Dotknąć Modlitwy Pańskiej. Rozdział szósty.
Kolega był wyraźnie rozbawiony.
– Wiesz, byłem u lekarza – zaczął.
Już miałem spytać, co go w jego boleści tak ucieszyło, ale on już opowiadał dalej.
– W kolejce czekało też dwóch starszych panów. Rozmawiali o swoim koledze, z którym grywali w karty. Jak to oszukuje ich w grze, jak zawsze musi wygrywać, jak to albo jeszcze tamto. Ogólnie – narzekanie.
– Paskudnicy – próbowałem ze zrozumieniem wejść w jego mowę.
– Ano nie tak bardzo – stwierdził kumpel. Wiesz jak zakończyli to swoje obmawianie kolegi?
Pojęcia nie miałem, ale kolega nie czekał na moje zgadywanie, tylko ciągnął dalej.
– Na koniec stwierdzili, że ten ich kolega to może i te różne wady ma, ale gdyby się na niego obrazili, to nie mieli by z kim grać w te karty. Więc uznali, że chcąc nie chcąc wypada im te jego słabości tolerować.
Przyznaję, ta pointa mnie zaskoczyła. Spodziewałbym się raczej innego zakończenia. Ale w sumie – pomyślałem – to kapitalna myśl. Nie obrazić się, bo nie będzie z kim grać w karty? Nie no, raczej chodzi o to, by nie chować łatwo urazy. Bo gdyby z aptekarską dokładnością podchodzić do ludzkich wobec nas przewinień i domagać się konsekwentnie ich naprawienia, świat stałby się nie do zniesienia. Zwłaszcza że zdecydowana większość spośród nas ma tendencję do wyolbrzymiania własnych krzywd a lekceważenia tych, które się samemu wyrządziło. Takie nakręcanie spirali poczucia krzywdy i niechęci szybko doprowadziłoby do wybuchu. I jeśli po okropnościach ostatniego stulecia nie żyjemy w świecie zdominowanym przez odwet, to tylko dzięki temu że jeden, drugi, setny i tysięczny wybaczył. Albo przynajmniej zrezygnował z dochodzenia sprawiedliwości na tej ziemi. Choć pewnie niejeden musiał mocno przy tym mocno zacisnąć zęby.
Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom.... Przyznaję, strasznie to trudna sprawa. Przecież różne bywają winy: maleńkie jak ziarenko maku i wielkie jak supermarket. Takie, w których ktoś skrzywdził nas przez nieuwagę i takie, w których działał z premedytacją. Całe lata temu i wczoraj.
Różne też bywają postawy winowajcy. Czasem żałuje, przeprasza i do krzywdzenia nie wraca. Czasem to pierwsze i drugie, owszem, ale z trzecim gorzej. Jak kochający mąż, który bardzo chciałby zapanować nad swoimi wybuchowym charakterem, ale czasem mu nie wychodzi. Czasem winowajca nigdy nie przepraszał, ale w ciągu wielu lat od krzywdy jednak zdarzyły mu się jakieś przyjazne gesty. Ale bywa że winowajca nie poczuwa się do winy albo ją lekceważy. Pół biedy, gdy sprawa dawno już przebrzmiała, choć skrzywdzonego ciągle boli. Jak na przykład dawne porzucenie przez narzeczoną. Gorzej, gdy ktoś ciągle czerpie zyski z danej krzywdy. Ot, oszust, który wziął kredyt, a żyrant do dziś musi za niego spłacać dług. Ale najgorzej gdy winowajca nie tylko nie poczuwa się do winy i niczego nie zamierza naprawiać, ale jeszcze stara się wmówić swojej ofierze, że to ona sama jest winna zaistniałej sytuacji....
Skomplikowane? Znacznie bardziej. Przecież na to wszystko nakłada się postawa tego, który miałby wybaczyć. Jeden ciągle o wszystko ma do swojego otoczenia pretensje i wszędzie widzi swoją krzywdę. Drugiemu trzeba zrobić wielkie świństwo, żeby w ogóle zauważył..... Nie, przebaczenie to jednak zdecydowanie skomplikowana sprawa.
A Bóg? Kiedy tylko człowiek uznaje swoją winę i prosi o wybaczenie, przebacza. Nawet najgorsze świństwa. No prawda, musi być najpierw to „opuść nam nasze winy”. Szczere. Nie udawane, przekonane, że tak naprawdę jesteśmy zasadniczo tak święci, że Bóg byłby draniem, gdyby nam tych różnych drobiazgów nie darował. Ale jeśli to „odpuść nam nasze winy” jest szczere, Bóg raz za razem wkłada na palec marnotrawnego syna pierścień. I naprawdę przebacza.
Kim byśmy byli bez tej Bożej łaskawości? Wszyscy, bez wyjątku, choć pewnie w różnym stopniu zasługiwalibyśmy na Boży gniew. Gdyby Bóg konsekwentnie stosował zasadę „oko za oko” żylibyśmy w permanentnych „międzypotopiach”, z ciągle przygotowanymi na ten wypadek arkami. Ale Bóg wolał wybrać inną drogę kształtowania nas niż przez strach. Prowadzi nas ku sobie przez miłość. A przebaczenie win to jeden z jej wymiarów.
„Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”.... To nie jest prośba ludzi uwikłanych w permanentne poczucie winy. To wyznanie trzeźwo myślącego o sobie samym człowieka, który mimo świadomości popełnianego zła ciągle pragnie dobra. To też prośba, by nad logiką odpłaty zwyciężyła miłość. I zobowiązanie, że sami przez przebaczenie innym ich win do tego zwycięstwa miłości chcemy się przyczynić.
Nie jest to równoznaczne ze zrezygnowaniem z uczciwego dochodzenia sprawiedliwości tam, gdzie bezczelny winowajca ciągle czerpie korzyści ze swojej nieprawości. Nawet jeśli pozostaje tylko czekać, że już tylko Bóg się kiedyś o naszą krzywdę upomni. Nie znaczy też, że mamy nic nie robić, gdy winowajca udaje, że naszej krzywdy nie widzi. Wszak żeby uzyskać Boże przebaczenie trzeba jednak swoją winę uznać. Ale jednak trzeba nam jak najczęściej i jak najchętniej wybaczać. Bez tego przymykania oka na ludzkie słabości i winy z kim byśmy mogli w przyjaźni zagrać w karty? No i jak moglibyśmy się cieszyć ze zbawienia nie tylko naszych przyjaciół ale i wrogów? Tak. Przecież Bóg to Ojciec nasz. Naszych wrogów także.
Przeczytaj także
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |