30.05.2010

Może i wrzucę dla świętego spokoju jakiś grosz, włączę się w modlitwę podczas Mszy św., ale na tym często kończy się moje „wsparcie”.

„chlubimy się także z ucisków, wiedząc, że ucisk wyrabia wytrwałość, a wytrwałość - wypróbowaną cnotę, wypróbowana cnota zaś - nadzieję.”  Rz 5,3-4

Tworzymy jeden Kościół, jeden na wzór Trójcy Świętej. Dość rzadko jednak w codziennych sytuacjach pamiętamy o tej prawdzie. Jedność przejawia się nie tylko we wspólnej modlitwie, ale również we wspólnym znoszeniu cierpień i przeciwności, we wspólnym wspieraniu się w sytuacjach trudnych. Docierają do nas z różnych źródeł informacje o prześladowaniach chrześcijan, o kataklizmach, których doświadczają i innych tragicznych wydarzeniach. Może i wrzucę dla świętego spokoju jakiś grosz na ten cel, włączę się w modlitwę podczas Mszy św. Niestety, na tym często kończy się owo „wsparcie”. Brak w tym wszystkim mojego osobistego wysiłku i zaangażowania.

Sama także doświadczam trudności i przeciwności. I choć nie mogę ich stawiać na równi z cierpieniami innych chrześcijan, to jednak w jakimś celu Bóg je dopuszcza. On chce jedynie mojego dobra, nawet wtedy, gdy tego nie widzę, nawet wtedy, gdy wydaje mi się, że mnie opuścił. Te przeżycia po coś mi są dane. Może mają mnie uczyć większej ufności? Zjednoczenia się z umęczonym Jezusem? Proszenia o pomoc? Stawania się wrażliwszą na cierpienie innych? Zauważania drugiego człowieka?

Jak przeżywam trudności? Czy nie zamykam się w swoich troskach i kłopotach, jak w kokonie, użalając się nad sobą? Czy sama zauważam tych, którzy są w jakiejś potrzebie? Czy umiem prosić i przyjąć czyjąś pomoc?

„czym jest człowiek, że o nim pamiętasz, czym syn człowieczy, że troszczysz się o niego? Ps 8,5