do zła, zarówno w konfesjonale, jak i wobec skrzywdzonych przeze mnie ludzi.

V niedziela Wielkiego Postu

Setnik – wstrząs nawrócenia

Nawet najbardziej zatwardziały grzesznik ma szansę się nawrócić. Bóg w swym miłosierdziu nikomu tej szansy nie odbiera. Nie tylko nikogo nie przekreśla, ale wciąż nawrócenia człowieka oczekuje. I stawia człowieka w okolicznościach, które mogą mu nawrócenie ułatwić.

Można powiedzieć, że wiemy, co się działo pod krzyżem Jezusa Chrystusa. Czytamy o tym w opisach pozostawionych przez Ewangelistów. Jednak równocześnie odkrywamy, że wiele z wydarzeń, które miały tam miejsce, to wielka tajemnica. Tajemnica między ludźmi, którzy tam się znaleźli, a Bogiem. Tak jak lustro nie utrwala na zawsze obrazu przeglądającego się w nim człowieka, zachowując go w pamięci przed innymi, którzy w nie zaglądają(?????), tak samo krzyż nie odsłania przed światem niezwykłych wydarzeń, które się dzięki niemu dokonują.

Reality show na Golgocie

Śmierć Jezusa Chrystusa na krzyżu była wstrząsem dla całego świata. Ale czy dla wszystkich ludzi? Ewangelista Mateusz tak o niej opowiada: „Od godziny szóstej mrok ogarnął całą ziemię, aż do godziny dziewiątej. Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: »Eli, Eli, lema sabachthani?«, to znaczy Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Słysząc to, niektórzy ze stojących tam mówili: »On Eliasza woła«. Zaraz też jeden z nich pobiegł i wziąwszy gąbkę, napełnił ją octem, włożył na trzcinę i dawał Mu pić. Lecz inni mówili: »Poczekaj! Zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz, aby Go wybawić«. A Jezus raz jeszcze zawołał donośnym głosem i wyzionął ducha”.

Są ludzie, którzy nawet wobec śmierci pozostają obojętni i nastawieni jedynie na szukanie emocjonujących przeżyć i sensacji. Traktują wszystko, co się wokół dzieje, jak widowisko. Potrafią z zapartym tchem obserwować transmitowane na żywo w telewizji nieszczęścia, zbrodnie i katastrofy, nie zwracając uwagi, że ktoś cierpi, doznaje bólu, ponosi śmierć. Tak wszechobecna dzisiaj postawa widza, obojętnego na czyjeś przeżycia, nie jest niczym nowym. Także pod krzyżem znaleźli się ludzie, dla których męka i śmierć Bożego Syna była tylko emocjonującym spektaklem bez żadnego znaczenia. Oni nie zdołali wykorzystać szansy, jaką otrzymali. Nie potrafili przejrzeć się w lustrze krzyża, lecz zachowywali się jak widzowie reality show. Ograniczyli się do obserwacji. Pozostali na zewnątrz wydarzeń, nie dopuszczając, aby dotknęły ich serc.

Być może zasłużyli na potępienie, lecz Jezus ich nie potępił.

W chwili śmierci Jezusa na krzyżu było co oglądać. Gdy umiera Bóg-człowiek, Boży Syn, świat drży. „Oto zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół; ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać. Groby się otworzyły i wiele ciał Świętych, którzy umarli, powstało. I wyszedłszy z grobów po Jego zmartwychwstaniu, weszli oni do Miasta Świętego i ukazali się wielu” – opisuje ewangelista Mateusz. A Łukasz dodaje, że słońce się zaćmiło i na kilka godzin mrok ogarnął ziemię. Marek wspomina, że doszło do trzęsienia ziemi.

To już nie było tylko widowisko. „Wszystkie też tłumy, które zbiegły się na to widowisko, gdy zobaczyły, co się działo, wracały, bijąc się w piersi” – odnotował Łukasz. Zapewne niektórzy byli tylko przerażeni, ale inni najprawdopodobniej widząc straszne rzeczy, jakich byli świadkami, próbowali wyciągnąć głębsze wnioski.

Mnie to nie dotyczy

Wśród uczestników wydarzeń na Golgocie byli ludzie, którzy mogli uważać, że one ich bezpośrednio nie dotyczą, chociaż to oni wykonywali dużą część roboty, niczym pracownicy techniczni zatrudnieni przy realizacji widowiska. Jezusa przybili do krzyża nie Żydzi, lecz rzymscy żołnierze. To oni byli wykonawcami wspólnego wyroku żydowskich arcykapłanów i Piłata. Wykonywali rozkazy.

Znając opis męki Jezusa wiemy, że nie ograniczali się tylko do rzetelnego wykonania niezbędnych czynności. Na dziedzińcu pałacu Piłata torturowali Chrystusa ponad to, co im kazano. Bawili się Jego cierpieniem. Nie tylko biczowali, ale również poniżali. Wcisnęli Mu na głowę cierniową koronę, ubrali w czerwony płaszcz, wetknęli w dłoń trzcinę zamiast berła. Pluli na Niego. Drwili z Niego. Okazywali Mu pogardę. Nie traktowali jak człowieka, lecz jak przedmiot. Ich zdaniem nie robili niczego nadzwyczajnego i szczególnie złego. Byli przecież żołnierzami okupacyjnej armii w podbitym kraju. W każdych czasach żołnierze w obcym kraju znudzeni szukają rozrywki kosztem czyjegoś cierpienia. Nie zachowywaliby się w ten sposób, gdyby ich setnik na to nie pozwolił. Ale jego pewnie też to wszystko bawiło.

Atmosferę zabawy przenieśli na Golgotę, pod krzyż. Co prawda wykonywali wyrok śmierci, ale to im nie przeszkadzało rzucać losów o szatę Jezusa. Zapewne mówili między sobą, że Jemu ona już nie będzie potrzebna, a któremuś z nich może się przydać. Byli praktyczni i profesjonalni, ale zachowywali dystans do wydarzeń, w których brali udział.

Aż do wstrząsu. Aż do chwili śmierci Jezusa i tego wszystkiego, co się potem stało. Tego się nie spodziewali. Tego nie było w planie. To się wcześniej nie zdarzało podczas wykonywania wyroków.

Co zmieniło setnika?

Nieprzewidziane wydarzenia zrobiły wrażenie na żołnierzach, ale niespodziewana była także reakcja ich dowódcy – setnika. Musiało ją zauważyć wielu ludzi, skoro odnotowują ją trzej Ewangeliści. Łukasz napisał: „Na widok tego, co się działo, setnik oddał chwałę Bogu i mówił: »Istotnie, człowiek ten był sprawiedliwy«”. Według Marka „Setnik, który stał naprzeciw, widząc, że w ten sposób oddał ducha, rzekł: »Prawdziwie, ten człowiek był Synem Bożym«”.  A Mateusz pisze nie tylko o dowódcy, lecz również o jego podwładnych: „Setnik zaś i jego ludzie, którzy odbywali straż przy Jezusie, widząc trzęsienie ziemi i to, co się działo, zlękli się bardzo i mówili: »Prawdziwie, Ten był Synem Bożym«”.

Wszystkie trzy zapisy mówią przede wszystkim o jednym, że setnik – poganin – najwyraźniej wyznał wiarę w Boga. Uwierzył. Nawrócił się.

Co spowodowało nawrócenie setnika? Czy ciemności, trzęsienie ziemi, dziwne i przerażające wydarzenia? Gdy opanowuje nas lęk, często przypominamy sobie o Bogu, wzywamy Jego opieki i spodziewamy się od Niego ratunku. Jednak setnik nie wołał o ratunek. Setnik wyznawał, że Jezus to Syn Boży. Setnik oddawał chwałę Bogu. To nie były okrzyki strachu.

Wstrząsem, który powoduje nawrócenie, który prowadzi do Boga, rzadko jest strach. O wiele częściej jest to dotknięcie dobroci i miłości. Pewien człowiek opowiadał, w jaki sposób odbyło się jego nawrócenie. W młodym wieku porzucił rodzinę. Imponowali mu przestępcy, wkrótce został jednym z nich. Kilkakrotnie trafiał do więzienia, ale to nie wpływało na zmianę jego życia. Nie utrzymywał kontaktów z ojcem i matką, ale oni nie zapomnieli o nim. Jego ojciec leżąc już na łożu śmierci wezwał go do siebie. Zaskoczony przyjechał, spodziewając się wielkich pretensji, oskarżeń, krzyków, płaczu matki. Zamiast tego usłyszał od ojca: „Przebaczam ci”. Tego się nie spodziewał. Rozpłakał się. Prosto od ojca poszedł do kościoła. Wyspowiadał się, zmienił całkowicie swoje życie.

Być może coś podobnego przydarzyło się setnikowi. Ewangelista Łukasz zanotował, że gdy krzyżowano Jezusa, On mówił: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Na zło i nienawiść Chrystus odpowiadał miłością i przebaczeniem. Taka odpowiedź jest wstrząsem. Nie tylko wtedy. Także dzisiaj, w świecie pełnym agresji, nieufności i rozpaczy, wstrząs wywołuje każdy przejaw miłości, łagodności, nadziei, ufności. Szokuje prawdziwe, bezinteresowne dobro.

„Kim jestem wobec zła, bym miał siłę mu się oprzeć? Nie dam rady, ale wierzę, że jest Ktoś, Kto daje mi spadochron, piorunochron, siłę, bo naprawdę zanosi się na burzę” – napisał ktoś w Internecie i dodał: „Jezus nie obiecał nam, że nie będzie burzy, ale pokazał, że to On jednym słowem ucisza burzę i wiatr”. Jezus jednym słowem potrafi przemienić człowieka, jeśli tylko ten człowiek chce takiej przemiany. Jeśli pozwoli, aby jego sumienie ruszyło dobro i miłość. Tak jak pod krzyżem ruszyło setnika sumienie.

Modlitwa: Panie Jezu, umierający na krzyżu, daj i mnie łaskę przemiany, pozwól mi odczuć wstrząs spotkania z Tobą i doświadczenia Twojej miłości. Uwolnij mnie od przywiązania do grzechu i naucz, jak wstrząsać światem za pomocą dobrych uczynków.

VI niedziela Wielkiego Postu

Piotr - w szkole sumienia i miłości

Zdarza się, że patrząc na swoje postępowanie nie potrafimy nawet przed sobą wytłumaczyć, dlaczego zachowaliśmy się właśnie tak, a nie inaczej. Popełniamy grzech, którego nie chcemy i sami sobie się dziwimy, że go popełniliśmy. Krzywdzimy najbliższych nam ludzi, chociaż przecież nie przestajemy ich kochać. Zaczynamy się gubić w tym niezrozumieniu samych siebie. Zaczynamy się obawiać, że zamiast sumienia mamy krzywe lustro, które raz pokazuje prawdę, a raz fałsz. Niepotrzebnie. Sumienie mówi zawsze prawdę, ale trzeba się nieustannie uczyć słuchania jego głosu.

Wpadka za wpadką

Wydawałoby się, że kto jak kto, ale Piotr powinien być pod krzyżem. A jednak go nie było. Nie wymienia go żaden ewangelista. Łukasz napisał „Wszyscy jego znajomi stali z daleka”. Może był wśród nich Piotr, a może nawet tam go nie było? Może ukrył się w tłumie, gdzieś w połowie drogi na Wzgórze Czaszki?

To nie jedyna wpadka Piotra. Człowiek, którego Jezus od pierwszego spotkania obdarzył wyjątkowym zaufaniem, któremu zmienił imię na „Skała”, na którym planował zbudować swój Kościół, kilka razy dawał dowody swej słabości.

Na przykład wtedy, na jeziorze, gdy Jezus chodził po wodzie i Piotr zapragnął chodzić tak samo. Jezus się zgodził i Piotr szedł po falach. Nagle jednak, jak opisuje ewangelista Mateusz, na widok silnego wiatru zląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: „Panie, ratuj mnie!” Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: „Czemu zwątpiłeś, małej wiary?”. Szymon-Piotr człowiekiem małej wiary! To poważny zarzut. Czy nie dyskwalifikujący go jako Apostoła? Jak pokazały dalsze wydarzenia, w oczach Jezusa to Piotra nie zdyskwalifikowało. Nie tylko nie usunął go z grona Dwunastu, ale również nie odebrał mu szczególnej pozycji, jaką w tej grupie zajmował.

Miał Piotr w czasie ziemskiej działalności Jezusa chwile wielkie, gdy z ust Bożego Syna słyszał pochwały. Tak było po tym, gdy na pytanie Chrystusa „A wy za kogo Mnie uważacie?” odpowiedział „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. Lecz niemal natychmiast zasłużył na naganę wyrażoną w niezwykle ostrych słowach, bo gdy Jezus zaczął zapowiadać swoją mękę, śmierć i zmartwychwstanie, „Piotr wziął Go na bok i począł robić Mu wyrzuty: «Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie»”. Jak wielka to była wpadka świadczy reakcja Chrystusa: „Odwrócił się i rzekł do Piotra: «Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo myślisz nie na sposób Boży, lecz na ludzki»”. Usłyszeć takie słowa od swego Mistrza, to musiało być dla Szymona Piotra straszne przeżycie.

Ale to jeszcze nie koniec. Piotr miał tendencje do przeceniania swojego znaczenia i swojej siły. Chwalił się, że jest gotów oddać życie za Jezusa. Jezus szybko ostudził jego zapał. „Życie swoje oddasz za Mnie? Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci: Kogut nie zapieje, aż ty trzy razy się Mnie wyprzesz”.
Jeszcze zanim ta zapowiedź Jezusa się sprawdziła, Piotr raz jeszcze postąpił nie tak, jak trzeba. Gdy w Ogrodzie Oliwnym zjawili się zbrojni słudzy arcykapłana, aby aresztować Chrystusa, Piotr uciekł się do przemocy, wydobył miecz i odciął Malchusowi ucho. Jezus ucho uleczył natychmiast, a Piotrowi zwrócił uwagę „Schowaj miecz do pochwy. Czyż nie mam pić kielicha, który Mi podał Ojciec?”.

Jezus pracuje nad Piotrem

Wszyscy czterej ewangeliści obszernie opowiadają o zaparciu się Piotra. Opisy tego, jak Piotr ze strachu aż trzy razy zapiera się Jezusa, i to nie przed jakimś przedstawicielem władzy, lecz przed przypadkową służącą, są porażające. To jest ten, któremu Jezus powiedział „Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie”? Czy możliwe, aby Chrystus się pomylił w swoim wyborze? Chyba nie, skoro sam zdradę Piotrowi zapowiedział. O co więc w tym wszystkim chodzi?

Widać, że Jezus pracuje nad Piotrem. Pracuje nad jego wiarą i pracuje nad jego sumieniem. Kolejne doświadczenia, wpadki i niepowodzenia, ale także pochwały, są dla Piotra nauką, pokazują mu, co jest dobre, a co nie, co należy czynić, a czego należy unikać. Można powiedzieć, że wychowywał jego sumienie, po to, aby gdy nadejdzie chwila prawdziwego sprawdzianu, było dojrzałe, prawe i prawdziwe. Jezus uczył Piotra, jak słuchać swego sumienia.
Wychowanie sumienia to zadanie na całe życie. Tak, jak o lustro trzeba dbać, czyścić je, pielęgnować, aby obraz, który w nim widać, nie był zniekształcony, tak samo trzeba dbać o swoje sumienie, o to, w jaki sposób z niego korzystamy.

Słowo wychowanie przywodzi na myśl kształtowanie dziecka. Roztropne wychowanie wypracowuje w nim cnoty, uwalnia od strachu, egoizmu i pychy, fałszywego poczucia winy i dążeń do upodobania w sobie. Wychowanie sumienia zapewnia wolność i prowadzi do pokoju serca. Obowiązek wychowywania swego syna lub córki nie kończy się z chwilą, gdy dziecko otrzyma dowód osobisty. Dobrzy rodzice o tym wiedzą, i nie wahają się upomnieć swoich dawno dorosłych potomków. „Ty zawsze jesteś moich moim dzieckiem i odpowiadam za ciebie przed Bogiem” - mówiła pewna matka swojej córce, chociaż ta zbliżała się do pięćdziesiątki.

Każdy człowiek jest zobowiązany do nieustannej formacji swego sumienia. Każdy otrzymuje w tej pracy pomoc od Boga, tak, jak otrzymywał ją Szymon-Piotr. Każdy przeżywa różne próby i doświadczenia, które na to, w jaki sposób posługuje się swoim sumieniem. Nie muszą to być sytuacje tak drastyczne, jak w przypadku Piotra. Formacja sumienia odbywa się też przez udział we Mszy świętej, słuchanie słowa Bożego, modlitwę, przez wszystko, co otwiera człowieka na Boga.

Patrząc na życie Piotra widzimy, jak raz po raz „rusza go” sumienie. Jak popełniając błędy, wyciąga z nich wnioski. Przede wszystkim nie trwa w złu, nie udaje, że go nie widzi, lecz dostrzega je i żałuje. jego zachowanie po tym, jak zapiał kogut pokazuje, że zrozumiał, iż Jezus chciał go przestrzec przed zadufaniem w sobie. Uświadomił sobie swoją słabość tak bardzo, że aż zapłakał. To była niezwykle ważna lekcja sumienia, lecz czekała go jeszcze ważniejsza.

Najważniejsza lekcja

Najważniejszą lekcję sumienia odebrał Piotr już po zmartwychwstaniu Jezusa. Tą lekcją była rozmowa po cudownym połowie ryb. Odbyła się nad Morzem Tyberiadzkim. Szymon Piotr usłyszał od Jezusa trzy pytania. Chrystus trzy razy pytał go o miłość. I za każdym razem, gdy odpowiedział „Ty wiesz, że Cię kocham”, słyszał polecenie „Paś owce moje, paś baranki moje”. Znamienne jest zachowanie Piotra w czasie tej rozmowy. Jest smutny. Przecież zaparł się Chrystusa, mimo że Go kocha. Inaczej niż czynił to dawniej, nie odpowiada Jezusowi z pewnością siebie, lecz odwołuje się do tego, co sam Jezus o nim i jego miłości wie. Szymon Piotr bardzo spokorniał. Widać, że ruszyło go sumienie. Ruszyło na dobre.

Najważniejsza w życiu Piotra lekcja sumienia i miłości kończy się trudną zapowiedzią Jezusa: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci: Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz”. Jest też mocne wezwanie „Pójdź za Mną!”.

Piotr pytany o miłość sam w tym momencie doświadczał ogromnej miłości ze strony Jezusa. Tym razem nie usłyszał słów potępienia. Usłyszał słowa pełne miłości i zaufania. Każde doświadczanie miłości kształtuje nasze sumienia. Wspierają je dary Ducha Świętego, przykład i rady innych ludzi, nauczanie Kościoła, ale najbardziej formuje je miłość. Święty Piotr co prawda nie stał pod krzyżem na Golgocie, ale stanął pod nim w czasie tej trudnej rozmowy po Zmartwychwstaniu Jezusa. Wtedy odczuł największe poruszenie sumienia. Poruszenia nieogarnioną miłością.
Modlitwa: Panie Jezu, pytający o miłość Piotra, pomóż mi nieustannie wychowywać moje sumienie. Ucz mnie, jak mam go słuchać, żeby nie fałszować jego głosu i nie dopasowywać do własnych pragnień. Pozwól mi stać pod Twoim krzyżem i otwierać się na każde poruszenie sumienia, aby moje życie było pełne miłości do Ciebie.