03.10.2010

Miarą wiary nie jest ilość zaliczonych praktyk, przeczytanych książek, odprawionych rekolekcji. Nie jest nią nawet spora wiedza religijna.

„Nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości, i trzeźwego myślenia. Nie wstydź się zatem świadectwa Pana naszego”. 2 Tm 1,7-8a

Łatwo przyznać się do wiary będąc pośród ludzi, którzy sami też nie mają z tym problemu. Bywa nawet, że w takim środowisku chełpimy się swoją religijnością. Podkreślamy naszą bliskość z Bogiem, robiąc to często na wyrost lub na pokaz. Chcemy być zauważeni. Jesteśmy dumni, gdy ktoś dostrzeże naszą pobożność, pochwali. Czy świadczymy wtedy o Jezusie? Czy raczej o sobie? Czy zależy nam na więzi z Bogiem? Czy też na tym, by dobrze wypadać w oczach innych? Kiedy zaś przyjdzie nam stanąć po stronie Boga wobec tych, którzy z tego powodu nas wyśmiewają lub podburzają innych przeciwko nam, kiedy jesteśmy w mniejszości lub musielibyśmy zaryzykować odrzucenie, to może się okazać, że zniknie nasza pewność i odwaga. A może nawet zaprzemy się Jezusa, by za bardzo nie odstawać od reszty?

Miarą wiary nie jest ilość zaliczonych praktyk, przeczytanych książek, przeżytych rekolekcji. Nie jest nią nawet spora wiedza religijna. Wiary nie da się zmierzyć, ani porównać z wiarą innego człowieka. To osobista więź z Bogiem, która zwykle jest niewidoczna dla świata. To ufność, że z Bogiem wszystko, co nas spotyka, jest łaską. A gdy przyjdzie prześladowanie, wyszydzenie, odrzucenie ona doda siły, by odważnie trwać przy Bogu i przyznawać się do Niego. W chwili cierpienia pomoże zauważyć jego sens. W opuszczeniu i niezrozumieniu rzuci w Jego ramiona. W przeciwnościach i samotności nie pozwoli zwątpić. W beznadziejności pomoże przetrwać. Nie dopuści, bym choć przez chwilę straciła Boga z oczu.

Panie, przymnóż mi wiary…