Piekary, ach Piekary...

Piotr Blachowski

To już po raz 64. młodzieńcy, mężczyźni, ale także całe pokolenia - synowie z ojcami i dziadkami, idą pokłonić się, jak zwykle w ostatnią niedzielę maja, Panience Piekarskiej. Nie tylko pokłonić, ale przede wszystkim podziękować za wstawiennictwo, poprosić o błogosławieństwo.

Piekary, ach Piekary...

Spotykają się od kilkunastu, czasami od kilkudziesięciu lat, zawsze w Piekarach, chociaż pochodzą z różnych stron województwa. To ich święto, wstają o 5 rano, spotykają się w parafii, by później razem kroczyć, a raczej pielgrzymować. W trakcie drogi czasami łączą się z innymi dekanatami, by wspólnie, pełną ławą – szerokością ulicy, iść ze śpiewem na ustach i pod przewodnictwem Krzyża. Po kilku godzinach docierają do miejsca przeznaczenia.

Dla jednych to wyprawa po skarby duchowe. Dla innych możliwość przeżycia wzniosłej modlitwy, Eucharystii, duchowej uczty. Jeszcze dla innych to możliwość spotkania się z Bogiem w szczególnym miejscu, możliwość spotkania księży, którzy kiedyś służyli w danej parafii, a teraz z innymi przychodzą do Piekar. Wreszcie możliwość spotkania ludzi, których podczas poprzednich Pielgrzymek poznało się i polubiło.

Po co ta pielgrzymka? Co daje? Ano, naładowane akumulatory duchowości i wiary, wspaniałe przeżycie Eucharystyczne, Słowo, które wygłaszają Biskupi i zaproszeni goście,  Niedziela pełna modlitwy.

Potem następują powroty, radosne, z uśmiechem, mimo czasami obolałych nóg, mimo zmęczenia, ale z poczuciem dobrze wypełnionego, radosnego obowiązku. Pozostaje jeszcze tylko powitanie w Parafii, gdzie niektóre żony witają mężów kwiatami, i można iść do domu, by przekazać domownikom Błogosławieństwo Matki Boskiej Piekarskiej.

Czy to wszystko – zmęczenie, ból, pragnienie, poświęcenie – warte jest efektów końcowych? Jedyna rada: idź i spróbuj, czy warto.