I Niedziela Wielkiego Postu - Kazanie Pasyjne 2010
Wstęp
„W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie, w krzyżu miłości nauka” – śpiewamy w wielkopostnej pieśni. Dziś, gdy tak często atakuje się krzyż, gdy w walce z nim szuka się sojuszników wśród obcych – w odległych trybunałach, na przekór swoim sąsiadom – trzeba mocno stawać w jego obronie. Ale w obronie mądrej. Krzyż nie może być używany jak maczuga. Nie jest przecież sztandarem, który mamy zatknąć na mogiłach zabitych wrogów. Płynąca z niego mądrość, to mądrość miłości, pokory, poniżenia; mądrość przyjętego cierpienia i śmierci. Jeśli chcemy, by krzyż odnosił zwycięstwo, dla nas samych musi być ważny. Sami musimy rozumieć płynącą z niego mądrość; mądrość Jezusa, który dla naszego zbawienia przyjmuje na siebie okrutne cierpienie. Wówczas, nawet gdyby wszystkie krzyże na świecie poznikały z miejsc publicznych, Chrystus nadal będzie zwyciężał. Bo będzie wywyższany w naszych sercach.
Dlatego podczas tegorocznego Wielkiego Postu chcemy się zastanowić nad nauką płynącą z ostatnich godzin ziemskiego życia Jezusa. Chcemy wejść w Jego mękę, by nas nauczył swojej mądrości. Mądrości płynącej z krzyża.
Krzyż odpowiedzią na pytanie o powołanie
Jakie jest moje powołanie? To pytanie zadaje sobie wielu młodych ludzi. Chyba jednak niedobrze się dzieje, że nie pytają o to już ludzie, którzy wejście w dorosłe życie mają już dawno za sobą. No bo niby jak pytać, skoro ktoś założył już rodzinę, ma dzieci. Niczego się już nie zmieni. Rzeczywiście?
Pierwszym powołaniem każdego chrześcijanina jest miłość. Będziesz miłował Pana Boga, będziesz miłował bliźniego jak siebie samego, to podstawowe przykazania. Nikt nigdy ucznia Chrystusa z ich realizowania nie zwolni. Tak naprawdę sprawą drugorzędną jest, czy założysz rodzinę, czy pozostaniesz samotny; czy wybierzesz drogę kapłańskiej posługi, czy kontemplacyjnego zakonu. Nawet jeśli – po ludzku – pomylisz się, nic się nie stanie. Bóg nie będzie nas rozliczał z tego, jaką drogę wybraliśmy, ale jak kochaliśmy. Czy jesteś ojcem, matką, osobą samotną, zakonnicą czy księdzem masz kochać. Boga i konkretnych ludzi, których Bóg postawił na Twojej drodze. To jest sedno chrześcijańskiego powołania: zawsze kochać. Czasem wbrew wszystkiemu i wszystkim.
Często mówi się, że śmierć Jezusa była wkalkulowana w Boże zamiary. To prawda. Nie jest nią jednak teza, że Bóg chciał cierpienia swojego Syna; że sam to cierpienie dla Niego obmyślił. Bóg chciał od swojego Syna wiernego posłuszeństwa. Tego, by On nigdy nie zdradził swego posłannictwa, nie cofnął się przed prawdą, nie zrezygnował z miłości. Czyli tego samego, czego oczekuje od nas. W tej konkretnej sytuacji, Jerozolimy roku 33 naszej ery owa wierność Bogu i miłość wobec ludzi przybrały dla Jezusa wymiar przyjęcia na siebie okrutnej męki. Dla prześladowanych dziś chrześcijan w Indiach, Pakistanie, Iraku czy Egipcie przyjmuje wymiar przyjęcia męczeńskiej śmierci. Dla chrześcijan Chin czy Wietnamu – wiernego trwania przy Kościele mimo różnorakich szykan. Dla nas, żyjących w w miarę tolerancyjnej Europie, miłość wobec Boga wyraża się często w wiernym trwaniu przy Chrystusie i Jego Ewangelii na przekór panującym modom. To jest nasze powołanie. To jest nasza realizacja przykazania miłości.
A Jezus? „Ojcze, jeśli to możliwe, zabierz ode mnie ten kielich. Ale nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie” - modlił się w Ogrójcu. Była noc, mógł uciec. A jednak został. Bo wiedział, że nadszedł czas, by dać świadectwo swojemu posłannictwu. Choćby miało to wiele kosztować. Dlatego strofuje swoich uczniów, gdy próbują Go bronić przed zgrają, która przyszła Go aresztować. Dlatego, pytany przez arcykapłana, potwierdza, że jest Synem Bożym. Więcej, przyznaje, że zasiądzie po Jego prawicy. A więc stwierdza, że jest następcą Tronu Ojca. Za to stwierdzenie, uznane przez Sanhedryn za bluźnierstwo, zostaje skazany na śmierć. Dlatego też potem, już przed sądem Piłata, nie próbuje kluczyć i odważnie wyznaje, że rzeczywiście jest – jak Go oskarżano – królem. Ale dodaje, zgodnie z prawdą, „królestwo Moje nie jest z tego świata”. Robi to wszystko, mimo bicia, opluwania i szyderstw. Wiedząc, że z tego powodu zostanie skazany na okrutną, krzyżową śmierć. Potem, gdy zostanie już przybity do krzyża, przyjdzie mu znieść nie tylko ogromny ból, ale i ludzkie szyderstwa. Mógł zejść z krzyża, mógł potwierdzić wszystko co mówił jednym, olśniewającym cudem. A jednak nie wycofał się z tego, co nań przyszło. Przyjął na siebie mękę konsekwentnie, aż do samego końca. Byśmy wiedzieli, że miłość do Ojca może czasem bardzo dużo kosztować. Ale że w swoim powołaniu trzeba wiernie do końca wytrwać. Nawet jeśli bardzo boli.
W swoim trudnym powołaniu, wiernej miłości Ojca aż do śmierci Jezus nie zapomniał o miłości bliźniego. W Ogrójcu ochronił swoich uczniów, zakazując im wzięcia udziału w bijatyce. Uzdrowił sługę, któremu Piotr obciął ucho. Nie złorzeczył tym, którzy Go przesłuchiwali, choć patrząc po ludzku ich przewrotność i bezinteresowna chęć zrobienia drugiemu krzywdy wywołują w człowieku pragnienie odegrania się. Nie wydał też zgrai przestraszonego obrotem spraw Piotra, który stał na dziedzińcu domu arcykapłana. Potem nie oskarżał zwierzchników przed Piatem, do niego zaś odnosił się z szacunkiem. Nie złorzeczył bijącym go żołnierzom. Gdy szedł z krzyżem, pocieszał płaczące nad nim niewiasty. A wisząc na krzyżu pomyślał o swojej Matce, prosząc Jana, by się Nią zaopiekował. Mimo sytuacji, w której wielu ludzi ogłupionych przez cierpienie dawno zapomniałoby o tak odległych od ich bólu sprawach.
Naszym powołaniem też jest miłość. Niezależnie od tego, kim w codziennym życiu jesteśmy. I niezależnie od tego, jak bardzo jej realizowanie boli. To, że boimy się wyśmiania, nie usprawiedliwia ukrywania własnej wiary. Lęk przed odrzuceniem nie zwalnia z obowiązku konsekwentnego jej bronienia. Trudności życia codziennego, z którymi przychodzi nam się borykać, nie tłumaczą złośliwości wobec bliźnich. Pośpiech nie powinien wpływać na naszą obojętność wobec nich. I nawet największa doświadczona krzywda, choć na pewno nie jest to łatwe, nie powinna skłaniać do szukania zemsty. Wzorem Jezusa, który modlił się za swoich oprawców: „Przebacz im Ojcze, bo nie wiedzą, co czynią”.
Naszym powołaniem jest kochać. Tak jak Chrystus, wierny swemu powołaniu, nie zaparł się Ojca. Tak jak Chrystus, mimo cierpienia, nie zapomniał o potrzebach bliźnich. Czasem będzie to łatwiejsze, czasem trudniejsze. Czasem będzie wymagało podjęcia bolesnych, ale koniecznych decyzji. Czasem szukania sprawiedliwości, czasem ukarania. Ale nigdy nie możemy przestać kochać. Jak nie przestał nasz Mistrz.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |