Nieustannie się modlić? (Iz 61, 1-2a. 10-11; Łk 1,46-48,49-50,53-54; 1 Tes 5,16-24, J 1,6-8.19-28)Nieustannie się módlcie... - pisze św. Paweł.
Więc jak? Nic nie mamy robić tylko się modlić? Przecież to absurd.
Kiedyś na katechezie napisałem na tablicy zdanie: “Jestem katolikiem więc…” i kazałem uczniom je dokończyć. Padały różne dopowiedzenia: chodzę do kościoła, modlę się, uczęszczam na katechezę itp. Po podliczeniu wszystkich wychodziło to mniej więcej kilka godzin tygodniowo - na 168 godzin, które liczy tydzień. Czyżbyśmy więc tylko kilka godzin byli katolikami - pytałem - i twierdziłem, że w podsumowaniu powinno być również 168 godzin, a nie kilka. Pamiętam jakie wówczas było zdziwienie i protesty, które zaczynały cichnąć w miarę tłumaczenia, że przecież nie chodzi o siedzenie w kościele, ale o to by wszystko co robimy: nauka, praca, rozrywka, wypoczynek - były zgodne z wolą Bożą, z przykazaniami.
Podobnie jest z owym zdaniem św. Pawła. Nie chodzi o to, aby całe życie przeklęczeć, aby cały czas wypowiadać słowa modlitw. Skoro bowiem modlitwa jest rozmową z Panem Bogiem, to:
1. “Mówić” do drugiej osoby możemy na różne sposoby. Czasami więcej treści przekażemy nie słowami, ale gestem, zachowaniem, sposobem postępowania.
2. Modlitwa to nie tylko mówienie do Pana Boga, ale także, a raczej przede wszystkim słuchanie tego, co On nam chce powiedzieć.
Tak więc wezwanie Pawła nie jest wcale takie absurdalne, jakby się to mogło wydawać…
Jakim prawem? (Lb 24,2-7.15-17a; Ps 25,4bc-5ab,6-7bc,8-9; Mt 21,23-27)„Jakim prawem to czynisz?” pytali Jezusa arcykapłani i starsi ludu. Podobne pytanie zadaje dzisiaj wielu ludzi – w szkole na katechezach, w rozmowach między sobą i z Bogiem, na forach internetowych. Zwłaszcza wówczas, kiedy Bóg wymyka się ludzkiemu pojmowaniu świata i porządku rzeczy, gdy wymyka się ludzkiemu rozumowi, pragnieniom, oczekiwaniom... Zwłaszcza wówczas, gdy spotykamy się z cierpieniem fizycznym, duchowym, śmiercią, zawaleniem się planów życiowych, utratą pracy... Wtedy przychodzi ta straszna pokusa, by wołać do Boga – jakie masz prawo, by tak kierować moim życiem, czemu i za co właśnie to spotyka mnie lub moich bliskich?
W takich chwilach warto, jak myślę, przypomnieć sobie poniższy fragment książki Tadeusza Żychiewicza „Stare Przymierze”:
Oto po odwiedzinach kolejnych przyjaciół oskarżających Hioba i szukających w nim winy - rozmowa z Bogiem. I wydawać by się mogło, że teraz już wszystko będzie jasne, że Bóg powie:
"Hiobie, sługo wierny, niezasłużone cierpienie i cały niezmierzony ocean krzywd potrzebne są bo...". Nic takiego jednak Bóg nie czyni. Przede wszystkim ukazuje Hiobowi obiektywną miarę rzeczy. Mówi mu: Hiobie, jesli dotknie człowieka wielkie nieszczęście i wielkie cierpienie - cały człowiek staje się bólem i cierpieniem. Wydaje mu się, że cały wszechświat wypełniło cierpienie i nie ma już nic poza nim. Lecz spójrz - wszechświat jest bez granic. Popatrz - ziemia jest tylko pyłem we wszechświecie, a człowiek na ziemi mniejszy od pyłu. Hiobie istnieje wiele ogromnych spraw poza twoim cierpieniem. Nie potrafisz o nich myśleć, ponieważ boli cię życie. Lecz one nic nie wiedzą o twoim cierpieniu, a są ogromne. Hiobie poznaj swoją miarę, gdyż i to stanowi mądrość. To jest prawda. Prawda twarda i niemiłosierna, lecz na pewno pożyteczna, gdyż rozbijająca skorupę egotycznego cierpienia wołającego ciągle: ja, ja, ja, we mnie, dla mnie przy mnie, obok mnie, beze mnie. I mówi dalej Bóg do Hioba: Mówiłeś o śmierci, jak wszyscy ogarnięci cierpieniem i byłeś smutny. Popatrz drzewa gotujące się na śmierć, stroją się w złoto i purpurę jak królowie na gody. I chociaż jest rzeczywistością wielki smutek umierania, może nie jest próżne ani głupie tamto złoto i czerwień? A chociaż cały jesteś cierpieniem, może w ciemności twego porzucenia wyrasta coś pięknego, o czym wiedziec nie możesz? Czemużby nie? Przecież kryształy rosną w ciemności, przygniecione ciężarem gór. Lecz nie tylko w ciemności. Także w milczeniu. A ty swój krzyk podnosisz do gwiazd. Popatrz: nawet człowiek powstał z błota, a może być taki piękny. Dlaczego podejrzewasz, ze twój ból jest rzeczą ostatnią? Jeśli nie możesz inaczej - krzycz. Kiedy zaś ucichniesz, zrozumiesz bodaj to jedno: nikt nie rozerwie ładu gwiazdozbiorów, ani tez nie sprawi by ukośny promień nie zbudził tęczy w kropli wody. Nikt. Przeto stanie się do końca co zamierzyłem. Hiobie, jest jakiś ład we wszechświecie. I w twoim cierpieniu też.
A Hiob uwierzył.
„A Hiob uwierzył” ... Czy my, chrześcijanie, bogatsi od Hioba o znajomość Chrystusa i tego, czego dokonał, też potrafimy tak uwierzyć, albo lepiej - zawierzyć Bogu?
Dać czas (So 3,1-2.9-13; Ps 34,2-3,6-7,17-18,19 i 23; Mt 21,28-32)Jesteśmy niecierpliwi. Chcielibyśmy wszystko od ręki, na już, od razu. Dzieje się tak w wielu dziedzinach naszego życia, także w wychowywaniu dzieci, czy uczniów w szkole. Bolejemy kiedy słyszymy z ich ust słowo „nie”. I rodzi się w nas wówczas niebezpieczna pokusa, by posłuszeństwo wymusić siłą, by wyegzekwować to, czego słusznie żądamy. Bo przecież nie możemy sobie pozwolić na to, by dziecko czy uczeń kwestionowali nasze decyzje i nie słuchali naszych poleceń. Czasami jednak więcej można na tym stracić i większą krzywdę tym wyrządzić.
Tak samo mógł postąpić ojciec, z dzisiejszej przypowieści – tym bardziej, że w tamtych czasach i kulturze nieposłuszeństwo syna było jednym z największych wykroczeń, a pobłażliwość ojca narażała go na hańbę i śmieszność.
Jednakże wbrew temu ojciec daje synowi czas. Zapewne z bólem, uczuciem rozczarowania i zawodu - ryzykuje swoją reputację, swoje dobre imię. Jego poświęcenie i cierpliwość przynosi spodziewane owoce – syn „opamiętał się” i wypełnił wolę ojca.
Czasami i nam trzeba „pogodzić się” z błędnymi wyborami naszych bliskich, dać im czas, choć bardzo prawdopodobne, że będzie on o wiele dłuższy niż w przypowieści i przyjdzie nam czekać wiele dni, tygodni, może nawet i lat… Oby tylko nigdy ich nie przekreślać i cierpliwie modlić się, by i oni się opamiętali.
Nudna wyliczanka... (Rdz 49,2.8-10; Ps 72,1-2.3-4ab.7-8.17; Mt 1,1-17 )Długi czas tak myślałem, kiedy słuchałem, a później już czytałem ten fragment Ewangelii zawierający rodowód Jezusa. I po co to komu? Przecież nie ma w tym żadnej odkrywczej myśli, żadnego pouczenia, żadnego związku z naszym życiem codziennym. Ot zwykła lista imion i nic więcej. Czy rzeczywiście?
Przecież każde z tych imion, to nie jedynie zbiór niewiele znaczących literek. To konkretne życie, konkretny człowiek - taki jak Ty i ja. To kilkadziesiąt lat wypełnionych radościami i smutkami, chwilami szczęścia i tragediami, heroiczną wielkością i podłymi świństwami, miłością i nienawiścią...
W tę historię ludzkich losów - wielką i podłą zarazem - wchodzi Bóg. Albo raczej inaczej - On jest w niej obecny od samego początku. Towarzyszy ludzkim zmaganiom ze skutkami upadku pierwszych rodziców, z własnymi słabościami.
Przez nich Pan Bóg konsekwentnie realizuje swój plan zbawienia i nawet ze zła potrafi wyprowadzić dobro… Pośród nich, w tym rodzie, w takiej rodzinie – przychodzi na świat Syn Boży, Jezus Chrystus...
Podobnie jest i dzisiaj - wśród naszych przodków, w naszych rodzinach także byli i są różni ludzie… Ogarniam ich swoimi myślami i modlitwami. I tych których nie pamiętam, bo żyli wieki temu – i tych żyjących, których znam zarówno z ich wadami i zaletami. Kim jestem w tym łańcuchu historii świata, historii mojej rodziny? Jak wykorzystałem to dobro, które przede mną wypracowali moi przodkowie? Co wnoszę dobrego dla tych, co przyjdą po mnie?
A Pan Bóg dalej konsekwentnie realizuje swój plan zbawienia i nadal nawet ze zła potrafi wyprowadzić dobro…
Wtedy pojawił się anioł... (Jr 23,5-8; Ps 72,1-2,12-13,18-19; Mt 1,18-24)Józef i Maryja są już małżeństwem, chociaż nie nastąpiło jeszcze przeprowadzenie Maryi do domu Józefa. Okazuje się, że Maryja jest brzemienna. Można się jedynie domyślać, co Józef przeżywał – zakochany tak bardzo, że zgodził się na życie w czystości byleby tylko być z Maryją, teraz dowiaduje się, że urodzi ona dziecko, którego nie jest ojcem. Co może w takiej sytuacji zrobić? Pierwsza myśl, jaka przychodzi nam do głowy to – przebaczyć, nic nie mówić publicznie, udać, że dziecko jest Jego. Tylko, że łatwo się tak myśli siedząc przed komputerem i nie mając takiego problemu – tym bardziej, że trzeba pamiętać zarówno o mentalności ówczesnych Izraelitów jak i specyficznej sytuacji Józefa i Maryi. Być może z czasem, Józef tak by zrobił – jednakże w tym momencie targany sprzecznymi uczuciami – bo i ogromna miłość i niedowierzanie i fakty – bo przecież dziecko istnieje, i rozgoryczenie i smutek - nie wyobraża sobie wspólnego życia. Jedynym wyjściem z tej sytuacji było oddalenie Jej. Jednakże gdyby to zrobił publicznie i oficjalnie, musiałby podać powód takiej decyzji – gdyby podał prawdziwy, Maryja zostałaby oskarżona o cudzołóstwo i groziłoby Jej ukamienowanie. Trudno przypuszczać, żeby Józef był w stanie do tego dopuścić. Innym wyjściem byłoby kłamstwo, co do powodu oddalenia – a więc grzech – tego również chciał uniknąć. Tak więc pozostało mu tylko jedno wyjście - oddalić Ją potajemnie. Porozmawia więc z Maryją bez świadków i oddali Ją. Gdyby jednak został w Nazarecie czekałyby go nieustanne pytania ze strony ludzi, krewnych, przyjaciół, rodziny Maryi, być może potępienie, że oddalił matkę swojego nienarodzonego jeszcze dziecka, być może podejrzenia, że ojcem jest ktoś inny. Czy potrafiłby żyć w takiej atmosferze, czy potrafiłby – choćby tylko na ulicy – spotykać Tę, którą ukochał nade wszystko, spojrzeć Jej w oczy? Jeśli jednak odejdzie z Nazaretu wszystko się ułoży – to prawda, że ludzie go potępią, że zostanie zniesławiony bo wykorzystał dziewczynę, a potem Ją zostawił i uciekł haniebnie – ale to o Nią przecież chodzi. Jej będą współczuć, żałować Ją i nikt złego słowa nie powie. To złe wyjście, tragiczne wręcz, ale i tak najlepsze z możliwych...
I wtedy pojawił się anioł…
Pamiętajmy o tym, gdy znajdziemy się w sytuacji, w której będą do wyboru tylko złe wyjścia. Jeśli mimo wszystko pozostaniemy wierni Bogu i Jego przykazaniom, wówczas także „pojawi się anioł”...
Diametralna różnica (Sdz 13,2-7.24-25a; Ps 71,3-4a,5-6ab,16-17; Łk 1,5-25)Zachariasz poddaje w wątpliwość słowa Anioła i w konsekwencji traci głos. Niby sprawa prosta i w miarę do przyjęcia dla człowieka wierzącego. Tyle, że pojawia się pewna wątpliwość – dlaczego nic podobnego nie spotkało Maryję? Przecież Ona też zadała pytanie Aniołowi: „Jakże się to stanie skoro nie znam męża?” Czyżby Pan Bóg był w tej kwestii niesprawiedliwy?
Popatrzmy na teksty Ewangelii. Maryja zadaje pytanie „JAK” się to stanie, nie kwestionując przesłania przekazanego Jej przez Anioła. Przyjmuje zatem fakt, iż będzie Matką Syna Bożego, pyta jedynie o to, w jaki sposób. Inaczej Zachariasz. On nie pyta jak się to stanie. Nie wierzy (czego dowiadujemy się ze słów Anioła - „bo nie uwierzyłeś moim słowom”) w to co usłyszał. Co więcej – domaga się znaku: „Po czym to poznam?”. Tak więc, mimo pozornego podobieństwa, pomiędzy postawami Zachariasza i Maryi istnieje diametralna różnica.
Mamy prawo, tak zwyczajnie i po ludzku, dziwić się, pytać, zastanawiać, nie rozumieć planów Bożych – jak Maryja. Problem zaczyna się wówczas, kiedy zaczynamy owe plany kwestionować, wątpić w możliwość ich zrealizowania, uznajemy je za niewykonalne – jak Zachariasz.
Wszystko już proste? (Iz 7,10-14; Ps 24,1-2,3-4ab,5-6; Łk 1,26-38)Marzyły o tym rzesze kobiet, od zarania dziejów, od czasu gdy pierwszy człowiek, poznawszy ciężar grzechu usłyszał obietnicę o potomstwie niewiasty, które pokona szatana. Przez wieki, w narodzie wybranym, wśród Bożych obietnic i zachęt do oczekiwania - czynnego, czujnego i cierpliwego, w zaciszu swego serca pytały z drżeniem: A może to właśnie ja?. Aż wreszcie nadeszła ta chwila gdy zakochany Bóg stanął u drzwi młodej, prostej dziewczyny z Nazaretu i zapraszając ją na wielkie drogi nieba i ziemi rzekł do Niej:
„Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus.
Będzie On wielki, i będzie nazwany Synem Najwyższego,
a Pan Bóg da mu tron Jego praojca Dawida.”
A potem Słowo stało się Ciałem… I wydawać by się mogło, że od teraz już wszystko będzie proste: tak - tak, nie - nie. Palmy pod stopami i wieńce na skroniach. Czyż bowiem nie była godną najwyższej czci ta, która stała się Matką Boga, wybrana spośród setek tysięcy? Powinna żyć wśród uwielbienia i szacunku. Otoczona zastępami służących czekających na każde jej skinienie i gotowych spełnić wszystko co tylko sobie zażyczy. Tymczasem jak było dalej doskonale wiemy: Długa droga do Betlejem, zatrzaśnięte drzwi i niechęć ludzka. Zimna grota w skale i kamienny żłób. Nienawiść Heroda, strach, ucieczka do Egiptu. A potem zwyczajne życie prostych ludzi w Nazarecie. Bez podziwu, fanfar czy chórów anielskich. I jeszcze te słowa starca Symeona, dźwięczące w duszy, jak złowrogie echo, przez 33 lata: „A Twoją duszę miecz przeniknie…”
I niezrozumienie Jej Syna, czyhanie na Jego życie, odrzucenie przez najbliższych, w końcu krzyż... Taka była cena szczególnego wybrania i wyróżnienia przez Boga.
W nas także jest to pragnienie, by Bóg nas jakoś szczególnie wyróżnił. Tylko, czy zdajemy sobie sprawę jakie niesie to ze sobą konsekwencje? Czy potrafilibyśmy odpowiadać Bogu jak Maryja: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według Twego słowa” - nie tylko podczas Zwiastowania, ale także pod krzyżem? Bo jeśli nie - to dziękujmy Panu Bogu za takie życie, jakie mamy.