Cnotliwy Adwent z Wiara.pl 2005

Wraz z Gościem Niedzielnym proponujemy w tym roku Adwent z cnotami. Gość Niedzielny, zgodnie z nazwą, przygotował materiały na niedziele. Będą one mówić o cnotach kardynalnych. Wiara.pl w dni powszednie będzie mówić o innych cnotach.

Sprawiedliwość przed prawem


Przemysław Kucharczak

Przez większość zawodowego życia był sędzią. Zrezygnował, bo sprawiedliwość liczyła się dla niego bardziej niż wymiar sprawiedliwości.

 

 

Sędzia Bogusław Nizieński

Sędzia Bogusław Nizieński, fot.Tomasz Gołąb

 


Gdyby historia potoczyła się zgodnie z jego marzeniami, Bogusław Nizieński byłby teraz emerytowanym wojskowym. Bo w młodości chciał być żołnierzem, a nie sędzią. Tak jak tata, oficer Kazimierz Nizieński, który karierę zaczął w słynnych legionach.

W czasie wojny młodziutki Boguś był zresztą żołnierzem: łącznikiem u partyzantów. Świetnie pamięta zwłaszcza jedną pełną emocji noc. Miał 15 lat. Podkradał się pod obóz, którego pilnowali niemieccy wartownicy. Ściskał rękojeść pistoletu Walter. – To był pistolet kalibru 7,62. Ale nie musiałem go użyć. Kilkunastu wartowników akurat słuchało w świetlicy przemówienia Hitlera... Rzuciliśmy ich na ziemię. A potem nieśliśmy zdobyte karabiny, granaty i aparaty radiowe do schronu, 20 kilometrów w śniegu po pas – wspomina.

Wryła mu się w pamięć też inna noc, tragiczna. Służąca Niemcom Kałmucka Brygada Kawalerii zaskoczyła i rozbiła jego oddział w boju nad Sanem. 16-letni Boguś miał już wtedy karabin i rozpaczliwie walczył za Polskę. – Mimo porażki tamte chwile mnie ukształtowały. Odtąd ciągle czułem, że jestem zobowiązany do wierności ideałom. Ideałom, którym służyli moi rodzice. I ja sam, jako żołnierz Armii Krajowej – kiwa dzisiaj siwą głową Bogusław Nizieński, jeden z najbardziej znanych polskich sędziów.

Kolego, podpiszcie

Po wojnie jego marzenia o wojsku prysły, bo polska armia była podporządkowana Sowietom. Ojciec poradził mu: „Boguś, studiuj prawo! Jak komunizm się skończy, wykorzystasz te umiejętności w wojskowym wymiarze sprawiedliwości!”. Chłopak skończył więc prawo.

Jednak komunistyczna Informacja Wojskowa aresztowała jego ojca. Kiedy pan Kazimierz Nizieński w końcu wyszedł na wolność, był tak wyniszczony, że umarł w ciągu dwóch miesięcy. Miesiące przesłuchań i więziennego koszmaru przeszła też mama Bogusława, pani Wanda.

I co miał zrobić ze sobą Bogusław? Komunizm jednak się nie skończył. Pracy w sądzie nie było dla człowieka z takim „złym pochodzeniem”. Sędziami i prokuratorami zostawali za to często ludzie po sześciu klasach szkoły podstawowej. I bez wahania decydowali o życiu lub śmierci wrogów systemu.
Chłopak znalazł na szczęście pracę biurową w AZS Kraków. Uprawiał też sport: stał na bramce w drużynach hokeja i piłki nożnej. I tak doczekał końca stalinizmu. W 1957 roku, po „odwilży”, w końcu przyjęto go na aplikację sędziowską.

Był świetnym studentem. Partyjni towarzysze z sądu zaczęli go kusić latem 1959 roku: „Kolego, widzielibyśmy was na stanowisku prezesa któregoś z sądów powiatowych. Ale, sami rozumiecie, to jest stanowisko dla członków partii... Musicie wypełnić tę deklarację” – usłyszał. – „Mój ojciec by się w grobie przewrócił. Przecież panowie wiecie, jaka krzywda go spotkała” – odpowiedział.
Inny sędzia przyjął odmienną taktykę. Bardzo się zainteresował ojcem Bogusława. – Chciał mnie wystraszyć. Ten człowiek, zanim został sędzią, był pracownikiem UB – wspomina dzisiaj sędzia Nizieński.

Bogusław zdał egzamin sędziowski z pierwszą lokatą i oceną: „bardzo dobry z wyróżnieniem”. Ale nominacji na sędziego nie dostał. Przez 2,5 roku był tylko asesorem sądowym w prowincjonalnych placówkach. Groziło mu wydalenie z wymiaru sprawiedliwości. Pomógł mu dyrektor departamentu kadr z Krakowa, świetny sędzia Wojciech Michalski. Postanowił walczyć, żeby ten zdolny Nizieński jednak został sędzią.

Teraz już wylecę

Towarzysze jeszcze kilka razy próbowali go zwabić do partii. – Odpowiadałem, że moje przekonania na to nie pozwalają – wspomina z uśmiechem. Płacił za to tylko brakiem awansu. Ale dawano mu spokój. – W sądzie nie miałem lekkiej ręki. Surowo karałem sprawców przestępstw kryminalnych, takich jak zabójstwa, rozboje, zgwałcenia, aferalne zagarnięcia mienia. Uważałem, że służę w ten sposób społeczeństwu. Nigdy mi nie zlecono sprawy politycznej – mówi.

Najbardziej otarł się o wyrzucenie z sądu w 1968 roku. Sędziom z Krakowa podsunięto wtedy do podpisu pewne zobowiązanie. Jakie? Do uczestnictwa w powitaniu polskich żołnierzy, wracających z inwazji na Czechosłowację. Uroczystość miała się odbyć na krakowskich Błoniach. Sędzia Nizieński poczuł, że jeśli złoży ten podpis, sprzeniewierzy się sprawiedliwości. Prawdziwej sprawiedliwości, nie tej z komunistycznych paragrafów. – „Nie. Ja się nie podpisuję” – powiedział otwarcie.
– Myślałem, że teraz już wylecę. Ale jakoś przyschło – uśmiecha się.

Dwa lata później władzę przejął Edward Gierek. Z wymiaru sprawiedliwości musieli odejść ludzie Gomułki. Wtedy Nizieński nareszcie awansował. Zaczął pracę w Ministerstwie Sprawiedliwości. W 1980 roku założył tam z kolegami komisję NSZZ „Solidarność” i został jej wiceprzewodniczącym.
W stanie wojennym był wśród odważnych, którzy odmówili podpisania deklaracji lojalności. Za karę odesłano ich do pracy w Sądzie Wojewódzkim w Warszawie.

Opozycyjni prawnicy poszli wtedy na naradę do abp Dąbrowskiego. Nizieński proponował: odejdźmy z tego wymiaru sprawiedliwości. Zapadła jednak decyzja: „Póki możecie coś dobrego robić dla ludzi, macie trwać na zajmowanych stanowiskach. Dopiero, kiedy nie będzie innej możliwości, powiecie: non possumus”. – No więc trwaliśmy. Ja rozpatrywałem sprawy kryminalne. Ale jestem pełen uznania dla sędziów, którzy sądzili „politycznych” i próbowali ich ratować. Na przykład sędziny Jadwiga Skórzewska-Łosiak czy Grażyna Ruiz robiły wszystko, żeby wydać lekkie wyroki, ale nie sprowokować rewizji nadzwyczajnej. Bo ta mogła oskarżonemu opozycjoniście bardziej zaszkodzić – mówi sędzia.

W 1985 roku rzucił jednak pracę sędziego. ­Weszły wtedy w życie ustawy majowe, które zaostrzały wydawane kary do co najmniej trzech lat. Nizieński uznał, że takie prawo nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością, że to karykatura sprawiedliwości. – Powiedziałem: non possumus. Mój przewodniczący z „Solidarności”, profesor Strzembosz, pozwolił mi odejść. Razem ze mną odszedł też sędzia Wojciech Welman – wspomina.

Bogusław Nizieński miał szczęście. Doczekał wolnej Polski. I w 1990 roku wrócił do zawodu sędziego. Został też pierwszym Rzecznikiem Interesu Publicznego i uczestniczył w lustracji polityków. Dzisiaj jest na emeryturze.

 

 

«« | « | 29 | 30 | 31 | 32 | 33 | 34 | 35 | 36 | 37 | 38 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg
« » Kwiecień 2024
N P W Ś C P S
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
Pobieranie... Pobieranie...