11. tydzień zwykły

Przeczytaj i rozważ


Trudny rachunek (2 Sm 12,1.7-10.13; Ps 32; Ga 2,16.19-21; 1 J 4,10b; Łk 7,36-8,3)

Faryzeusz i grzesznica. Czcigodny i ta, którą pobożni wytykali palcami. On nie podał zaproszonemu na ucztę Jezusowi wody do nóg, ona obmywała je łzami. On nie dał Mu zwyczajowego pocałunku, ona całowała Jego stopy. Jezus mówi: „Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje”.

Ta zasada w jakiś sposób przeraża. Ile razy można by nas przyłapać na myśleniu, że nasz czyn nikogo nie krzywdzi, że tak naprawdę nie robimy nic złego, że nikogo to nie powinno obchodzić. Czasami wolimy nie wiedzieć. Nasz grzech wolimy zostawić nienazwany, musnąć go zaledwie przy wyznaniu win. A przecież Bóg, przebaczając nam, nie jest ślepy. Zdaje sobie sprawę i z naszej nędzy, i z konsekwencji naszych win – bardziej niż my przy najlepszych chęciach moglibyśmy to zrobić. Zło nas niszczy, przebaczenie nas podnosi. Zło jest realne i realne jest przebaczenie.

Jezus pyta: „«Pewien wierzyciel miał dwóch dłużników. Jeden winien mu był pięćset denarów, a drugi pięćdziesiąt. Gdy nie mieli z czego oddać, darował obydwu. Który więc z nich będzie go bardziej miłował?» Szymon odpowiedział: «Sądzę, że ten, któremu więcej darował»”. Którym z dłużników jesteśmy? Albo raczej – czemu czasem zachowujemy się tak, jakby nasze pięćset denarów warte było tylko pięćdziesiąt?


Dla kogo? Dla nas! (2 Kor 6,1-10; Ps 98; Ps 119,105; Mt 5,38-42)

Czy te obrazy sprzed dwu tysięcy wieków pasują i do współczesnego Kościoła, do chrześcijan, których znam, do mnie samej? „Nie dając nikomu sposobności do zgorszenia, aby nie wyszydzono [naszej] posługi, okazujemy się sługami Boga przez wszystko: przez wielką cierpliwość, wśród utrapień, przeciwności i ucisków, w chłostach, więzieniach, podczas rozruchów, w trudach, nocnych czuwaniach i w postach, przez czystość i umiejętność, przez wielkoduszność i łagodność, przez [objawy] Ducha Świętego i miłość nieobłudną, przez głoszenie prawdy i moc Bożą, przez oręż sprawiedliwości zaczepny i obronny, wśród czci i pohańbienia, przez dobrą sławę i zniesławienie”. Czy wiara daje nam siłę, by umieć nadstawiać policzek, oddać i szatę temu, kto zabiera płaszcz, iść nawet dwa tysiące kroków i nie odwracać się od tego, kto chce od nas pożyczyć od nas?

Okazać się sługą Boga poprzez wszystko – ile jeszcze brakuje nam pokory, przejrzystości, oparcia na wierze! Nie jest to przecież program dla słabeuszy, dla ludzi chwiejnych, lecz dla mocnych i wytrwałych. Owszem, można się usprawiedliwiać, że to ideał, coś jak wzniosły cel, który heroiczni być może osiągnęli, ale gdzie tam nam do nich… Tyle, że to nie jest do końca prawda. Słyszymy dziś nawoływanie apostołów: „Współpracując zaś z Nim napominamy was, abyście nie przyjmowali na próżno łaski Bożej. Mówi bowiem [Pismo]: W czasie pomyślnym wysłuchałem ciebie, w dniu zbawienia przyszedłem ci z pomocą. Oto teraz czas upragniony, oto teraz dzień zbawienia”. To myśmy od Boga otrzymali łaskę, dziś – by w zdrowiu i w chorobie, w radościach i prześladowaniach, zawsze pozostać Mu wierni.


Poprzeczka (2 Kor 8,1-9; Ps 146; J 13,34; Mt 5,43-48)

Chrystus wzywa nas do doskonałości, pragnie, by wzorem naszego postępowania był sam Bóg: „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski”. Co to oznacza w praktyce? Nie jest to przecież ze strony Boga pełne surowości podnoszenie nam poprzeczki. A raczej – wpojenie nam radosnego przekonania, że jesteśmy do Niego podobni. Odkrycie tej prawdy o nas – że jesteśmy na obraz i podobieństwo Stwórcy – zmienia bardzo wiele. Każe inaczej spojrzeć na świat, na nasze relacje z innymi, sposób działania, na to, co kieruje naszymi wyborami. Przecież podstawowym pytaniem jest to „kim jestem?”, a odsłanianie własnej tożsamości, jej akceptacja stoi u podstaw ludzkiej dojrzałości.

Można pokusić się o poszerzenie własnej wyobraźni, uświadamiając sobie, że jesteśmy jak „synowie i córki Króla” z dawnych opowieści. Jest w nas szlachectwo, które zobowiązuje, wywyższono nas, a więc okazać się musimy godni złożonych nam obietnic.

Co to oznacza akurat dziś, dla nas osobiście? – to już pytanie do każdego z osobna. Ewangelia podsuwa nam dziś słowa Jezusa o miłości nieprzyjaciół: „Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią?”. Oto wymaga się od nas „szczególnego” postępowania, jakiejś charakterystycznej postawy. Tak, aby każdy mógł wskazać na mnie palcem i rozpoznać we mnie chrześcijankę.


Niebieska skarbonka (2 Kor 9,6-11; Ps 112; J 14,23; Mt 6,1-6.16-18)

Dwa wskazania: „Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie” oraz „Każdy niech przeto postąpi tak, jak mu nakazuje jego własne serce, nie żałując i nie czując się przymuszonym, albowiem radosnego dawcę miłuje Bóg”. Oba kojarzą mi się z tajemnicą ludzkiej wolności; z faktem, że miłość nie jest przymusem.

Czteroletni chłopiec wyciąga ze skarbonki pogniecioną dziesięciozłotówkę – „Mamo, ty weź te pieniążki… Jak pojadę do babci, to ona mi jeszcze da”. Dziecko czuje się kochane i wie, że niczego mu nie zabraknie, nawet jeśli podzieli się tym co ma. Nie jest mu żal, bo wie, że jeszcze otrzyma. Takiego dziecięcego zaufania trzeba nam przed Bogiem – świadomości, że jeśli damy jałmużnę, będziemy się modlić, pościć, czynić dobrze – to tak naprawdę niczego nam nie ubędzie, bo sam Bóg się o nas zatroszczy, zadba o naszą przyszłość. Czym jest obiecana nam „nagroda w niebie” jak nie tym właśnie – wiedzą, że nie musimy gromadzić skarbów na ziemi, aby się ubezpieczyć i zapewnić sobie przyszłe szczęście. Nie chodzi tu oczywiście o rezygnację z ubezpieczeniowych polis; nie chodzi zresztą w ogóle o pieniądze. Raczej o postawę szczodrości wobec Boga i ludzi: „kto skąpo sieje, ten skąpo i zbiera, kto zaś hojnie sieje, ten hojnie też zbierać będzie”.


Lekcja modlitwy (2 Kor 11,1-11; Ps 111; Rz 8,15; Mt 6,7-15 (z dnia) lub 1 J 5,1-5; Ps 33; J 13,34; Mt 22,34-40)

„Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich! Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie. Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz…”. Lekcja modlitwy, którą daje nam Jezus w dzisiejszej Ewangelii opiera się na świadomości tego, kim jest Bóg. Obraz Boga, który nosimy w sercu, klękając do modlitwy, ma być właśnie taki: Bóg jest Stwórcą, który kocha swoje stworzenie; Ojcem, który troszczy się o swoje dziecko.

Kim wobec tego jestem ja? Określa mnie z jednej strony zależność od Kogoś większego niż ja, z drugiej – zaufanie do tej Osoby. Zależność ta ma bowiem nie wydźwięk negatywny – strachu czy niewolniczego podporządkowania, lecz ma dawać poczucie bezpieczeństwa. Bóg nas zna – i świadomość tego ma owocować w nas wzrostem zaufania, wdzięczności, pewności siebie.

To ostatnie nie jest bynajmniej synonimem pychy. Modlitwa „Ojcze nasz” stanowić może „praktyczne ćwiczenie” (nie wiem, jak to lepiej nazwać) dla wszystkich zarażonych kompleksem niższości, brakiem wiary we własne siły, przekonanych o własnej bezwartościowości. Wzywając Boga, który jest Ojcem, uczymy się bowiem patrzeć na siebie Jego oczami. Nie opieramy się na własnym mniemaniu o samym sobie, nie na tym nawet, co sądzą o nas bliscy lub ludzie z naszego otoczenia (przypisujemy im czasem, nie zawsze słusznie, większy obiektywizm, a tym samym głębszą prawdziwość sądów). Opieramy się na tym, czego Bóg chce nas nauczyć, co Sam nam o Sobie – a więc i o nas – powiedział.


Medal za odwagę (2 Kor 11,18.21 b-30; Ps 34; Mt 5,3; Mt 6,19-23)

Paweł wylicza nam swoje zasługi, wskazuje na powody do dumy, prezentuje nas swoje medale: „Przez Żydów pięciokrotnie byłem bity po czterdzieści razów bez jednego. Trzy razy byłem sieczony rózgami, raz kamienowany, trzykrotnie byłem rozbitkiem na morzu, przez dzień i noc przebywałem na głębinie morskiej. Często w podróżach, w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od zbójców, w niebezpieczeństwach od własnego narodu, w niebezpieczeństwach od pogan, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach na pustkowiu, w niebezpieczeństwach na morzu, w niebezpieczeństwach od fałszywych braci; w pracy i umęczeniu, często na czuwaniu, w głodzie i pragnieniu, w licznych postach, w zimnie i nagości…”. To wszystko dla Chrystusa – byleby o Nim zaświadczyć, byleby być wiernym Jego słowu, byleby bardziej go miłować… I ta postawa – heroiczna, żarliwa, porywająca się na wiele – nijak się ma do dzisiejszego rozleniwienia upałem, kiedy wloką się godziny pracy, tak łatwo jest przesuwać w czasie spełnianie obowiązków i zbyt wiele robić się po prostu nie chce. Uch.

Czy pierwsi chrześcijanie mieli więcej zapału? Przecież niby dzisiaj wszystko jest prostsze do spełnienia – codzienna Eucharystia, modlitewniki i książki o Jezusie, wcale nie największa w dziejach nagonka na wierzących… Jak odnaleźć w sobie ten Pawłowy zapał, to światło, które było w nim? Musi być coś, co to wszystko zmieni, rozgoni marazm, przerwie codzienny chrześcijański bezład, przywróci wierze świeżość, dłoniom siłę, sercu żarliwość.

Wiemy coś o tym: „Jeśli więc światło, które jest w tobie, jest ciemnością, jakże wielka to ciemność!”. Dlatego trzeba wołać, nie przestawać: „Daj by światło, które jest w nas, nie stało się ciemnością”…


Ptaki i lilie (2 Kor 12,1-10; Ps 34; 2 Kor 8,9; Mt 6,24-34)

Paweł mówi: „z siebie samego nie będę się chlubił, chyba że z moich słabości”. Zanim jednak postawimy znak równości między nim a jakimś ekshibicjonistycznym panem Y., który bez zażenowania opowiada o swoich wcale nie szlachetnych czynach, utrzymując, że się ich nie wstydzi, posłuchajmy Pawłowych wyjaśnień. Pisze nieco dalej: „Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny”.

Pawłowa słabość i niedomaganie odsłaniają się bowiem w służbie Chrystusowi – w którą apostoł angażuje się z odpowiedzialnością, z całych sił, całym rozumem i sercem. Nie ucieka ani od niedostatku, ani od ludzkiego niezrozumienia, ani od żadnej z przeciwności, które przynosi codzienność. To, co teoretycznie powinno go osłabiać, znoszone z Chrystusem – umacnia.

Ta sama myśl powraca w Ewangelii. Jezus, przywołując przykłady ptaków i lilii, mówi o Ojcu i nawołuje: „Starajcie się naprzód o królestwo [Boga] i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane”. Gdybyśmy umieli patrzeć w ten sposób na brak i niedostatek jakoś i w naszym życiu przecież obecne – jako rzeczy nie najważniejsze, nie podstawowe dla naszej egzystencji. Umieli przyjmować je „z powodu Chrystusa”, dla Niego i z Nim. Czy bowiem „życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie?”. Czy nie do nas także skierowane są te słowa, ilekroć jesteśmy przybici, osłabieni: „Wystarczy ci mojej łaski”?
«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg
« » Listopad 2024
N P W Ś C P S
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7
Pobieranie... Pobieranie...