Zapiski (nie)wigilijne

ks. Włodzimierz Lewandowski

publikacja 23.12.2018 22:00

Poniedziałek 4. tygodnia Adwentu.

Zapiski (nie)wigilijne Henryk Przondziono /Foto Gość

Trwa eksplozja literatury z dziedziny duchowości. To dobrze, bo wypełnia wytworzoną przez dziesięciolecia pustkę. Napawa nadzieją na XXI wiek. (Podobnie myślał Dostojewski o XX wieku i jego nadzieje nie spełniły się. Studium Miłosza jest tu kapitalne, choć prawdopodobnie nie znał on tekstu Oliviera Clementa, teologa prawosławnego: „Chrystus ukrzyżowany po raz wtóry” – W drodze 8/92.)

Ciekawe są stany, wywołane tymi lekturami. Z jednej strony męczą (bynajmniej nie językiem), z drugiej każą wracać. Coraz lepiej można odróżnić perłę od pobożnej paplaniny, teorie od doświadczenia. Dlaczego jednak męczą? Dziś chyba znalazłem odpowiedź. Z powodu wywołanego rozdwojenia, które w przypadku osoby konsekrowanej może być nawet czymś dobrym. Pomagają w oczyszczeniu i kształtowaniu cnoty pokory. Jeśli chodzi o wiedzę, ta literatura stawia człowieka w czołówce. Może nawet – jak mówi święta Teresa od Dzieciątka Jezus – pozwala zobaczyć uchylone drzwi nieba. Równocześnie bardzo boleśnie ukazuje, jak bardzo jestem „z tyłu”, maruderem osłabiającym tempo marszu. Ale dzięki temu, w tej przestrzeni, mogę odnaleźć wszystkich oddanych mojej pieczy. Mieszczą się między tymi dwoma granicami. Jak ci wszyscy męczący swoimi natarczywymi pytaniami, jak ci, co z wielką nadzieją klękają przy konfesjonale i słyszą nie tyle radę, ile zmaganie się kapłana-pasterza i czują, jak bardzo w tym zmaganiu się wszyscy jesteśmy razem i jesteśmy solidarni.

Wraca problem samotności. Tej do końca nie pokochanej, ale właśnie dlatego pięknej. Bo naznaczonej tyloma pęknięciami i cierpieniem. Swoją drogą ciekawe, że temat wraca wraz z rozważaniami benedyktyńskimi o regule i duchowości. Jednak ad rem. Solus cum Solo – sam z Jedynym, choć i sam ze sobą. Nawet wtedy, gdy sam ze sobą, to czy naprawdę sam. Sam ze sobą to dramat i pustka. Przecież Jezus, w Wielki Piątek zszedł na dno ludzkiej pustki i wszystkich nią ogarniętych przygarnął do siebie, zjednoczył ze sobą. Może dlatego w tym trudnym roku od ostatniej Wielkanocy, nigdy nie zwątpiłem w Bożą obecność. Zawsze byłem jej świadom, choć jej wymogów nie realizowałem zgodnie z wymogami stanu konsekrowanego. Chociaż moja ambicja i pycha nie pozwalały mi (i to trwa) przyjąć Jego miłość, to swoją obecność dawał mi w nadmiarze.