Święty czas

Franciszek Kucharczak

GN 24/2022 |

publikacja 16.06.2022 00:00

Adoracja Ciała Pańskiego była praktykowana od początku, ale okazji do niej dziś dużo więcej. Kto spróbuje, ten wie dlaczego.

Święty czas Roman Koszowski /foto gość

Od początku byli tacy, którzy samymi sobą świadczyli o niezwykłości Eucharystii. Tak było w przypadku dwunastoletniej bł. Imeldy Lambertini, która zmarła z miłości do Jezusa po przyjęciu po raz pierwszy Komunii św. Wrażenie na ludziach robiły także ekstazy św. Katarzyny Sieneńskiej, w które wpadała po przyjęciu Komunii. Trwały one nieraz tak długo, że trzeba ją było wynosić z kościoła. A jaki szok musieli przeżywać świadkowie Mszy odprawianych przez św. Józefa z Kupertynu, który wpadłszy podczas Eucharystii w zachwyt, nieraz długo unosił się nad ołtarzem...

Podobne zjawiska towarzyszyły św. Filipowi Nereuszowi. On także, odprawiając Mszę, tak bardzo koncentrował się na sprawowanej tajemnicy, że czasem unosił się w ekstazie nad ziemią. Żeby tego uniknąć, robił różne dziwne rzeczy – bawił się przed Mszą z kotem, chodził po zakrystii, kołysząc w rękach psa, albo czytał ulubiony zbiór zabawnych anegdot. „Jeżeli nie będę starał się rozproszyć, nie uda mi się odprawić Mszy Świętej” – wyjaśniał zaskoczonym obserwatorom. Ale i tak z trudem pozostawał, dosłownie, na ziemi. Gdy spożywał Komunię, jego twarz jaśniała, a z oczu płynęły łzy. Czasem wierni słyszeli, jak powtarzał: „Dosyć, Panie, dosyć, umieram z radości!”.

Ciekawie bywało podczas procesji Bożego Ciała, gdy Filip niósł Najświętszy Sakrament. Nie chcąc swoimi lewitacjami robić sensacji – w procesji się przecież chodzi, a nie fruwa – próbował skupić się na otaczającej go fizycznej rzeczywistości. W tym celu na przykład ciągnął za brody mężczyzn niosących baldachim. Nie chciał, żeby ludzie uznali go za kogoś niezwykłego. Niespecjalnie mu się to udawało – sam jego wygląd budował wiarę świadków w rzeczywistą obecność Chrystusa w Eucharystii.

Filip Nereusz był jednym z wielu świętych, którzy przyczynili się do wzrostu w Kościele pobożności eucharystycznej. To on w 1548 roku, wzorując się na Mediolanie, gdzie na początku XVI w. zrodziła się wieczysta adoracja jako osobne nabożeństwo, zaszczepił ją w Rzymie. Niebawem ta forma kultu Eucharystii zaczęła przyjmować się w Kościele i pozostała żywa do dzisiaj. Więcej nawet – dziś obserwuje się wzrost popularności nieustannej adoracji Pana Jezusa w specjalnie do tego celu przeznaczonych kaplicach. Nieraz dzieje się to na prośbę samych wiernych.

Długie podniesienie

Wieczerza Pańska i Eucharystia od początku stanowiły centrum życia chrześcijan. W IV wieku św. Cyryl Jerozolimski uczył katechumenów przyjmowania Komunii. Wierny po otrzymaniu na dłoń Ciała Chrystusa miał „uświęcić ostrożnie oczy swoje przez zetknięcie ich ze świętym Ciałem”. Dalej biskup Jerozolimy zalecał: „Następnie zatrzymaj się na modlitwie, dziękując Bogu za to, że tak wielkimi zaszczycił cię tajemnicami”. Można to uznać za wczesną formę adoracji eucharystycznej. Właściwie jedynej, bo nie istniał wtedy jeszcze kult Eucharystii poza liturgią. Ciało Pańskie, konsekrowane podczas Mszy św., pozostawiano tylko dla tych, którzy nie mogli wziąć udziału w liturgii, na przykład dla chorych czy więźniów.

Z czasem okazją do adorowania Chleba Eucharystycznego stał się dla wiernych moment konsekracji. Stąd wzięło się „podniesienie” – ukazanie Postaci Eucharystycznych tuż po Przeistoczeniu. Kapłan, trzymając w górze przemieniony Chleb, dawał uczestnikom Mszy św. okazję do adorowania Ciała Chrystusa. W tym czasie wierni na kolanach wpatrywali się w konsekrowaną Hostię. Czasami w pobliżu celebransa klękali ludzie z pochodniami, aby Hostia w jego rękach była bardziej widoczna. Niekiedy kapłan, odpowiadając na pragnienie wiernych, trzymał Ciało Pańskie w górze bardzo długo, dlatego aby mu ulżyć, osoby asystujące podtrzymywały nieraz jego ciężki ornat. Z tego wziął się istniejący do dziś w rycie trydenckim zwyczaj unoszenia tylnej części ornatu celebransa, gdy podczas podniesienia ukazuje Hostię.

Narastające wśród wiernych pragnienie adorowania Najświętszego Sakramentu zaowocowało skonstruowaniem monstrancji (od łacińskiego monstrare – pokazywać). Wyeksponowana w niej konsekrowana Hostia pozwoliła na ekspozycję Ciała Pańskiego poza Mszą św.

Jest obecny stale

Był rok 1207. Pewnej nocy szesnastoletnia Julianna, augustianka z klasztoru Mont Cornillon koło Liège, adorowała Jezusa w Eucharystii. Podczas modlitwy miała widzenie: na pełnej tarczy Księżyca zobaczyła ciemną rysę. Otrzymała poznanie, że Księżyc oznacza Kościół na ziemi, a ciemny fragment wyraża brak w Kościele święta liturgicznego, które powinno podkreślić znaczenie adorowania Eucharystii dla pogłębienia wiary, dla postępu w cnotach i dla wynagrodzenia Jezusowi za grzechy znieważania Najświętszego Sakramentu.

Ważny szczegół: diecezja Liège była w tamtym czasie – jak to określił Benedykt XVI podczas jednej z katechez – prawdziwym „eucharystycznym wieczernikiem”. Tamtejsi teologowie podkreślali najwyższą wartość sakramentu Eucharystii, były tam też grupy kobiet, które gorliwie oddawały się kultowi eucharystycznemu, poświęcając się modlitwie i pomocy bliźnim. To właśnie w Liège zaczęto najwcześniej używać monstrancji, a stamtąd tradycja ta rozeszła się po całym katolickim świecie.

W 1215 roku Sobór Laterański IV ogłosił dogmat o transsubstancjacji, czyli o rzeczywistej przemianie podczas Eucharystii substancji chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa, z zachowaniem ich naturalnych przypadłości, takich jak wygląd, smak czy forma.

Orzeczenie to wpłynęło na świadomość katolików. Odtąd Eucharystia przestała kojarzyć się wyłącznie z liturgią. Zapłonęły wieczne lampki przy tabernakulach, a ludzie zdali sobie sprawę, że Chrystus jest wśród nich stale obecny w Chlebie Eucharystycznym.

Dorodnym owocem nowej mentalności stało się ustanowienie w Kościele święta Bożego Ciała. Bezpośrednim do tego impulsem były objawienia wspomnianej bł. Julianny, którą poznał Jakub Pantaléon z Troyes. Gdy w 1264 r. został papieżem, przyjął imię Urban IV i jeszcze tego samego roku ogłosił uroczystość Bożego Ciała jako obowiązującą w całym Kościele powszechnym. „Chociaż Eucharystia sprawowana jest uroczyście codziennie, uważamy za słuszne, aby przynajmniej raz w roku upamiętniana była ze szczególną czcią i bardziej uroczyście. Inne rzeczy, które wspominamy, ogarniamy bowiem duchem i umysłem, ale nie uzyskujemy przez to ich realnej obecności. Natomiast w tym sakramentalnym wspomnieniu Chrystusa, choć pod inną postacią, Jezus Chrystus jest pośród nas obecny w swojej istocie” – pisał w ustanawiającej święto bulli Transiturus de hoc mundo.

Jezus czeka

W reakcji na reformację, która odrzuciła m.in. kult Eucharystii, Sobór Trydencki (1545–1563) kult ten utrwalił i pogłębił. Adoracje Najświętszego Sakramentu stały się częstsze, zarówno przed Jezusem wystawionym w monstrancji, jak i przed przechowywanym w tabernakulum. Kult Eucharystii wzbogacał się o nowe formy. Zaczęto praktykować codzienne nawiedzenie Najświętszego Sakramentu, choćby w postaci krótkiej modlitwy przed tabernakulum, wprowadzono obrzędy błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem, pojawił się zwyczaj adoracji (godzinnych bądź wielogodzinnych) publicznie wystawionego Jezusa Eucharystycznego.

Kolejnym impulsem dla pobożności eucharystycznej stały się kongresy eucharystyczne, organizowane od 1881 roku w wymiarze światowym, krajowym i regionalnym. Te masowe zgromadzenia katolików, skupionych wokół Eucharystii, i towarzyszące im ogromne procesje z Najświętszym Sakramentem są ważnym świadectwem znaczenia i żywotności pobożności eucharystycznej.

Czas przemienienia

Adoracja zawsze była zalecana przez Kościół. „Wszyscy chrześcijanie, zgodnie ze zwyczajem zawsze przestrzeganym w Kościele katolickim, powinni oddawać Najświętszemu Sakramentowi najwyższy kult uwielbienia, który należy się prawdziwemu Bogu” – stwierdza Instrukcja Kongregacji Kultu Bożego Eucharisticum misterium z 1967 roku.

Do adoracji eucharystycznej zachęcali kolejni papieże, a także dokumenty soborowe i posoborowe. Często zaleca ją także papież Franciszek. „Kiedy adorujemy, pozwalamy Jezusowi nas uzdrawiać i przemieniać. Adorując, dajemy Panu możliwość przemienienia nas Jego miłością, rozjaśnienia naszych ciemności, dania nam sił w słabości i odwagi w trudnych doświadczeniach. Adorować oznacza zmierzać ku temu, co najistotniejsze – powiedział papież w 2020 roku. Zauważył wtedy, że „adorować to umniejszać się w obliczu Najwyższego, aby przed Nim odkrywać, że wspaniałość życia nie polega na posiadaniu, ale na miłowaniu”.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.