VI Niedziela Wielkiego Postu - Kazanie Pasyjne 2010
Być w czołówce, to jest coś. Wśród najbogatszych, najbardziej znanych, najbardziej wpływowych, najbardziej trendy. Zdobywać medale, puchary i nagrody. Być zauważanym w towarzystwie, pytanym o opinię, docenianym. Czyż to mile nie łechce naszego ego? Od biedy zadowalamy się przeciętnością. W niej też można się jakoś ustawić. Identyfikować się z głośniejszymi, przeciwstawiać się cichszym. Ale przegrać z kretesem? Nie, tego nikt nie lubi.
Gdy Jezus rozpoczynał swoją publiczną działalność, ludzie zwracali na Niego uwagę. Przychodzili Go słuchać i podziwiali znaki, które dokonywały się przez Jego ręce. Choć wielu uważało Go za szarlatana, mimo wszystko musieli się z Nim liczyć. Z czasem Jego sława była coraz większa. Wieść o Nim roznosiła się zapewne także wśród pogan. I gdy wydawało się, że porwie za sobą tłumy, że obwoła się królem i być może – kto wie – rozprawi się z rzymskimi okupantami, wszystko się skończyło. Kilka dni dzielących „Hosanna Synowi Dawida” od „Ukrzyżuj Go” zmieniło wszystko. Zmieniły właściwie jedna noc i jeden dzień. Od zdrady w Ogrójcu, przez skazanie, bolesną drogę z krzyżem i w końcu śmierć na Golgocie. Choć może niektórzy mieli nadzieję, że w ostatniej chwili przyjdzie Eliasz i Go uratuje. Spodziewali się, że może sam triumfalnie zejdzie z krzyża. Stało się inaczej. Spektakularna klapa. Wszystko się skończyło.
Albo, jak powiedział sam Pan Jezus, wykonało się.
W swym ostatnim tchnieniu Jezus wskazuje na to, co się stało. Oto dokonało się nasze zbawienie. Szatan został pokonany. A wraz z nim grzech i śmierć. Dlaczego? Dlaczego dla naszego zbawienia Jezus musiał tak strasznie cierpieć, przybity do drzewa krzyża?
Na początku, jeszcze w ogrodzie Eden, stało inne drzewo. Drzewo poznania dobra i zła. O nim jednym Bóg powiedział: nie wolno wam jeść z jego owoców. Nie chodzi nawet o to, że łatwo być świętym, gdy do grzechu nie ma okazji. To drzewo i ten zakaz były próbą zaufania. Nikt pierwszym rodzicom nie kazał rzucać się w przepaść. Nikt nie kazał wkładać ręki do paszczy lwa. Mieli tylko zaufać, że nie warto jeść owoców z tego drzewa. A jednak, zwiedzeni kłamstwem węża, skosztowali. Owszem, w tej chwili poznali dobro i zło. Ale w tej samej chwili zrozumieli też, że woleliby nigdy ich nie poznać i dalej żyć w niewinności. Niestety, ich czyn spowodował, że w jakiś tajemniczy sposób zaraza stawiania się ponad Bogiem dotknęła całej ludzkości.
Tamten grzech, jak i każdy inny, to wyraz nieposłuszeństwa wobec Boga. Boga, który prosi: nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij… To wszystko robaczywe jabłka. Tylko szatańskie zaślepienie sprawia, że człowiek, choć brzydzi się złem, jednak zła się dopuszcza. Chyba właśnie dlatego Bóg zechciał zbawić nas przez posłuszeństwo. Posłuszeństwo swojego Syna. A żebyśmy nie narzekali, że było Mu łatwo, Bóg dopuścił na swojego Syna owe straszliwe cierpienia Wielkiego Piątku.
Niedawno moją wieczorną pracę w portalu przerwał telefon od przyjaciela. „Jestem w Nazarecie. Jutro jedziemy do Gadary. Powiedz, czemu Pan Jezus zgodził się, żeby wskutek wypędzenia demona z człowieka całe stado świń utonęło w jeziorze?” Myślę, że z tego samego powodu, z jakiego Jezus wycierpiał takie straszne męki. To sprawka szatana, który nawet w obliczu nieuchronnej klęski, nawet wtedy, gdy wyświadcza mu się łaskę, musi człowiekowi zaszkodzić. Bo jest samą nienawiścią. I dlatego zrobił wszystko, by Jezus nie zginął ugodzony przez skrytobójcę, otruty, czy nawet ukamienowany. W swojej nienawiści chciał dla tego, który go pokonał, straszliwej kaźni.
Bóg Ojciec nie ratuje swojego Syna. Zgadza się na oddanie Go w ludzkie, ale kierowane przez szatana, ręce. To posłuszeństwo wiele kosztowało. Ale jak przez nieposłuszeństwo Adama na świecie pojawił się grzech, tak przez posłuszeństwo Jezusa na świat spłynęła łaska. Zbawienie i nadzieja życia wiecznego. Wykonało się. Umęczony Jezus skonał. Ale w Jego ranach jest nasze zdrowie. Jego śmierć daje nam życie. Życie wieczne. A Jego umęczone ciało i przelana przez Niego krew są dla nas dziś pokarmem na pielgrzymiej drodze do domu Ojca.
Krzyż uczy, jak znosić cierpienie. Krzyż uczy pokory. Dzięki krzyżowi Jezusa wiem, jak znosić samotność i wiem też, iż żeby zło straciło swoją moc, muszę przebaczać. Gdy rozpoczynaliśmy tegoroczne zamyślanie nad nauką płynącą z krzyża, mówiliśmy, że krzyż uczy wytrwania na drodze powołania do miłości. Dziś trzeba dodać, że prawdziwa miłość czasem wiedzie na krzyż. Kto prawdziwie kocha, ponosi nieraz, wedle ludzki ocen, spektakularną klęskę. Ale tak naprawdę jest inaczej. Przegrać nie przestając kochać, to zwycięstwo. Może ktoś powie, że takie moralne zwycięstwo to pociecha dla nieudaczników. To nieprawda. Takie zwycięstwo przyniosło nam zbawienie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |