Gorzkie Żale

II Niedziela Wielkiego Postu

Przyjęcie cierpienia


Kazanie pasyjne 2005

Świat pełen jest ludzkiego cierpienia. Lecz gdzie szukać jego początku? Najpierw w samym sobie.
Cierpienie nie jest sensem życia człowieka. Niezależnie od tego, czy jest katolikiem czy nie. Człowiek rodzi się, aby być szczęśliwym. Po to został stworzony przez Boga. Do szczęścia.
Jak wobec tego, jeśli w moim życiu pojawia się cierpienie, mam zareagować? Co mam zrobić? Uciec? Schować się przed nim? odepchnąć najdalej jak potrafię? Walczyć z nim wszelkimi dostępnymi metodami? To niesłychanie ważne pytania, które trzeba sobie zadawać nie dopiero w spotkaniu z bólem, ale wcześniej, bo cierpienie niemal zawsze pojawia się niespodziewanie, nagle, wtedy, kiedy jest się na nie najmniej przygotowanym.
Szpital w jednym z polskich miast. Chirurgia. Sala pierwsza po lewej od wejścia. Sześć łóżek, wszystkie zajęte. Kobiety z różnymi dolegliwościami czekają na operacje. Skarżą się, opowiadają sobie wzajemnie co je boli, jak długo już cierpią, ilu lekarzy odwiedziły, o tym, jak nieskuteczne było dotychczasowe leczenie. Najgorzej jest w nocy. Zwłaszcza jedna strasznie jęczy, niemal krzyczy, przewraca się na skrzypiącym łóżku tak często, że budzi pozostałe pacjentki. Ich rodziny odwiedzające niemal bez przerwy, również obnoszą się z cierpieniem. Robią mnóstwo zamieszania, wypytują lekarzy i pielęgniarki, poprawiają poduszki...
Wśród tych sześciu kobiet tylko jedna zachowuje się inaczej. Czy dlatego, że po wylewie, którego doznała dwadzieścia lat temu, praktycznie nie może się ruszać? Nadal jedną połowę ciała ma całkowicie unieruchomioną. Ale mówić może. Ona jednak nie narzeka, nie skarży się. Wręcz przeciwnie. Dodaje otuchy pozostałym chorym. Pomaga. Dzieli się napojami. Pociesza rodziny. Pogodnie opowiada o swoim mężu i dzieciach. Jej bliscy zachowują się podobnie. Są uśmiechnięci, chętnie pomagają wszystkim. Szokujący kontrast.
Zwłaszcza z reakcją kogoś z krewnych innej pacjentki. Po wyjściu na korytarz córka kobiety czekającej na jakiś drobny zabieg mówi do męża: „Gdyby moją matkę to spotkało, to nie wiem, co bym zrobiła. Jak można przez dwadzieścia lat tak żyć? I po co?” Mąż popatrzył na nią z przestrachem. „Pomyśl, że ona jak dostała wylewu była młodsza od ciebie i ode mnie”. „Wolałabym się zabić, niż tak cierpieć” mówi kobieta, z całych sił naciskając guzik windy.
Lepiej umrzeć, niż cierpieć? Czy człowiek ma prawo zakończyć swoje życie, aby uniknąć bólu? Czy śmierć zawsze jest wyzwoleniem od cierpień? Jest wyzwoleniem od cierpień życia doczesnego, tutaj, na ziemi. Ale może być początkiem znacznie gorszych.
Wspomniana pacjentka szpitala, pytana dlaczego się nie skarży, nie narzeka, leczy się, ale nie traktuje swej choroby jak największego nieszczęścia, jako tragedii życiowej, odpowiedziała po prostu: „Zgodziliśmy się wszyscy, ja, mój mąż, moje dzieci, przyjąć nasze cierpienie. Przecież nie tylko ja cierpię. Oni czasami cierpią bardziej ode mnie”.
Czy można przyjąć cierpienie? Przyjęcie kojarzy się przecież z czymś dobrym, z czym pozytywnym. Przyjmujemy życzenia, przyjmujemy gości, przyjmujemy prezenty. Przyjmujemy dary. Zgadzamy się je wziąć, włączyć do naszego życia.
Ale przyjmować cierpienie, ból?
Zmarła dziesięć lat temu w opinii świętości siostra Maria Alfonsa Bruno ze zgromadzenia Sióstr Służebnic Wynagradzających od Najświętszego Serca Jezusa ułożyła zdumiewający tekst, który nazwała „Credo cierpienia”. Zaczyna się on następująco:
„Wierzę w cierpienie jako dar Boży.
Wierzę w jego niezmierną wartość, ponieważ sam Jezus użył go jako najwyższego aktu miłości i wynagrodzenia.
Wierzę w cierpienie przyjęte jako środek zbawienia i uświęcenia siebie i innych.
Wierzę w cierpienie, pachnące kadzidłem modlitwy, które otwiera niebiosa i jest pocieszeniem dla Serca Boga...”.
Czy cierpienie, które jest przecież złem, może być darem Bożym? Przecież Bóg jest Miłością, jest samym dobrem. Przecież Bóg nie może dawać zła. Może je najwyżej dopuszczać! Jakże więc można mówić, że cierpienie jest darem Boga? A czy darem Bożym jest ludzkie życie? Z całą pewnością.
Cierpienia należą do całości życia człowieka po grzechu pierworodnym. Nie dadzą się z niego całkowicie wyeliminować, mimo wielkiego postępu nauki i rozwoju ludzkości. Dlatego zawsze staje przed człowiekiem pytanie o przyczynę i sens choroby, cierpienia i śmierci. W chorobie doświadcza różnego rodzaju cierpienia: fizycznego, psychicznego i moralnego. Stawiają one pod znakiem zapytania jego szczęście i rzutują na całą jego egzystencję. Ciężka choroba, jakieś nieszczęście radykalnie zmienia dotychczasowy styl jego życia, powodując zupełnie nową sytuację, w której musi on znaleźć swoje miejsce i zająć w wobec niej określoną postawę. Poważne cierpienie jest dla chrześcijanina próbą. Próbą wiary. Próbą nadziei. Próbą miłości.
Znam człowieka, którego spotkało wielkie nieszczęście. W wypadku zginęła najbliższa mu osoba, którą - jak mówił - kochał wielką miłością. Po tej stracie zamknął się w sobie. Zaczął unikać ludzi. Przestał chodzić do kościoła. Przestał się modlić. Uznał, że Bóg zrobił mu krzywdę. Ze swojego cierpienia zbudował mur, którym odgrodził się od świata, od innych ludzi. Dziś jest zgorzkniałym, głęboko nieszczęśliwym człowiekiem, który rozsyła nawet do nieznajomych maile, zawierające groźby, obraźliwe słowa, nienawiść. Gdy opowiedziałem o nim pewnemu dominikaninowi z wielkim życiowym i duszpasterskim doświadczeniem, powiedział krótko: „On tej osoby wcale nie kochał. Gdyby tego kogoś kochał, nie skupiłby się całkowicie na własnej stracie. Cierpi, bo jest w tej kwestii egoistą”.
Zapytał mnie ktoś niedawno: „Czy mogę nie przyjąć cierpienia? Czy mogę się nie zgodzić na ból? Czy mogę z nimi walczyć ze wszystkich sił?” Odpowiedziałem: „A co zrobił Jezus?”. Jak postąpił w decydującej chwili w Ogrodzie Oliwnym?
Błogosławiona Anna Katarzyna Emmerich tak opowiedziała swoją wizję tego wydarzenia: „Po ukończeniu przedstawiania męki, znikli Aniołowie, znikły i obrazy, a Jezus upadł na twarz jak konający. Krwawy pot gwałtowniej jeszcze niż przedtem spływał z Niego, przeciekając nawet w niektórych miejscach przez żółtą szatę, w którą był ubrany. W grocie panowała teraz ciemność.
Wtem spłynął w powietrzu ku Jezusowi Anioł, większy, o wyraźniej szych kształtach i bardziej podobny do zwykłego człowieka, niż poprzedni Aniołowie. Ubrany był w długą, powiewną suknię kapłańską, ozdobioną frędzlami, przed sobą trzymał w rękach małe naczynie, podobne kształtem do kielicha używanego przy udzielaniu Komunii Świętej. W jego wnętrzu unosił się mały, owalny, świecący czerwono kąsek jakiegoś owalnego pokarmu. Anioł, unosząc się przed Jezusem, wyciągnął ku Niemu prawą rękę i podał Mu do ust ów świecący kąsek i dał Mu się napić ze świetlistego kielicha, po czym zaraz zniknął.
Jezus wychylił więc dobrowolnie kielich swych cierpień i otrzymał wzmocnienie na duchu, po czym pozostał jeszcze kilka minut w grocie na modlitwie dziękczynnej. Smutny był wprawdzie, ale już tak nadnaturalnie wzmocniony, że bez trwogi i niepokoju mógł śmiałym krokiem pójść do uczniów. Był jeszcze blady i mizerny, ale postawę miał już prostą, krok pewny. Chustką od potu Jezus osuszył twarz i otarł nią głowę; włosy mokre jeszcze były od potu i krwi, i pozlepiane w kosmyki.
Wreszcie opuścił grotę. Na księżycu znać jeszcze było jak przedtem owe dziwne plamy i kółko, ale światło jego i gwiazd wydawało się teraz naturalniejsze, nie takie jak przedtem, kiedy Jezus przechodził w grocie te straszne trwogi”.
Człowiek, którego spotka cierpienie, zwraca się ku Bogu. Może jednak wybrać kilka dróg. Może się obrazić na Boga. Może mieć do Niego pretensje. Może z Nim zacząć walczyć.
To prawda, że człowiek może nie przyjąć cierpienia. Jest wolny. Może się na nie zgodzić. Może powiedzieć Bogu, który je dopuszcza (bo powtórzmy to raz jeszcze, nie jest jego sprawcą. Początek cierpienia jest zawsze w grzechu), może powiedzieć „nie”. Ale to nie będzie tylko powtórzeniem, potwierdzeniem, umocnieniem tego „nie”, które po raz pierwszy zostało powiedziane w raju. Będzie pomnażaniem zła i cierpienia. Walcząc ze wszystkich sił ze swoim cierpieniem, będzie sprawiał, że inni będą bardzo, bardzo cierpieć.
Człowiek, którego spotyka cierpienie, może też zwrócić się do Boga w modlitwie. Celem modlitwy człowieka cierpiącego może być prośba o przyjęcie bólu w duchu wiary i poddania się woli Bożej. Oczywiście można też modlić się o ulgę w cierpieniach, o zmniejszenie bólu. Nie ma w tym nic złego, pod warunkiem, że fundamentem tej modlitwy będą słowa Jezusa wypowiedziane w Ogrójcu: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!” (Łk 22,42)
 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg
« » Kwiecień 2024
N P W Ś C P S
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
Pobieranie... Pobieranie...