Nie trzeba być mistrzem świata

O perfekcjonizmie, wymodlonej porażce i sytuacjach nie bez wyjścia z Leszkiem Blanikiem rozmawia Jacek Dziedzina.

Jacek Dziedzina: Nie jestem pewien, czy trafiłem pod dobry adres…

Leszek Blanik: – Dlaczego?

Mamy rozmawiać o krzyżu i cierpieniu, a ludzie mówią o Tobie: perfekcjonista.

– Ci, z którymi pracuję, mają krzyż ze mną, bo jestem strasznie wymagający (śmiech). Bardzo dużo wymagam od siebie przy pracy, to fakt. Nie mógłbym wymagać od innych, gdybym najpierw nie wymagał od siebie. Cała maja kariera jest po części karierą samotnika. Brnę w stronę wyznaczonego celu. Czasem jestem perfekcjonistą aż do przesady.

Czy u takiego perfekcjonisty jest miejsce na porażkę?

– Miałem kilka porażek w swoim życiu, one są nieodzowne na drodze do sukcesu. Nie znam przypadków, żeby ktoś doszedł do sukcesu bez porażek. Miałem problemy związane z bazą treningową, z tym, że wywodzę się z mniejszego miasteczka – nie żebym tego żałował, ale chłopakowi z prowincji dużo trudniej jest się przebić.

W 2004 roku okazało się, że perfekcjonista nie może wyjechać na igrzyska olimpijskie do Aten. Bolało?

– Nie zakwalifikowałem się na te igrzyska, choć byłem pierwszym zawodnikiem w światowym rankingu. Mocno walczyłem o tzw. dziką kartę, ale nie otrzymałem jej od federacji międzynarodowej – już jako brązowy medalista olimpijski z Sydney i jako wicemistrz świata z 2002 roku. Zostałem trzecim rezerwowym. To był bardzo duży cios dla mnie. Porażka boli najbardziej wtedy, gdy jesteś bardzo wysoko i nagle spadasz mocno w dół.

Zamknąłeś się w pokoju i zacząłeś wygrażać całemu światu?

– Miałem pretensję tylko i wyłącznie do siebie. Wszystko, co ważne, jest w naszych rękach. Powinniśmy zatem mieć pretensje tylko do siebie, jeżeli coś nie wychodzi. Kiedy w Sydney zdobyłem brązowy medal olimpijski, zadzwoniłem do mojego ojca, i podziękowałem mu za wszystkie lata wyrzeczeń. Wtedy w słuchawce był jeden płacz. Cztery lata później sytuacja się odmieniła – nie byłem w stanie zadzwonić do ojca.

To był też czas, gdy Twoja żona ciężko chorowała.

– Magda już w dzieciństwie przez 12 lat chorowała na małopłytkowość. Później przeszła wycięcie śledziony, która zabijała płytki krwi i wróciła do zdrowia. W 2003 znowu zaczęła chorować coraz częściej. Okazało się miała zaledwie 33 tysiące płytek krwi, podczas gdy minimalna liczba powinna wynosić 150 tysięcy. Zrozumieliśmy, że choroba może powrócić. I że może doprowadzić do śmierci. W tym samym czasie oczekiwałem na rozdanie tych dzikich kart. I wtedy też odbyłem rozmowę z Bogiem. Powiedziałem Mu, że wolę, by Magda była zdrowa niż żebym miał pojechać na igrzyska olimpijskie. I myślę, że to zostało wysłuchane. Później też w taki sposób sobie to tłumaczyłem.

Czyli tę „porażkę” z igrzyskami sam sobie wymodliłeś.

– Uznałem, że są ważniejsze rzeczy. I przyjąłem to jako znak od Boga: nie jadę na igrzyska, ale za to żona będzie zdrowa. I na razie wszystko jest dobrze.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg
« » Marzec 2024
N P W Ś C P S
25 26 27 28 29 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 1 2 3 4 5 6
Pobieranie... Pobieranie...