Żyłam obok Krzyża. Czciłam Krzyż jako znak wiary. Jako symbol męki Chrystusa. Znaczyłam krzyżem dzieci. Nim rozpoczynałam każdy dzień, każdą podróż, każde ważniejsze zajęcie. Adorowałam Krzyż w Wielki Piątek. To wszystko prawda. Jednak żyłam obok Krzyża.
Kiedy znalazłam się pod Krzyżem?
Tego zimowego wieczoru, gdy przyszedłeś do mego domu, dźwigając ostatkiem sił swój Krzyż i pokornie wyznałeś, że już nie uniesiesz, że upadasz pod jego ciężarem. Zaskoczenie przemieniło się w troskę serdeczną, a potem w rozrzewnienie, gdy w którymś momencie powiedziałeś: „ja z tym do ciebie - jak do matki” ... Słuchając Ciebie zrozumiałam, że Krzyż jest również znakiem Solidarności: międzyludzkiej, a wcześniej solidarności Boga z nami. Zaproponowałam: daj mi Twój Krzyż! Nie mam własnego - pozwól, bym niosła razem z Tobą. Wzbraniałeś się, ale przyjąłeś moją pomoc i chyba przyjął ją Pan...
Serie utrapień, które stały się moim udziałem, były dla mnie wyraźnym tego potwierdzeniem:
- dzień po Twoim wyjeździe, w trakcie rozmowy telefonicznej nagle, bez żadnego widocznego powodu, w pół słowa straciłam przytomność. Trzask słuchawki o podłogę i po jakimś czasie ocknęłam się z rozbitym łukiem brwiowym, barkiem, szczęką. Kolejne badania niczego nie wykazały;
- narastały problemy z W., gromadziły się nade mną, gęstniały i były utrapieniem bardzo uciążliwym, bo natury duchowej i po ludzku patrząc bez nadziei na sensowne rozwiązanie;
- potem Twoja kartka, jak policzek - nie życzysz sobie, bym kogokolwiek absorbowała modlitwą za Ciebie;
- potem rok Twego milczenia... i najgorsze myśli, strachy, obawy... Ciężar Krzyża rósł, ale powtarzałam sobie: sama obiecałaś. I chociaż było mi ciężko, to jednocześnie - paradoksalnie - radośnie. Ufałam, że w Bożym rachunku coś z Twego brzemienia jest odjęte, jeśli spada na moje barki. Nauczyłam się dziękować za każdy ból i w sercu śpiewałam „Magnificat”.
Spowiednik, któremu wspomniałam o swojej intencji, zadumał się przez chwilę i powiedział: ,,- Cóż? Może Pan Bóg chce mieć takich współczesnych Cyrenejczyków?”
Popatrz na drogę krzyżową - krzyż nie jest do samotnego dźwigania. Skazańcowi towarzyszą inni: Matka, Szymon z Cyreny, dzielna Weronika, spłakane niewiasty. Na Golgocie ci najwierniejsi trwąją do ostatka.
Krzyż nigdy nie jest „cudzy”. Zawsze jest - po prostu - do wzięcia, do dźwigania razem z Chrystusem. Nie dzielmy Krzyży na „nasze” i „nie nasze”. Jeden jest Krzyż - Chrystusowy. My albo mamy w nim udział, niosąc go i naśladując Mistrza, albo nie - i wtedy sami siebie sprowadzamy do roli gapiów, albo - co gorsze - szyderców.
Czy nie jest tak, że dopiero wtedy naprawdę idę za Chrystusem, gdy Twój Krzyż staje się moim Krzyżem? Dziękuję Panu za to, że pozwolił mi dotknąć Twego Krzyża. I dziękuję Tobie - że z nim przyszedłeś, że pokonałeś lęk, wstyd, pychę, te wszystkie zahamowania, które są naszym udziałem. Że dzięki Tobie mogłam zrozumieć Krzyż.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |