Komentarze biblijne i liturgiczne, propozycje śpiewów, homilie, Biblijne konteksty i inne.
więcej »Jeżeli w przypadku odejścia bliskiej osoby można mówić o satysfakcji, to tylko przez pryzmat tego, że umożliwiłem Ojcu odejście w warunkach takich, o jakich zawsze mówił: pogodzony z Bogiem i zaopatrzony w Sakramenty odszedł do Boga w swoim mieszkaniu, w swoim łóżku.
Wtedy coś w nim zaczęło pękać. Zauważałem pierwsze symptomy zapominania, ucieczki w przeszłość. W zasadzie przez ostatnie trzy lata swojego życia żył ciągle w żałobie, praktycznie co roku żegnał kolejną osobę ze swej długowiecznej rodziny. Nie pozostawał sam ze swymi myślami, miał odwiedziny codziennie, wyjeżdżał z nami na działki, do brata, do mnie, ale to już było dla niego męczące. Niejednokrotnie słyszałem z jego ust, że ma już dość życia, dość przeżyć. Uciekał w swoje wspomnienia z pracy, z wojska, z wojny.
I wreszcie przyszedł ostatni rok jego życia, rok, w którym już nie zawsze panował nad swoimi emocjami, zdrowiem. Do września jakoś jeszcze funkcjonował, sam sobie przygotowywał śniadanie, ale już – poza opieką rodziny – miał zapewnioną opiekę zawodową. W październiku przewrócił się. Zawiozłem go do szpitala z prawie całkowitą dysfunkcją chodzenia. Tam zaczęły się jego urojenia, chorobliwe stany emocjonalne. Po trzech dniach pobytu, szpital – najwyraźniej chcąc się go pozbyć, by nie pogorszyć sobie statystyki – postanowił wypisać go do domu. Tylko dzięki perswazji zatrzymano go jeszcze przez następne trzy dni. Niestety, później został wypisany i na noszach przewieziony do domu. Zaczął się ostatni etap życia, powolne odchodzenie do Pana.
Leżący, nie potrafiący sam wokół siebie niczego zrobić, zdany tylko i wyłącznie na nas i opiekę, i to paliatywną, z pampersami, karmieniem, przebieraniem, obmywaniem. Postanowiłem – widząc, że zbliża się koniec – bywać w miarę moich możliwości jak najczęściej i najdłużej. Rozmowy, modlitwy, przerywane wspomnieniami. Starałem się zabezpieczyć nie tylko jego ciało, ale również duszę, modląc się razem z nim, przynosząc mu Chrystusa (jestem szafarzem), starając się, by to odchodzenie nie było dla niego trudne. Co dla mnie było najtrudniejsze? Świadomość tego, że odchodzi ojciec, z którym wspólnie przeżyłem ponad 50 lat, że część historii odejdzie z nim bezpowrotnie, a ze spraw codziennych – przebieranie (całkowite), zmienianie pampersów itd. Pozostało mi jednak w pamięci jego odchodzenie, słowa, które pamiętam i które zapisałem. Jeżeli w przypadku odejścia bliskiej osoby można mówić o satysfakcji, to tylko przez pryzmat tego, że umożliwiłem Ojcu odejście w warunkach takich, o jakich zawsze mówił: pogodzony z Bogiem i zaopatrzony w Sakramenty odszedł do Boga w swoim mieszkaniu, w swoim łóżku. Odchodził jak żył, cicho, bez gwałtownych uniesień, pogodzony z życiem i rodziną, w przekonaniu – przez ostatnie dwa tygodnie życia – że to Wielki Piątek. Ostatnie słowa, które przytomnie wypowiadał, to Amen i Alleluja oraz nasze imiona, moje i brata. Odszedł na dzień przed urodzinami nieżyjącej od 11 lat żony. Teraz mam świadomość, że nie tylko odszedł do domu Ojca, ale że spotkał się ze swoim rodzeństwem, rodzicami, a przede wszystkim, że zdążył na urodziny swojej żony.
Żal? To oczywiste, strata matki czy ojca to zawsze trauma, żal, że zostały sprawy, których nie omówimy, żal, że jej czy jego nie ma już z nami. Mam nadzieję, że kiedyś spotkamy się ponownie, by kontynuować niedokończone rozmowy, by powiedzieć sobie to, czego nie byliśmy w stanie tu, na ziemi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |