23.06.2011

Czekając na cud

To, co w historii miało być tryumfalnym pochodem, okazuje się w sumie zwyczajne, jakby zakryte przed ludzkimi oczami.

Wobec świąt takich jak dzisiejsze czujemy czasem dziwną bezradność. Bo co my niby chcemy zamanifestować – że nasz Bóg, potężny Stwórca wszechświata i każdego atomu idzie naszymi ulicami, ukryty w białej Hostii, wśród ludzi modlących się, rozmawiających, niezainteresowanych... Niczym to nie przypomina fajerwerków wielkich wydarzeń, nie ma wokół mikrofonów i kamer, medialnego szumu, nikt nie mdleje z nadmiaru wrażeń... To, co w historii miało być tryumfalnym pochodem, okazuje się w sumie zwyczajne, jakby zakryte przed ludzkimi oczami. Bo przecież „Jak On może nam dać [swoje] ciało do spożycia?”. I co to znaczy, że spożywając, nie umrzemy, skoro umieramy co dzień? I co znaczy Jego łaska dzisiaj, w świecie, który doskonale znamy: w tej „pustyni wielkiej i strasznej, pełnej wężów jadowitych i skorpionów, w ziemi suchej, bez wody”?

Idziemy za Jezusem, bo On sam chciał zamieszkać z nami. Bo wierzymy, że On chciał nam „dać poznać, że nie samym tylko chlebem żyje człowiek, ale człowiek żyje wszystkim, co pochodzi z ust Pana”.

 

Czytania mszalne rozważa Katarzyna Solecka