Well, well, „Wellness”

Piotr Drzyzga

publikacja 29.04.2024 07:45

A przecież na okładce tylko malutcy ona i on…

ABC kobiecego serca. Być mężczyzną. Aby miłość trwała. Klucz do więzi. Istota miłości… Przeglądam tak i przeglądam działy naszego portalowego serwisu Rodzina i co jeden, to lepiej pasuje mi na tytuł recenzji nowej powieści Nathana Hilla, czyli wydanego właśnie u nas nakładem ZNAK-u „Wellness”.

Co to takiego to wellness? Wellness szampon. Wellness premium products. Wellness spa, fitness, center, club, clinic… - mądrzy się internetowa wyszukiwarka, proponując, za rozsądną (wg. niej) cenę, luzik, relaksik, odprężenie, odstresowanie + wszelkie możliwe zabiegi na dobre zdrowie, długie życie, lepsze samopoczucie itd.

Tymczasem dyzio, by nie powiedzieć guzik. Główni bohaterowie Hilla – ona i on – choć pewnie bardzo by chcieli osiągnąć stan nieskończonego wellness, nie mają na to szans. Wciąż coś im przeszkadza, rozprasza, uniemożliwia doświadczyć tej pełni skomercjalizowanego szczęścia. XXI-wiecznej nirwany dla ubo… Tzn. dla bogatych.

Bo wiadomo, jak to w życiu bywa. A to ze spłatą kredytu zaczynają być problemy, a to dziecko najprawdopodobniej ma autyzm, a to ktoś się od czegoś uzależni, albo wciągnie w nie wiadomo jakie mody, trendy i cuda…

Nathan Hill ze szczegółami opisuje wszystkie te szały i szaleństwa, które co jakiś czas pojawiają się na rynku. Także idei (kapitalnie rozprawia się np. z postmodernizmem w sztuce – główny bohater jest artystą fotografikiem i wykładowcą uniwersyteckim. Choć w sumie takim nie do końca. Bo zatrudnionym na śmieciówce. Uczelnie też kombinują jak mogą z  obchodzeniem prawa pracy, czy podatków).

A co my tam jeszcze za działy na serwisie Rodzina mamy? O jest np. Rodzina chrześcijańska. I o niej znajdziemy coś w „Wellness”. Wszak matka bohatera należy do protestanckiego zboru Golgota, więc i na ten temat Hill ma nam coś do powiedzenia. Zresztą na jaki nie ma?! - aż chciałoby się zapytać.

Księga grubaśna (blisko 800 stron), więc aż prosi się, by użyć słowa summa. I chyba nie ma innego wyjścia. Bo autor ogląda tę naszą dziwaczną rzeczywistość (także wirtualną) z tak wielu różnych perspektyw, że naprawdę chapeau bas.

A przecież na okładce tylko malutcy ona i on. I to z ich przeżyć, doświadczeń, przygód (w szarej, prozaicznej codzienności), udaje się wysnuć tak niesamowicie „gęstą” opowieść.

O wszystkim i o niczym?

Raczej o wszystkim. Bo jest tu „życie i cała reszta”, o której w swoimi filmie z 2003 roku  próbował opowiedzieć Woody Allen.

Jemu się nie udało. A Hillowi owszem.

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..