Kazania pasyjne. Chrystus frasobliwy przy drodze wielkopostnej

ks. Leszek Smoliński

publikacja 04.03.2019 21:50

Słowo Boże wciąż „dzieje się” – miejscem jego akcji jest cisza ludzkiego serca.

Frasobliwy Roman Koszowski /Foto Gość Frasobliwy
Słowo Boże wciąż „dzieje się” – miejscem jego akcji jest cisza ludzkiego serca

I Niedziela Wielkiego Postu

Słowo Boże i zamiłowanie do porządku

1. Chrystus frasobliwy zatrzymał się, przysiadł przy drodze wielkopostnej, zmierzającej w kierunku wielkanocnym. I patrzy na ludzkie zakłopotania, smutki i bezradność. I co widzi? Głód, pragnienie i samotność. Każdego dnia nasze serce staje się miejscem atakowanym przez pragnienia, potrzeby, żądze, dążenia czy zobojętnienie. Jesteśmy – czy chcemy, czy nie chcemy – polem kuszenia, czyli wewnętrznej walki dobra ze złem. Co my na to? Albo angażujemy się w walkę, czerpiąc moc ze Słowa Życia, albo pozostajemy bierni, obojętni na zasiewane w naszych sercach słowa Pisma. A obojętny przegrywa.

Słowo Boże wciąż „dzieje się” – miejscem jego akcji jest cisza ludzkiego serca. Słowo rodzi wiarę. Wiara prowadzi do spotkania z żywym Bogiem w sakramentach. To Słowo, natchnione przez Ducha Świętego, prowokuje człowieka do poszukiwania, dążenia do wewnętrznej harmonii i porządku, zastanowienie. Ale nieraz rozdrapuje bolące rany. Wszystko jednak po to, aby Boski Lekarz mógł dokonać oczyszczenia, „osądzić pragnienia i myśli serca”

2. Harmonii i porządku brakuje w sercu, które nie przyjmuje Bożej mowy, nie podąża za głosem Miłości, ale układa swoją życiową drogę jak mozaikę z przewrotności, zakłamania i zniewolenia. A Bóg, który przychodzi w Słowie, wciąż się o nas martwi, byśmy nie zaginęli. I nieustannie nam podpowiada, abyśmy wznosili gmach naszego życia z najlepszej jakości budulca. Bo budowanie na piasku ma krótką, wręcz chwilową, perspektywę i powoduje utratę prawdziwej radości. Czy można sobie wyobrazić lepszy budulec życiowy niż słowo pokrzepienia, nadziei, słowo wyzwalające z ograniczeń, pobudzające do ufnego spoglądania w przyszłość?

3. Słowo Wcielone, Jezus Chrystus, Bóg – Człowiek, Ten „najpiękniejszy z synów ludzkich” nie był w czasie męki filozofem, bohaterem narodowym czy przywódcą buntu. Był Synem posłusznym woli Ojca, którą przyszedł wypełnić to wszystko, co zostało zapowiedziane przez Proroków i w Pismach. Był posłuszny woli Ojca, która stanowiła Jego „chleb powszedni”. Kolejne krople krwawego potu w czasie męki i krzyżowej drogi nadawały moc głoszonym słowom. Świadek i Nauczyciel w jednym.

4. Kościół zaprasza nas w Wielkim Poście do „spożywania słowa”, aby stawało się naszym „chlebem powszednim”, a więc podstawowym. Jeśli wsłuchamy się w Słowo, usłyszymy Boga, który pragnie wyprowadzać nas na pustynię i mówić do naszego serca. Nie głosem huków i grzmotów, ale łagodnym szmerem pośród światowej „kakofonii dźwięków” tworzących zamęt i brak trzeźwego myślenia. Benedykt XVI w homilii (26.10.2009) na zakończenie Synodu Biskupów na temat „Słowo Boże w życiu i misji Kościoła” przypomniał: „Wielu ludzi poszukuje kontaktu z Jezusem i Jego Ewangelią – często nie zdając sobie nawet z tego sprawy; wielu odczuwa potrzebę odnalezienia w Nim sensu własnego życia. Dlatego dawanie wyraźnego i wspólnego świadectwa życia według Słowa Bożego, o którym zaświadczył Jezus, staje się koniecznym probierzem misji Kościoła. (…) Ten zatem, kto sądzi, że pojął Pisma, albo przynajmniej pewną ich część, lecz ich zrozumienie nie wzbudziło w nim dwojakiej miłości – do Boga i do bliźniego, pokazuje, że w rzeczywistości nie pojął jeszcze ich najgłębszego znaczenia”.

5. Troską Boga jest „nasz chleb powszedni”. Ale jeszcze bardziej Bóg troszczy się o nasze życie wieczne. Stąd kieruje do nas swoje słowo. Jeżeli więc chcemy posprzątać nasze serca, uczynić je domem przyjaznym na przyjęcie Boskiego Gościa i stojącego obok nas brata, potrzeba nam refleksji w świetle słowa Bożego. Refleksji, która rozjaśni mroki i cienie, dotrze do najskrytszych zakamarków naszego serca i pomoże je uporządkować. Sprzątnie „powinno” zaczynać się od własnego podwórka. Tylko że od tego, „co należy” do tego „co rzeczywiście się dokonuje” wiedzie dość długa droga. Wniosek? Szybko popadamy w zniechęcenie. Tu samo moralizowanie nie wystarczy… Tylko wydłuża drogę do Boga. Potrzeba nam jednego: na nowo odkryć Pismo Święte i uczynić je towarzyszem i przyjacielem w codziennej wędrówce po wielkopostnych szlakach. Dlatego „bierz i czytaj”, „rozważaj i wcielaj w życie”. A będzie w Twoim życiu porządek na miarę boskich obietnic.

II Niedziela Wielkiego Postu

Cierpienie i wezwanie do zaufania

1. Chrystus frasobliwy zatrzymał się, przysiadł przy drodze wielkopostnej, zmierzającej w kierunku wielkanocnym. I patrzy na ludzkie zakłopotania, smutki i bezradność. Co widzi? Cierpienie człowieka, które przytłacza go i nie pozwala cieszyć się życiem. Wzrok Chrystus pada na rozbite rodziny, cierpiące z powodu braku miłości dzieci, nieuleczalnie chorych, na opuszczonych przez najbliższych, bezrobotnych, niesprawiedliwie oskarżanych, na poszukujących sensu życia, przeżywających kryzysy wiary, powołania czy stojących przed… Trudno jest w jednym momencie dostrzec całą geografię ludzkiego cierpienia – tylko Jezus potrafił objąć to swoim miłosiernym wzrokiem. Mesjasz, namaszczony mocą Ducha Świętego, podobny do nas we wszystkim, oprócz grzechu. Na Jego twarzy i skroniach pojawiły się w Ogrójcu gęste krople krwi. Cierpienie jest także wezwaniem do ufności w moc Bożą: „Ojcze, jeśli to możliwe, oddal ode mnie ten kielich. Ale jak nie ja, ale jak Ty chcesz”. Czy to koniec cierpienia? Nie, cierpienie Boga będzie trwało do końca czasów – jak mówił Pascal.

2. Bóg kocha inaczej niż człowiek. Przede wszystkim każdego zna po imieniu i nie przechodzi obojętnie wobec naszego cierpienia. Nie zabiera od nas, ale towarzyszy nam w zmaganiach ze słabością fizyczną, psychiczną czy duchową. Nigdy nie zostawia swoich umiłowanych dzieci na pastwę losu. I nawet jeśli, jak mówi polskie przysłowie, Bóg cierpienie na nas dopuści, to nas w tym cierpieniu nie opuści.

A człowiek? Przechodzi obojętnie wobec cierpienia swoich braci i sióstr, jest zajęty „swoimi sprawami”. Traci w ten sposób wrażliwość serca na drugiego człowieka. Tak już od małego. W szkole chora rywalizacja, wyścig szczurów, wyśmiewanie słabszych. W pracy pochlebstwa za cenę awansu, łatwiejszego kawałka chleba. W domu święty spokój w swoich czterech ścianach i rozmowa ze swoim telewizorem czy kimś nieznanym na drugim końcu internetowego komunikatora. Albo podróż na drugi kraniec miasta, żeby dostarczyć na czas przysmak zgłodniałemu czworonogowi. A za ścianą ktoś chory potrzebuje kubka gorącej herbaty, ktoś samotny potrzymania za rękę, chwili obecności. Po co się wtrącać do innych. Czy nie dość mam własnego cierpienia? A mnie to ktoś pomoże?

3. W trudnych momentach życia potrzebne jest zaufanie drodze. Takiej na oślep, na początku której nie zawsze jest widoczne światełko nadziei. Mrok i ciemność zawsze prowadzą człowieka do utraty nadziei, zaufania, do wewnętrznego zniechęcenia. Światło Boże przywraca „wzrok ociemniałym, uczy pokornych czynić dobrze”. Krzyż staje się bramą prowadzącą do spotkania z Ojcem. „Na ból męki Chrystusowej żal przejmuje bez wymowy”.

Nasze ludzkie cierpienia – codziennie kłopoty, bezradność, brak wiary we własne możliwości – wydają się nam tak płaskie, że nawet nie chcemy o nich mówić Bogu. Przytłacza nas szarzyzna przyzwyczajeń, schematów, życiowych pewników poukładanych przez lata z dokładnością co do jednego. Czyż w takim podejściu do życia, cierpienia, trudności jest miejsce dla Boga? Czy jest tu jakiś szczelina, w którą mógłby się wsunąć? Czy jest jeszcze miejsce dla „Pana nieba i ziemi” w ludzkim sercu, zawalonym stosem niepotrzebnych gratów?

W efekcie sprzątania w pojedynkę - tak na własną rękę, bez Boga - stoję z boku jak straganiarze wzdłuż drogi krzyżowej i zachwycam się swoimi umiejętnościami. Dodając do jednego cierpienia kolejne.

4. Jak płaską codzienność zamienić w zaufanie i zaangażowanie - bez silenia się na egzaltacje religijną? Potrzeba siąść u stóp krzyża i spojrzeć na swoje życiowe rany. Pozwolić, aby Jezus mógł do mnie przemówić i uwierzyć w to, że „moc w słabości się doskonali”. Jak przypomniał Benedykt XVI, umierając z miłości na krzyżu, Jezus nadał sens ludzkiemu cierpieniu. Kto to pojmuje, podobnie jak wielu ludzi w minionych wiekach, doświadcza pogody ducha, nawet pośród goryczy ciężkich doświadczeń fizycznych i moralnych. Chrystus odkupił świat z grzechu przez własną ofiarę na Krzyżu, a nie na drodze ludzkiego tryumfu (por. Anioł Pański, 01.02.2009).

Każde cierpienie odsłania prawdę o człowieku – albo moc wiary albo jej słabości. Wciąż jest wezwaniem do podążania za Zbawicielem. „Zbawienie przyszło przez krzyż, ogromna to tajemnica. Każde cierpienie ma sens, prowadzi do pełni życia”. A więc zaufaj Panu już dziś.

III niedziela Wielkiego Postu

Miłość i życiowe konkrety

1. Chrystus frasobliwy zatrzymał się, przysiadł przy drodze wielkopostnej, zmierzającej w kierunku wielkanocnym. I patrzy na ludzkie zakłopotania, smutki i bezradność. Co widzi? Tłumy pozbawione miłości, ręce wyciągające się w błagalnym geście i miliony szeptów: „chcę być kochany”, „może wreszcie mnie ktoś dostrzeże i pokocha”. Dlaczego miłości tam nie ma? Przecież niemal wszyscy chcą kochać i być kochani… Nie można jej kupić ani sprzedać. Można nią obdarować kogoś i samemu od kogoś przyjąć. Miłość jest nie tylko „przykazaniem”, ale stanowi skierowane przez Boga do każdego z nas zaproszenie do odpowiedzi. To nam wyjaśnia jej naturę, jej paradoks: prawdziwa miłość nie cofa się przed ofiarą, towarzyszy także w drodze na krzyż, pozostaje wierna do końca. Potrafi czuwać przy chorym dziecku, cierpliwie znosić niedogodności życia codziennego, przebaczyć po raz siedemdziesiąty siódmy… Wreszcie woła o bezinteresowność, której coraz mniej w naszym codziennym życiu.

2. Miłość związana jest z odpowiedzialnością, o którą coraz trudniej w życiu codziennym. Jezus frasobliwy patrzy na tych, którzy uciekają przed miłością, szukając jedynie chwilowych uciech czy namiastek prawdziwego spotkania z kimś innym. Jest więc ktoś „do zabawy” na jeden wieczór, „przyjaźń” na chwilę czy „małżeństwo” kończące się w momencie pierwszego kryzysu. Jezus patrzy na nasze rany duchowe, emocjonalne, na zapłakane oczy, złamane serca, rozdygotane ręce. Patrzy na tych, którzy nie mogą zasnąć, bo gdzieś głęboko w sercu wierzą, że współmałżonek powróci, przestanie pić i nękać najbliższych i będzie jak dawniej. Dostrzega tych, którzy nie umieją dzielić się miłością, bo sami nie czuli się nigdy kochani, zostali poranieni przez nieodpowiedzialność rodziców czy tych, którym zaufali. Dlatego niszczą życie swoje i innych według zasady: ja nie otrzymałem, więc się z nikim nie będę dzielił.
Niewielu ludzi potrafi określić konkretne granice miłości: mam nadmiar, oddam potrzebującemu, pomogę komuś godnie żyć, dostrzegę w drugim swojego brata. To nie jest tylko i wyłącznie kwestia materialna. To taka „zaraźliwa” dobroć.

3. Patrząc na siedzącego przy drodze wielkopostnej Jezusa często dochodzimy do wniosku, że kochamy wciąż za mało i ciągle za późno. Jakbyśmy dokonywali nieustannego rachunku zysków i strat, patrząc na innych jako na tych „obcych”. Nawet jak czuje suszę emocjonalną i brak miłości, to ten brak mogę wypełnić drobnymi gestami życzliwości. Jest to ważne szczególnie dla tych, którym trudno jest kochać kogoś uciążliwego, sprawcę cierpienia czy krzywdy. Tego uczy mnie Jezus, który jak cichy Baranek był prowadzony na zabicie za to, że „do końca umiłował”. Pokazał, że najwięcej miłości ma ten, który potrafi życie swoje oddać, czyniąc miłość. Tak robi wielu młodych ludzi, którzy jeszcze nie dysponują środkami materialnymi. Jeśli ktoś mówi, że wszyscy młodzi są źli, to bardzo poważnie mija się z prawdą. Wystarczy spojrzeć, ilu młodych ludzi jest zaangażowanych w wolontariat, służbę na rzecz potrzebujących. Powstają koła wolontariuszy, którzy są obecni w szpitalach, domach pomocy, pogotowiach opiekuńczych czy hospicjach. Poświęcają swój czas, aby pomagać.

4. W naszej wielkopostnej „drodze miłości” z Jezusem mijamy kolejne osoby, robimy przystanki. Błądzimy myślami gdzieś daleko, stajemy się marzycielami, a na miłość czekają najbliżsi: mąż, żona, dzieci. Wspólna modlitwa, rozmowa, poszukiwanie rozwiązań życiowych problemów. To sprawia, że obszar duchowej pustyni pozbawionej miłości zmniejsza się, świat staje się miejscem przyjaznym dla każdego, staje się domem. Nie wystarczy zbudować dom, pięknie go wykończyć i zamieszkać. Najważniejsze jest, by ten dom wypełnić wzajemną miłością.

Wydaje się, że jako chrześcijanie bardziej zwracamy uwagę na „caritas”, organizowanie różnych szczytnych akcji. Zapominamy jednak, że na pierwsze miejscu Jezus stawia „miłość wzajemną”, która dopiero otwiera nasze serce i poszerza. Zanim więc zobaczymy, że wsparcie jest potrzebne gdzieś blisko, za ścianą mieszkania, w którym żyjemy, to najpierw zobaczmy, czy nasi bliscy zostali przez nas obdarowani. Czy czasami nie jest tak, że stanowimy odwrotność wspólnot pierwotnego Kościoła? Kiedy próbowani charakteryzować postępowanie i relację w pierwszych gminach chrześcijańskich, mówiono: „zobaczcie, jak oni się miłują” i wielu zbliżało się w ten sposób do Boga. Dziś dzieje się często tak, że patrząc na wyznawców Chrystusa, ciśnie się na usta stwierdzenie: „zobaczcie, jak oni się nienawidzą”. I wielu odchodzi od Chrystusa i Kościoła.

5. Bóg żywy mieszka tam, gdzie znajdujemy choćby okruchy miłości, życzliwą dłoń, mały gest dobroci… Gdzie jeden dla drugiego poświęca czas, dzieli się pieniędzmi, okazuje cierpliwość, zrozumienie, delikatność… Taki gest nigdy nie traci swojej wartości. Możemy go uczynić w tym Wielkim Poście razem z Jezusem, w myśl słów św. Teresy z Avila, hiszpańskiej mistyczki, która mówiła: „Sama Teresa – to nic, ale z Chrystusem – Teresa może wszystko”.

IV Niedziela Wielkiego Postu

Łaska i nasze otwarcie

1. Chrystus frasobliwy zatrzymał się, przysiadł przy drodze wielkopostnej, zmierzającej w kierunku wielkanocnym. I patrzy na ludzkie zakłopotania, smutki i bezradność. Co widzi? Widzi tych, których „do końca umiłował”, jak nie zawsze chcą przyjąć i dobrze wykorzystać w życiu dar łaski. Bóg daje różne dary. Zdrowia czy pokarmu potrzebujemy dla ciała, pamięci czy różnorakich zdolności - dla duszy. Te wszystkie dary naturalne są potrzebne i pożyteczne dla naszego życia na ziemi, ale Bóg nie tylko o nie się troszczy - zabiega o nasze szczęście wieczne, o zbawienie. Temu służy łaska, udzielana duszy w sposób dla nas niewidzialny.

Nikt własnymi siłami, choćby przez pełnienie dobrych uczynków, nie może zasłużyć na łaskę. Jest ona całkowicie darmowym darem Boga: „nie za dokonane czyny, aby się nikt nie chełpił” (Ef 2,9). Bóg udziela nam tego daru ze względu na zasługi Jezusa Chrystusa.

2. Jak trudno jest zrozumieć Bożą bezinteresowność w dobie chorego „wyścigu szczurów”, kiedy dajemy i otrzymujemy „coś za coś”. Jeśli słyszymy o jakiejś promocji, coś otrzymujemy gratis, to rodzi się w nas pytanie: kto za to zapłaci? W odniesieniu do łaski Bożej jest zupełnie inaczej. Tu kategorie myślenia czysto naturalnego nie wystarczą. Potrzeba wnieść się ponad nasze ludzkie wyobrażenia i utarte schematy, gdyż Bóg jest Bogiem żywych.

Trudność w przyjęciu bezinteresownej łaski rodzi się z niezrozumienia, czym ona jest, a także z chęci uzyskania natychmiastowych efektów. Chrystus frasobliwy widzi tłumy nieprzygotowanych do przyjęcia łaski, szukających łatwego i szybkiego rozwiązania swoich życiowych spraw. Wśród „środków znieczulających” o szybkim działaniu pojawia się u takich osób lektura o wywoływaniu duchów, które mogą pomóc w poznaniu przyszłości, przepowiednie na przyszłość, medytacja dalekowschodnia, jest lektura o rzekomo zbawiennych sposobach uprawiania treningu psychologicznego czy odstresowującej gimnastyki. Można by pewnie wymieniać dość długo, ponieważ zawsze istnieje zapotrzebowanie na to, co w łatwy sposób przynosi spektakularny efekt.

3. Chrystus na drodze wielkopostnej czeka na nasze otwarte serca. Sam natomiast daje nam przede wszystkim pomoc do nawrócenia z grzechów i pełnienia dobrych uczynków. „Ściga” nas swoją łaską, podsuwa różne sytuacje, okoliczności, spotkania z ludźmi czy lekturę pozornie nie zawierającej nic nowego książki, byśmy zastanowili się nad swoim życiem, postępowaniem, nad rozwojem wiary, nadziei i miłości. Bóg skłania nasze serce do refleksji nad zaniedbaniami okazji do dobra czy pragnienie naprawienia popełnionego zła. Swoją łaską ogarnia nas, byśmy potrafili stawić czoła pokusom, doskonalić się w słabościach, byśmy lepiej poznali wolę Bożą i dzięki temu wytrwali w dobrym aż do końca naszej ziemskiej wędrówki do domu Ojca. Bez pomocy łaski nikt sam siebie zbawić nie może.

4. Chrystus, w którym ,,przyszła do nas łaska i prawda” (J l,17), pragnie uczynić nasze życie pięknym i świętym. Na ile? Na tyle, na ile otworzymy drzwi naszego serca i zaprosimy Go do środka. Jako umiłowane dzieci Boże bardzo łatwo gubimy pragnienie przywdziewania odświętnej szaty, jaką jest łaska Boża. Traktujemy ją zbyt często jako mało atrakcyjną biżuterię, bez której na co dzień można przecież żyć. Tłumaczymy się tym ciągłym zabieganiem, stresem, brakiem czasu na modlitwę czy zastanowieniem nad własnym życiem. A miejsca łaski – kościoły – studnie, z których możemy czerpać „wodę żywą” na pustyni naszych miast wciąż zapraszają do zatrzymania.

Ze wszystkich darów Bożych łaska jest darem największym i najważniejszym. Mamy modlić się o łaskę Bożą, szanować ją, unikać starannie sposobności do grzechu, zwłaszcza ciężkiego. Trzeba się starać, by przez dobre uczynki, modlitwę, częste i godne przyjmowanie sakramentów świętych pomnażać i umacniać w sobie łaskę uświęcającą.

5. Pan Bóg nie zmusza nas swą łaską, byśmy czynili dobro, ale szanuje naszą wolną wolę. Możemy korzystać z pomocy Bożej i zbawić się, ale możemy też zmarnować nawet największą łaskę Bożą. Bóg daje nam w każdym czasie na miarę naszego otwarcia i zaufania. Sprawia, że postępujemy w rozwoju duchowym ku wiecznemu zjednoczeniu z NIM w miłości, nasza wiara rodzi uczynki i jest czynna przez miłość. Na tej drodze wspierają nas zastępy świętych, którzy – jak powiedział Benedykt XVI – „dają nam przykład miłości do Boga i do ludzi, owocnej współpracy z łaską Bożą”. A więc otwartego serca, uszu i oczu w czasie wielkopostnej wędrówki ze Zbawicielem.

V niedziela Wielkiego Postu

Życie i codzienny rozwój

1. Chrystus frasobliwy zatrzymał się, przysiadł przy drodze wielkopostnej, zmierzającej w kierunku wielkanocnym. I patrzy na ludzkie zakłopotania, smutki i bezradność. Co widzi? Widzi, jak wiele ziaren dobra, prawdy i wolności, które z nadzieją zostały zasiane w ludzkich sercach, nie przynosi owocu. Dlaczego? Ponieważ ci, którzy otrzymali od Boga zadanie owocowania, pomnażania życiowych talentów, nie wzięli się do pracy lub źle ją wykonali.

Miłość zatroskanego o los człowieka Chrystusa pochyla się nad młodymi, którzy nie widzą sensu życia, nie dostrzegają piękna świata wokół siebie. Pan spogląda z troską na tych, którzy zagubili kierunek swojego rozwoju, pokrywając przygotowane dla nich najpiękniejsze ścieżki kurzem lenistwa i bezmyślności, czekając na lepsze czasy i budując w swoich wyobrażeniach „szklane domy”. Patrzy na oczekujących na jakiś cud – a sadzawka życia pozostaje niewzruszona. Samo nic się nie dzieje.

2. Jak trudno jest zrozumieć w XXI wieku, że „ziarno musi obumrzeć, aby przynosić obfity owoc”. Jak to możliwe, że trzeba zniszczyć coś już istniejącego, żeby powstało coś nowego? Jak zgodzić się na zakwestionowanie własnego widzenia świata, na rzecz spojrzenia w świetle zasad ewangelicznych? Czy taki „kryzys” może przynieść coś dobrego? Jezus oskarżony przed Piłatem przestrzega nas, że nie ma nic bardziej destrukcyjnego niż skupienie się na sobie, zapatrzenie w siebie i swoją domniemaną doskonałość. Nie ma nic bardziej rozwojowego ponad wsłuchiwanie się w głos Boży pobrzmiewający w codziennym życiu, czasem wymagający radykalizmu: „kto chce znaleźć swe życie, straci je, a kto straci swe życie z Mego powodu, znajdzie je” mówił Jezus do uczniów (Mt 10,39). Potrzeba więc nie mieć ambicji wyższych od Bożych planów, by ziarno mogło w nas obumrzeć owocnie, by nie zgniło.

3. Życie jest bajką, nowelą, rozrywką – tak powtarzają młodzi spacerowicze, którzy zaczynają wkraczać w poznawanie świata. Życie jest walką, bojowaniem, trudem stawiania pytań konstatują doświadczeni. A Jezus? Przypomina, że w trosce o życie nie chodzi tylko o życie biologiczne, lecz o jego pełnię życie w łasce i przyjaźni z Bogiem. Wciąż pokazuje, że owocowanie jest umieraniem dla wszystkiego, co stanowi „cywilizację śmierci”, by wznosić gmach miłości. Wzrasta ten, kto z podniesioną głową i zaufaniem patrzy na swoje życie, dostrzegając w nim zarówno blaski, jak i cienie.

Życie jest darem, który staje się zadaniem, aktem zaufania Boga do nas – sposobem na zbliżenie się do innych. Rozwój jest wezwaniem do ciągłej refleksji i sprzeciwia się stagnacji, którą doskonale wyrażają słowa jednej z piosenek: „bo tutaj jest jak jest”.

4. Jezus jest dla nas wzorem, jak rozwijać swoje życie, by nie stać się pasożytem niszczącym dobry zasiew ziarna. Przed Piłatem prezentuje się przede wszystkim jako człowiek wolny, który nie siedzi z założonymi rękami i nie czeka na oklaski. Pokazuje, że Jego królestwo jest z innego świata, że jest Królem wartości nieprzemijających. Głosi prawdę i jest jej do końca wierny. Tę wierność pieczętuje swoim życiem.

Ilu to ludzi w dziejach świata zachowywało się jak „chorągiewka na wietrze”, zmieniając kierunek i odchylenie przy każdym podmuchu wiatru historii? Ilu to ludzi dla własnej wygody mijało i nadal mija się z niewygodną prawdą. Może dla własnej korzyści, zachowania pozorów życzliwości czy – jak mawiają - żeby komuś nie zrobić przykrości czy krzywdy? A krzywda zrobiona własnemu sumieniu, czy nie jest czymś dotkliwym? Jezus uczy, że tylko prawda czyni wolnym i pozwala spojrzeć sobie z odwagą prosto w oczy i kroczyć przez życie z podniesioną głową.

5. Kiedy zatrzymujemy się w naszej refleksji nad troską o rozwój i wzrost życia, to jak drogowskaz jawią się nam słowa: „Nikt z nas nie żyje dla siebie…”. Potwierdzają to słowa Benedykta XVI, który podczas Światowych Dni Młodzieży w Kolonii (2005 r.) nazwał egoistyczną troskę człowieka tylko o swoje życie wręcz wegetacją, wskazując jednocześnie właściwą drogę dla chrześcijańskiej troski o życie: „Jeśli myślimy i żyjemy na mocy łączności z Chrystusem, wtedy otwierają się nam oczy. Wtedy nie zgodzimy się dłużej wegetować, troszcząc się jedynie o siebie samych, lecz ujrzymy, gdzie i jak jesteśmy potrzebni. Tak patrząc i postępując, szybko przekonamy się, że znacznie piękniej jest być pożytecznym i być do dyspozycji innych, niż troszczyć się wyłącznie o proponowane nam wygody”. Pozwólmy więc, by Bóg Dawca i Promotor życia prowadził nas w codzienności i pomagał w pełnym rozwoju życia, byśmy nie zmarnowali owoców męki Jezusa, „(…) aż dojdziemy wszyscy razem do jedności wiary i pełnego poznania Syna Bożego, do człowieka doskonałego, do miary wielkości według Pełni Chrystusa” (Ef 4,13).

VI niedziela Wielkiego Postu

Wola Boża i posłuszeństwo

1. Chrystus frasobliwy zatrzymał się, przysiadł przy drodze wielkopostnej, zmierzającej w kierunku wielkanocnym. I patrzy na ludzkie zakłopotania, smutki i bezradność. Co widzi? Widzi tych, którzy sami dla siebie stali się w życiu „sterem, żeglarzem i okrętem”. Z Bożych przykazań wybierają to, co ich zdaniem „przystaje” do codziennego życia, a odrzucają to, czemu nie są w stanie sprostać. Ułuda bogactwa, układów i powiązań zawiodła ich prostą, wygodną autostradą – ale dokąd? Do szczęścia? Zapomnieli o Bogu i Jego świętej woli, ponieważ ich bogiem stały się rzeczy i sprawy tego świata. A dylematy życiowe wielu ludzi? Czy poddanie się posłuszeństwu trudnego rodzica, trwanie pomimo przemocy w związku małżeńskim, znoszenie poniżenia i upokorzeń od zwierzchników w zakładzie pracy, czy to zgoda na wolę Bożą? Czy trwanie przy kimś poniżonym, potrzebującym pomocy za cenę swojego wolnego czasu to pełnienie woli Bożej? Takie i wiele innych pytań rodzi się w nas na drodze wielkopostnej.

2. Naszym codziennym zadaniem jako ludzi wierzących w Chrystusa jest szukać, znajdować i odczytywać wolę Bożą względem nas, jak Jezus. On „dla nas stał się posłusznym aż do śmierci, a była to śmierć krzyżowa. Dlatego Bóg wywyższył Go ponad wszystko i dał Mu imię, które jest ponad wszelkie imię” (Flp 2, 8-9). Ale jakże trudno jest dostrzegać tę wolę w domu pozbawionym miłości, w toksycznym związku czy pracy „na czarno”.

W jaki sposób uczeń i wyznawca Jezusa ma dziś pełnić wolę Ojca? Musi się tego uczyć od Jezusa oraz szukać wskazówek w Piśmie Świętym, które tę wolę objawia. Pełnimy wolę Ojca na wzór Jezusa, gdy żyjemy naszym powołaniem, które odczytujemy i realizujemy w życiu; gdy walczymy z grzechem i pogłębiamy swój związek z Bogiem. Mocą swojej woli i Bożej łaski winniśmy wprowadzać porządek i harmonię w chaos i bałagan swego małego świata, usuwając to, co blokuje działanie woli, szczególnie różnego rodzaju „stare przyzwyczajenia” i nałogi. Najtrudniej jest jednak przyjąć wolę Bożą w cierpieniu, kiedy pozostaje się w opuszczeniu od najbliższych, którzy pomimo wspólnego zamieszkania nie chcą pomagać, a nawet dodają bólu.

3. Woli Bożej nie otrzymujemy raz na zawsze, na całe życie. Bóg objawia ją stopniowo, w miarę, jak wzrastamy duchowo i rozwijamy swój świat emocji i uczuć. Chociaż pewne zasadnicze powołanie życiowe (małżeństwo, kapłaństwo czy samotność konsekrowana) są nam ofiarowane, to jednak wola Boża w nich się nie wyczerpuje, ale znacznie je przerasta. Bóg kieruje do każdego wciąż nowe wezwania, które wypływają z osobistych potrzeb i pragnień człowieka oraz z potrzeb Królestwa Bożego, które jest pośród nas.
W jaki sposób podporządkować swoją ludzką wolę Bożej Opatrzności? Najpierw trzeba wolę Bożą zaakceptować i przyjąć taką, jaka się ona przejawia w okolicznościach naszego codziennego życia, następnie kierować się nią w każdej chwili życia. I wreszcie, kiedy już jesteśmy w pełni oddani Bogu, stajemy się Jego posłusznym narzędziem. Wtedy za św. Pawłem będziemy mogli powtórzyć: „żyję już nie ja, lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2,20).

4. Ewangelia wskazuje na tych, którzy żyją wolą Bożą, jako na ludzi roztropnych, którzy dom swój budują na skale, czyli na „miłości ukrzyżowanej”. Do tej prawdy odwołał się Benedykt XVI w czasie spotkania z młodzieżą na Błoniach Krakowskich (2006), który przypomniał o naszej współpracy z Chrystusem, który zna nas lepiej, niż my sami siebie i jest wierny wypowiedzianym słowom. To Jezus pochyla się ciągle nad ranami naszego ludzkiego serca i obdarza miłosierdziem i nadziejna lepsze życie. To On „z wysokości krzyża wyciąga ramiona i powtarza przez całą wieczność: „Życie moje oddaję za ciebie, bo cię kocham, człowieku”. Budować na Chrystusie to wreszcie znaczy oprzeć wszystkie swoje pragnienia, tęsknoty, marzenia, ambicje i plany na Jego woli”
.
5. Jezus frasobliwy pochyla się nad tymi, którzy wzywają woli Bożej nadaremnie, nawet zdarza się to ludziom pobożnym. To ładnie brzmi: „Jeżeli taka jest wola Boża”. „Jeżeli Bóg tak chce”. Wola Boża stała się dla wielu sloganem i fasadą, za którą albo nie ma nic, albo jest coś wręcz przeciwnego: cynizm lub głupota. Być posłusznym woli Bożej nie znaczy kierować się jakimś zestawem reguł lub podporządkowywać się zasadom. Zasady najpierw powinny być rozpoznane, później wypełnione. Chodzi o zaufanie powtarzane w codziennym „Ojcze nasz” i rodzące się z niego pragnienie czynienia tego, co się Bogu podoba. Do królestwa niebieskiego bowiem wchodzi się nie za słowa, deklaracje i obietnice, lecz za pełnienie czynem woli Ojca. Jezus pokazuje, że nie wystarczą piękne słowa, puste deklaracje, piękne etykietki. Trzeba żyć Ewangelią.

Świadomi, że stoi przed nami wiele pytań i codziennych dylematów, dotyczących odkrywania i pełnienia woli Bożej w konkretnych okolicznościach naszego życia, zakończmy nasze rozważanie słowami modlitwy św. Edyty Stein (s. Teresy Benedykty od Krzyża): „Bez zastrzeżeń i bez trosk, składam mój dzień w Twoją dłoń. Bądź moim Dzisiaj, bądź moim wiernym Jutrem, bądź moim Wczoraj, które przebyłam. Nie pytaj mnie o drogi, me tęsknoty, jam jest kamieniem w mozaice Twej. Ty złożysz mnie po prawej stronie, ja wtulę się w Twe dłonie”.