Adoracja Pana Jezusa - stylem życia

Styl życia. Jezus formuje od wewnątrz w codzienności, bo Bóg kocha naszą codzienność. Tam się realizuje wiara jako relacja z Jezusem, jako zażyła więź.

Jestem szczęśliwym księdzem. Nie było nigdy momentu, w którym żałowałbym podjętej decyzji wejścia na drogę powołania kapłańskiego. Relacja z Panem Jezusem umacnia mnie w doświadczeniu, że w momencie podjęcia decyzji powołanie się odsłania. W sercu Boga było ono od zawsze. Wielką łaską jest zatem wypełnianie woli Bożej. Zawdzięczam to adoracji Jezusa Chrystusa od wczesnej młodości. Pochodzę z parafii w Nowym Sączu, gdzie Pan Jezus jest wystawiony w Najświętszym Sakramencie w ciągu dnia. Pociągał mnie ku sobie coraz bardziej, delikatnie i stanowczo. To tam, w modlitwie w ciszy najwięcej się dokonało i tak jest do dziś. W adoracji dokonuje się najwięcej w naszym życiu, w życiu Kościoła. Dlatego, wiem też i wierzę, że jeśli człowiek ma być człowiekiem, ksiądz księdzem, matka matką a ojciec ojcem - to adoracja Jezusa w Hostii jest „błogosławioną koniecznością”, a nie luksusem „kiedy znajdę na to czas”. Bo kto komu ofiarowuje czas? Bóg nam czy my Bogu? Kto jest panem czasu? Trzeba być hojnym, nie odliczać czasu, a wtedy poddajemy się wychowaniu i formacji Jezusowi Chrystusowi, który nas kocha i zawsze na nas czeka! Ma dla nas czas.

Bywa, że uczę się od najmłodszych. Prowadziłem niedawno rekolekcje dla kandydatów do sakramentu bierzmowania. Uderzyła mnie postawa jednego z uczestników. Ponieważ przyjechali z kilku parafii, na początku rekolekcji była integracja. Każdy z nich miał powiedzieć kilka zdań o sobie. Zaskakiwali, jak to młodzi,  raz po raz. Np. jedna dziewczyna siedząc ramię w ramię z koleżankami powiedziała, że nienawidzi ludzi. Inni dzielili się tym, że najbardziej lubią energetyki, a inni że nie lubią marchwi. A jeden z chłopców mówi tak: „kocham swoją rodzinę, jestem ministrantem, kocham Boga”. Zapadła na chwilę cisza. Kolejka biegła dalej. To wyznanie młodego chłopca pozostało w moich uszach do dzisiaj. KOCHAM BOGA. Dla niego było to zwyczajne, proste. A mi brzmi w sercu do dzisiaj. Dlaczego? Kiedy zakończyliśmy Mszę Świętą następnego dnia, klęczałem w ławce na dziękczynienie, on wychodzi z zakrystii, klęka przed Tabernakulum, skłonił się do samej ziemi, tak trwał przez kilka sekund, przeżegnał się i poszedł. Arcydzieło Ducha Świętego! Obraz piękniejszy niż w najlepszej galerii. Arcydzieło Ducha Świętego. Dowiedziałem się skąd zatem moc krótkiego świadectwa tego młodego chłopca. Okazało się potem, że adorują z całą rodziną… Styl życia. Jezus formuje od wewnątrz w codzienności, bo Bóg kocha naszą codzienność. Tam się realizuje wiara jako relacja z Jezusem, jako zażyła więź. Coraz bardziej dostrzegam prawdziwość słów, które przeczytałem jeszcze w Seminarium -  kard. Jean’a Danielou, powiedział, że „miasto, które nie adoruje Boga, staje się miastem nieludzkim”, bo przecież człowiek staje się tym, na co patrzy. Jeśli jesteśmy zdekoncentrowani, stajemy się niezadowoleni, smutni, powierzamy się lękom, a nie miłości Boga. Adoracja przywraca CENTRUM życia, sens życia. Człowiek nie potrafi wyprodukować sensu przez to, co robi, kim jest. Sens może być nadany, jest poza życiem. My nie jesteśmy „producentami” sensu. Wiktor Frankl, profesor psychiatrii i neurologii, który przeżył cztery obozy koncentracyjne w tym Auschwitz, mówił że „współczesny człowiek ma za co żyć, ale nie ma po co żyć. Ma środki, ale nie ma sensu”. Mawiał, że nie jesteśmy stworzeni do szczęścia , ale do sensu. Przychodzimy na adorację, jakby oddalając się od świata, „tracąc” siebie, by adorować Wcielony SENS-SŁOWO, który stał się ciałem i nadaje sens naszemu życiu. Św. Jan od Krzyża powiedział, że w tym jednym SŁOWIE – JEZUS, Bóg powiedział wszystko naraz i nic już nie ma nam więcej do powiedzenia. Piękne zdanie. Prawdziwe. Jakże sensowne! Odkrywamy to jeśli słuchamy Słowa Wcielonego w ciszy, oddychamy Sensem. Wtedy w codzienności życia nie powierzamy się lękom, burzom, kryzysom, ale Jezusowi w tych lękach, burzach i kryzysach, bo Jezus „nie zbawia od krzyża, ale na krzyżu” (D. Bonhoffer). Zmarły kilka dni temu opat prymas benedyktynów - o. Notker Wolf mawiał, że „życie jest i pozostanie ryzykiem”. I to prawda. Trzeba być szaleńcem, żeby takie ryzyko podejmować adorując życie będące ryzykiem, a nie Dawcę życia!

Pan Jezus mówi tak: „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał a on ze Mną” (Ap 3,20). Te słowa usłyszałem szczególnie wyraźnie podczas rekolekcji na wyspie Patmos. Przejmujący jest ten obraz Pana Jezusa stukającego do drzwi. To stukanie jest coraz mniej słyszalne w świecie hałasu, świecie napuszonym materializmem, hedonizmem i - jak mawiał ks. Grzywocz - „czasem bez czasu”. To pukanie słyszą nieliczni, szczególnie pewnie w takich miejscach, gdzie adoracja trwa dzień i noc. Tu, gdzie otwiera się drzwi Jezusowi, otwiera się człowiek na drugiego człowieka. Ileż uratowanych małżeństw dzięki adoracji, ileż letniego kapłaństwa zmienionego w gorące duszpasterstwo bez aktywizmu, ale  pełne ewangelicznej mądrości! Ileż ludzi o rozpalonych sercach budujących życie na zgliszczach szczęścia. Oni dobrze wiedzą, że to nie jest łatwe, bo adoracja nie jest łatwą modlitwą. W ciszy, przed Jezusem, trzeba też spotkać się z sobą, nawiązać kontakt z sercem i nie „mielić” własnych myśli, pozwalać im przepływać zanurzając się samemu w obecność Jezusa. Pan Jezus pokazuje nam także nasz grzech, nasze niewierności, braku miłości i brak słuchania Boga; pokazuje te punkty, w których staliśmy się połowiczni w miłości, powołaniu, czystości, ubóstwie, posłuszeństwie, modlitwie… Podczas adoracji może także pojawić się ból, ale trzeba wiedzieć, że nie boli obecność Jezusa w Słowie czy sakramencie, ale boli nasza rana. Jezus jest Dobrą Nowiną o nas i do nas. Leczy rany. Kiedy jesteśmy z Nim to widzimy więcej i On daje nam lekarstwo: swoje przebaczenie. Jego obecność jest obecnością oczekującą naszej miłości, która wyraża się przez to, że jesteśmy z Nim. Stoi u drzwi naszych serc, a potem domów, zakładów pracy, szkół. Jeśli my adorujemy Jezusa w Hostii, zanosimy Go po cichu tam, gdzie żyjemy. I potem wystarczy „Kocham Boga” i to stawia innym pytania. Mało tego, my stajemy się pytaniem dla innych, dla tych najbardziej oddalonych. Kard. Joseph Ratzinger mówił, że jeśli człowiek żyje naprawdę Słowem Bożym, to wtedy staje się być może jedyną biblią, którą ktoś w życiu przeczyta, kiedy go spotka, bo właściwej księgi może nigdy nie otworzy. To samo dotyczy czytania i słuchania Wcielonego Słowa w adoracji Najświętszego Sakramentu. Zmieniamy się, my tego nie widzimy, ale inni mogą widzieć. Owoce nie należą do nas. Mamy zajmować się Jezusem a On zajmie się nami.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg
« » Maj 2024
N P W Ś C P S
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 31 1
2 3 4 5 6 7 8
Pobieranie... Pobieranie...