Droga przestrogi, droga Zwycięzcy

ajm

publikacja 08.03.2019 14:00

Patrząc na tę ostatnią drogę Chrystusa chrześcijanin odkrywa, jak zwycięsko przejść przez własną krzyżową drogę.

Droga przestrogi, droga Zwycięzcy ajm /CC-SA 4.0

Wstęp

Krzyżowa droga. Droga, której kresem było zbawienie świata. Ostatnia lekcja, jakiej Jezus udzielił swoim uczniom. Jak zachować się w chwilach, gdy człowieka dopadają niesprawiedliwości i krzywdy? Jak przegrywać, żeby wygrać? Patrząc na tę ostatnią drogę Chrystusa chrześcijanin odkrywa, jak zwycięsko przejść przez własną krzyżową drogę. Ale ta ułożona w czternaście stacji historia to też przestroga, by w chwili, gdy trzeba opowiedzieć się konkretnie po stronie dobra mieć odwagę postąpić inaczej, niż płynący z prądem politycznej poprawności tłum.

Pójść drogą krzyżową Jezusa. Nie po to, by roztkliwiać się nad Jego męką, ale by zaczerpnąć ze źródła mądrości. To cel naszych rozważań.

Jezu Chryste idący krzyżową drogą dla zbawienia świata, daj mi odwagę bycia dobrym w najbardziej nawet niesprzyjających okolicznościach. I ucz mnie z pokorą nieść mój krzyż.

 

Stacja pierwsza. Pan Jezus na śmierć skazany

Uczciwy proces? Jaki proces? To była czysta farsa. Wyrok wydany został już znacznie wcześniej. W tajemnych rozmowach lepiej wiedzących, jakie są Boże zamiary względem Izraela i świata. Teraz chodziło już tylko o to, jak sprawę rozegrać. Tak, by lud się nie oburzył i by nie miał odwagi przeciwstawić się sądowemu morderstwu Piłat.  Nie miały większego znaczenia fakty, ani co Jezus powie. Ważne było, by znaleźć odpowiedni pretekst. I się znalazł: Jezus przyznał, że jest Bożym Synem. Za bluźnierstwo z czystym sumieniem można już było wydać wyrok śmieci. A Piłata można było zaszantażować donosem do Tyberiusza: przywiedliśmy do ciebie buntownika, który twierdzi, że jest królem, a ty chciałbyś puścić go wolno?

Takie historie powtarzają się też w naszym życiu. Są tajemne trybunały wszystko lepiej wiedzących, są farsy uczciwego dociekania prawdy, bo nie ona się liczy, a znalezienie pretekstu do skazania; jest gawiedź, która przyklaśnie autorytetom i Piłaci, którzy nie będą mieli odwagi niesprawiedliwości się sprzeciwić. Tak było, jest i będzie. Ważne jaką w tych historiach ja pełnię rolę: czy jestem po stronie stronniczych sędziów, bezmyślnej gawiedzi, tchórzliwego Piłata, czy stoję u boku niewinnie skazanego.

Jezu, daj mi odwagę, bym zawsze stawał po stronie krzywdzonych, nigdy krzywdzicieli.

 

Stacja druga: Pan Jezus bierze krzyż na swoje ramiona.

Nie zasłużył na śmierć. Mógł się buntować. Krzyknąć, że nie weźmie krzyża. Co tak skatowanemu mogli więcej zrobić? Pobić Go jeszcze bardziej? Zawlec siłą na Golgotę? To już nie miałoby większego znaczenia. Ale On nie przerwał tego upokarzającego Go widowiska. Po prostu wziął krzyż. Postanowił go ponieść, choć doskonale wiedział, że Go doń przybiją. Tego chcecie? Dobrze, nie będę się wam przeciwstawiał. Nie będę walczył. Niech będzie, że do końca postawiliście na swoim.

Każdego dnia rzesze ludzi na świecie stają przed krzyżem i muszą zdecydować: pokornie go wziąć czy się buntować? Krzyż choroby, cierpienia, samotności. Ale wielu też krzyż krzywd, jakie inni im wyrządzają. Nie walczyć? Przyjąć to z pokorą jak Jezus? To chyba nie zawsze najlepsze rozwiązanie. Zawsze jednak istotne jest, czy jestem tym, który wkłada na cudze barki krzyż, czy tym, który solidaryzuje się z tymi, którym każe się go nieść albo i tym, który sam go na swoje ramiona z miłością bierze.

Jezu, daj mi odwagę solidaryzowania się z niosącymi krzyż, nigdy z tymi, którzy go na barki innych wkładają.

 

Stacja trzecia. Jezus pierwszy raz upada pod krzyżem

Jeszcze chyba sił Mu nie zabrakło. Ot, źle postawiony krok, jakiś wystający kamień, popchnięcie albo i podstawiona noga.  Zdarza się i najsilniejszym. Ale musiało boleć. Zwłaszcza jeśli trzymając belkę krzyża nie zdążył się podeprzeć rękami. Co teraz? Najlepiej byłoby pozostać na ziemi i skryć w niej swoją twarz. Skryć przed tymi, dla których Jego cierpienie jest rozrywką. Którzy patrzą, jak się zachowa, jak się skrzywi i czy przypadkiem, straciwszy cierpliwość, czegoś mocnego swoim oprawcom nie powie. Co zrobi? Zawsze to będzie jeden szczegół więcej do rozmów przy kolacji czy kielichu wina. A Jezus wstaje i idzie dalej. Będę szydzić z Jego bólu? Trudno.

Każdego dnia ktoś z tych, którym przyszło nieść przez życie ciężki krzyż upada. To może być chwilowa słabość: źle postawiony krok, wystający kamień, szturchnięcie albo i podstawiona przez „życzliwych” bliźnich noga. Kim wtedy jestem? Kimś kto pomoże, kto współczuje, czy tym, który złośliwie osądzi i  świetnie się widowiskiem bawi? 

Jezu, uchroń mnie przed postawą łatwego osądzania tych, którzy pod ciężarem swojego krzyża upadlają.

 

Stacja czwarta. Jezus spotyka swoją Matkę

Musiało Ją to bardzo boleć: zobaczyć Syna, który strasznie cierpi. Zobaczyć Syna, którego za parę chwil przybiją do krzyża. Syna, który za kilka godzin z powodu ludzkiej złości umrze. Ale rozumiemy, że nie mogła inaczej. Że musiała Go zobaczyć. Nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby w takiej chwili Go opuściła. A Jezus? Czy spotkanie z Matką było Mu pocieszeniem czy dodatkowym źródłem bólu, że ta, która go urodziła, wykarmiła i wychowała z rozdartym cierpieniem sercem patrzy na Jego mękę? Pewnie to spotkanie obojgu sprawiło wielki ból. Ale dla obojga było to też ważne spotkanie.

Każdego dnia są wokół mnie ludzie cierpiący na swoich krzyżowych drogach. Jaką postawę wobec nich przyjmuję? Staję przy nich czy uciekam tam, gdzie nie muszę na ich ból patrzyć?

Jezu, daj mi odwagę bycia z tymi, którzy cierpią. Nawet jeśli nie mogę im pomóc.

Stacja piąta. Szymon Cyrenejczyk pomaga nieść krzyż Jezusowi.

Wracał z pola. Zatrzymał się, by zobaczyć co się dzieje, kogo tym razem wiodą na śmierć. Nie wiadomo, czy i na ile wcześniej znał Jezusa. Może o Nim słyszał? Może nawet miał nadzieję, że to Mesjasz, ale jego nadzieje właśnie się rozwiewały? Nie wiadomo. Pewnie jednak gdyby wiedział, że zostanie zmuszony by nieść Jego krzyż, w ten tłum by nie wchodził. Ale stało się. Straszny pech. Tak się głupio wplątać. Tyle że z czasem okazało się, że nie pech, a szczęście. I że tym sposobem wplątał się w sieć,  która wyciągnęła go z marazmu życia z perspektywą nieuchronnej śmierci, a dała Ewangelię Bożego królestwa i życie wieczne.  

A ja? Kim w tej scenie jestem? Szymonem, który narzekając na swój los jednak pomaga skazańcowi nieść krzyż czy cwaniaczkiem, dumnym z tego, że w coś takiego nie dał się wrobić?

Jezu, daj by los bliźnich nigdy nie był mi obojętny. Nawet gdy trzeba będzie się zmusić, bym im pomóc...

 

Stacja szósta. Święta Weronika ociera twarz Panu Jezusowi

Ona chciała pomóc. Ale że niewiele mogła zrobić, zdecydowała się na drobnostkę:  wytrzeć twarz niosącego krzyż Jezusa. Gest ten nie ulżył Jezusowi w jego fizycznym cierpieniu. Rany bolały ciągle tak samo. Jednak w cierpieniu duchowym, spowodowanym całą tą przeogromną złością otoczenia, wyrażaną biciem, pluciem, popychaniem czy szyderstwami – gest nie do przecenienia. Nareszcie ktoś, kto pomyślał, że w centrum tego widowiska jest żywy i straszliwie cierpiący człowiek.

Ja też spotykam ludzi sponiewieranych przez los. W cierpieniu fizycznym najczęściej nijak pomóc nie mogę. Ale mogę podać chustę. Może ten gest sprawi, że na duszy będzie im lżej? Otoczeni obojętnością poczują że blisko jest ktoś im życzliwy. Że wokół nich nie są sami miotający złe słowa, kpiący, szydzący i żadni krwawej rozrywki. Stać mnie na taki gest? Czy wolę się nie wychylać albo i w takim bezinteresownym dodawaniu cierpienia bliźnim uczestniczyć?

Jezu, dodaj mi odwagi, bym wobec tych, których bliźni poniewierają umiał zdobyć się na gesty autentycznej życzliwości.

 

Stacja siódma. Jezus drugi raz upada pod krzyżem

Drugi raz. To już nie jest przypadek. We znaki coraz bardziej daje się zmęczenie. Źle postawiony krok, jakiś wystający kamień, popchnięcie albo i podstawiona noga nie zaskoczą człowieka w pełni sił. Potknie się, ale nie upadnie. Gdy jednak zmęczenie coraz większe, niewiele trzeba. Wystarczy chwila dekoncentracji i znów ten przejmujący ból kolan, łokci, a może i przygniecionej belką krzyża do ziemi twarzy. Coraz większe zmęczenie powoduje, że obojętnieje się na to, co po podniesieniu się wyczytają z mojej twarzy inni. Można by już nie wstawać, ale  kiedy się powiedziało A, warto powiedzieć i B. A więc dalej, aż na Golgotę. Tam można będzie odpocząć.

Widuję w życiu całkiem sporo takich upadających skazańców. Czy stać mnie na współczucie? A może myślę: dobrze im tak, na pewno sobie zasłużyli.

Jezu, uchroń mnie przed tym, bym miał mieć satysfakcję z cierpienia przywalanych krzyżem niezrozumienia, obojętności, niesprawiedliwości, krzywd i ludzkiej bezduszności...


Stacja ósma. Jezus pociesza płaczące niewiasty

Dziwna, zaskakująca scena. „Jeśli z zielonym drzewem to czynią, co się stanie z suchym?” – mówi Jezus do płaczących nad Jego losem kobiet. Tak, On był żywym, kwitnącym i owocującym Bożym drzewem. Izrael też był Bożym drzewem. Kiedyś. Teraz już usechł. Dawno nie wydał dobrego owocu. Jeśli Bóg na sprawiedliwego dopuścił takie cierpienie, to jakie dopuści na niesprawiedliwych? Czterdzieści lat później Jerozolimę, która ukrzyżowała Jezusa, otoczą Rzymianie. Wokół niej stanie las krzyży tych, którzy będą próbowali się z niej wymknąć. A samo miasto będzie umierało z głodu.

Płakać, że spotyka mnie krzywda? Że w nagrodę za zaangażowanie po stronie dobra zostałem przykładnie ukarany? Ci którzy takich niesprawiedliwości się dopuszczają, są w znacznie gorszej sytuacji. Bóg widzi. I jeśli pozwala dotknąć cierpieniem niewinnego, o ileż większe może dopuścić na tego, który jest jego sprawcą. Tak, stanowczo lepiej stać wśród tych, którzy doznają krzywd, niż być w gronie krzywdzicieli.

Jezu, uchroń mnie od krzywd, ale i od rozpaczy, gdy jednak przychodzą. Daj, bym doznając ich ufał, że Bóg jest sprawiedliwy. I bym  i nie próbował wyrównywać rachunków na własną rękę.


Stacja dziewiąta. Jezus trzeci raz upada pod krzyżem

Trzeci, ostatni już raz. Źle postawiony krok, wystający kamień, popchnięcie albo podstawiona noga? To już nie ma znaczenia. Podobnie jak nie ma już znaczenia, jakim wzrokiem zmierzą go sycący się widokiem Jego bólu. Trzeba tylko jeszcze wstać. Do miejsca kaźni nie jest już zresztą daleko. To koniec wędrówki. Koniec tej części udręki. Potem… Potem sami już zrobią co chcą. On tylko się im podda.

Widuję w życiu ludzi, którzy już nie mają sił nieść swój krzyż. Bo niosą go już tak długo, że zapomnieli jak wygląda życie bez niego. Czy umiem im współczuć czy stać mnie jedynie na oburzenie, że niosą go niezbyt elegancko, zakłócając wyreżyserowany spektakl swoimi upadkami?

Jezu, spraw, by los niosących krzyż bliźnich nie był mi obojętny…

 

Stacja dziesiąta. Jezus z szat obnażony

Po co skazanemu szata? Choć trochę poszarpana i pokrwawiona, dobra jest. Może się przydać. A że zdejmując ją z Niego narazimy Go na jeszcze większe szyderstwo? Że pozbawimy Go tych resztek godności, jakie dawała mu skrywająca Jego ciało tunika? To już oprawców nie obchodzi. Jest przestępcą, skazanym na śmierć, nie człowiekiem. Nie ma czym się przejmować.

Ja też czasem staję pod krzyżami, na których wiszą jacyś nieszczęśnicy. To skazańcy, to przestępcy! Nie ma się czym przejmować! Można ich do końca odrzeć z godności, można rozprawiać o szczegółach ich nieprawości i wyciągając na wierzch najbardziej nawet wstydliwe szczegóły bez skrupułów pozbawiać ich najskromniejszej nawet szaty intymności, która skrywałaby ich nagość.

Jezu, gdy będę chciał rozprawiać o najbardziej nawet wstydliwych szczegółach czyjegoś upadku powstrzymaj mnie. Przypomnij mi, że z nikogo nie mam prawa zdzierać szat intymności, a raczej tych, którzy są nadzy, powinienem przykryć miłosiernym słowem.

Stacja jedenasta. Jezus do krzyża przybity

Przybili Go do krzyża, ale tego było im za mało. Musieli dołożyć Mu jeszcze swoje szyderstwa. Nie oszczędzili Mu nawet tego najgorszego: gdzie jest Twój Bóg? Gdzie jest Ten, którego uważałeś za swojego Ojca? Podobno Mu zaufałeś, niech Cię teraz wyzwoli, jeśli naprawdę jesteś Mu bliski! Skazali Go na śmierć, ale to wtedy, pod krzyżem, dokonali chyba jeszcze większej zbrodni: umęczonemu i umierającemu człowiekowi powiedzieli, że Bóg, któremu ufał, jest po ich stronie. Że to z Jego woli Go skazali. Za Jego bezecne bluźnierstwa, za to, że mienił się Bożym wysłannikiem i Bożym Synem. Tak, to z nimi jest Bóg, a oni za Jego przyzwoleniem, w Jego imieniu teraz Go okrutnie zabijają.  

A ja? Czy w sytuacji gdy już zdążyłem skrzywdzić bliźniego umiem przyznać, że to była moja wina, moja wola, moja decyzja i nie zadawać bliźniemu dodatkowego bólu twierdzeniem, że taka była wola Boża, której bez szemrania powinien się podporządkować?

Jezu, dał bym zawsze żywiąc cześć dla Świętego Boga nigdy wyrządzanych bliźniemu krzywd nie tłumaczył Jego wolą.
 

Stacja dwunasta. Jezus na krzyżu umiera

„Boże mój Boże, czemuś Mnie opuścił”. Moment zejścia w najczarniejszą rozpacz? Raczej ostatnia katecheza. Przypomnienie psalmu - skargi człowieka czującego się opuszczonym przez Boga. Ale jednocześnie psalmu zawierającego proroczą zapowiedź tego, co miało się stać z Mesjaszem. A potem jeszcze, na moment przed śmiercią, ufne powierzenie swego ducha Ojcu;  przypomnienie, że oto się WYKONAŁO zbawienie świata. Tak, wykonało się. Jak przez nieposłuszeństwo Adama wszyscy straciliśmy raj, tak przez trudne, bo godzące się nawet na własną śmierć  posłuszeństwo Jezusa, otwarły się przed nami bramy nieba. Warto było być wiernym aż do śmierci.

Chrześcijanin miewa czasem pokusę zapomnienia na chwilę o zasadach Ewangelii. Zaspokoić taką czy inną potrzebę, osiągnąć mniej lub bardziej ważny cel, rozegrać sprytnie jakąś trudną sytuację. A potem spokojnie na nowo ubrać płaszcz świątobliwości. Bo tak prościej, bo tak wygodniej. Chrystus pokazuje, że nie liczą się doraźne korzyści, skuteczność, zwycięstwa, ale wierność. Nawet gdy przychodzi zapłacić za nią własnym życiem.

Jezu, wspieraj moje pragnienie bycia zawsze wiernym Bogu i Ewangelii.

 

Stacja trzynasta. Jezus z krzyża zdjęty

Garstka tych, którzy odważyli się stać przy Jezusie do końca. Maryja, Jan, parę niewiast, Józef z Arymatei, Nikodem. Najgorszy nie był chyba strach przed ludźmi; to, że przyjdzie im podzielić los Jezusa. Najgorsze było patrzyć na śmierć swoich nadziei. I Tego, w którym je złożyli: Jezusa. Wytrwać. Choć wygodniej byłoby uciec, zaszyć się w kącie i płakać. Choć wygodniej byłoby ruszyć przed siebie i wrócić, gdy będzie już po wszystkim. Oni wytrwali. Zostali przy Wielkim Przegranym. Wystarali się, by pozwolono im zabrać ciało Jezusa. Tak niewiele i zarazem tak wiele.

Nikt nie lubi przegrywać. Gdy okręt jakichś spraw zaczyna tonąć wszyscy raczej starają się z niego uciec. Szczury pierwsze. Potem ci, którzy jak najszybciej chcą znaleźć dobre miejsca gdzie indziej. Błogosławieni, którzy schodzą z niego dopiero wtedy, gdy wiedzą, że nic innego do zrobienia już im nie pozostało.

Jezu, daj mi odwagę, bym w dobrych, choćby i przegranych sprawach, umiał wytrwać tak długo, by nic innego jak odejść już mi do zrobienia nie pozostało.

 

Stacja czternasta. Jezus do grobu złożony

Co zostaje do zrobienia, gdy nie jest się już Nauczycielowi  do niczego potrzebnym, bo umarł? Ano coś bardzo ważnego. Pogrzebać Go. Można to oczywiście zostawić innym. Zabili Go, to niech się martwią. Ale czy tak można? Czy nie jest najwspanialszym dowodem przywiązania zadbać o godny pochówek tego, który niczym już nie będzie się mógł za ten gest odwdzięczyć? Do tej ostatniej chwili wytrwało przy Jezusie naprawdę niewielu. Choć czasu mało, bo rozpoczynał się już szabat, prowizorycznie złożyli Jezusa w grobie.  Z mocnym postanowieniem, że powrócą tam, gdy nastanie pierwszy dzień tygodnia. Nie wiedzieli wtedy, że grób okaże się pusty. A On, Zmartwychwstały, znów stanie wśród nich.

Co pozostaje nam, uczniom Jezusa XXI wieku, gdy patrzymy, jak wielu wybiera różne bożki, bo wydaje im się, że Bóg umarł i nie ma powodu, by dłużej zaprzątać sobie Nim głowę? Wytrwać do końca. By w poranek Jego zwycięstwa zobaczyć cud zmartwychwstania i żyć z Nim na wieki.

Jezu, daj mi ducha prawości, bym zachowując wierność wobec Ciebie aż do końca, mógł kiedyś cieszyć się radością zmartwychwstania.

 

Zakończenie

Droga krzyżowa. Ostatnia lekcja dana uczniom przez Jezusa. Można wylewać łzy nad Jego męką, a potem wrócić do domu i żyć, jakby nic się nie stało. Można. Ale można też naukę płynącą z tej ostatniej lekcji zacząć wcielać w życie. Co wybierzemy, zależy już tylko od nas.

Jezu, nie pozwól, bym wobec lekcji Twojej krzyżowej drogi przeszedł obojętnie. Niech ta historia pomoże mi stać się godnym tego wielkiego powołania, jakie dałeś mi na chrzcie świętym. Niech szczęśliwie kiedyś zmartwychwstanę, by z Ojcem, Tobą, Duchem i wszystkimi świętymi żyć bez końca. Amen.