Gdy w grę wchodzi nasze życie i śmierć, szukamy najlepszego specjalisty. To sprawa zbyt poważna, by ufać byle komu.
Skulony wyglądał jak pijak. Jeden z takich, których sporo bywało wtedy w dworcowych poczekalniach i na peronach. Dopiero gdy na chwilę podniósł głowę, przystanąłem ze zdumienia. Adam? Przecież ty jesteś abstynentem! – prawie mi się wyrwało. Nie był pijany. Zwijał się z bólu. I prawie zzieleniał.
Zatrucie? Wizyta na pogotowiu i decyzja: do szpitala. Potem, choć ból minął, obserwacja. Dosłownie. Bo żadnych konkretnych badań nie było. „Wie pani, on ma taką nerwową sytuację. Stres daje różne objawy” – zasugerowali lekarze jego matce. Dwa tygodnie później był zdrowy i już chodził po górach. Dopiero po roku zupełnie inny lekarz podczas rutynowego badania zapytał: „Wie pan, że ma pan kamień w nerce?”. Wszystko stało się jasne.
W sprawach religii jest podobnie. Nie wystarczy wybrać byle jakiego „lekarza” i przestać się martwić o swoją przyszłość. Nic też nie da pytanie wszystkich po kolei, bo od wielości diagnoz i rad można dostać tylko kręćka w głowie, a choroba i tak pozostanie. Trzeba wybrać „lekarza” najlepszego. Naprawdę kompetentnego, który wie, jak zaradzić ludzkim bolączkom. Tym jedynym zbawicielem człowieka jest Jezus Chrystus.
To nie frazes. Bo co obiecują ideologie? Lepsze życie, ale tylko do czasu. Nawet jeśli realizowanie tych koncepcji nie kończy się krwawą rewolucją i rządami terroru, to zapowiadany raj nie sięga poza granicę nieuchronnej śmierci. Nie inaczej jest z religiami obiecującymi wyzwolenie z cierpienia przez rozpłynięcie się w nicości. Są wprawdzie wierzenia zapowiadające wieczne, szczęśliwe trwanie po śmierci w zamian za te czy inne postawy, ale skąd wiadomo, że nie jest to tylko mrzonka? Przecież początek wielu tych religii ginie w mrokach niepamięci i nie wiemy, jaka jest podstawa ich nadziei. Nie wiemy, czy oddając cześć jakiemuś bóstwu nie czcimy przypadkiem demonów. Nie bardzo też możemy ufać założycielom innych religii. Skąd wiadomo, że naprawdę poznali Boga prawdziwego i Jego autentyczne wymagania?
Chrześcijaństwo daje całkiem mocne podstawy do nadziei. Jezus Chrystus powiedział o sobie, że jest Bogiem, który przyszedł na ziemię. Obiecał też ludziom zbawienie i życie wieczne. A wysłużył je nam gładząc nieposłuszeństwo grzechu swoim posłuszeństwem aż do śmierci krzyżowej. Powiedzieć i obiecać można wszystko, ale On potwierdził, że jest wiarygodny. Nie tylko swoją postawą, nie tylko znakami, które towarzyszyły Jego nauce. Przede wszystkim pokonał swoją śmierć. Zmartwychwstał. I nie są to wymysły niepoprawnych marzycieli. Za prawdę o Jego zmartwychwstaniu uczniowie Chrystusa – prości i konkretni dotąd ludzie – oddali swoje życie. Nie bali się porzucić spokojnego życia rybaków czy celnika, bo przecież jedli z Nim i pili po Jego zmartwychwstaniu. Widzieli też, jakie cuda dzięki wierze w Chrystusa dzieją się przez ich ręce. Czy ich świadectwo nie jest czymś znacznie mocniejszym, niż nie poparte niczym więcej jak ludzkim przekonaniem poglądy filozofów lub wierzenia innych religii?
„Asyria nie może nas zbawić - nie chcemy już wsiadać na konie ani też mówić «nasz Boże» do dzieła rąk naszych” – czytamy w księdze proroka Ozeasza (14, 4). Nie ma sensu pokładać nadziei w lekarzach, którzy obiecują choremu na raka, że wyleczą go z różyczki. Głupotą byłoby liczyć, że ktoś kto przeszedł kurs pierwszej pomocy dobrze nastawi złamaną kość. Słowa św. Piotra, które wypowiedział podczas przesłuchania przed Sanhedrynem i dziś porażają swoją bezlitosną oczywistością. „Nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni (Dz 4,12)”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |