Powrót do korzeni czy ciosanie starego drzewa?

Tomasz Piegsa

publikacja 05.10.2020 10:04

Dyskusji wokół Komunii świętej na rękę ciąg dalszy.

Powrót do korzeni czy ciosanie starego drzewa? Henryk Przondziono /Foto Gość

Całkiem dobry artykuł. Nie wszystkie argumenty trzymają taki sam poziom, ale dobrze, że autor próbuje systematycznie i merytorycznie odnieść się do popularnych aktualnie zarzutów wobec komunii na rękę, zamiast zwyczajowych ostatnio w niektórych kręgach połajanek w stylu "nieposłuszeństwo", "brak pokory" czy "bardziej papiescy od papieża" itp. (Nawiasem mówiąc, przeciwnicy komunii na rękę argumentują w bardzo podobnym stylu: "nieposłuszeństwo", "brak pokory" czy "profanacja i świętokradztwo".) Gwoli uzupełnienia pozwolę sobie zacytować sam siebie z dyskusji sprzed kilku tygodni na temat artykułu ks. McDonalda i autentyczności cytatu św. Cyryla.

Tekst św. Bazylego mówi nie o komunii udzielanej na rękę, tylko o samodzielnym braniu komunii w przypadku nieobecności właściwego szafarza. O tym, w jaki sposób komunii udziela właściwy szafarz, gdy jest obecny, nie ma w przytoczonym fragmencie w ogóle mowy, nie może więc być argumentem ani za, ani przeciw w dyskusji.

Autorstwo tekstu Cyryla faktycznie jest niejasne, co jednak nie musi podważać autentyczności opisanej praktyki, ale warto zwrócić uwagę, że ci, którzy tak chętnie i gorliwie go przytaczają, wcale nie stosują się do jego zaleceń - komunia na rękę w dzisiejszym wydaniu i komunia na rękę opisana przez (może)Cyryla to dwie zupełnie różne techniki. Jedyne, co mają wspólnego, to że szafarz kładzie hostię na dłoni wiernego przyjmującego komunię.
 
Zasadniczo uważam tekst ks. McDonalda za merytorycznie słaby, pisany pod z góry założoną tezę i dobierający do niej wyrywkowe i epizodyczne argumenty - pod względem naukowej rzetelności właściwie bezwartościowy. I piszę to jako zdecydowany zwolennik przyjmowania komunii do ust: niestety tego rodzaju artykuły bardziej szkodzą sprawie, którą chcą promować, niż się jej przysługują.

Do tekstu św. Bazylego już się odniosłem. Również cytat z św. papieża Leona nie świadczy wcale o podawaniu hostii do ust, gdyż przyjmować do ust można również to, co otrzymało się od szafarza na rękę. Po prostu św. Leon nie zajmuje się w swoim tekście technicznymi aspektami udzielania komunii. Wnioski ks. McDonalda są więc klasycznymi nonsekwiturami, z przytoczonych argumentów nie wynika wcale to, czego autor się w nich doszukuje. Podobnie zresztą sprawa ma się z argumentami strony przeciwnej, gdy propagatorzy komunii na rękę próbują ze słów Pana Jezusa „Bierzcie i jedzcie” wykazać, że udzielił On Apostołom komunii na rękę. Ciężar jakościowy tych obustronnych argumentów jest mniej więcej taki sam, czyli właściwie równy zeru.

Nie bardzo rozumiem, dlaczego tak bardzo próbuje się obalić tezę o powszechnym w pierwotnym Kościele przyjmowaniu komunii na rękę. Nawet jeżeli faktycznie w pierwszych wiekach byłaby to praktyka powszechna, a do IX-X wieku praktyka koegzystująca z podawaniem komunii bezpośrednio do ust, to nie jest to żaden powód, by dziś odchodzić od komunii ustnej na rzecz komunii do ręki. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Kościół rozwija się, prowadzony przez Ducha Świętego rośnie w coraz lepszym rozumieniu objawionych prawd wiary i dostosowuje do doktryny swą dyscyplinę i praktykę (choć ostatnio próbuje się robić dokładnie na odwrót, ale to tylko taka dygresja na marginesie). Cytowany już przeze mnie kilkakrotnie przy różnych dyskusjach ks. prof. Menke stwierdza w swojej książce „Sakramentalność – istota i rana katolicyzmu”, że z upływem czasu z istoty Kościoła konsekwentnie wyłaniały się elementy istniejące w niej już od samego początku, nawet jeżeli w pierwszych wiekach nie były one jeszcze tak obecne, widoczne, jasno zdefiniowane itp. jak są dzisiaj. Jako przykłady wymienia np. trójstopniowość sakramentu święceń, prymat Piotrowy, liczbę siedmiu sakramentów itd. Sakramentalność jurysdykcji biskupiej została np. ostatecznie potwierdzona dopiero na SWII. Podobnie można by mówić o sposobie przyjmowania komunii. Kościół z biegiem lat i wieków coraz lepiej i głębiej rozumiał Najświętszy Sakrament, więc zmieniał sposób jego przyjmowania na coraz lepiej pasujący do tegoż rozumienia, bardziej godny, bardziej pełny czci i przy okazji redukujący ryzyko profanacji. Jeśli posłużyć się obrazem Kościoła jako drzewa rosnącego od małego ziarenka do wielkiego pnia z koroną ogarniającą cały świat („…bo Kościół jak drzewo żyyycia, w wieczności zapuuuszcza korzeeenie…”), to owszem, dla zdrowego rozwoju trzeba je pielęgnować i od czasu do czasu przyciąć źle rosnące gałęzie (Ecclesia semper reformanda et purificanda). Przykładem takiej korekty może być np. nakaz przyjmowania komunii przynajmniej raz w roku w Okresie Wielkanocnym, stawiający tamę tendencjom nieprzystępowania w ogóle do stołu eucharystycznego ze względu na poczucie niegodności. Ale to, co wprowadzali różnej maści reformatorzy pod hasłem „powrotu do korzeni”, było raczej próbą ociosania dorosłego drzewa tak, żeby znów było małą szczepką – to się nie może udać, czy raczej, jeśli się uda, nie może przynieść dobrych owoców, bo zbyt głęboko rani i niszczy zdrową tkankę.

Kwestia faktycznego autorstwa tekstu przypisywanego św. Cyrylowi jest moim zdaniem sprawą co najwyżej trzeciorzędną w obliczu rozpowszechnionej w starożytności praktyki podawania jako autorów osoby ogólnie znane i poważane. Chociażby Didache – Nauka Dwunastu Apostołów – raczej nie została napisana przez dwunastu Apostołów, a mimo to jest ważnym i istotnym świadectwem życia pierwszego Kościoła. Mamy też teksty różnych Pseudo(NN), a w przypadku Pisma św. egzegeci wymieniają kilku różnych autorów poszczególnych ksiąg biblijnych (np. Księga Izajasza ma ich chyba ze trzech). Niezależnie, kto go ostatecznie napisał, uważam go za wartościowy, przede wszystkim ze względu na świadectwo tego, jak wielką czcią już w pierwszych wiekach otaczano tajemnice Ciała i Krwi Pańskiej, które uważano za bardziej cenne od złota. Opis dziwnych w naszych oczach praktyk nie może dyskredytować całego tekstu, gdyż bywały w przeszłości rzeczy bardziej jeszcze bulwersujące naszą współczesną wrażliwość: „Jako że wspólnota kościelna wyraża się przez wspólnotę eucharystyczną, w przypadku kościelnych rozłamów obowiązywała zasada: każdy przynależy tam, gdzie przyjmuje komunię. Heretycki patriarcha Konstantynopola, Macedoniusz, przymuszał więc bez ceregieli przeciwstawiających się mu katolików (oraz nowacjan) do przyjmowania jego komunii: nakazywał przemocą otwierać im usta i tak udzielać Eucharystii [PG 47, s. 325]. Takie widzenie sprawy utrzymywało się bardzo długo. Jeszcze na początku VII wieku Sofroniusz opowiada o pewnym aleksandryjskim monofizycie, który pragnął być katolikiem, lecz obawiał się członków swojej sekty, przyjmował więc potajemnie komunię w katolickiej bazylice. Cała sprawa wyszła jednak na jaw i »tym sposobem dokonało się jego zjednoczenie z Kościołem katolickim« [PG 87/3, s. 3460 i n.] (…). Sozomenos opowiada zaś o pewnym małżeństwie z sekty macedonian. Mąż nawrócił się pod wpływem kazania św. Jana Chryzostoma na prawdziwą wiarę i rzekł swojej żonie: »Jeśli nie będziesz wraz ze mną uczestniczyć w boskich tajemnicach, tzn. nie będziesz przyjmować katolickiej komunii, rozwiodę się z tobą«. Kobieta pozornie się zgodziła, lecz podczas nabożeństwa przyjmowała katolicką komunię na rękę, jak to wtedy było w zwyczaju, i skłaniała głowę jakby zagłębiona w adoracji. W tym czasie jej uprzednio pouczona służąca, podawała jej potajemnie »heretycką« Eucharystię, która przyniosła ze sobą z domu [PG 67, s. 1527].” (Ludwig Hertling, „Communio und Primat. Kirche und Papstum in der christlichen Antike [Komunia i prymat. Kościół i papiestwo w chrześcijańskim antyku]”) Dalsze przykłady przytoczone przez tego samego autora: „Jakiemuś mężowi wydaje się, że może cofnąć konwersję swej żony do Kościoła katolickiego, jeśli zmusi ją do zwymiotowania spożytego przez nią opłatka heretyków. Jakiemuś katolikowi wydaje się z kolei, że może udowodnić prawdziwość swego wyznania w ten sposób, że konsekrowany opłatek heretyków – wrzucony do wiadra z gotującą się wodą – rozpuści się, a hostia prawowiernych przetrwa.”

Oddzielną kwestią jest modus wprowadzenia komunii na rękę w ubiegłym wieku. Tu ks. McDonald ma jak najbardziej rację. Było to najpierw nieposłuszeństwo i przekroczenie obowiązującego prawa, później usankcjonowane indultem Pawła VI w instrukcji „Memoriale Domini”, a jeszcze później rozpowszechniane na szeroką skalę niezgodnie z powyższą instrukcją. Jeśli ktoś zna język włoski, to rzetelne przedstawienie tej historii wraz z wieloma nie publikowanymi dotychczas dokumentami można znaleźć w pracy doktorskiej z prawa kanonicznego ks. Federico Bortoliego „La distribuzione della Comunione sulla mano”, która ukazała się 22 lutego br.

I wreszcie na koniec tego przydługiego tekstu jeszcze kilka słów o tezie, że komunia na rękę przyczyniła się do upadku wiary w Rzeczywistą Obecność. Wydaje mi się, że sformułowana tak prosto teza ta jest nie do udowodnienia. Correlation is not causation. Równie dobrze można by twierdzić, że to właśnie postępujący upadek wiary w Rzeczywistą Obecność doprowadził do coraz bardziej rozpowszechnionego udzielania komunii na rękę. A moim zdaniem cała sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana i nielinearna: między tymi dwoma instancjami zachodzi sprzężenie zwrotne, tzn. że obie wzajemnie się napędzają i wzmacniają, czyli w pewnym sensie obie powyższe tezy – mimo że brzmią, jakby były przeciwstawne – są prawdziwe. Lecz nawet jeżeli faktycznie tak jest, to nie oznacza to wcale, że komunia na rękę jest per se profanacją, świętokradztwem czy bluźnierstwem wołającym o pomstę do nieba. Kościół, nasza Matka, która ma władzę wiązania i rozwiązywania (dzisiejsza Ewangelia), aktualnie taki sposób przyjmowania komunii dopuszcza, więc o ile miejscowy biskup nie zarządzi inaczej, jest to sposób dopuszczalny tam, gdzie został dopuszczony. Co nie zmienia faktu, że komunia do ust jest sposobem właściwym, standardowym, domyślnym i zalecanym oraz nie może być przez nikogo zabroniona, choć niektórzy biskupi próbują (ostatnio np. bp Eduardo Maria Taussig z diecezji San Rafael w Argentynie).