Kto kocha, ten tęskni…

Adam Piekarzewski SDB

publikacja 29.11.2010 23:00

Wiara, która zupełnie opiera się na przeżyciach uczuciowych jest jak podpalony stóg siana, który płonie w minutę. Co będzie, gdy uczucia odejdą? Czy wiara pryśnie, jak mydlana bańka?

Kto kocha, ten tęskni… Henryk Przondzio/Agencja GN Wszystko, co robimy „na serio” wiąże się z tym, że angażujemy w to nasze uczucia.

Mówiąc o adwentowym czuwaniu, nie sposób nie poruszyć tematu oczekiwania… Dwa wymiary oczekiwania są akcentowane w dwóch etapach naszej adwentowej wędrówki: oczekiwanie na święto Narodzenia Pańskiego oraz oczekiwanie na ostateczne przyjście Jezusa w chwale. Ale zacznijmy od tego, z czym w ogóle kojarzy nam się oczekiwanie?!

Czekać to nie zawsze znaczy to samo…

Nikt z nas nie lubi czekać… Czekanie na przystanku autobusowym, w poczekalni u lekarza, w kolejce w sklepie, w kościele przed rozpoczęciem Mszy Świętej, itd. Czekanie kojarzy nam się z nudą i bezczynnością – bo musi minąć jakiś czas, by coś się wydarzyło. W dzisiejszych czasach, gdy życie rozpędza się do nieznanych wcześniej prędkości, a codzienność umyka jak chwila, oczekiwanie staje się jeszcze większym problemem… Dziś niecierpliwość dopada nas nawet w momentach kilkusekundowego oczekiwania! Niebywałe! Dłuższe otwieranie się strony internetowej może powodować niemałe frustracje…

Ryzykownym więc pomysłem jest dzisiaj głosić w Kościele kazania o oczekiwaniu, bo nikt czekać nie lubi – przyznajmy to jasno. Może jednak jest coś, co odróżnia poczekalnię w przychodni lekarskiej od kościelnej ławki?! Chrześcijańskie oczekiwanie to inny wymiar. Pozwólcie, że wyjaśnię na przykładzie porównania… Kiedy czekam na wizytę u lekarza, celem jest sama wizyta, a czas oczekiwania jest niepotrzebnym dodatkiem, który muszę zaakceptować; kiedy myślę o chrześcijańskim, adwentowym wymiarze oczekiwania, wiem, że nie tylko sam cel jest ważny, ale również czas oczekiwania, który jest dany i zadany.

Gdzie rodzi się tęsknota…

Rozwijając bardziej powyższą myśl, możemy powiedzieć, że czuwanie jest już samo w sobie potrzebne i ważne. Pytanie tylko do czego? Czas oczekiwania to również czas przygotowania. Tyle razy o tym słyszeliśmy, że czasem wydaje się to jak refren wyjęty z powtarzanej często rymowanki… Ale ważne jest by odkryć to na nowo i rzeczywiście w to uwierzyć! Przygotowanie się na spotkanie z Panem – zwłaszcza w momencie śmierci – to zadanie na całe życie, nie tylko na cztery tygodnie Adwentu. Chrześcijanin chce się dobrze przygotować, bo czuje i wie, jak ważne będzie to wydarzenie! Z tego przeczucia, jeśli jest prawdziwe i żywe, rodzi się tęsknota, by to, co ma nadejść, nadeszło jak najszybciej… Przyjdź Panie!

Czy każdy w kościelnej ławce, śpiewający adwentowe: „maranatha” rzeczywiście ma na myśli to, o czym śpiewa?! Czy nasze: „Przyjdź Panie!” jest prośbą stęsknionego człowieka? Czasem wydaje mi się, że lubimy kontrolować to, co nie leży w naszej kontroli… Śpiewamy: „Przyjdź Panie!” choć i tak znamy datę Bożego Narodzenia i jesteśmy święcie przeświadczeni o tym, że ostateczne przyjście Jezusa nie nastąpi w naszych czasach. Nasze bezpieczne: „Przyjdź Panie!” nie ma więc nic wspólnego z chrześcijańską tęsknotą, która powinna charakteryzować prawdziwego ucznia, który chce jak najszybszego spotkania ze swoim Mistrzem.

Wszystko, co robimy „na serio” wiąże się z tym, że angażujemy w to nasze uczucia. Prawdziwe, chrześcijańskie oczekiwanie to także uczucie tęsknoty. U św. Pawła wybrzmiewa mocno tęsknota za spotkaniem z Panem: „Z dwóch stron doznaję nalegania: pragnę odejść, a być z Chrystusem, bo to o wiele lepsze, pozostawać zaś w ciele - to bardziej dla was konieczne.” (Flp 1,23-24) Ważne jest w tym miejscu podkreślenie tego, że uczucia same w sobie nie są złe ani dobre… One „towarzyszą” nam w codzienności. Nie wolno się ich wyzbywać, bo stanowią ważną cząstkę naszego człowieczeństwa – warto jednak mieć ich świadomość i odpowiednią samokontrolę.

Wiara to nie uczucie…

Nie można powiedzieć do kogoś, kto idzie na niedzielną Mszę Świętą, by wyłączył zupełnie uczucia! Nie jesteśmy z drewna – chciałoby się dodać. Jeśli kochamy Boga, to angażujemy w to również nasze uczucia. Przeżywanie więc Eucharystii, która rozbudza w nas pozytywne uczucia – miłości, bliskości Boga, radości ze spotkania – to coś bardzo dobrego!

Z drugiej strony, wiara, która zupełnie opiera się na przeżyciach uczuciowych jest jak podpalony stóg siana, który płonie w minutę. Co będzie, gdy uczucia odejdą? Czy wiara pryśnie, jak mydlana bańka? Czasem spotykam ludzi, zwłaszcza młodych, którzy na pytanie o długą już nieobecność w Kościele odpowiadają: „Ja już tego nie czuję…” Patrząc na takich młodych, którzy jeszcze chwilę temu, zaangażowani w Oazę i parafialny zespół, jak na skrzydłach biegali codziennie do Kościoła, zadaję sobie pytanie: Co się z nimi stało? Dojrzeli, dorośli? Raczej budowali na piasku!

Tęsknota prawdę ci powie…

Wymiar tęsknoty może pomóc nam w samoocenie życia duchowego. Chciałbym tu od razu zaznaczyć, że to tylko pomoc i w żadnym razie, nie wolno bezkrytycznie zawierzać uczuciom, jakie towarzyszą nam w życiu duchowym. Klasycznym przykładem omylności uczuć jest tzw. „noc duchowa”, w czasie której uczucia i emocje mogą iść w zupełnie innym kierunku niż nasze pragnienie bliskości Boga. Zostawmy jednak „noc duchową”, a wróćmy do tęsknoty (zainteresowanych pogłębieniem tematu odsyłam do specjalisty: św. Jana od Krzyża).

Kto kocha, ten tęskni… To proste wyrażenie podkreśla naturalny fakt związany z ludzkimi uczuciami. Brak bliskiej nam osoby budzi tęsknotę. Ale czy tak rzeczywiście jest w przypadku Jezusa? Przecież jest on z nami obecny każdego dnia, w sposób szczególny pod postacią eucharystycznego chleba! „Oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata.” (Mt 28,20) Tu również chrześcijański wydźwięk tęsknoty wydaje się być nieco inny od tego „ziemskiego”… Królestwo Boże to rzeczywistość, która „już” jest „i jeszcze nie”. Budujemy Królestwo na ziemi, bo tak polecił nam Jezus, ale zupełnego spełnienia obietnicy Królestwa oczekujemy wraz z Jego przyjściem w chwale. Stąd również obecność osoby Jezusa, która jest prawdziwa i realna w sakramentach Kościoła, a do tego wciąż wyczekiwana!

Jeśli potrzeba nam przebudzenia z duchowego marazmu, to adwent jest do tego świetną okazją… Pomimo mrozu i śniegu na dworze, serce może znów rozpalić się żarem miłości i tęsknoty w oczekiwaniu na Pana. Ta chrześcijańska tęsknota ma jeszcze jedną, ważną cechę: jest zawsze konstruktywna i pobudza całego człowieka do życia. Bóg tak bliski, a jeszcze oczekiwany… Bóg z nami – Emmanuel – a jeszcze wciąż wyglądany…