Prawdą jest, że zbiór pieśni i piosenek religijnych jest przebogaty. Prawdą też jest, że jakoś w ludziach chęć do śpiewania w kościele i poza nim gdzieś się zapodziała. Kiedyś "Skarbiec" czy "Skarbczyk" był obowiązkowym "wyposażeniem" (że się tak wyrażę) katolika. Dziś dla wygody (albo z lenistwa) w wielu kościołach są modlitewniki. Cóż z tego, skoro mało kto ich używa. I ludzie nadal śpiewają, np. " i próżny dla nich Twej męki trud" . Ale, żeby nie było marudnie pozwalam sobie polecić dwie pieśni obecne w naszym Kościele od niemalże XVIII w., których autorem jest Franciszek Karpiński. Chodzi o pieśń poranną "Kiedy ranne wstają zorze" i wieczorną: "Wszystkie nasze dzienne sprawy" . Kiedy w tym szalonym pędzie ( nie zabieganiu, ale pędzie) za swoim cieniem, postarajmy się o swoiste ramy otwierające i zamykające naszą codzienność: "Ledwie oczy przetrzeć zdołam, wnet do mego Pana wołam..." i "wszystkie nasze dzienne sprawy, przyjm litośnie, Boże Prawy..." I nie chodzi o wymówkę, że burczę jak niedźwiedź, zamiast śpiewać, ale ofiarować i to burczenie Bogu. On mnie takim stworzył i takim mnie kocha, za co składam Mu dzięki. :)
"Śpiewać nie umiesz? (...) Ale przecież i Ciebie urzeka czasem piękno tej muzyki. Zwłaszcza jej słowa. Prawda? Zamieniaj je w modlitwę. To ważne zwłaszcza podczas wspólnych nabożeństw. Nie istnieje wtedy relacja ja i mój Bóg. Zamienia się w relację my i nasz Bóg. Z inicjującego modlitwę stajesz się momentami biernym słuchaczem. To wcale nie umniejsza wartości modlitwy" - pisze Autor.Tylko że w sytuacji, kiedy więcej osób tal pomyśli, kto będzie śpiewał. Umiejętność śpiewania trzeba rozwijać - a to znaczy, że trzeba zacząć śpiewać. Sama zauważam, że kiedy długo nie śpiewam, marnie mi to potem idzie. Z kolei mój mąż, który kiedyś buczał i fałszował przeraźliwie, śpiewa zupełnie nieźle od kiedy po prostu zaczął to robić. Wiem, zmiana dawnego szkolnego śpiewu na przeteoretyzowane wychowanie muzyczne też nie sprzyja rozwojowi umiejętności pięknego śpiewania. A czasem jest jeszcze gorzej - człowiek w kościele nie otwiera ust ani do śpiewu, ani do modlitwy, bo tak naprawdę nie wierzy, że do Kogoś mówi. I może dlatego w naszych kościołach robi się coraz ciszej.
Prawdą też jest, że jakoś w ludziach chęć do śpiewania w kościele i poza nim gdzieś się zapodziała. Kiedyś "Skarbiec" czy "Skarbczyk" był obowiązkowym "wyposażeniem" (że się tak wyrażę) katolika. Dziś dla wygody (albo z lenistwa) w wielu kościołach są modlitewniki.
Cóż z tego, skoro mało kto ich używa. I ludzie nadal śpiewają, np. " i próżny dla nich Twej męki trud" .
Ale, żeby nie było marudnie pozwalam sobie polecić dwie pieśni obecne w naszym Kościele od niemalże XVIII w., których autorem jest Franciszek Karpiński. Chodzi o pieśń poranną "Kiedy ranne wstają zorze" i wieczorną: "Wszystkie nasze dzienne sprawy" .
Kiedy w tym szalonym pędzie ( nie zabieganiu, ale pędzie) za swoim cieniem, postarajmy się o swoiste ramy otwierające i zamykające naszą codzienność:
"Ledwie oczy przetrzeć zdołam, wnet do mego Pana wołam..." i "wszystkie nasze dzienne sprawy, przyjm litośnie, Boże Prawy..."
I nie chodzi o wymówkę, że burczę jak niedźwiedź, zamiast śpiewać, ale ofiarować i to burczenie Bogu. On mnie takim stworzył i takim mnie kocha, za co składam Mu dzięki. :)
Wiem, zmiana dawnego szkolnego śpiewu na przeteoretyzowane wychowanie muzyczne też nie sprzyja rozwojowi umiejętności pięknego śpiewania.
A czasem jest jeszcze gorzej - człowiek w kościele nie otwiera ust ani do śpiewu, ani do modlitwy, bo tak naprawdę nie wierzy, że do Kogoś mówi. I może dlatego w naszych kościołach robi się coraz ciszej.