Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – jeżeli nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie.
Wraca Ewangelia z niedzieli. Ta o winnym krzewie. Słusznie. Tak ważna... Więc i ja wracam myślą do owego trwania w Jezusie. Trwania w Jego miłości. Trwania w Jego nauce, Jego przykazaniach. Przecież tylko pod takim warunkiem mogę owocować...
Łapię się czasem na myśleniu, że owocowanie to tworzenie wielkich dzieł. Takich, które zostawiają w pamięci ludzkiej jakiś w miarę trwały ślad. Takich, które się zauważa, o których się mówi, które na jakąś, choćby niewielka skalę, wyznaczają trendy. Tymczasem...
Czy człowiek pamięta, ile jabłek, gruszek czy śliwek w życiu zjadł? I które były smaczniejsze, a które mniej? Owoc jest po to, by go zjeść. Być może nawet na chwilę jego smakiem się porozkoszować, ale potem zapomnieć i żyć dalej...
Podobnie jest z tymi owocami, które ma przynosić chrześcijanin. Mają dać siły, mają pozwolić zachwycić się smakiem i zachęcić do częstszego sięgania, ale raczej skazane są na zapomnienie. Ich jedynym śladem pozostaje ten, kto ich skosztował. To jakim między innymi dzięki zrodzonym przeze mnie owocom się stał. Mój syn, moja córka, inni mi bliscy, przyjaciele, współpracownicy... Czy ich życie dzięki zrodzonym przeze mnie owocom stało się lepsze?
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.