Józef i Maryja przeżywali problemy podobne do naszych. I Dziecko: dla Niego się trudzą, z Nim przezwyciężają wszystko. Czy jest coś piękniejszego niż rodzina?
Rodzina Święta. I co mamy przed oczyma? Obrazki, te z książeczek, te ze ściany, te z odpustu. Maryja przędzie (kto potrafi to dziś rozpoznać?), Józef zajęty stolarką, mały Jezus podaje młotek. Sielanka, bezruch, martwy spokój. To nie my, to nie nasza rodzina, to żadna ze znanych nam rodzin, nie ma o czym mówić słyszę. Życie jest inne.
Nie potrafię malować, raczej zrobiłbym film. Zacząłbym od sceny przedstawiającej rozterki Józefa, gdy zorientował się, że żona jest w ciąży. On wie, że dziecko nie jego. W sercu burza. Na zewnątrz cisza pełna miłości. Uwierzył, uszanował. A potem droga do Betlejem. Mój Boże! Przecież Oni nie mieli w Nazarecie nic! Bo gdyby mieli cokolwiek, nie poszliby oboje, z mającym się w tych dniach urodzić dzieckiem, w nieznane. Trzeba było w Betlejem sobie radzić. Ewangeliści milczą o tym. Ale Józef nie poszedł żebrać. Potrafił niejedno zrobić i coś tam zarobić. A mieszkanie jakbyśmy to dziś powiedzieli pozwalające na godne życie? Nie mieli minimum socjalnego. A potem emigracja Egipt, obcy kraj, obcy ludzie. Tu też sobie poradzili. Problemy jak za naszych dni. I to w skrajnym wydaniu.
A jednak to była święta rodzina. Widzę odruch sprzeciwu. Czy „święty” znaczy „superpobożny”? Znam życie. W warunkach biedy trudno być pobożnym. Świętość potrzebuje warunków. Trzeba mieć kiedy (i w czym) pójść do kościoła, trzeba mieć jakiś kąt do modlitwy w domu. I ochotę, żeby nie mając co do garnka włożyć, myśleć o pobożności. Nie mówiąc o tym, że gdy nie starcza na najprostsze rzeczy, to tak łatwo o niecierpliwość, o kłótnię i sprzeczkę o nic. Byle wyładować wewnętrzne napięcie. Jak w takich warunkach być świętą rodziną?
A jednak ta rodzina była święta. Widocznie co innego mamy na myśli, gdy używamy słowa „święty”. A może i słowo „rodzina” już zatraciło swoje najgłębsze znaczenie? Zatem: co to jest rodzina? To dwoje (na początku) ludzi, którzy wiedzą, że Bóg naznaczył im wspólną drogę przez życie, by przyjęli dar życia, by nowemu życiu służyli i by to nowe życie ich zjednoczyło we wszystkich wysiłkach, trudach i radościach. Ani słowa o miłości? To słowo stało się zbyt wieloznaczne i obawiam się niezrozumienia. Czy jednak mówiąc „wspólna droga przez życie”, „zjednoczenie w wysiłkach, trudach i radościach”, nie mam na myśli miłości? Nie tej powierzchownej, ulotnej, często tylko zmysłowej, lecz miłości głębokiej, odpowiedzialnej, będącej radosnym życiem dla kogoś dla męża, żony, dzieci. Czy w takiej miłości nie ma miejsca na uczucie? Na serce? Na przywiązanie? Na czułość? Jest miejsce na to wszystko. Tylko żeby nie mieszać tego, co istotne, z tym, co drugorzędne. I tego, co trwałe, z przemijającym. Innymi słowy by wspólną drogę przez życie odczytać i zrealizować jako Boży plan. I to jest świętość rodziny.
A pobożność? To prawda, bez wiary, bez modlitwy, bez szukania Boga w świątyni realizacja odpowiedzialnej miłości jest trudna, prawie niemożliwa. Ale sama pobożność świętością jeszcze nie jest.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |